.

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział XII



Witajcie!
Rozdział trochę szybciej niż zwykle, ale za to bez wątku McGonagall- Trevor :D nawet był napisany, ale po namyślę usunęłam go, bo jakoś mi nie pasował.
Rozdział tradycyjnie bez bety. Właściwie poszukuje zastępczej bety na czas nieokreślony, bo Pearl na razie nie ma czasu. Chętnych zapraszam w komentarzach.
A i zmieniłam czcionkę, mam nadzieje, że jest czytelniejsza


Rozdział XII

Był wczesny ranek. Rudowłosa dziewczyna o niebieskawych oczach kuśtykała prosto do swojego dormitorium. Jej jedna noga wciąż była w gipsie, mimo, że kość już prawie całkowicie się zrosła. Jednak pani Pomfrey nalegała (czy raczej rozkazała) by jeszcze przez jeden dzień Ginny dla ochrony nadwerężonej kończyny chodziła w gipsie.
A Rudej to się nie uśmiechało. Wcale, a wcale.
Słońce niedawno wzeszło, a większość uczniów jeszcze błogo spała, gdy panna Weasley, trudząc się i sapiąc usiłowała wejść po schodach. A z kulami i nogą w gipsie nie było to łatwe.
Wczoraj miała szczęście opuścić ponad połowę lekcji z powodu drobnego wypadku na OPCM.
A mianowicie stała sobie zwyczajnie razem z Nevillem w rogu Sali i z uwagą przyglądała się pojedynkowi Hermiony i Harry’ego. W pewnym momencie obejrzała się za siebie i ujrzała grupkę Ślizgonów. Do Malfoya śliniła się cała zgraja Ślizgonek. Czyli nic nowego… A on, po kolei i obojętną i lekceważącą miną, odrzucał ich nieudolne flirty. (W sumie mu się nie dziwiła) A gdy Tracy Davis wreszcie odwaliła się od Malfoya razem z Dianne zaczęły uwodzicielsko uśmiechać do Zabiniego. Ale chociaż Yaxley miała tyle rozumu, że nie narzucała się aż tak Blaisowi. Za to Tracy robiła to zbyt nachalnie, wyrabiała się za dwójkę.
A widząc ich nieudolne zaloty Ruda nie mogła tego nie skomentować.
Ślizgonki zaczęły się z nią kłócić, a gdy Blaise stanął po jej stronie naburmuszone zaczęły ją ignorować. Ginny było to nawet na rękę. Ale niestety, Josephine, zła za upokorzenie w oczach Draco niby przypadkiem pchnęła Gregory’ego Goyla, który upadł na niczego niespodziewającą się Dianne, która stała przy Ginny. W zasadzie Dianne Yaxley nie trudno było przewrócić. Wprawdzie dziewczyna odziedziczyła wzrost po ojcu, ale była szczupła i wątła, a Goyle był ciężki i masywny, więc Ślizgonka zachwiała się i wpadła na Ginny. 
Gdyby Ginevra spodziewała się tego „ataku” na pewno byłaby przygotowana i nie potknęła się . Ale z zaskoczenia to co innego…
A jak pech to pech. Pod ścianą stała zabytkowa ława po samym Godryku Gryffindorze. I, doprawdy, czy to wina Ginny, że takie stare truchła trzymają w sali lekcyjnej? Bo ledwie upadła na ławkę i lekko się oparła, ta złamała się pod jej, Dianne i Goyla ciężarem. No, bo w końcu razem pewnie ważyli prawie 200 kg, a ławka była z lipowego drzewa, liczyła sobie co najmniej 1000 lat i była przeżarta przez termity…
W każdym bądź razie, ławka z trzaskiem przełamała się na pół, a noga Ginny przez to poślizgnęła się na drewnie i wykręciła pod dziwnym kątem. Z powodu nagłego bólu Gryfonka upadła na ziemię i krzyknęła.
Innym nic się nie stało, tylko Dianne się wywaliła, ale nawet się nie zadrasnęła. No może tylko jej duma trochę ucierpiała.
Gdy tak leżała zszokowana na ziemi prawie natychmiast zjawili się przy niej Dean i Blaise. A osoby, które zobaczyły co się stało otoczyły ich ciasnym kółkiem.
Wszyscy panikowali, a w dodatku później ranna została Hermiona. Biedna profesor Jones, tyle zamieszania na jednej lekcji, a w dodatku dwie poszkodowane osoby.
Ale nauczycielka doskonale poradziła sobie z chaosem i już parę minut później wszystko było pod kontrolą.
Następnie profesor Jones kazała Deanowi zanieść ją do Skrzydła Szpitalnego. A jednak… Ginny żałowała, że to nie Blaise miał ją zanieść. Uświadomiła sobie ze zgrozą, że sama bliskość Zabiniego działa na nią silniej i choć tak broniła się przez tym uczuciem to niestety, nie udawało jej się.
Ale któżby jej się dziwił? W końcu Blaise był jednym z najprzystojniejszych chłopaków w szkole. A zresztą Ginny tylko raz w całym życiu widziała matkę Zabiniego. I do tej pory była pod wrażeniem urody tej kobiety. Allana Zabini była bardzo piękna. Miała długie, brązowe włosy i duże ciepłe, również brązowe oczy, otoczone ciemnymi, długimi rzęsami. Miała opaloną karnację, a jej skóra była ciemniejsza od skóry Blaisa, bardziej oliwkowa, choć nie przesadnie opalona. Allana, ze swą opalenizną, brązowymi, promiennymi oczami, pełnymi, karminowymi ustami i wysokimi kośćmi policzkowymi nawet teraz, mając 41 lat wyglądała jak modelka. (Allana Zabini <kilk>) Była uważana za jedną z najładniejszych czarodziejek w Anglii. I choć nie miała klasycznej i arystokratycznej urody Narcyzy, to jednak jej wygląd od zawsze budził wrażenie i podziw. Szczególnie płci męskiej, która to za Allaną wprost przepadała.
A ilu mężów już miała Allana? Nikt tak do końca nie wiedział, ale najprawdopodobniej siedmiu, nie licząc małżeństw poza Anglią. A liczba ta wciąż wzrastała, a mężczyzn nie zniechęcał nawet fakt, że prawie wszyscy mężowie Allany zmarli w tajemniczych okolicznościach…
Ale to tylko plotki. Któż bowiem, z wyjątkiem samej Allany i jej zmarłych, byłych mężów mógł wiedzieć jak było naprawdę? No właśnie, nikt…
A Blaise… Blaise był bardzo przystojny, choć niepodobny do matki. Włosy miał ciemniejsze, czarne, jego oczy były szmaragdowe, ale odziedziczył po matce ciepłe spojrzenie i wesołe ogniki w tęczówkach. Jego skóra również miała oliwkowy odcień, ale nie tak egzotyczny jak Allany. Jedynie kości policzkowe i kształt twarzy oraz nosa miał identyczne jak Allana. Wzrost (bowiem przewyższał Allanę o jakieś 15 centymetrów), kolor oczu i włosów musiał więc odziedziczyć po ojcu, choć nikt, z wyjątkiem samej Allany wiedział, kto nim jest.
Tak, Blaise był bardzo przystojnym Ślizgonem, w dodatku szarmanckim, zabawnym i czarującym. To chyba było normalne, że gdy tylko pojawiał się w pobliżu Ginny czuła łaskotanie w żołądku, a jej humor od razu się poprawiał?
I to było najokropniejsze. Blaise jej się podobał. Ale był Ślizgonem. A Ruda nie miała zamiaru ponownie zostać zraniona…
Jej rozmyślania przerwał… nie kto inny, jak sam Blaise Zabini. Ginny zdziwiła się tym. Był dopiero ranek,  gdy wychodziła tak wcześnie była niemal pewna, że korytarze jeszcze będą puste. W końcu lekcje miały się zacząć dopiero za dwie godziny.
A tu takie zaskoczenie...
Z wrażenia, nieuważnie stanęła na jednym ze schodków i jej noga zsunęła się gwałtownie w dół, jednak czyjaś ręka mocna przytrzymała ją w talii, dzięki czemu dziewczyna nie straciła równowagi i nie przewróciła się z i tak już złamaną nogą.
-- Uważaj… - zaśmiał się wciąż trzymając dłoń na jej talii. A Ginny ze zdziwieniem przyjęła, że wcale jej nie to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, sprawiało jej to przyjemność. – Chcesz drugą nogę złamać, Wiewiórko? – zapytał z wesołymi błyskami w oczach.
-- To było nie zamierzone – sprostowała z uśmiechem, opierając ciężar ciała na kulach. – ale i tak dzięki za ratunek – prawie szepnęła. Blaise słysząc to na chwilę znieruchomiał. Spodziewał się jak zwykle jakiejś kąśliwej uwagi, albo dogryzania. Ale podobała mu się ta zmiana. No i bądźmy szczerzy, nie tylko to mu się podobało…
-- Dobra, Weasley, lepiej cię odprowadzę, bo się jeszcze połamiesz… - powiedział z szelmowskim uśmieszkiem, pewnym ruchem obejmując Gryfonkę w pasie, nie zważając na to, że dziewczyna może bez problemu iść sama o kulach. 
Powoli zaczęli iść po schodach
-- A tak w ogóle to co robiłeś tak wcześnie na korytarzu? – zapytała ciekawsko Ginny, chcąc przerwać krępującą ciszę między nimi
-- Szczerze? Po prostu wstałem wcześniej, a że Malfoy nie jest bynajmniej rannym ptaszkiem, gdy przez przypadek narobiłem hałasu, ochrzanił mnie, poklął na mnie i wyrzucił za drzwi – zaśmiał się Blasie. Jego mina mówiła, że faktycznie tak było, ale nie miał żalu do przyjaciela, kto wie, czy sam by tak nie zareagował? - A ty? – spytał wciąż uśmiechnięty Diabeł – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zwiałaś ze Skrzydła Szpitalnego? – zażartował, gdy mijali Prawie Bezgłowego Nicka. Ginny uśmiechnęła się krzywo
-- Na szczęście nie musiałam zwiewać, bo sama mnie wypuściła, ale uwierz mi, gdybym miała tam jeszcze siedzieć, to zwiałabym stamtąd przy pierwszej lepszej okazji… - powiedziała kręcąc głową. Bo Ginevra Weasley, mając tylu braci nie mogła znosić monotonnej egzystencji. A w szpitalu, pod czujnym okiem pani Pomfrey mogła tylko leżeć, spać, jeść, leżeć i leżeć… A tego nie znosiła najbardziej.
-- Daleko byś nie zaszła –sarknął chłopak patrząc z pobłażaniem na rudowłosą dziewczynę. Bardzo ją lubił. Od dawna był pod wrażeniem jej urody i siły. A przy bliższym poznaniu Ginevra i jej zadziorny charakterek jeszcze bardziej zyskiwała.
-- No w sumie… - zgodziła się ugodowo Ruda, opierając smukłą, bladą dłoń na ramieniu Ślizgona – Ale i tak, prędzej czy później bym się stamtąd wyrwała. – dodała pewnym głosem.
-- Będziesz dziś na lekcjach? – zapytał znienacka Zabini, patrząc z ukrywaną nadzieją na Gryfonkę. Ginny zawahała się
-- W sumie, chętnie bym trochę poleniuchowała, ale znając życie po godzinie zaczęłabym łazić po ścianach z nudy, więc raczej będę. Tylko nie wiem czy na pewno, bo nie chcę innym sprawiać kłopotu, szczególnie braciom, bo mamy sporo lekcji oddzielnie i na różnych piętrach, a ja… - spojrzała sceptycznie na nogę w gipsie – Powiedzmy, że trochę ciężko by mi się było dostać na piętro – mruknęła z przekąsem, spoglądając na niesprawną lewą nogę.
-- Jasne – przytaknął skwapliwie chłopak, a na jego pełne, idealnie wykrojone wargi wpłynął szeroki uśmiech – I dlatego już moja w tym głowa, byś się bez przeszkód dostała do klas! W końcu mamy razem chyba wszystkie lekcje…– powiedział, a jego oczy błyszczały wesoło. Ginny zawahała się
-- Niby jak chcesz to zrobić...? – zaczęła, ale Blaise szybkim ruchem porwał Giny na ręce i roześmiał się patrząc na nią z ognikami w szmaragdowych oczach – BLAISE! – zawołała zaskoczona, usiłując przyjąć groźny ton, ale nie wyszło jej to i już po chwili śmiała się razem z Zabinim, co portrety przyjęły z niezadowoleniem o tak wczesnej porze
-- O właśnie tak zamierzam to zrobić, moja droga Wiewióreczko! – powiedział z szelmowskim uśmieszkiem Diabeł bez trudu pokonując w mgnieniu oka całą klatkę schodową. Ginny spoważniała, gdy udało jej się odgadnąć zamiary bruneta.
-- Hej, chyba nie zamierzasz mi pomagać w ten sposób w szkole, no nie? – zapytała ostrożnie, podczas gdy Blaise trzymał ją na rękach, Ginevra obejmowała go rękami za szyje.
-- A dlaczego nie? – zapytał zdziwiony. Ginny wywróciła oczami
-- Bo po pierwsze, jestem ciężka. Zamęczysz się! Po drugie, ludzie będą gadać, a po trzecie twoje koleżaneczki ze Slytheirnu raczej nie będą zachwycone, uwierz uświadomiły mi już to… - prychnęła, spoglądając znacząco na swoją nogę. Ślizgonki dały jej to do zrozumienia aż nazbyt dobrze. Co nie znaczyło, że miała zamiar się ich słuchać…
-- A więc tak.. .- westchnął Blaise – Po pierwsze jesteś leciutka jak piórko, ten gips waży więcej od ciebie, po drugie, jak dla mnie ludzie plotkować, mnie nie obchodzi to, co mówią, a po trzecie, to i ciebie, i mnie nie obchodzą gadania Jose i jej bandy… - powiedział poważnie, obracając ją tak by bez problemu spojrzeć jej w oczy. Ginny zatopiła się dosłownie w jego szmaragdowych oczach. I gdyby nie głos Grubej Damy jeszcze długo mogłaby tak się w nie patrzeć… Ale niestety…
-- Wchodzicie, czy nie? – zawołała zdenerwowana Dama z portretu. Cóż, nigdy nie należała do osób cierpliwych – Jeśli tak, to łaskawie się pośpieszcie… - burknęła przypatrując się z uwagą Ślizgonowi i Gryfonce.
-- Taak – powiedziała Weasleyówna przeciągle i powoli schodziła z rąk Blaisa. – No to… cześć… - powiedziała cicho szybko cmokając Diabła w opalony policzek i czym prędzej znikając za portretem. Blaise jeszcze chwilę stał tam w bezruchu, z szeroko wytrzeszczonymi oczami i z dłonią przyłożoną do policzka, gdzie wargi Ginevry dotknęły jego twarzy…
                                                      ***
Piękna dziewczyna, o długich, prostych czarnych włosach, tegoż koloru oczach i o typowej dla azjatów smukłej i szczupłej sylwetce weszła bezszelestnie do najwyższej, teoretycznie z zakazem wstępu dla uczniów, najwyższej wieży zamku. Teoretycznie…
Wyjrzała przez okno i usiadła na szerokim parapecie. To miejsce od trzech lat było jej  azylem. Nikt tu nie przychodził, była idealna cisza. Mogła w spokoju pomyśleć. Powspominać…
-- Użalasz się nad sobą, Chang? – usłyszała zza pleców nonszalancki, ale wesoły głos.
-- Co? – zawołała obracając się w stronę nieproszonego gościa. Był to wysoki Gryfon, o rudych włosach, brązowych oczach i wiecznie przylepionym do twarzy uśmiechu… Fred Weasley. – Co tu robisz? – zapytała zdziwiona. Od lat nikt prócz niej tu nie zaglądał
-- Stoję – odparł rozbawiony podchodząc do niej.
-- Ale dlaczego tu przyszedłeś? – wyjąkała niepewnie. Freda znała krótko, zamieniła z nim może ze dwa słowa. – Nigdy cię tu nie było… Nikogo tu nigdy nie było - dodała
-- Zacząłem tu przychodzić dopiero w tym roku – wyjaśnił pakując się na parapet obok Cho. Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie
-- A więc, przykro mi, ale przychodziłam tu wcześniej! Decyduje prawo pierwszeństwa… - oznajmiła. Ale z Fredem Weasleyem wcale nie było tak łatwo, jak się może wydawać…
-- Albo starszeństwa! – zaśmiał się – A z tego co mi wiadomo, to jestem od ciebie starszy o dwa lata, Chang… - przez chwilę nastąpiła cisza, ale po kilku minutach Cho westchnęła i zwinnym ruchem zeskoczyła z parapetu i ruszyła do wyjścia. Gdy stała już w drzwiach rudzielec odchrząknął
-- Poczekaj! – zawołał – Dlaczego tu przychodzisz? – zapytał.
-- Czemu cię to interesuje? – zapytała ostrożnie. Od trzech lat nie rozmawiała o tym z nikim. Stała się cieniem dawnej, towarzyskiej, zawsze otoczonej wianuszkiem przyjaciółek Cho.
-- Jak mi odpowiesz, może podzielimy się tą wieżą? – zapytał uśmiechając się lekko – Miejsca jest tu sporo… A zresztą, jak ty mi powiesz, to i ja ci powiem dlaczego… Coś mi mówi, Chang, że można ci ufać. – powiedział z rozbrajającą szczerością. Cho zagryzła wargę i spuściła wzrok.
-- Bo… wiesz, że po śmierci Cedrika byłam załamana. Poniekąd jest mi bardzo smutno do tej pory… A potem zaczęłam spotykać się z Harrym. To wydawało mi się niewłaściwe na początku, czułam się jakbym zdradzała Cedrika – wyszeptała, pozwalając by jedwabiste włosy zasłoniły jej oczy – Chociaż w głębi serca czułam, że on nie chciałby bym aż tak żyła przeszłością. Wiem, że to ci się wyda głupie, ze względu na to, że miałam wówczas dopiero 14 lat, ale ja naprawdę go kochałam. Kochałam go, a po jego śmierci czułam tylko pustkę. Wtedy zaczęłam tu przychodzić by szukać samotności. A gdy wreszcie przełamałam się i zaczęłam chodzić z Harrym i… naprawdę go lubić, Umbridge podała mi Veritaserum. Myślałam, że to zwykła herbata i całkiem zapomniałam o zasadzie GD, aby nigdy nie ufać wrogowi. I przez ten eliksir wszystko jej powiedziałam. A oni bardzo długo myśleli, że ich zdradziłam. Że wszystko powiedziałam Umbridge z własnej, nieprzymuszonej woli. Harry się ode mnie odsunął i w ogóle się do mnie nie odzywał przez bardzo długi okres. Tak samo reszta GD. Znowu byłam sama. I wszyscy mieli mnie za zdrajcę – wyznała z zaszklonymi oczami – To bolało. Gdy już dowiedzieli się, że to przez Veritaserum wszystko powiedziałam Umbridge, niby się pogodziliśmy, ale niektórzy z nich do tej pory mi nie ufają. Niby nasze stosunki ociepliły się, ale już nie jest tak jak dawniej… W siódmej klasie, gdy chciałam pokazać Harry’emu posąg Ravenclaw zbyli mnie i na moje miejsce wybrali Lunę. Nie chcieli nic złego, ale… Ja czułam się odsunięta… Do tej pory mam takie wrażenie… - wyznała. Chłopak milczał. – Proszę, śmiej się ile chcesz… - powiedziała na odchodnym i zamierzała wyjść.
-- Nie zamierzam się śmiać – powiedział zdezorientowany. – Może i mam opinię największego żartownisia Hogwartu, ale to nie znaczy, że śmieje się z odczuć ludzi – odparł lekko urażony – W sumie, to teraz mi głupio. Bo moje „problemy” to raczej nie mogą równać się z twoimi. Po prostu musiałem sobie wszystko uporządkować w głowie. Rozumiesz, rzuciłem szkołę na 2 lata, prawie 3 zresztą. To nie jest łatwe tak po prostu tu wrócić. Szczególnie brakuje mi przyjaciół z mojego rocznika, ale z tymi też nie jest źle. Ale teraz większość nauczycieli dziwnie patrzy na mnie i na Georga. A my po prostu chcemy zakończyć edukacje. Wszystko jest trudniejsze po wojnie. Trochę… obce? Tak, to chyba właściwe słowo. Hogwart już nie jest taki jak kiedyś… Wszyscy ode mnie i od Georga czegoś oczekują, a to, że znowu wysadzimy toalety, albo, że znowu nawrzucamy łajnobomb do Wielkiej Sali. A my szczerze powiedziawszy dorośliśmy trochę przez ten okres wojny. I owszem, nadal żartujemy, nawet mamy plany co do wysadzenia toalet, ale wszyscy widzą w nas tylko największych żartownisiów tej szkoły. I nic poza tym. Zresztą, Angelina Johnson również wróciła na siódmy rok. A my, tak jakby byliśmy kiedyś dość blisko. Chyba wiesz o tym, prawda? Nawet chodziliśmy ze sobą. I ona chce, żebyśmy do siebie wrócili. Zresztą ja też tego chyba chce – wyznał poważnym tonem patrząc na krajobraz ciągnący się za oknem – Ale sam nie wiem co o tym myśleć. To co teraz czuję do Angie, to chyba już nie to co kiedyś… - Cho z uwagę spojrzała na rudowłosego chłopaka. Owszem, był przystojny. Bardzo. Był wysoki, wysportowany, o dość opalonej cerze, wesołych, brązowych oczach i rudych włosach. Ale nie sądziła, że Fred Weasley, znany kabareciarz Hogwartu też może być taki poważny. To było dla niej miłym zaskoczeniem.
-- Wiesz… - powiedziała w końcu – Moja babcia zawsze powtarzała, że nie wolno robić niczego na siłę, tylko trzeba słuchać się głosu serca. Bo inaczej nieźle sobie w życiu namieszamy i narobimy sobie samych problemów na drodze do miłości, zamiast iść prosto do niej – wyznała poważnie, patrząc na chłopaka. Fred uśmiechnął się lekko
-- Twoja babcia była bardzo mądrą czarodziejką, co? – powiedział z uśmiechem i usiadł na parapecie, wskazując Krukonce miejsce obok niego
-- Była charłakiem – wyjaśniła, siadając obok niego. Rudzielec zmieszał się
-- Oh, ja nie wiedziałem – tłumaczył zawstydzony
-- Nie ma sprawy. Tseia Chang, moja babcia, jest córką czarodziejów czystej krwi, nawet jej rodzeństwo było magiczne. Ona stanowiła swego rodzaju anomalię, ale pogodziła się z tym i inni też. Kiedy urodził się mój ojciec, niektórzy sądzili, że będzie taki jak babcia, nawet jeśli jego ojcem był czarodziej. Ale tata okazał się mieć zdolności magiczne, nawet bardzo duże. Teraz prawie wcale nie kontaktuje się z babcią. Bo ona jest charłakiem, a on się tego wstydzi. Mimo, że ona jest najmądrzejszą kobietą jaką znam. – wyznała – Ja się nie wstydzę tego, że moja babcia jest charłakiem. Ale to nie jest temat, o którym chciałabym rozpowiadać na prawo i lewo – dodała. Fred pokiwał głową
-- Rozumiem… - powiedział – Nikomu nie powiem. A teraz, Cho możemy się w spokoju pożalić nad sobą razem. Bo ja tobie ufam. I ty też możesz zaufać mi…
                                                     ***
 Dochodziła już 22. Hermiona szybkim krokiem wracała z łazienki prefektów do swojego dormitorium. Na sobie miała tylko czerwone baletki, które służyły jej jako kapcie, czerwone spodenki za połowę uda i białą, luźną koszulkę z lwem. Jej włosy były związane w luźnego warkocza, a opatrunek z nosa został już zdjęty; dziewczyna  nie musiała go już nosić, efekt działania zaklęcia został całkowicie pokonany przez eliksir pani Pomfrey.
 Na korytarzu jeszcze paliły się światła, ale już bardzo słabe. Punktualnie o 22 wszystkie lampy, świece, żyrandole miały zgasnąć.
Hermiona przyspieszyła kroku. W końcu dochodziła cisza nocna, a ona nie chciała być złapana przez Filcha na włóczeniu się po korytarzach. Wtem zegar stojący na korytarzu zaczął wybijać dziesiątą. A wraz z ostatnim uderzeniem zegara wszystkie światła zgasły i korytarze pogrążyły się w ciemności.
Gryfonka zaklęła w myślach. Teraz stała samiutka w wielkim, ciemnym korytarzu, jeszcze kawałek od Pokoju Wspólnego Gryfonów. W dodatku nie mogła nawet użyć zaklęcia Lumos, bo Filch od razu by zauważył światło na korytarzu.
Gdy powoli zaczęła posuwać się naprzód, usłyszała czyjś stłumiony głos
-- Ostrożnie Diable! I bądź ciszej! – ton głosu był władczy i o tyle charakterystyczny, że Hermiona od razu go rozpoznała. Ten głos poznała by zawsze. W końcu nieraz go słyszała. I obelgi kierowane pod jej adresem…
„Co oni tu robią o tej porze?!” – warknęła w myślach. Do wyboru miała dwie możliwości
Pierwsza: Zignorować to i iść w spokoju do dormitorium, unikając przy tym kłopotów.
Druga: Iść za tymi dwoma przygłupami i zaryzykować utratą punktów i szlabanem.
No cóż. Mimo wszystko Hermiona była Gryfonką, więc jasne było to, że wybierze tą drugą możliwość.
Przeklinając siebie i własną ciekawość cicho ruszyła w stronę głosów chłopaków.
Kilka korytarzy dalej wreszcie ich znalazła.
Malfoy i Zabini byli ubrani w czarne dżinsy i tegoż koloru bluzki, z tym, że Blaise miał tylko bluzkę z długim rękawem, a Malfoy bluzę, a pod spodem czarną koszulkę. Na rękach mieli rękawice do gry w Quiddytha, a w dłoniach trzymali dwie wypolerowane Błyskawice. Spojrzeli na nią zdezorientowani
-- Granger? Co ty tu robisz?! – zapytał w końcu ostrym głosem Malfoy. Hermiona spojrzała na nich surowo
-- A co niby wy tu robicie po ciszy nocnej? I to ubrani do wyjścia na dwór? – Blaise starał się udawać cwanego
-- Ale wiesz, ze ty też przebywasz poza Pokojem Wspólnym po ciszy nocnej? – zapytał
-- Nie przebywałabym, gdybyście wy niczego nie kombinowali! – burknęła. – Niby gdzie wy idziecie?
-- Na dwór, poćwiczyć taktykę na mecz. Czy raczej wypróbować też nowe miotły. – odparł beztrosko Zabini, za co oberwał od kuksańca w żebra od Malfoya
-- Na dwór!? O tej porze!!! –powiedziała cicho, aczkolwiek ostro Hermiona próbując przemówić im do rozsądku – Czy wyście do reszty już postradali rozum?! – prawie krzyknęła, ale w ostatniej chwili opamiętała się, by nie podnosić nie potrzebnie głosu – Natychmiast wracajcie do dormitorium! – powiedziała unosząc głowę, by spojrzeć im karcąco w oczy. Ale Ślizgoni nic sobie nie robili z jej reprymendy.
-- Nie ma mowy, Granger – odparli chórem. Dziewczyna jęknęła
-- Wobec tego muszę kogoś o tym powiadomić! Naprawdę chcecie zostać złapani? – nie lubiła „kablować”, ale w tej sytuacji była zmuszona uciec się do takich środków.
-- Nie zostaniemy złapani, Granger – odparł z cwanym, Malfoyowskim uśmieszkiem blond włosy arystokrata. – Bo ty pójdziesz z nami… - oznajmił, a Zabini i Hermiona spojrzeli na niego zdziwieni.
-- Że co, proszę! – zawołali chórem, ale zostali uciszeni gestem Malfoya
-- Że to! Granger, pamiętasz, że masz u mnie dług? Przez ciebie ubrudziłem się krwią szlamu! – powiedział z obrzydzeniem. Dziewczyna spojrzała na niego z wściekłością w dużych, brązowych oczach.
-- Ty pusta fretko! Po pierwsze każdy obywatel ma OBOWIĄZEK udzielenia pierwszej pomocy, a krwotok również do tego należy! Poza tym to wcale nie było tak dużo!
-- Hm, okej w takim razie też za to, że uratowałem cię przed rąbnięciem się głową w stół! – warknął
-- Dobra, powiedzmy, że jednak mam u ciebie dług! – sarknęła – Ale, idioto , ja jestem w piżamie, a na dworze jest zimno! A ja nie mam zamiaru rozchorować się przez wasze durne widzi-misie ! – warknęła oburzona. Draco z obojętną miną ściągnął z siebie bluzę i rzucił ją Hermionie. Był w samym podkoszulku, ale zimnokrwiste stworzenia chyba nie odczuwają chłodu, no nie?
-- Masz i nie marudź, Granger! – warknął, gdy bluza upadła Hermionie prosto w twarz. Dziewczyna nieświadomie wciągnęła zapach ubrania. Mimo całej niechęci do Ślizgona, musiała przyznać, że Malfoy używa zniewalających perfum.
-- Nie chce twojej bluzy, Malfoy! – odburknęła odrzucając Smokowi bluzę. Blaise spojrzał po sobie
-- Sorki, Herm, ale ja nie mam bluzy, musisz wziąć tą tego tam patafiana  – powiedział ze skruchą.
-- Wolisz zamarznąć, Granger? – zapytał lekceważąco blondyn. Gdy Hermiona nie dopowiedziała chłopak westchnął – Bierz i nie marudź Granger. I rusz tyłek… - burknął. Hermiona niechętnie założyła ubranie i cała trójka ruszyła w stronę bocznego wyjścia z zamku. Gdy wychodzili z budynku powiedziała tylko grobowym głosem
-- Wiecie, że to się źle skończy, prawda?