.

czwartek, 15 września 2016

Rozdział XVIII

Dziękuję wszystkim za uwagę i miłe komentarze. Rozdział nie jest aż tak długi jak ostatnio, ale ma prawie 20 stron.
Kontynuuję tą historię po kilku latach, więc nie wszystkie dawniejsze koncepcje są zachowane, niektóre po latach wydają się głupie, inne śmieszne, a kolejne całkowicie niepotrzebne. Mam nadzieje, że te drobne zmiany Was nie zniechęcą.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania.







Rozdział XVIII
 

- Blaise Zabini i Ginny Weasley nie stawili się w umówionym punkcie po Świstoklika. Nie wiemy co się z nimi stało!
Ciszę spowodowaną tymi słowami przerwał donośny i ostry niczym brzytwa głos McGonagall.
- Co? To niemożliwe. Jak mogło do tego dojść?
- Nie wiemy, ale jedno jest pewne: Świstoklik przybył do Hogsmead bez uczniów. Nie wiem co mogło się stać, jeszcze wczoraj mieliśmy z nimi kontakt. – jęknęła profesor Sprout.
Hermiona wytrzeszczyła szeroko oczy i już miała jęknąć głośno, gdy poczuła na ustach dłoń Malfoya, który zgromił ją wzrokiem błyszczących niczym stal oczu. Tak bardzo cieszyła się, że Ginny już dziś wieczorem wróci do Hogwartu z misji wyznaczonej przez profesor Sprout, a tymczasem okazało się, że nie dość, że Weasleyówna nie zawita w szkole, to jeszcze nie wiadomo co się z nią i Blaisem stało.
- Musimy coś natychmiast zrobić – zdecydowała dyrektorka, ale w jej głosie pobrzmiewała nuta niepewności – La Ruse, gdzie miał znajdować się ten Świstoklik?
- W Duxetown, Minerwo, w Szkocji.
- To miasteczko magiczne, nie powinni mieć problemu z dotarciem do Świstoklika z tymi wszystkimi roślinami.
- A może oni w ogóle nie dotarli do Duxetown? – dopytywał Trevor, a Draco we wnęce pokręcił głową.
Znał Blaise’a od dziecka i był więcej niż pewien, że nic nie mogło mu się stać. Zabini był na to prostu za cwany i bardzo zaradny. Ale wuj Trevor jak zawsze najpierw widział możliwie najgorsze perspektywy.
- Musimy to sprawdzić. La Ruse, dostań się do Hogsmead i stamtąd deportuj się do Duxetown. Obserwuj, wypytuj miejscowych, ustal, czy Blaise Zabini i Ginny Weasley pojawili się w Duxetwon. Jeśli tak, to dowiedz się, co ich zatrzymało. Wiem, że doskonale potrafisz wyciągnąć takie informacje. – w głosie starszej kobiety przemknęło coś na kształt sarkazmu - Ty, Pomono, zorganizuj grupę, która przeszuka puszcze nieopodal Duxetown. Ja zaś spróbuję rzucić zaklęcie lokalizujące. – poinstruowała Minerwa McGonagall i wszyscy nauczyciele rozeszli się pospiesznym krokiem. Trevor niezwłocznie udał się do Hogsmead, Pomona zaś do pokoju nauczycielskiego, a Minerwa do swojego gabinetu.
Gdy kroki na korytarzu ucichły, Draco zabrał bladą rękę z ust Hermiony. Był bardziej opanowany od niej, ale i nim wstrząsnęło to, co usłyszał. Gryfonka bezszelestnie osunęła się na ziemię i oparła o zimną ścianę.
Blaise i Ginny nie stawili się do Świstoklika. Coś ich musiało od tego odciągnąć, coś musiało im przeszkodzić. Na Godryka, zbierali rośliny w różnych puszczach, tam nie brak dzikich bestii… Musiało im się coś stać – takie myśli chodziły po głowie dziewczyny.
Zgoła inne znajdowały się w chłodnym, opanowanym, bezemocjonalnym umyśle Ślizgona:
Blaise to Blaise. To spryciarz i kanciarz, godny przeciwnik samego Trevora La Ruse’a, albo nawet samego Salazara Slytherina. Byłby zagrożeniem dla szatanów w piekle. Może pomylił godziny? Albo to jego kolejny kawał. Bo Zabiniemu nic nie mogło się przecież stać…
Draco Malfoy chodził niespokojnie po korytarzu, z rękami w kieszeniach, a dziewczyna kucała na podłodze i bezmyślnie patrzyła w ścianę, a w jej łagodnych oczach zebrały się łzy. Draco, przerywając swój marsz spojrzał na nią i rzucił kąśliwie:
- Uspokój się dziewczyno! Przecież to jeszcze nie najgorsze wieści. Nawet nie waż mi się tu rozbeczeć, Granger… - zagroził jej szybko. Nie znosił płaczących dzieci, czy kobiet. Jak każdy czuł się wtedy bardzo niezręcznie i nie wiedział co ze sobą zrobić. A Malfoyowie nigdy nie lubili czuć się niepewnie.
- Oh, wybacz mi, że przejmuję się losem naszych przyjaciół. – warknęła, ale nie wyszedł jej zamierzony efekt z powodu łamiącego się głosu. – Nie wszyscy są tak nieczuli jak ty, Malfoy!
- No poczekaj, zaraz usiądę obok ciebie i razem sobie popłaczemy! – zakpił jadowicie chłopak powracając do swojej bezcelowej wędrówki po korytarzu. Nie mógł powstrzymać tego odruchu.
- Malfoy! Przestań łazić w kółko, doprowadzasz mnie tym do szału i wcale nie pomagasz…
- Bo ty z pewnością pomagasz swoim płaczem… - Malfoy kpił sobie z niej najlepsze, a przecież, zważywszy na okoliczności całkiem dobrze się trzymała…
- Oh, oboje dobrze wiemy, że tak naprawdę też się martwisz!
- Nie, Granger – zaakcentował każde słowo – Znam Blaise’a od lat i zapewniam cię, że nic im się nie stało. Weasley też jest twardą babką, a Zabini sprzedałby mnie, a potem z powrotem kupił. On nie zginie naturalną śmiercią, zapewniam cię. I z pewnością nie pozwoli się zaawadować ani pożreć przez jakieś zwierzę.
- Skąd wiesz? Wszystko mogło się zdarzyć… - powiedziała, a głos znów jej się załamał. Draco westchnął głęboko, prosząc Salazara o cierpliwość. Najlepiej mnóstwo cierpliwości.
- Granger, Granger… - pokręcił głową siadając niedaleko niej. Oczywiście nie za blisko. – Twój płacz na nic się tu nie zda, wręcz przeciwnie. Na razie mamy dość problemów z Blaise’em i twoją Weasley. A ty nie możesz tak po prostu siedzieć tu i ryczeć. Jesteś w końcu z Gryffindoru, wy przecież stawiacie czoła takim sytuacjom. – mówił, starając się, by jego głos brzmiał łagodnie, co było nie lada przedsięwzięciem, bowiem przez lata usilnie robił wszystko, by nadać sobie jak najostrzejsze, wzbudzające respekt brzmienie.
- Ale… nie wiemy nawet co ich zatrzymało… Może ktoś ich napadł…
- Jeśli tak było to z całego serca współczuję owym napastnikom. Zapomniałaś już, jak mistrzowsko Weasley rzuca Upiorogacka? – zażartował, a Gryfonka uśmiechnęła się blado, co było prawdziwym sukcesem.
- A jeśli się zgubili? – dopytywała uparcie, niczym małe dziecko. A mu znów przeszło przez myśl, jakim upierdliwym dzieckiem musiała być w przeszłości.
- Słyszałaś co mówili nauczyciele. McGonagall rzuci zaklęcie lokalizujące, jest podobno bardzo skuteczne, chociaż trzeba nad nim popracować kilka godzin. A Sprout z innymi nauczycielami przeszukają okolice, w których mogliby być. Poza tym, mój wuj ma wybadać ludzi w Duxetown. Jeśli ktoś z mieszkańców tej wioski wie cokolwiek o Blaisie lub Ginny, to stryj z pewnością to wyciągnie. Zaufaj mi. – dodał z mocą. I była to prawda, Draco nie znał lepszego manipulatora od Trevora La Ruse’a. Nawet Lucjusz Malfoy nie był w stanie kręcić i oszukiwać z taką precyzją jak jego chrzestny.
- Mam zaufać, tobie Malfoy? – tym razem to Hermiona przybrała kpiarski ton. – Wolałabym nie…
- Oh, daj spokój… - żachnął się – Zaryzykuj… - dodał z krzywym uśmieszkiem, ale zaraz spoważniał. – Ale mówię serio. Musisz się uspokoić, bo nie możesz wejść do Gryfonów w takim stanie. Od razu wzbudzisz podejrzenia, a zważywszy na to, że to ja z tobą przez te durne bransoletki najwięcej przebywam, pewnie twoi kumple poprzysięgną mi krwawą śmierć, a znając Finnigana na pewno spróbuje mnie wysadzić…
- Wiem, ale martwię się… tak bardzo się martwię o Ginny i Blaise’a…
- Ale nie możesz pozwolić by ta panika ogarnęła całą szkołę. To wprowadzi tylko chaos, a rano mogą ich już znaleźć… Nie siej niepotrzebnie paniki, bo jeśli jutro wciąż ich nie będzie to i tak wszyscy się dowiedzą.
- Dla ciebie to łatwe, ty przecież i tak nie masz uczuć… - burknęła ponuro, ale podniosła się chwiejnie z podłogi.
Te słowa trochę… ubodły młodego arystokratę. Owszem, był chłodny, nieco narcystyczny i tak dalej, ale naprawdę dziwnie się poczuł, gdy usłyszał te słowa od niej. Tak, to było naprawdę deprymujące uczucie.
Nie odezwał się już do niej, tylko odprowadził do Pokoju Wspólnego. Szli w milczeniu.
On bił się ze swoimi myślami, a ona starała się doprowadzić do względnie normalnego stanu, do czasu nim stanie w Pokoju Wspólnym Gryfonów.
Milczenie między dwoma osobami zwykle prowadzi do zmieszania i zdenerwowania. Ale nie tym razem. Tym razem cisza była właśnie tym, czego oboje potrzebowali, nie było w tym nic krępującego. Nauczyli się egzystować w swoim towarzystwie, zarówno w względnie grzecznej i spokojnej dyspucie jak i obustronnym milczeniu.
Po drodze mijali uczniów, którzy jawnie im się przyglądali, jakby chłonęli widok największego skandalu tego roku w Hogwarcie. Czystokrwisty Malfoy idzie jak gdyby nigdy nic ramię w ramię z mugolaczką z Gryffindoru.
Zarówno Hermiona, jak i Dracon zdawali się ignorować uporczywe spojrzenia innych uczniów. Ona chciała wyglądać normalnie przy swoich przyjaciołach i nie wzbudzać w nich zdenerwowania zaginięciem Ginny Weasley, a on… Cóż, Draco Malfoy szedł z chmurną miną i zastanawiał się, co się z nim dzieje.
Nie czuł się inaczej, ale nawet on nie był ślepy na fakty, czy raczej zmiany jakie w nim zachodziły. W zasadzie był tym zszokowany i przerażony. Miał ochotę rwać sobie włosy z głowy i uzyskać odpowiedź na pytanie, co ta Granger z nim robi….
                                                                         ***
Przy starym, obdartym budynku słychać było dziwne trzaski, dochodzące z zaciemnionego kąta uliczki.
Mężczyzna ubrany w ciemnobrązowy prochowiec i ciemny kapelusz uniósł lekko różdżkę i skierował się w stronę, z której dobiegały owe dźwięki. Przybliżał się praktycznie bezszelestnie, a czujne niebieskie oczy wpatrywały się niezmącenie w ów punkt.
Zza śmietnika z głuchym łoskotem wyskoczył wychudzony, bury kot.
Trevor La Ruse odetchnął z ulgą i opuścił jałowcową różdżkę*. Kot puścił się biegiem w głąb uliczki. Ciemnobrązowy prochowiec zawiał na wietrze, a jego właściciel przekroczył próg gospody. Jeśli zaginieni uczniowie pojawili się w ogóle w Duxetown, to na pewno ludzie z gospody będą coś o tym wiedzieć.
W środku nie było tłumów, których się spodziewał. Wszyscy obecni, niczym jeden mąż odwrócili się w stronę nowoprzybyłego. Trevor nie mógł wiedzieć, że dziś zrobili dokładnie to samo, gdy dziewczyna i chłopak weszli tu parę godzin wcześniej.
Profesor poprawił zawadiacko wąs i ruszył w stronę baru. Barman wycierał szklanki i tylko przelotnie spojrzał na nowo przybyłego, ale na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Nim Trevor zdążył się przywitać i zacząć wypytywać owego barmana, ten zawołał radośnie:
- Proszę, proszę, a kogoż to moje oczy widzą? – zaśmiał się postawny, prawie dwumetrowy, na oko sześćdziesięciokilkuletni mężczyzna. Miał długie siwe włosy, spięte gdzieś z tyłu głowy, tatuaż na ramieniu i wesołe, brązowe oczy. Minęła dopiero długa chwila zanim La Ruse w ogóle zorientował się, z kim rozmawia.
- No nie… Peter Jones! – zawołał z nieukrywanym zdziwieniem, a barman uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Ile to lat minęło?
- Oh, dobrze ponad czterdzieści pięć, staruszku… - machnął ręką ów Peter Jones, kuzyn Hestii Jones. – Ale całkiem nieźle się trzymasz, Trevorze.
- Nie tak jak ty… - odparł z nieukrywaną zazdrością profesor mugoloznawstwa, patrząc na postawną, nadal silną sylwetkę dawnego kolegi z Hogwartu.
Trevor La Ruse trafił od razu do Slytherinu, podobnież jak jego kuzyn, Abraxas Malfoy. Peter Jones, roześmiany, postawny chłopiec i wesołych oczach i zadartym nosie został przydzielony do Gryffindoru.
- Nic nie wiesz, Trevorze, reumatyzm mnie dobija… - barman machnął ręką. – chcesz coś do picia? Może być drink Krwawa Szyszymora? To świetne. Słyszałem poza tym dużo dziwacznych plotek, mój druhu. Prawda to, że zostałeś profesorkiem w Hogwarcie? Nie uwierzę, póki nie usłyszę tego od ciebie.
- A owszem, w tym roku nauczam w Hogwarcie mugoloznawstwa.
Na te słowa Peter wytrzeszczył szeroko oczy i nie próbował nawet ukryć zdumienia.
- Nie gadaj, naprawdę? Ulala, masz szczęście, La Ruse, że Abraxasowi Malfoyowi zmarło się dwa lata temu, inaczej byś go tym dobił, albo on osobiście wyperswadowałby ci ten pomysł z głowy… Mugoloznawstwo i Trevor La Ruse z Malfoyów, a to ci dopiero - parsknął śmiechem barman, a Trevor skrzywił się malowniczo.
- Abraxas nie miał już na mnie żadnego wpływu, Peter, nie wierzę, że tego nie zauważyłeś… - powiedział z niechęcią. Owszem, w Hogwarcie jego najlepszym przyjacielem był jego kuzyn, Abraxas, byli niczym bracia. Ale potem wszystko zaczęło się zmieniać, Abraxas zupełnie nie akceptował wybranki Trevora i to było początkiem ich kłótni. A późniejszym i ostatecznym powodem, dla którego Trevor nie chciał mieć nic wspólnego z na wskroś złym i zepsutym Malfoyem była Demetria Lestrange- Malfoy…
- A więc to prawda? – spytał były Gryfon – Ty to wiesz, Trevorze… W końcu, kto inny może wiedzieć, jak nie ty? To prawda, że Abraxas Malfoy miał coś wspólnego ze śmiercią Demetrii? Wiesz, jak ludzie gadali…
­­­­­­Trevor nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać na to pytanie. Nawet dawnemu kumplowi ze szkoły.
- Nie było dostatecznych dowodów. – mruknął cicho – Zresztą, na co to roztrząsać? Przeszłości nie zmienimy… - tak naprawdę La Ruse był całkowicie pewien, że Abraxas pomógł swojej żonie zejść z tego świata.
- Tak, masz racje… Ale po prostu zawsze wiedziałem, że z tym gadem jest coś nie tak… - zawarczał Peter. – Ale powiedz mi, staruszku, co cię do mnie sprowadza? Bo raczej nie wpadłeś tu odwiedzić starego kumpla?
- Owszem. Przybywam tu w sprawach Hogwartu… Minerwa mnie tu wysłała.
- Pogodziliście się?
- Emm, nie do końca, ale mniejsza z tym. Szukam tu kogoś i muszę wiedzieć, czy te osoby pojawiły się w Duxetown… - La Ruse wygrzebał z kieszeni dwa zdjęcia. Jedno przedstawiało roześmianą dziewczynę, która zgrabnym ruchem poprawiała rude włosy, a drugie wysokiego bruneta obejmującego czule starszą od siebie kobietę, swoją matkę. Tylko takie zdjęcia udało mu się zdobyć w tak krótkim czasie.  – Chodzi mi o tą dziewczynę i tego chłopaka. Muszę koniecznie wiedzieć czy pojawili się dzisiejszego wieczora w Duxetown, Peter.
- Hmm – mężczyzna wziął do ręki fotografie – Tak, pojawili się dziś w mojej gospodzie, obładowani wielkimi plecakami. Hej, Edna! – zawołał w stronę garbatej czarownicy siedzącej nieco na uboczu – Ta dwójka nie siedziała przypadkiem koło ciebie? Obcy, ruda dziewczyna i brunet.
- A i owszem… - zaskrzeczała czarownica znad nieprzyzwoicie wielkiego kufla piwa. – Laleczka ze swoim kochasiem usiedli tuż za mną i opowiadali coś o świstokliku.
- Czyli czekali na Świstoklik i zamierzali wrócić… - mruknął do siebie były Ślizgon, a zaraz dodał głośniej. – To nasi uczniowie, mieli tu czekać na Świstoklika i wrócić do szkoły. A jednak nie wrócili z niewiadomych przyczyn, wiesz coś o tym?
- Ja tam nic nie wiem… - czknęła czarownica, owa Edna – Oprócz tego, że dosiedli się do kilku tutejszych czarodziejów, tych o nie całkiem czystym sumieniu, jeśli wiesz, profesorku co mam na myśli, i przyłączyli się do gry w karty. To była dopiero sensacja, bo ten głupi chłopaczyna dał w zastaw swoją różdżkę.
                                                                       ***
Kolejny dzień szkoły zaczął się dla Hermiony wyjątkowo paskudnie. Gdy otworzyła oczy, po oknie spływały grube smugi deszczu, a na niebie próżno było szukać słońca, do tego przypomniała sobie o dziwnym zaginięciu Ginny Weasley i Blaise’a Zabiniego.
Malfoy przekonał ją, że nie powinna wczoraj nic nikomu o tym mówić, bo być może do rana ich znajdą, a tymczasem w dormitorium wciąż nie było śladu po Ginny. Gdy wczoraj dziewczęta dziwiły się, że mimo tego, iż mówiono że dziś wieczór Weasleyówna wróci z misji profesor Sprout, to wciąż jej nie było to Hermiona siłą woli powstrzymywała się, by nie wyjawić im, że Ginny z Blaise’em zaginęli i nie było po nich śladu.
Z ociąganiem podniosła się z łóżka. Zwykle to ona w dormitorium była pierwsza na nogach, ale miarowy odgłos deszczu zawsze sprawiał, że spała bardzo twardo. Teraz to wszystkie pozostałe dziewczyny były na nogach, nawet Thalia, która wstawała zwykle w porze śniadania.
Brązowowłosej nie udało się powstrzymać ziewnięcia, a wtedy jej wzrok padł na zieloną, lekko połyskującą bransoletkę na jej ręce.
No pięknie – pomyślała z przekąsem – Prawie zapomniałam o Malfoyu.
Zerknęła niechętnie na wiszący na ścianie zegar z kukułką i prawie się udławiła, gdy zobaczyła, że wskazywał dziesięć minut po siódmej. Zwykle o tej porze już jadła śniadanie w Wielkiej Sali, mimo że zaczynało się oficjalnie o 7:30 (musiała jeść wcześniej, bo działanie bransoletek Blaise’a aktywowało się punktualnie o godzinie siódmej, od tej właśnie godziny nie mogli odstąpić siebie z Malfoyem na odległość kilku kroków, co oznaczało, że również musieliby zjeść śniadanie razem, przy wszystkich)
Błyskawicznie wyskoczyła z łóżka i zaczęła się ubierać w szkolne szaty. Gdy mniej więcej wszystkie guziki w koszuli były zapięte, krawat jako tako zawiązany, a spódnica założona na odpowiednią stronę dopadła do Lavender, która układała właśnie swoje złociste loki w misterne pukle przy lustrze i wzięła jej szczotkę, którą gorączkowo czesała swoje kasztanowe loki. Jak na złość, w nocy musiała się bardzo wiercić bo w jej włosach roiło się od kołtunów.
- Herm… Co ty robisz? – spytała Lav z gorteskowo uniesioną ze zdziwienia brwią.
- Zaspałam! – odparła lakonicznie szatynka. Tylko tego brakowało, by znów odczuli bolesne działanie bransoletek, gdy z Malfoyem byli zbyt daleko od siebie…
- Bzdura, słońce, jest dopiero piętnaście po siódmej… Śniadanie zacznie się dopiero za dziesięć minut. – uspokajała ją wysoka blondynka, Thalia Roberts.
- Nie chodzi mi o śniadanie, Thalio. Po prostu… umówiłam się z kimś.
- Znów z Malfoyem?
- Co? – Hermiona mimowolnie warknęła – Nie umawiam się z tym szczurzym pomiotem. – gdy tylko powiedziała te słowa lekko się skrzywiła. Owszem, za takiego uważała Malfoya, ale zwykle to Ron używał takich określeń, a ona go potępiała za taki język… Teraz sama tak się wyrażała. Cóż, przynajmniej Ron byłby z niej dumny.
- Nie kręć, Herm. Prawie na wszystkich lekcjach razem siedzicie, a i nawet po lekcjach widuje się was razem.
- Jakbyście nie zauważyły to ciągle się kłócimy. A nasze spędzanie razem czasu to wina Zabiniego! – gorączkowała się – Zresztą, po co ja wam to tłumaczę, nie mam czasu! – krzyknęła i zabrawszy torbę z książkami wybiegła z dormitorium odprowadzona przez zdumione spojrzenia współlokatorek.
                                                                       ***
7:15, korytarz prowadzący do Pokoju Wspólnego Gryfonów
- Draco!
-…
- D-Draco!
- Zamknij się, Nott i chodź!
- Ale Malfoy…!
- Czego w słowie „zamknij się” nie rozumiesz?
- Malfoy! Natychmiast powiedz mi, gdzie mnie ciągniesz!
-…
- Draco… natychmiast powiedz mi, dlaczego jestem tuż przed Pokojem Wspólnym Gryfonów!
- To chyba oczywiste, nie? Nie mogłem iść sam do jaskini lwa, życie mi jeszcze miłe.
- Ale co my tu robimy, Malfoy?!
- Czekamy na Granger, Nott, a niby co innego?
- A w porządku… Czekaj! Zaraz, jak to czekamy na Granger?! Na Hermionę Grager?
- Nie znam innej Granger, Nott.
- Ale dlaczego idziemy czekać na Granger tuż przed Pokojem Gryfonów!
- Bo ta idiotka się spóźnia!
- Spóźnia? Słuchaj, Malfoy, naprawdę jak dla mnie możesz umawiać się z kim tylko chcesz, nawet z Hermioną. Tylko mnie w to nie wciągaj…
- Jeśli chcesz dożyć zakończenia szkoły, Theo, to z dobroci serca ci radzę: zamilknij… Nie umawiam się z tą krzaczastowłosą kretynką!
- Jasne… Wy nawet ze sobą siedzicie! Skoro to nie umawianie, to jak się teraz nazywa spędzanie całych dni z dziewczyną?
- Theodorze, naprawdę nie chcę ci zrobić krzywdy, więc musisz mnie teraz uważnie posłuchać. Nie chodzę z Granger, nie znoszę jej, ba, ona wręcz mnie doprowadza do szewskiej pasji… Zabini miał swój „genialny” pomysł, przez który ja i Granger spędzamy ze sobą całe dnie wbrew naszej woli! Dotarło?
- Jasne…
- Wprost oczywiste.
- Doprawdy, jasne jak słońce.
- Skończ.
- Ok.
7:20, tuż przed portretem Grubej Damy
Ze zgrzytem otwarło się przejście za portretem Grubej Damy, zza którego powoli wyszli roześmiani Harry Potter i Seamus Finnigan. Ich radosne nastroje zniknęły, gdy tylko ich oczom ukazały się sylwetki kolejno jasnowłosego i czarnowłosego Ślizgona.
- Malfoy!
- Nott!
- Potter!
- Piroman!
- Hmm, skoro się wszyscy przedstawiliśmy, to mów zaraz, Malfoy co wy tu robicie?
- Cóż za wybitna elokwencja, Potter.
- Nie ględź, Malfoy, tylko mów, co tu robisz!
- Te, Piroman, spokojnie…
- Jeszcze raz nazwiesz mnie Piromanem, to po prostu zaraz…
- Oh, zamknijcie się wszyscy.
- Potter ma racje, Draco.
- Co ty gadasz, Nott? Et tu Brute contra me?
- Malfoy, co ty tu robisz? Mów natychmiast, co znowu knujesz?!
- Uspokój się, szlachetny Piromanie. – Theodor zamrugał zdziwiony i spojrzał na kolegę. Coś w nazbyt spokojnym głosie Dracona go niepokoiło. – Ja tu tylko czekam na Hermionę…
Po tych słowach rozpętała się burza. Theodor odsunął się od dwóch Gryfonów i swojego kumpla na bezpieczną odległość, Harry wytrzeszczył oczy, jakby niedowierzając, że Malfoy zna imię Hermiony, a Seamus poczerwieniał na twarzy i ze świstem wciągnął powietrze, tak jakby usłyszał właśnie bluźnierstwo.
- Ty… jak śmiesz ją tak nazywać?! – wykrztusił Finnigan z rządzą mordu w szarych oczach.
Wiele razy pół Gryffindoru musiało pocieszać Hermionę po rasistowskich docinkach Malfoya, a teraz on, jak gdyby nigdy nic nazywa ją Hermioną, choć nie tak dawno jeszcze jedynym zwrotem od niego w jej stronę była „szlama”. Tego Seamus nie mógł zdzierżyć…
- Jak śmiem co? Nazywać ją po imieniu? O ile mi wiadomo Hermiona to właśnie jej imię… - rzucił niedbale Malfoy.
Theodor jednak znał Dracona nie od dziś i od razu zauważył, że mimo niedbałej pozy i lekceważącego głosu, blondyn spod przymkniętych w wyuczonej pozie powiek, czujnie i z niemałą satysfakcją obserwował narastającą irytacje Gryfona.
- Ty fałszywy psie! – syknął Seamus – Harry powiedz mu coś! Nie dość, że nazywałeś ją „szlamą”, zawsze starałeś się jej zaszkodzić, to i na wojnie byłeś sługusem Voldemorta. A teraz, gdy cudem uniknąłeś Azkabanu to zaczynasz się do niej przymilać, tak?
- Zmieniłem strony, idioto, to coś innego!
Theodor stał obok Draco, ale nie ingerował w sprzeczkę. Nigdy tego nie robił. Był samotnikiem z wyboru i nigdy nie czuł potrzeby należenia do bandy Malfoya, co nie zmieniło faktu, że obaj się przyjaźnili. Draco doceniał możliwość rozmowy z kimś takim jak on. Kimś innym od średnio bystrych Crabbe’a i Goyla i kimś o zdrowym uśmyśle – w przeciwieństwie do Blaise’a i Pansy. Teraz jednak Theo z niepokojem obserwował swojego przyjaciela. Malfoy był rozpieszczonym bachorem, ale mimo wszystko nieczęsto dawał się sprowokować. Tym razem kilka słów Seamusa wystarczyło, by doprowadzić arystokratę do początków furii.
- Coś innego… - zaśmiał się gardłowo brązowowłosy Gryfon – To tchórzostwo i tyle…
- Seamus naprawdę, nie powinniśmy rozpamiętywać przeszłości – Wybraniec gorączkowo starał się unormować narastające napięcie – Draco zmienił strony i oficjalnie się pogodziliśmy. To wystarczy…
Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Draco rzucił się na Seamusa, ale przed atakiem powstrzymał go Nott, który z pobłażliwością złapał zapalczywego kumpla za ramię. Potem Finnigan, jak przystało na Gryfona, chciał odpłacić Malfoyowi w walce, ale jego zamiary zostały znów przerwany, tym razem przez otwierające się przejście u portretu Grubej Damy.
- Hermiona, dobrze że jesteś! – zawołał z wielką ulgą Harry.
Hermiona przyglądała się z konsternacją czwórce rówieśników i rozejrzała się po ich twarzach.
- Witaj Harry – uśmiechnęła się szeroko do przyjaciela – Seamus – tu uśmiechnęła lekko, ale promiennie – Theodorze – tu pisnęła jakby zestresowana – Malfoy. – a tu temperatura jej głosu sięgnęła zera absolutnego.
- Ciebie też miło widzieć, Granger… - mruknął przewróciwszy błękitnymi oczami.
- Witaj Herm… - niemal zagruchał Finnigan, a Draco udał odruch wymiotny.
- Tak… Cześć… - bąknął Theodor, który  poczuł się jeszcze bardziej jak piąte koło u wozu.
Jednak ku konsternacji wszystkich obecnych (oprócz nieudolnie ukrywającego zadowolenie Malfoya) Hermiona jak gdyby nigdy nic podeszła prosto do Dracona z nieco zestresowaną miną.
- Która godzina? – spytała, nie zwracając uwagi na to, że szczęki Theodora, Harry’ego i Seamusa z łoskotem gruchnęły o podłogę, a oczy o mało co nie wyskoczyły z orbit.
- Dwadzieścia pięć po siódmej, Granger! DWADZIEŚCIA PIĘĆ! – zawarczał Malfoy, machając jej przed twarzą zaczarowanym zegarkiem z magicznymi różdżkami zamiast wskazówek.
- Zrozumiałam, Malfoy… - odburknęła Hermiona.
- Nie wiem, czy zrozumiałaś, bo jeśli byś się spóźniła, to konsekwencje mogły być wprost niewyobrażalne!
Tu Theo doskonale widział, że Draco, choć strofuje Hermionę, naprawdę jest zadowolony. Najpewniej z tego, że wreszcie to on może wygłaszać kazania Doskonałej Pannie Granger.
- Wiem, wiem… Ale… - jąkała się dziewczyna, wyraźnie zakłopotana. – Ja… ja… Ja zaspałam.
- Nie… - zaśmiał się z niedowierzaniem Draco.
- Ty Hermiono? – dołączył do niego Harry – Nigdy bym w to nie uwierzył…
I dopiero teraz, gdy Hermiona mówiła o tym, jak zaspała i jak prawie się spóźniła, wszyscy dokładnie zlustrowali całą jej sylwetkę. I istotnie, czerwonozłoty krawat miała luźno i nieudolnie zawiązany, guziki w białej koszuli pozapinane krzywo, odznaka prefekta przekrzywiona, a włosy… Cóż, żeby opisać wygląd jej fryzury trzeba poświęcić temu osobne zdanie. O ile Hermiona Granger słynęła z nieokiełznanych, kasztanowych loków, o tyle dziś jej fryzura wyglądała, jakby w jej włosy dosłownie strzelił piorun. Od zbyt gwałtownego i szybkiego szczotkowania naelektryzowały się i sterczały wokół jej głowy.
- Każdemu się zdarza, Harry! – obruszyła się Hermiona i zwróciła się prosto do swojego wroga – To jak, Malfoy? Możemy iść?
Seamus się zakrztusił, Harry wyglądał jakby właśnie oberwał tłuczkiem, Theodor stał jak spetryfikowany (ale w jego przypadku wyglądało to dość naturalnie), a Draco uśmiechnął się w iście Malfoyowski sposób i wyjąwszy ciężką torbę Hermiony ruszył z nią korytarzem w stronę klas. Wkrótce oczy Theo i dwóch Gryfonów biernie obserwowały dwie oddalające się sylwetki, wysokiego, szczupłego, bladego Ślizgona i niższej od niego o prawie dwadzieścia centymetrów Gryfonki  z rozczochranymi włosami.
- To było dziwne… - mruknął Wybraniec z nad zmarszczonych brwi.
- To było okropne… Co ten Malfoy robi Hermionie… - Finnigan pokręcił smutno głową
- Dobra, Seamus, idźmy lepiej na te eliksiry, lubię Slughorna, nie chcę mu podpaść. Na śniadanie już raczej nie zdążymy.
Rozległo się kolejne skrzypnięcie i portret Grubej Damy rozsunął się kolejny raz. Wychynęły zza niego dwie rude czupryny.
- Się masz, Potter! – zawołali chórem Fred z Georgem.
- Złote dziecko jeszcze nie na lekcjach? – zaśmiewał się jeden z bliźniaków.
- Czyżbyś przechodził na ciemną stronę mocy? – wtórował drugi-
-Dajcie spokój, sobowtóry… - wyszczerzył się Harry – Idziemy na lekcje, jak przystało na grzeczne dzieciaczki.
-…
- Emm… Nott? Co się stało, że idziesz z nami? – George dopiero teraz zauważył szczupłego, nieco tyczkowatego, choć niewątpliwie przystojnego bruneta o wiecznie zamyślonym spojrzeniu.
- Długa historia… - burknął lakonicznie Theo. Już on rozprawi się z Malfoyem. Tamten bezczelnie i niemalże przemocą zaciągnął go pod Pokój Wspólny Gryfonów tylko po to, by zostawić go samemu sobie i odejść z Hermioną Granger.
- Mamy czas… - zaśmiał się Fred, a Theodor westchnął głęboko.
- W zasadzie nie mamy czasu, lekcja zacznie się za kilka minut… - burknął Ślizgon i pierwszy ruszył w stronę schodów
- Dobra, w takim razie wytłumaczycie nam wszystko jak będziemy pędzić do lochów…
- Po co pędzić, Slughorn jest przecież opiekunem Slytherinu, Nott będzie nas tłumaczył! – zawołał wesoło George i rąbnął po przyjacielsku Theodora tak, że ten prawie wypluł własne płuca.
- Ja? Przecież wszyscy wiedzą, że Slughorn uwielbia naszego Wybrańca… - odparł Theodor, ale poczuł się miło zaskoczony tym, że Gryfoni od tak po prostu przyjęli go do swojego towarzystwa.
- I tak i tak zostaniesz przegłosowany! – parsknął śmiechem Seamus – Lepiej szybko zaspokój ciekawość sobowtórów i opowiedz im, jak to się stało, że się tu znalazłeś z Malfoyem.
- Nie ma co opowiadać, dzień jak co dzień. Rano poszedłem na śniadanie, a przy kolumnach przy wejściu do Wielkiej Sali stał Malfoy, który dosłownie chodził w kółko z zegarkiem w ręku i warczał ze zniecierpliwienia. Mamrotał coś o Blaisie, jakiś bransoletkach i o spóźniającej się Granger. Poszedł za mną do Wielkiej Sali, ale on chyba już zjadł, bo tylko zapakował trochę jedzenia i siłą wyciągnął mnie zza stołu i tu przyprowadził. Bo nie chciał tu sam iść po Hermionę Granger! - zaakcentował mocno ostatnie zdania i spojrzał na twarze bliźniaków, na których, tak jak się spodziewał malowało się ogromne zdziwienie.
Jednak jak przystało na bliźniaków Weasleyów pozbierali się dość szybko i zanim Theo się obejrzał doskoczyli do niego i otoczyli go z dwóch stron mocno ramionami.
- Biedny Theoś! – zawołał przesłodzonym głosem Fred albo George. Theodor nie rozróżniał ich za dobrze.
- Poszedłeś w odstawkę z powodu Hermiony? Nie martw się, my cię pocieszymy!
Harry i Seamus spojrzeli po sobie:
- Biedny Nott…
                                                                       ***
- Chyba zapomnieliśmy o twoim koledze – wtrąciła Hermiona, gdy z Malfoyem schodzili już powoli do lochów, gdzie mieściła się klasa eliksirów.
- Co? O kim? – szczerze zdziwił się blondyn. Odruchowo zmarszczył brwi, usiłując przypomnieć sobie o kim dziewczyna może mówić.
- O Theodorze… - zaśmiała się z pobłażaniem.
- O Merlinie! Faktycznie… No ale trudno, Theo sobie jakoś poradzi. – Ślizgon typowo dla siebie tylko wzruszył ramionami i od razu wyrzucił sprawę kumpla z głowy.
- Masz jakieś wieści o Blaisie i Ginny? – spytała nerwowo. Sprawa z ich zniknięciem jeszcze się nie wyjaśniła.
- Niestety żadnych. Z tego co wiem, kilku nauczycieli wyruszyło na poszukiwania, a mój stryj szpera w owym Duxetown. Ale spokojnie, w końcu ich znajdą – odparł, choć nie był tego już tak niezachwianie pewny jak jeszcze wczoraj wieczorem.
Jego spojrzenie przejechało powoli po sylwetce Gryfonki, a na usta blondyna wkradł się złośliwy uśmiech.
- Chyba nie chcesz się tak pokazać w klasie? – spytał przekornie
- Co? O czym ty mówisz?
- O tym… - zatrzymał się i przybliżył dłoń do krzywo zapiętych guzików na jej kołnierzyków. Hermiona odruchowo pacnęła go mocno w dłoń.
- Co ty wyprawiasz? – burknęła, gdy Malfoy potrząsał z bólu dłonią z wściekłą miną.
- Co ja wyprawiam? – krzyknął, zdeprymowany tym, że go uderzyła, gdy tylko zbliżył rękę do jej szyi – Masz krzywo zapiętą koszulę, wariatko! Chciałem ci to pokazać, a ty mi od razu po łapach dajesz!
- Ah tak, nie mogłeś powiedzieć „Hej, masz źle zapiętą bluzkę”, nie… Ty musiałeś pchać się do niej z łapami!
- Miałem dobre intencje, pomylona dziewczyno!
- Ty i dobre intencje, co jeszcze mnie czeka? – śmiała złośliwie Hermiona, stojąc tyłem do Dracona i poprawiając guziki.
- Tylko czekaj, Granger… - mruknął bardziej do siebie.
Gdy dziewczyna szybko zapinała guziki przyjrzał się jej włosom. Zawsze wyróżniała się z tłumu nieujarzmioną burzą brązowych loków. Dziś jednak jej włosy wyglądały tak, jakby miała ich dwa razy więcej niż ostatnio.
- Piorun trafił w twoje włosy Granger, czy to ich naturalny wygląd? – spytał złośliwie, a ręce dziewczyny oderwały się od śnieżnobiałej bluzki i krawat od mundurka i powędrowały na jej głowę.
- Oh nie, musiały się naelektryzować, gdy rano zbyt szybko je szczotkowałam. – jęknęła, gdy poczuła, jaką objętość ma dziś jej fryzura.
- Wyglądają jeszcze gorzej niż wtedy, gdy w szóstej klasy ważyliśmy Wywar Żywej Śmierci na lekcji u Slughorna… - Malfoy uśmiechnął się lekko i powrócił do tych wspomnień. Uśmiech jednak zniknął tak szybko jak się pojawił, gdy za wspomnieniem lekcji z szóstego roku pojawiły się inne wspomnienia z tego okresu. I przeklęta Wieża Astronomiczna.
- Masz racje, a myślałam, że tego, jak wtedy wyglądały nic nie przebije… - parsknęła Hermiona, usiłując przygładzić choć trochę niesforne loki. – Naprawdę jeszcze to pamiętasz?
Malfoy wzruszył ramionami.
- Jakoś szczególnie utkwiło mi to w pamięci.
Ciszę przerwał dziwny, niosący się echem po korytarzach lochów dźwięk.
- Merlinie, co to było? – zapytał się i z właściwą sobie „odwagą” zaczął rozglądać się po korytarzu.
- Burczy mi w brzuchu, nie zdążyłam zjeść śniadania. – przewróciła oczami.
Draco pacnął się w czoło i zaczął gorączkowo grzebać w torbie.
- Zupełnie zapomniałem… - zawołał i ku zdziwieniu Hermiony wyciągnął z torby długą kanapkę z warzywami i zatkaną nakrywką szklankę z herbatą. Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy Ślizgon bezceremonialnie wręczył jedzenie prosto w jej ręce.
- To dla ciebie… - powiedział, trochę skonfundowany, gdy zobaczył, że dziewczynie wcale nie śpieszy się z odebraniem jedzenia, które specjalnie dla niej zabrał ze śniadania.
- Dla mnie? – powtórzyła za nim głucho Hermiona.
Draco się zirytował. Po części dlatego, że dość dziwnie się czuł, gdy ona nie chciała tego od niego wziąć i po części dla tego, ze sam nie rozumiał swojego zachowania. Warknął więc cicho.
- No przecież, że dla ciebie, Granger! Chyba nie dla Irytka!
- Cicho! – syknęła Hermiona. Ostatnimi dniami Irytek nabrał nieprzyjemnego zwyczaju pojawiania się w pobliżu, gdy tylko wymówiło się jego imię i dokuczania takim delikwentom. – Nie mniej jednak… - zreflektowała się szybko. Była zdania, że u osobników takich jak Malfoy każdy przejaw jakiejkolwiek dobroci powinien być nagradzany – Nie wierzę, że to mówię po raz drugi w ciągu dwóch dni, ale dziękuję ci, Malfoy. Ale jakim cudem to zmieściłeś w torbie? – spytała, spoglądając na jego dość niewielką teczkę.
- To chyba oczywiste, to zaklęcie zmniejszająco-zwiększające – odpowiedział i spojrzał na nią, co było błędem. Stała w miejscu, z szeroko otwartymi oczami i lekko rozchylonymi ustami i… patrzyła na niego, tak jakby w korcu maku odnalazła bratnią duszę. Nawet nie poczuł, kiedy zaczął się lekko rumienić.
- Naprawdę pomyślałeś o mnie? – Hermiona zaczęła jeść kanapkę – A może powinnam sprawdzić, czy nie jest otruta?
- Ty niewdzięcznico… - Draco pokręcił głową – Sam zjadłem i czekałem na ciebie, ale ty się nie pojawiałaś, a potem przyszedł Nott i zaczął jeść śniadanie. Więc zapakowałem trochę dla ciebie, bo uznałem, że możesz być bardziej nieznośna, gdy będziesz głodna. – tłumaczył, ale Gryfonka zdawała się go nie słuchać.
- Jest idealna! Skąd wiedziałeś, że nie jem mięsa?
- Zauważyłem. Ale jedz szybciej, bo dosłownie za moment zacznie się lekcja. – zerknął na zegarek, a potem na zajadającą się dziewczynę. – Smacznego Granger…
Doszli do klasy Slughorna odrobinę spóźnieni, co nie uszło uwadze profesora i uczniów. Horacy jednak, zamiast się złościć, spędził połowę lekcji opowiadając, jak on uwielbia takie przyjaźnie między domowe, jak na przykład wiele lat temu jego ulubiona uczennica Lily Evans i najlepszy uczeń z eliksirów Severus Snape.
A Irytek przemierzał korytarze z miną, jakby właśnie oberwał mocnym Confundusem i wciąż mamrotał coś o nadchodzącym końcu świata, Ślizgonach i Gryfonach, a także o kanapkach.
                                                                       ***
Minerwa McGonagall miała za sobą ciężką i zupełnie nieprzespaną noc. Zniknięcie Ginny Weasley i Blaise’a Zabiniego było tragedią i nie mogła tego dłużej ukrywać.
Jeszcze wczoraj w nocy była szansa, że po prostu przegapili Świstoklik, albo się spóźnili. Jednak było już południe, a po dwójce zaginionych uczniów wciąż nie było śladu.
Z ciężkim sercem pisała list do Molly i Artura Weasleyów. Bała się, że ta wiadomość mogłaby ich załamać, w końcu to szkoła wysłała dzieci w ramach zajęć z Zielarstwa, a oni zaginęli gdzieś w przepastnych lasach Szkocji.
Czekał na nią również list do marki Blaise’a Zabiniego, ale w zasadzie nie wiedziała, gdzie Alanna Zabini teraz dokładnie przebywa. Ludzie mówili, że wyjechała na Karaiby z kolejnym mężczyzną.

Jej rozmyślania przerwał głośny trzask i pojawienie się Trevora La Ruse’a zza przejścia za posągiem Chimery. W takiej sytuacji nawet nie potrafiło złościć się na niego właściwie. W końcu ważniejsi byli uczniowie.
- Wiesz coś? – spytała, nim mężczyzna w brązowym prochowcu odsapnął po wysiłku. Trevor odetchnął kilka razy głęboko i szybko zaczął mówić.
- Wiem, że byli na pewno w Duxetown. Potwierdził to Peter Jones i jakaś czarownica imieniem Edna. Stawili się na Świstoklika i wcale się nie spóźnili, nawet czekali kilkanaście minut. Peter nie potrafił sprecyzować, co stało się potem, ale Edna mówiła coś – choć nie należy jej dosłownie wierzyć, wypiła nieprzyzwoitą ilość alkoholu tego wieczoru – że Blaise Zabini wstał od stolika i podszedł do mężczyzn o wątpliwej reputacji, grających o coś w pokera. I tu wszystko zaczyna się plątać. Wiem tylko, że dziewczyna próbowała go powstrzymać, ale szybko zniknęła w ferworze sensacji, gdy młody Zabini dał w zastaw swoją różdżkę…
- Co? Nie, to niemożliwe. To mądry chłopak, nie zrobiłby takie głupstwa.
- Są świadkowie, którzy to potwierdzają.
- Czyli co się stało? Przegrał swoją różdżkę? Odebrali mu moc? – słabo dopytywała się McGonagall. Ręką podparła głowę. Wieści były wprost okropne, gorszych już się nie spodziewała.
- Niestety nie wiem. Chyba nikt nie wie, jak właściwie zakończyła się ta gra. Nagle przy ich stoliku wywiązała się szarpanina, padło wiele ostrych słów i tamci mężczyźni wyszli, a z nimi Blaise i Ginny.
- Wiadomo dokąd się udali? – dopytywała dyrektora.

Wierzyła La Ruse’owi, wiedziała, że tylko on mógł zebrać te informacje. Tylko on był na tyle chytry i charyzmatyczny, by wydusić z ludzi wszystko, na czym mu zależało.
- Tu też jest wiele niejasności. Nie mogłem od tak przeszukać domostw, więc kręciłem się po miasteczku i dopytywałem ludzi, ale nikt nie słyszał o nich. Peter twierdzi, że ci mężczyźni to handlarze lub przemytnicy, ale nie afiszują się tym w miejscach publicznych.
- No to cudownie… - sarknęła Minerwa. – I co my teraz zrobimy?
Dopiero co zaczęła swój urząd na stanowisku dyrektora, a tu już taki problem. Oczyma wyobraźni już widziała nadlatujące Wyjce z Ministerstwa Magii i procesy w tymże przybytku.
Trevor przyjrzał się uważnie kobiecie. Niewątpliwie czas odcisnął na niej swoje piętno, ale oczy wciąż miała takie same co prawie półwieku temu. Niebieskie, wciąż czujne, ale teraz gdzieś w ich głębi czaił się strach.
- Grupa którą kieruje Filius aktualnie przeczesuje dalsze zakątki Puszczy. Nie lepiej przekierować ich bezpośrednio do Duxetown? Moim zdaniem powinniśmy zawęzić pole poszukiwań tylko do Duxetown. – zasugerował mężczyzna.
- Bzdura, przecież z Duxetown mogli aportować się niemal wszędzie… - kobieta machnęła ręką i zmęczona przyłożyła palce do pulsujących z nerwów skroni.
- Owszem, to możliwe – brnął dalej La Ruse – ale mam przeczucie, że wcale się nie aportowali. Sądzę, że ich działalność ma charakter lokalny. To czuć, gdy pytałem się o owym mężczyzn miejscowych ludzi, ci dziwnie reagowali. Niektórzy ignorowali pytanie i zmieniali temat, inni odpowiadali, że nic nie wiedzą. Zwykle w takich małych mieścinach ludzie wiedzą wszystko o innych. Czemu tam jest inaczej?
- Nie wiem Trevorze, może to jacyś przejezdni?
- Tym bardziej wzbudziliby zainteresowanie. Wywnioskowałem, że obcy nieczęsto się tam pojawiają.
- Może i masz racje. Ale wobec tego co zrobić? Wolałabym mieć pewność, że ci potencjalni porywacze nigdzie się nie teleportowali.
- Rozumiem, że potrzebujesz dowodu, by uwierzyć moim słowom? – spytał z cieniem żalu w bladych oczach – Dobrze więc, tak się składa, że moja cioteczna kuzynka pracuje w Ministerstwie Magii w wydziale spraw Aportacji i Podróży Magicznych. Jeśli ktoś aportował się z Duxetown, ona będzie o tym wiedziała.
- Wspaniale, zajmij się tą sprawą, tylko tak, by Ministerstwo się nie dowiedziało póki co o tym wszystkim. Nie chcę by weszli mi na głowę.
- Tak zrobię, ale Minerwo, wiesz, że nie będzie można ciągnąć tego w nieskończoność? – zapytał ostrożnie Trevor. Ginevra Weasley i Blaise Zabini po prostu musieli się znaleźć, ale gdyby coś poszło nie tak… Cała odpowiedzialność spoczęłaby na Minerwie.
- Wiem o tym doskonale. I tak się w końcu dowiedzą, przecież nasze grupy przeczesują tereny wokół Duxetwon. Dojdzie to prędzej, czy później do uszu kogoś z ministerstwa.  – ucięła kobieta – Zanim zaalarmuję ministerstwo czekam jednak aż Zaklęcie Lokalizujące zacznie działać.
Jej wzrok bezwiednie spoczął na szafce w kącie pokoju, gdzie w płytkiej, przypominającej myślodsiewnię misie warzyła się skomplikowana mikstura. Zaklęcie Lokalizujące wymagało wprost ogromnej precyzji, doświadczenia i czasu… Minerwa zaczęła warzyć eliksir wczoraj w nocy a wciąż nie był jeszcze zdatny do użytku. Jego barwa wciąż była bladoperłowa. Będzie można w nim ujrzeć miejsce, w którym przebywają Blaise Zabini i Ginny Weasley dopiero, gdy jego barwa będzie złocista.
- Za ile mniej więcej wywar będzie gotowy? – zapytał Trevor, przyglądając się parującej mieszaninie.
Minerwa wstała zza biurka i również podeszła do misy z eliksirem. Jej wąskie wargi drgnęły w lekkim uśmiechu.
- Może sam ocenisz? Jeśli dobrze pamiętam byłeś jednym z lepszych uczniów jeśli chodziło o Eliksiry.
- Masz racje, tylko zawsze prześcigała mnie drażliwa osóbka o rudych lokach. – zaśmiał się i ukradkiem spojrzał na Minerwę. Z niewiarygodną ulgą zauważył, że uśmiechnęła się do tych wspomnień. – A jeśli chodzi o sam eliksir myślę, że jeszcze jakieś trzy-cztery godziny.
- Prawie dobrze. Zapomniałeś, że starte liście mandragory przyspieszają reakcje w eliksirach, których składnikiem są owoce wiciokrzewu?
- Zupełnie zapomniałem. Nie zajmowałem się po szkole eliksirami, zastosowałem się do rad pewnej bardzo mądrej czarownicy i robiłem to, o czym marzyłem… - powiedział cicho La Ruse, a Minerwa nerwowo zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Powinieneś już iść i załatwić sprawę z aportacjami w obrębie Duxetown. Potem porozmawiamy – odparła chłodno i odwróciła się do niego plecami. A on znów wyszedł…
                                                                       ***
- Merlinie jak ja nie znoszę eliskirów… - jęknął Dean Thomas wychodząc z klasy Slughorna.
- Bzdura, Dean, nawet ja polubiłem eliksiry odkąd uczy nas Slughorn – oponował Harry, który faktycznie, może i nie był aż tak nadzdolny jak Hermiona, ale eliksiry zaczęły mu iść zaskakująco dobrze.
- Nie wiem, jak można nie doceniać eliskirów… - pokręcił głową wysoki blondyn ubrany w szaty z barwą Domu Węża. Idąca obok niego niższa, szczupła dziewczyna, z kręconymi, brązowymi włosami, ochoczo przytaknęła.
- Właśnie, przecież to elementarna dziedzina magii! Bez eliksirów nasze życie byłoby bezcelowe!
- Tak właśnie, Granger! Nie rozumiem, dlaczego zamiast uczyć właśnie takich przydatnych rzeczy zamiast, na przykład tandetnego i zupełnie zakłamanego wróżbiarstwa.
- Zgadzam się w zupełności, priorytetem w nauczaniu powinien być realizm, przecież świat czarodziejów bez eliksirów byłby bezużyteczny! Zresztą, nawet Dumbledore uważał, że wróżbiarstwo to zupełnie bezużyteczny przedmiot… - zaczęła swój wywód, ale przerwał jej Seamus.
- Czy ja wiem, Hermiono. Trelawney owszem, nie ma żadnego daru, ale lekcje z Firenzo to coś zupełnie innego.
- Nie zgadzam się z tym, że Trelawney nie ma żadnego daru – zaprotestował Harry – Jej dwie przepowiednie się sprawdziły.
- Jakie przepowiednie? – Draco mimo całej niechęci do Pottera nie potrafił opanować ciekawości.
Harry zaczął im opowiadać o tym, jak wiele lat temu Albus Dumbledore spotkał się z Sybillą Trelawney w Gospodzie Pod Świńskim Łbem i wtedy, gdy rozczarowany jej zupełnym brakiem talentu, już miał odejść ta wygłosiła przepowiednie o Dziecku, które urodzi się pod koniec wakacji, a które będzie znało moc, której nie znał Voldemort, i które Czarny Pan naznaczy jako równemu sobie. To właśnie przez tą przepowiednię Voldemort zamordował Potterów i próbował zabić ich dziecko. Drugą przepowiednią, która się sprawdziła, była ta, którą wygłosiła na ich trzecim roku. O słudze, który zerwie kajdany i wyruszy do swego Pana. Wtedy sądzili, że to o Syriuszu. Okazało się, że sługą jest Glizdogon.
- Cóż, czasem nawet ślepej kurze trafi się ziarno… - skwitowała to mugolskim powiedzeniem Hermiona, która od wielu lat miała awersje to wróżki.
- Co? – zaoponował Draco – Czemu mówisz o kurze, dopiero co mówiliśmy o Trelawney! – zawołał wytrącony z równowagi.
Wszyscy, nawet Seamus parsknęli krótkim śmiechem na widok jego skonfundowanej miny.
- To takie mugolskie powiedzonko, Malfoy – wytłumaczyła mu Hermiona – oznacza, że nawet największej ofermie dopisze szczęście i się coś uda.
- Dziwni są ci mugole – blondyn z szczerym niedowierzaniem w błękitnych oczach pokręcił głową.
- Tacy fanatycy są jeszcze dziwniejsi… - mruknął niedostatecznie cicho Seamus.
Draco zmierzył go spojrzeniem, które, w jego mniemaniu miało zabijać. Seamus jednak butnie odwzajemnił jego niechętny wzrok.
- Nie odzywaj się do mnie ignorancie, nie doceniający eliksirów!
- Hej! Całkiem lubię eliskiry!
- Nie, Finnigan, ty lubisz tylko te, które wybuchają, chory Piromanie!
- Nazwij mnie jeszcze raz Piromanem, blada fretko, to się policzymy!
- Zamknąć się! Obaj!
Harry wyraźnie stracił cierpliwość, bowiem jego zielone oczy niemalże namacalnie ciskały błyskawice. Hermiona podziękowała mu w myślach. Doskonale wiedziała, że gdyby to ona tak krzyknęła, na niewiele by się to zdało. W końcu Malfoy kochał ją denerwować.
- Nie rozkazuj mi, Potter… - powiedział butnie, ale zdecydowanie spokojniej Draco.
- Cicho, Malfoy… - warknęła Hermiona.
Jakby w amoku podeszła do dużych, rzeźbionych drzwi prowadzących do klasy profesora Flitwicka – nauczyciela Zaklęć. Na drzwiach wisiała, niewielka, niepozorna kartka, zapisana starannym pismem profesora. 


Drodzy Uczniowie!
W wyniku sprawy niecierpiącej zwłoki zostałem oddelegowany ze szkoły, w okolice Duxetown. Moja nieobecność może potrwać nawet kilka dni, dlatego za wszystkie lekcje ze mną, uczniowie mają zaplanowane zastępstwa.
Profesor Filus Flitwick


Seamus przeczytawszy napis roześmiał się z ulgą, podobnie zrobił Dean i reszta uczniów kroczących kilka metrów za nimi. Szczerze zawiedzeni wydawali się tylko Draco i Hermiona.
- Oh nie! – jęknęła brązowowłosa szczerze zmartwiona– A mieliśmy ćwiczyć rzucanie zaklęć z ograniczonym ruchem różdżki!
Jednak Ślizgon myślał nad czymś innym. Zmarszczył jasne brwi i nachylił się w stronę Hermiony.
- Myślisz, że to ma związek z zaginięciem Ginny i Blaise’a? – spytał szeptem, a jego oddech połaskotał się w szyję.
- Z pewnością. Przecież ich Świstoklik czekał właśnie w Duxetown. – odszepnęła zaniepokojona dziewczyna i odsunęła się nieco od niego. To było zbyt dziwnie.
- Więc to coś poważnego… - mruknął grobowym tonem blondyn, ale zaraz się zreflektował, gdy zobaczył, że oddech Gryfonki nieznacznie przyspiesza, a drobne piąstki zaciskają się na brzegach szaty. – Hej, spokojnie, Granger. – szepnął uspokajająco i niewidocznym gestem dla osób postronnych uspokajająco ścisnął ją za ramię – Proszę cię, nie daj się ponieść emocjom. Nie pozwól, przynajmniej na razie, by inni się tak samo zamartwiali. Nie bez powodu trzymają tą sprawę w tajemnicy.
- Ale… Blaise i Ginny… Nawet nauczyciele wyruszają ich szukać. A co jeśli… - zaczęła Hermiona, a jej głos zaczął niebezpiecznie drżeć
- Granger, znajdą ich. Gdyby to była sytuacja bez wyjścia, McGonagall zawiadomiłaby Ministerstwo i postawiła Aurorów na nogi. Wszystko się dobrze skończy, uwierz mi...– powtarzał łagodnie, wśród ferworu uczniów, zastanawiających się, jaką lekcje będą mieli zamiast Zaklęć.
Draco nadal uspokajał cicho dziewczynę, która zaczynała mu wierzyć na słowo. W takich chwilach zwykle potrzebny jest głos, który powie, że będzie lepiej i że wszystko się ułoży. Dla Hermiony w tamtym momencie takim głosem był, ku ironii, Draco Malfoy. Jego monotonny głos, teraz wyzbyty ze śladów złośliwości działał na nią kojąco.
Jednak uwagę wszystkich, w tym tej dwójki przyciągnął odgłos miarowego stukania na kamiennej podłodze. Oczom wszystkich ukazała się niecodzienna postać półkonia, półczłowieka. Centaura Firenzo.
- Witam wszystkich, zapraszam was na lekcje Wróżbiarstwa, które odbędą się zamiast Zaklęć. – powiedział, a Hermiona jęknęła bezgłośnie.
Zapowiadała się naprawdę męcząca godzina…

CDN