.

czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział XVII



Rozdział XVII


Harry Potter maszerował raźnym krokiem z sowiarni, gdzie wysłał kolejny już list do Rona. Hogwart bez jego najlepszego przyjaciela nie był już taki sam… Nawet bliźniacy nie rekompensowali nieobecności wysokiego, długonosego rudzielca. Wybraniec musiał sam dawać radę wrednej, humorzastej Pansy Parkinson. Sam Potter był osobą niezwykle łagodną i cierpliwą, ale gdy tylko słyszała dźwięczny, lekko nosowy głos Ślizgonki dostawał nerwowego tiku: drgania powieki, który nazwał wdzięcznie „tikiem mopsa”.

Korytarze wieczorem bywały często puste, co przyjął z ulgą. Miał dość sławy i tłoku.

Gdy zakręcił w kolejny korytarz, dosłownie wmurowało go w ziemię. Przy wielkim oknie, wychodzącym prosto na Zakazany Las, stała drobniutka, szczupła dziewczyna o długich, czarnych włosach i bladej skórze. Pełne usta miała złożone i cicho nuciła jakąś piosenkę, lekko podrygując w jej rytm. Gdyby nie była to sama Pansy Parkinson, Harry mógłby nawet przyznać, że Ślizgonka ładnie śpiewała…

Pansy była szczupła, ale harmonijnie umięśniona, w ogóle miała w sobie, podobnie jak Ginny Weasley, coś z chochlika. Jakąś wrodzoną grację… Młody Potter wcale się nie zdziwił widząc doskonale tańczącą Pansy… Miała w sobie coś z lekkiej baletnicy.

Brunet w końcu odchrząknął znacząco, wciąż obserwując ubraną w czernie dziewczynę. Parkinson słysząc intruza, podskoczyła i odwróciła się z wściekłym i zaskoczonym spojrzeniem czarnych oczu. Na Harrym jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia…

- Co tu robisz? – spytała bez ogródek, mierząc Wybrańca wściekłym spojrzeniem. Harry nawet nie mrugnął.

- Mógłbym cię spytać o to samo, Parkinson. Ale doskonale widzę, że śpiewasz i udajesz, że umiesz tańczyć… - zaśmiał się. Pansy zmrużyła groźnie oczy.

- Nie pozwalaj sobie, Wybrańcze… - warknęła, bezczelnie wydymając wargi i uśmiechając się złośliwie – Umiem doskonale tańczyć, Potter. Jak większość szlachetnie urodzonych czarodziejów… Widzisz tą sylwetkę? – dłonią wskazała na szczupłe, zgrabne nogi, lekko zaokrąglone biodra i wąską talię – To sylwetka baletnicy, Potter, ale nie oczekuję, że się na tym znasz. Od dziecka pobierałam lekcje tańca, w przeciwieństwie do ciebie. Nadal pamiętam jaki przerażony byłeś podczas tańców na balu Turnieju Trójmagicznego… - tym razem to ona się zaśmiała, a Harry lekko zarumienił.

- Masz racje, Mopsie… Nie potrafię tańczyć – zgodził się czarnowłosy okularnik ugodowo – ale wcale nad tym nie ubolewam…

- Jeszcze nie ubolewasz… - zaznaczyła Pansy, poprawiając idealnie proste, czarne włosy. – Znajomość tańców towarzyskich jest bardzo ważna… Myślałam, że nawet mugole to rozumieją… - sarknęła pogardliwie. Nie była rasistką… W każdym bądź razie, nie taką jak Malfoy, ale mugoli traktowała nieco pobłażliwie.

- Mugole doceniają taniec, uwierz mi, Parkinson. O wiele bardziej niż czarodzieje… - odparł Potter neutralnym tonem. Nie miał wcale ochoty na kłótnie.

- Nie mam zamiaru się o to sprzeczać, bo nic o tym nie wiem. – Ślizgonka wzruszyła szczupłymi ramionami, a Harry spojrzał na nią z pewną dozą współczucia. Skoro ta wredna małpa tak kochała taniec, co by zrobiła, gdyby obejrzała choć jeden z mugolskich hitów, typu Dirty Dancing, czy kultowa Gorączka Sobotniej Nocy? Pansy wiele traciła nie znając ich…

- To trochę smutne, że nic o tym nie wiesz, a uważasz, że jesteś utalentowaną tancerką. W klasie mugoloznawstwa widziałem dzisiaj telewizor. Stary, mugolski telewizor. Może uda mi się ubłagać profesora La Ruse’a żeby zgodził się go nam wypożyczyć na dwie godzinki. – zastanawiał się głośno Harry… Nigdy nie przepadał za babskimi filmami, ale je szanował. A Dirty Dancing przeszło w świecie mugoli do historii, nie mówiąc już o tym, że ciotka Petunia zawsze ten film oglądała, gdy się pojawiał w telewizji, a taka mała tancereczka, jak Pansy w ogóle nie miała o tym pojęcia…

- Potter? – zapytała zdziwiona Pansy – Dobrze się czujesz? Bo odniosłam wrażenie, że chcesz mi coś zaproponować. Coś związanego z mugolskim światem.

- To takie dziwne? – Potter uniósł brew – Po prostu uznaj to jako prezent. Spędziłem z tobą w tej szkole siedem lat, a rzadko kiedy normalnie rozmawialiśmy, nie mówiąc już o wzajemnej współpracy. Potraktuj to jako prezent ode mnie na nasz ostatni wspólny rok. – Pansy wytrzeszczyła szeroko ciemne oczy, zastanawiając się, czym struł się Potter. I czy to nie jest zaraźliwe…

- Cóż… dzięki.. Potter… - wydukała ostrożnie Pansy, a Harry mógł podziwiać skonfundowaną i zdziwioną minę Ślizgonki, co nie należało do najczęstszych widoków. Przez jego głowę przemknęła jeszcze jedna myśl, mianowicie to, że naprawdę był to ostatni rok ich nauki w Hogwarcie. Potem Pansy Parkinson – złośliwa księżniczka Slytherinu i bezczelna intrygantka zniknie z jego życia… Wreszcie?

 ***

- Co robisz Harry? – spytała Hermiona, zaglądając Wybrańcowi przez ramię. Była czwarta nad ranem, słońce kryło się wciąż za horyzontem i wcale nie zapowiadało, że prędko wzejdzie.

Hermiona miała problemy ze snem,  końcu to miał być dopiero czwarty dzień jej katorgi z pewnym jasnowłosym Ślizgonem, którego imię budziło w niej gorsze uczucia niż imię Voldemorta… Zaś Harry lubił sobie dobrze pospać; o ile Ronald kochał jedzenie, o tyle Potter cenił sobie spokój i odpoczynek. Może dlatego, że nie uświadczył go za wiele u Dursleyów.

Bardzo się zdziwiła więc, gdy z nerwów i dziwnego uczucia w żołądku (związanego z tym, że rychło miał zacząć się kolejny dzień użerania się z Draconem, oczywiście) wyszła z sypialni, nie mogąc zasnąć i w pokoju wspólnym ujrzała swojego przyjaciela, ubranego w luźną piżamę i zawzięcie piszącego coś przy biurku. Wybraniec wzdrygnął się lekko, gdy usłyszał jej głos przy swoim uchu, ale dziewczynie i tak udało się zobaczyć dwie zaklejone już koperty i ich adresatów.

- Nic takiego... – mruknął brunet, gorączkowo starając się zasłonić list który  pisał.

- Harry… Dlaczego piszesz do Andromedy Tonks i Dursleyów? – spytała się, marszcząc brwi ze zdziwieniem. Harry westchnął, ale wciąż  nie odsłaniał listu, który pisał, gdy Hermiona go zaskoczyła.

- Po prostu… zdaję sobie sprawę, Hermiono, że osiągnąłem wiele pokonując Voldemorta. A jednak równocześnie wiem, że nie osiągnąłbym nawet połowy z tego, gdyby nie pomoc wielu ludzi. Wiem, że Dursleyowie traktowali mnie raczej podle, ale doceniam to, że mnie nie wywalili. Magia ich przerażała, Hermiono, nie chcieli bym należał do świata, który odebrał właśnie magią życie moim rodzicom. Może chcieli mnie wychować na „normalnego”? A może po prostu tacy byli… Zapatrzeni w Dudley’a. Ale jednak… ciekawi mnie, co u nich słychać. Co z Dudleyem. W końcu pogodziliśmy się, Hermiono. Mimo wszystko, to moja rodzina. Jedyna, z którą łączą mnie więzy krwi. Nie wiem, czy ich to obchodzi, ale chcę, żeby wiedzieli, że żyję. Że wygraliśmy. – powiedział Harry, a Gryfonka się ciepło uśmiechnęła. Jej przyjaciel nie był może tak wybitny jak Merlin, czy Dumbledore, ale potrafił się świetnie wypowiadać. Nie głosił nigdy pustych frazesów, mówił zawsze to, co podpowiadało mu serce. – A jeśli chodzi o Andromedę to rozumiem, co ona czuje Hermiono. Straciła wszystkich, męża, córkę, zięcia. Została sama z wnukiem. Pomogę jej przy Teddy’m w końcu jest moim chrześniakiem. Ale to dopiero, gdy skończę szkołę… Ona też ma swój udział w Naszym Wielkim Zwycięstwie Hermiono. A mało kto o tym wie. Chcę jej podziękować za wszystko. Za jej pomoc. Za bohaterstwo jej męża i córki. Chcę, żeby wiedziała, że jest bohaterką.

- To piękne Harry – powiedziała ciepło Hermiona, kładąc drobną dłoń na ramieniu Wybrańca. Zielonooki mężczyzna delikatnie odwzajemnił uśmiech. – A ten list jest do kogo? – spytała po chwili, widząc, że Harry nie kwapi się, by jej o nim opowiedzieć. Policzki Pottera przybrały odcień dojrzałych pomidorów, a dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się na liście. W końcu jednak westchnął i nie patrząc na przyjaciółkę powiedział.

- To do matki Malfoya… Do Narcyzy Malfoy… - wydukał, nie patrząc jej w oczy. Hermiona zamrugała kilkakrotnie, usiłowała przetrawić, to co przed chwilą powiedział jej przyjaciel. Jej myśli na ułamek sekund powędrowały ku matce Malfoya. Nie widziała jej za często, może kilka razy. W tym raz we Dworze Malfoyów… Zapamiętała ją jako piękną, szczupłą i niezwykle bladą kobietę o nieobecnym, dystyngowanym spojrzeniu kobaltowych oczu. Była matką, kobietą, która wychowała człowieka, który tak ją ranił.

- Ale dlaczego, Harry? – spytała w końcu cicho. Harry popatrzył w przestrzeń i rozwinął list. Bez słowa wręczył go Hermionie.


Droga Pani Malfoy,

Pewnie się Pani zdziwi, patrząc na nazwisko nadawcy, ale tak, to ja, Harry Potter. Proszę nie mówić pani mężowi, ani tym bardziej Draconowi, że piszę ten list do Pani. Draco byłby wściekły, a nie wiem, jak zareagowałby Pani mąż.
Jednak jest to sprawa tylko do Pani.

Nie wiem, jakie ma Pani o mnie zdanie, w ko
ńcu moje relacje z Draconem nie
nale
żały do najlepszych. W gruncie rzeczy nawet teraz dochodzi między nami
do spi
ęć.

Niemniej jednak, przejdę do sedna… Wciąż we śnie widzę tą noc. Mnie leżącego
na ziemi, pozornie martwego. Voldemorta, kt
óry chce się upewnić i Panią, która
sprawdza mi puls i pyta si
ę o swojego syna. Czy jest w zamku i czy żyje. A potem robi Pani
coś nadzwyczajnego. Okłamuje Pani najgro
źniejszego czarownika naszych czasów,
otwiera mi Pani tym samym drogę do pokonania go.

Nie wiem, czy zrobiła to pani dla mnie, z dobroci serca, czy tylko dla Dracona.
Najpewniej zrobiła to Pani dla swojego syna, bo uznała, że tylko tak dostanie się Pani do Hogwartu: tam, gdzie przebywa Draco. Ale jednak uratowała mnie Pani.
Nie zawahała się Pani okłamać Voldemorta, wielu by się na to nie zdobyło.

W obawie o swego syna uratowała Pani również mnie. To dzięki Pani mogliśmy wygrać. Pamiętam o Pani poświęceniu, głównie dlatego wstawiłem się za Draco i Pani mężem, Lucjuszem. Cieszę się, że to właśnie Wy dostaliście drugą szanse. Draco nie robi na mnie zbyt dobrego wrażenia, może to przez te lata wzajemnej niechęci, ale mając taką odważną kobietą za matkę nie może być na wskroś zły. W zasadzie widzę poprawy w jego zachowaniu, może mnie Pani uznać za impertynenta, ale nie będę kłamać. Draco ranił wielokrotnie ludzi, teraz stopniowo widać przemiany jakie powstały w nim po wojnie.

Dziękuję Pani za odwagę. Bo trzeba być naprawdę odważnym, by w takim tłumie, stojąc twarzą w twarz z Voldemortem skłamać mu bez mrugnięcia okiem. Voldemort był biegły w legilimencji, mógł się wedrzeć w Pani myśli. Nikt nie zdaje sobie chyba sprawy, że wbrew pozorom, była pani równie zdolna w tej dziedzinie jak on, potrafiąc zablokować swój umysł w takim stresie. Dziękuję Pani za niezłomność i miłość do syna, która uratowała również mnie.

Gdy słyszę słowo „matka” zawsze myślę o Molly Weasley – kocham tą kobietę z całego serca, była dla mnie jak prawdziwa matka. Poradziła sobie z wychowaniem siódemki dzieci i wychowała je bardzo dobrze. Pani zawsze, proszę mi wybaczyć, jawiła mi się z piękną, chłodną kobietą. Nie okazującą emocji. Może miała na to wpływ Pani siostra, Bellatriks. Której szczerze nienawidziłem. Tej nocy jednak dotarło do mnie, jak wiele jest obliczy miłości. Moja matka zasłaniająca mnie przed Voldemortem, Pani Weasley i Pani - Która zrobiła coś takiego by ratować syna.

Chcę Pani tylko powiedzieć, jak wiele to dla mnie znaczy. Ten gest i to, że po wojnie pomogła Pani złapać zbiegłych Śmierciożerców… Nie zapomniałem o tym, że przez długi czas stała Pani po przeciwnej stronie i o pobycie moim i moich przyjaciół w Malfoy Manor, ale to, co pani zrobiła sprawiło, że zupełnie zmieniłem zdanie na Pani temat.

Teraz wszystko w teorii powinno wrócić do normy. A ja jednak czuję się, jakby moje życie nie miało sensu. Osiągnąłem mój najważniejszy cel, pokonałem Voldemorta. Nie udałoby się jednak bez osób takich jak Albus Dumbledore, Remus Lupin, Pani siostrzenica, Nimfadora Tonks, Pani, Pani siostra Andromeda i wielu innych ludzi, których nie wymienię. Było ich wielu. W grupie tych bohaterów znalazła się Pani, która zrobiła bardzo ważną (żeby nie powiedzieć najważniejszą) rzecz.

Dziękuję Pani raz jeszcze. Nie wiem, jak mogę się Pani za to odwdzięczyć.


Harry Potter – Chłopiec, którzy przeżył również dzięki Narcyzie Malfoy


Hermiona przeczytała list i spojrzała jeszcze raz na przyjaciela. W jej ciepłych, brązowych oczach błysnęła tkliwość.

- To piękny gest Harry. Myślę, że matka Malfoya go doceni… Ale masz racje, ta tleniona fretka nie może się o tym dowiedzieć, jeszcze posądziłby cię o romans ze swoją matką… - prychnęła, wyobrażając sobie Dracona w takiej sytuacji. Nie znała dokładnie jego sytuacji rodzinnej, ale Malfoy wydawał się dość emocjonalnie związany właśnie z Narcyzą.

- Wiem, Herm. Po prostu czuję, że wreszcie muszę zamknąć ten rozdział za sobą… Wreszcie wszystko może być beztroskie, ty, ja, Ron, Fred, George… Wreszcie możemy żyć tak, jak zawsze chcieliśmy. Bez żadnych ograniczeń, bez Voldemorta i Śmierciożerców… Założymy własne rodziny i będziemy się jeszcze z tego śmiać. Ale na razie te wspomnienia są zbyt świeże. Czasami wydaje mi się, że wciąż widzę ciepłe oczy Tonks, słyszę ojcowski głos Lupina i czuję jak włosy Narcyza Malfoy łaskoczą moją twarz, a ona pyta się, czy Draco żyje i czy jest w zamku…

- Tak już pewnie będzie zawsze, Harry. To zbyt silne wspomnienia, by ot tak, zostawić je za sobą. Uwierz mi, wiem co mówię. Mnie prześladuje wspomnienie tortur Bellatriks, jej dziki śmiech i nóż w jej dłoni. Napis „szlama” jest ledwie widoczny, ale pewnie na zawsze pozostanie na moim przedramieniu. W sumie to niezły paradoks. – prychnęła cynicznie, tonem absurdalnie przypominającym ton pewnego jasnowłosego Ślizgona. Gdy Harry spojrzał na nią nic nierozumiejącym wzrokiem szybko pospieszyła z wyjaśnieniami - Malfoy ma znak śmierciożercy na lewym przedramieniu, a ja na prawym wydrapany napis „szlama”. Oba znamienia są symbolem i śladem wojny. Oba przypominają te straszne czasy.

- Coś w tym jest. – przyznał Harry i się lekko zamyślił – Wiesz, nadal intryguje mnie, co Malfoy robił wtedy na Nokturnie… - mruknął bardziej do siebie.

- Na litość Boską, Harry! Nie twórz kolejnych teorii spiskowych. To nie nasza sprawa, wiemy tylko, że poszedł odzyskać pożyczone pieniądze. Może potrzebne mu były na nową miotłę, albo coś w tym stylu.

- W sumie, ty powinnaś wiedzieć to najlepiej, w końcu tyle czasu z nim spędzasz – zaśmiał się Potter, patrząc z rozbawieniem na różowiejące policzki Gryfonki.

- Nie przypominaj mi nawet o tym… Już ze stresu nie mogę spać, całą noc tylko przewracam się w łóżku.

- Nie wiem, co Blaise’owi przyszło do głowy. Gdy tylko wrócą z Ginny ze Szkocji poważnie sobie z nim porozmawiam. – powiedział surowym, niemal ojcowskim tonem. Nie wspominał przyjaciółce, że bliźniacy Weasley, z którymi teraz dzielił dormitorium uznali to za świetny kawał i przysięgli wypróbować w przyszłości. Nie chciał jej dodatkowo denerwować.

- To nic nie da, Harry. Blaise to Blaise. Taki po prostu już jest. To po prostu kolejny z jego żartów. Powinniśmy się cieszyć, że nie wszedł jeszcze w komitywę z Fredem i Georgem.

- Tak, to byłoby niebezpieczne – zgodził się z nią Wybraniec – Ale dlaczego, na Godryka, zakładałaś się o coś z Malfoyem? Bo jeśli dobrze zrozumiałem, to te bransoletki od Blaise’a miały „przypieczętować” wasz zakład. – Hermiona westchnęła, ale postanowiła być z przyjacielem szczera. No może nie całkiem, ale w większości…

- Pewnego dnia całkiem przypadkiem nakryłam Zabiniego i Malfoya, jak wymykali się do Zakazanego Lasu, żeby wypróbować nowe miotły. Jako prefekt chciałam im przeszkodzić, w końcu mogliby tam zginąć, albo co gorsza mogliby ich wywalić. Ale jak to oni, wcale się mnie nie słuchali. I jakoś tak się skończyło, że poszłam razem z nimi do tego lasu. Nie będę ci opisywać dalszych wydarzeń, bo to strata czasu – celowo chciała pominąć opisywanie swojego lotu nie miotle z Malfoyem, to wydarzenie wciąż budziło w niej sprzeczne uczucia – Zaczęłam się sprzeczać z Malfoyem, a on tak mnie podpuścił, że zgodziłam się założyć o to, że przez tydzień nie będziemy się obrażać. Teraz brzmi to głupio, nie wiem co mi wtedy strzeliło do głowy… No i założyliśmy się, a Blaise nagle wyciągnął z kieszeni te bransoletki. Że też wtedy nie zastanawiałam się, po co mu bransoletki w kieszeni… On to wszystko ukartował, jesteśmy już pewni z Malfoyem, że musiał to zaplanować. I następnego dnia, gdy eeee…. Musiałam coś na osobności oddać tej tlenionej fretce i nagle zobaczyliśmy, czy raczej poczuliśmy, że bransoletki, które dał nam Zabini zaczęły zmieniać kolor i się świecić. Nie potrafię tego dobrze wyjaśnić, ale poczułam się, jakbym została do czegoś przykuta. A potem Zabini wyczarował przed nami informacje o skutkach zaklęcia i o tym, że ma jakieś tysiąc lat. Próbowaliśmy się od siebie oddalić, ale nie da się, nie na większą odległość niż około dziesięć metrów. A wręcz każda taka próba jest bardzo nie przyjemna. Na szczęście zaklęcie słabnie na noc, dzięki czemu możemy nocować w dormitoriach. Nie zastanawialiśmy się zbyt długo nad tym, bo wezwała nas McGonagall, która dowiedziała się o naszej nocnej eskapadzie, wlepiła mi i Malfoyowi szlaban i pokrzyżowała nasze plany zamordowania Zabiniego, mówiąc że wyjechał z Ginny do Szkocji po zioła dla profesor Sprout. I zostaliśmy sami. Rozgoryczeni i przerażeni. W bibliotece znaleźliśmy manuskrypt samej Ravenclaw, gdzie dowiedzieliśmy się, że to jej zaklęcie i to bardzo potężne zaklęcie. Mniej więcej wtedy zaczęły się te plotki. Bo byliśmy razem w bibliotece, potem musiałam z nim być na treningu Quiddytha… - zaczęła, ale przerwał jej pełen zapału i entuzjazmu głos bruneta.

- Byłaś na treningu Ślizgonów? – wykrzyknął tak głośno, że Hermiona obawiała się, czy nikogo nie zbudził – I jaka jest ich strategia? Jak im idzie? Robią nowe zwroty, a może inna technika uderzeń…?  – zaczął się gorączkować, a szatynka z rozbawieniem zauważyła, że dłonie jej przyjaciela wprost drżą z podekscytowania.

- Harry – odparła nieco karcącym tonem – wiesz przecież, że zupełnie nie znam się na tym. – Wybraniec zgarbił się zawiedziony, z Hemriona westchnęła ciężko.

- Ehh… niech ci będzie, Higgs – pałkarz, podkręca piłki, tak że na początku lecą w jedną stronę, a potem nagle zawracają z ogromną prędkością.

- Dzięki, Herm! – wykrzyknął usatysfakcjonowany Wybraniec – Wiedziałem, że można na ciebie liczyć.

- Poza tym Malfoy jest takim durniem, że gdy wczoraj poszłam do dormitorium, żeby przebrać się przed tym szlabanem, który nam wlepiła McGongagall, a który to polegał na posprzątaniu okolic szopy przy Zakazanym Lesie, zostawił swoją szatę w dormitorium! Wyobrażasz sobie? Swoją szatę na moim łóżku! Parvati i Lavender na szczęście tego nie zauważyły, bo inaczej już cała szkoła by o tym wiedziała, ale wydaję mi się, że Thalia Roberts coś zauważyła. Oczywiście, odpowiednio szybko przetransmutowałamjego szatę do małych rozmiarów i schowałam, ale naprawdę, Thalia mogła coś zauważyć… - rzekła zmartwiona. Być może blondynka nic nie mówiła, bo myślała, że Hermiona faktycznie ukrywa związek z Malfoyem, o którym, ku ironii,  mówiła cała szkoła?

                                                                       ***

Draco Malfoy nad ranem zszedł raźnym krokiem do pokoju wspólnego. Zwykle nie zwlekał się z łóżka przed szóstą, ale tym razem postanowił zrobić wyjątek. Szybko wziął prysznic, ułożył włosy i cicho pogwizdując sobie zszedł dumnie do pokoju wspólnego Slytherinu. Nadal złościła go ta cała sytuacja z Granger, ale po kilku dniach bardziej zaczęła go bawić, niż denerwować. Miał na wyłączność tą śmieszną Gryfonkę, a to oznaczało, że mógł jej dogryzać ile tylko chciał.

Był bezwzględnym królem Slytherinu, bezlitosnym i złośliwym. Cynizm i sarkazm byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Kpił z uczuć innych i cieszył się poważaniem i oddaniem większości uczniów z domu węża. Każdy z nich zawsze palił się, by się z nim przywitać, porozmawiać choć trochę. A gdy Draco był w dobrym humorze, rozmawiał ze swoimi kolegami (lub podwładnymi, jak ich nazywał w myślach), udawał zainteresowanie ich sprawami, gdy był w złym nastroju najczęściej, nie zważając na nic ani na nikogo, fukał na wszystkich dookoła, bądź wszystkich ignorował. Ale i tak go uwielbiali.

Tym razem jednak było inaczej. Nie słyszał ciepłych okrzyków „Hej, Smoku”, „Witaj, Malfoy” i tym podobnych. Może to dlatego, że było wcześnie rano i dużo Ślizgonów po prostu jeszcze spało (Draco musiał niezwykle wcześnie wstawać, bo o 7:30 zaczynały działać bransoletki Ravenclaw) ?Gdy schodził do zimnego pokoju wspólnego ( w końcu jak mógł być ciepły, skoro był umiejscowiony w najzimniejszej i najbardziej oślizgłej części zamku? ) wszyscy nagle przerwali rozmowy, szturchali się wzajemnie, aż w końcu doszczętnie zamilkli.

Draco nie zamierzał dać po sobie poznać, że go to ruszyło. Jak gdyby nigdy nic poszedł do miejscówki dla VIP-ów, jak lubił określać kilka foteli umiejscowionych tuż przy kamiennym kominku. Niemal się zakrztusił, gdy zobaczył, że jego prywatny fotel, na którym siadywał latami (a który notabene zamówił w dalekiej Albanii jego dziadek, Abraxas Malfoy – co już krzyczało wszem i wobec, że to JEGO fotel!) , jest teraz zajęty przez kogoś innego. Nie zdołał ukryć złości i rozdrażnienia, gdy okazało się, że tym kimś był nie kto inny, tylko Rastaban Finch.

Malfoy delikatnie mówiąc, nie przepadał za Rastabanem. Podobnie jak Draco był on czarodziejem czystej krwi, a jego rodzice popierali Voldemorta. Ale Rastaban jako jeden z nielicznych był w opozycji w stosunku do rządów Dracona Malfoya. Był zawsze o krok za nim, traktował go z politowaniem i jawnie krytykował jego decyzje i zachowania. Obiektywnie rzec można, że Draco Malfoy obawiał się Rastabana Fincha. Czuł się przez niego zagrożony.

A co gorsza, teraz ten perfidny łotr siedział wygodnie wyciągnięty w jego fotelu i nic nie robił sobie z obecności jego prawowitego właściciela. Nawet nikt nie zwrócił mu uwagi, że ma wstać, że Draco stoi tuż przed nim.

- Ekhm… - chrząknął urażonym tonem, wpatrując się w kolegę wyczekującym wzrokiem. Rastaban leniwie odwrócił się od rozmawiającej z nim Violet Bones i spojrzał na Dracona z ledwo widocznym uśmiechem.

- Oh… witaj, Draco… - powiedział ironicznie – Cóż to za zaszczyt, że pojawiasz się w naszym towarzystwie – zadrwił, a połowa Ślizgonów zawtórowała mu głośnym śmiechem. Malfoy zaśmiał się razem z nimi, ale przestał tak szybko, jak zaczął.

- Coś szczególnego masz na myśli, Finch? – zapytał sucho, patrząc w brązowe oczy Rastabana.

- Owszem, wszyscy mamy to na myśli, Draco. – odparł wojowniczo ciemnowłosy Ślizgon, a pojedyncze osoby wtórowały mu kiwnięciami głowy. – Może od razu pójdziesz do Pokoju Wspólnego Gryffindoru? W końcu to twoje nowe towarzystwo…

- Daj spokój, Rastabanie! – do kłótni doszedł nowy głos, tym razem kobiecy. Była to Dafne Greengrass. Ta, która zawsze starała się łagodzić wszelkie spory w domu węża. W przeciwieństwie do swojej młodszej siostry, która konflikty uwielbiała podsycać. Jednak Rastaban popatrzył lekceważąco na Dafne i uśmiechnął się wrednie. To nie podobało się Draconowi. Jak ktoś mógł chcieć być wrednym dla dobrej, miłej Dafne?

- Ty niewiele jesteś od niego lepsza, Daf! – warknął Rastaban oskarżycielsko, a Dafne cofnęła się zdziwiona – Wszyscy wiedzą, że jesteś po słowie z rudym zdrajcą krwi! Twoja rodzina stchórzyła po wojnie, a ty poleciałaś od razu w ramiona ryżego kumpla Pottera!

- Zamknij się, Finch – odezwał się Draco, widząc że Dafne nie potrafi się zebrać z odpowiedzią – Mam ci przypomnieć, że ty także zmieniłeś strony, gdy zrobiło się gorąco?

- Tak zrobiła większość z nas, Draco! – syknął niczym nie zrażony Rastaban – Ale zajmijmy się tobą, drogi przyjacielu. Może powiesz nam wszystkim, dlaczego przyprowadziłeś szlamę Granger na nasz trening? – spytał z uśmiechem satysfakcji na ustach Finch. W pokoju rozległy się zdziwione szmery, a wszyscy nagle patrzyli na dawnego księcia Slytherinu z jawną pogardą i zniesmaczeniem. Draco nie wiedział co ma odpowiedzieć. Czuł się osaczony. Zupełnie jak w szóstej klasie na Wieży Astronomicznej… - Nie przesłyszeliście się, moi drodzy! – zawołał radośnie Rastaban, podburzając Ślizgonów przeciwko Draconowi – Nie dość, że nasz Malfoy prowadza się całe dnie z Granger, to jeszcze przyprowadza ją na nasz trening. Brzmi jak kiepski romans, ale jednak to prawda. Ten, który zaperzał się przez sześć lat, że nienawidzi szlam, a tej psiapsióły Pottera szczególnie, stał się miłośnikiem nieprawowitych czarodziejów i samej Granger! – zawył ze śmiechem Finch. Draco poczuł się, jakby ktoś go spoliczkował. Nie lubił czuć się niepewnie, a teraz właśnie tak się czuł.

- Zamilcz! – syknął Draco tonem, którym zawsze wzbudzał respekt. Teraz jednak się tak nie stało. Wszyscy byli przeciwko niemu.

- Po prostu przyznaj wszystkim, że się zakochałeś, Malfoy… - zaśmiał się Higs, kumpel Fincha. Higs zwykle był neutralny, ale zawsze był skory do żartów i widząc, że Malfoy czerwienieje z oburzenia, postanowił go trochę podręczyć.

- Draco zakochany w tej krzaczastowłosej kretynce? – prychnęła Astoria znad zadania domowego, które usiłowała odrobić przed rozpoczęciem lekcji – Zapomnij idioto…

- Żebyś się nie zdziwiła, Greengrass, gdy twój jasnowłosy wybranek padnie u stóp Hermiony Granger… - sarknął Finch, patrząc z lubością, jak oburzenie jego wroga z każdą chwilę wzrasta.

- Finch, daj spokój! Nie twój interes, z kim Draco się zadaje, no chyba że jesteś zazdrosny… - do kłótni przyłączyła się wraz ze swoim ciętym językiem Pansy Parkinson.  

- Bronisz go Pansy? – zadrwił Davies, wysoki brunet, którego przedramienia nie zeszpecił nigdy Mroczny Znak. Od dawna podobała mu się Pansy, ale dawniej jej całą uwagę zaprzątał Malfoy, a teraz wciąż wydawała się być do niego przywiązana. Nie cieszyło go to wcale.

- Nie potrzebuję niczyjej obrony. – warknął zimno Draco. Zaskakująco szybko dźwignął się po nagłym upadku z piedestału. – Może to wszystko wydawać się dziwne i zbyt skomplikowane na wasze małe móżdżki, ale nie wasza sprawa co robię z Granger. To sprawa tylko między nią, a mną– warknął, mrużąc niebezpiecznie błękitne i zimne jak sople lodu oczy. On mógł obrażać kudłatą kujonkę z Gryffindoru kiedy tylko miał na to ochotę, ale poczuł się wściekły, gdy inni zaczęli to robić.

- Robi się to naszą sprawą, gdy ośmieszasz wszystkich Ślizgonów, łażąc za nią niczym wierny pies! – warknęła Milicenta Bulstrode, przysadzista dziewczyna o pofarbowanych na wściekle czerwony kolor włosach.

- I wtedy, gdy przyprowadzasz ją na nasze treningi – syknął Evan Stobben, członek drużyny Slytherinu. – Ona nie jest głupia! – Draco wywrócił oczami i mruknął cicho Co ty powiesz, Evanie… - Mogła wszystko już dawno wygadać Potterowi! Jeśli przegramy w meczu z Gryffindorem, to wszystko będzie twoją winą, Malfoy.

- Jeszcze nie tak dawno wszyscy byliście gotowi paść Potterowi do stóp, by przekonać, że byliście przeciwko Czarnemu Panu, gdy chcieliście uniknąć Azkabanu… - powiedział z nieukrywaną pogardą Malfoy.

- A ty tego nie zrobiłeś? – zadrwił ponownie Finch

- Zrobiłem to jak wielu z nas. Nie ma co tego roztrząsać, ale uważam za godne pogardy łaszenie się Potterowi i jego kumplom, a zaraz potem obrażanie ich i wyśmiewanie. – powiedział młody Malfoy, dobitnie chcąc zaznaczyć, co sądzi o drwinach o nim i Hermionie Granger. Mogła sobie być najbardziej irytującym i przemądrzałym stworzeniem na ziemi, ale nie pozwoli tym idiotom plotkować o nim, ani o niej. A już na pewno nie o nich jako o parze.

Głosy zdawały się powoli cichnąć, jak gdyby do wielu dotarło to, co próbował przesłać im Draco. Że żartowanie z niego lub z kumpeli Pottera będzie od teraz nie mile widziane. To było dziwne, w końcu w pierwszych dniach szkoły Draco Malfoy był pierwszy w kolejce, jeśli chodziło o dogryzanie Potterowi i jego bandzie.

Ale jednak Draco miał swoją ponurą sławę i wszystkie głosy przeciwko niemu zdawały się troszeczkę przycichać. Tego nie zniósł Rastaban, który jadowitym, przepełnionym drwiną głosem zawołał:

- Oh, spokojnie moi drodzy. Draco po prostu broni swojej dziewczyny…

Na to Draco nie mógł pozostać obojętny. Nienawidził dawać się ponieść emocjom, ale poczuł tylko jak racjonalny wzrok przesłania mu gniew i ani się obejrzał, a już przygwożdżał Rastabana Fincha do zimnej ściany lochu.

- Zamknij się, Finch… - syknął przez zaciśnięty zęby. Błękitne, zwykle beznamiętne oczy aż błyszczały od iskierek wściekłości. Rastaban, ku uciesze blondyna, wyglądał na nieźle skonfundowanego i nawet zaskoczonego

- Uspokój się, Draco! – warknął Finch, próbując odsunąć pięści Dracona z zasięgu swojej twarzy – Kompletnie cię ta kujonka omamiła? A może zaczarowała?

- Nie, Rast! Albo się zamkniesz, albo będziesz tego zaraz żałował! A teraz lepiej mnie wszyscy posłuchajcie! – puścił Rastabana, który patrzył na niego z jawną wściekłością. Potem krzyknął tak, by wszyscy go dobrze słyszeli – Dzięki pomysłowości waszego ulubieńca, Zabiniego zostałem zmuszony spędzać trochę więcej czasu niż normalnie z Granger – sarknął kwaśno – Ale mimo wszystko, to nie jest wasza sprawa. Mogę spędzać czas z kim tylko zechcę, nawet jeśli tą osobą jest Granger. Dlatego was ostrzegam: jeśli wychwycę gdzieś na korytarzu lub w klasie jakieś krzywe spojrzenie lub obraźliwe teksty w jej kierunku, to nie będzie zbyt fajnie… - sam się dziwił własnymi słowami, ale fakty pozostawały faktami: spędzał z Hermioną Granger całe dnie, a niewybredne komentarze ze strony jego „rodaków” mogłyby tylko sprawić, że czas z nią spędzony będzie jeszcze gorszy niż zwykle.

Wszystkich wprawił w osłupienie swoją wypowiedzią. Rastaban Finch wyglądał na usatysfakcjonowanego (w myślach już przejmował po zdegradowanym Draconie funkcję kapitana drużyny), Teodor Nott trzymający się zwykle na uboczu dobry przyjaciel Dracona zupełnie nie poznawał swoje przyjaciela, Astoria Greengrass, zakochana bez pamięci w blondynie poczuła, że jej ładną, owalną twarzyczkę zaczyna pokrywać rumienieć złości (i zazdrości). Reszta była zdumiona, tym że z ust Dracona ani razu nie wyszło słowo „Szlama”, którym to zwykle raczył przemądrzałą uczennicę Domu Lwa.

Jedyną osobą zadowoloną z takiego obrotu spraw była Pansy Parkinson. Nie mogła się wprost doczekać, aż opowie Blaisowi Zabiniemu, który aktualnie gdzieś w Szkocji zbierał roślinki dla profesor Sprout, jaki obrót przyjęły sprawy. Draco nawet się nie domyślał, że w podstępie z zaczarowanymi bransoletkami oprócz Blaise’a paluszki maczała jego najlepsza przyjaciółka. Więc,  o ile w stosunku do Zabinego zarówno Hermiona, jak i Draco przejawiali chęć mordu (głównie dlatego Blaise postanowił się na kilka dni ulotnić), o tyle Pansy mogła czuć się zupełnie bezpiecznie. Ani Gryfonka, ani jej przyjaciel nie podejrzewali ją o knowania z Zabinim.

Draco jednak nie zauważył uśmiechu, który rozciągnął się na ustach Pansy. Szybkim krokiem wyszedł z Pokoju Wspólnego i nawet się nie obejrzał. Widać było, że jest wściekły i musi ochłonąć.

                                                                        ***

Był wściekły. Zaskoczony. Niepewny. Opuszczony.

Nawet się nie zorientował, kiedy zaczął szukać towarzystwa zadziornej Gryfonki, która potrafiła go uspokoić.

Złapał Granger, gdy wchodził do Wielkiej Sali na wczesne śniadanie. Nie dziwił się jej, sam wolał zjeść prawie godzinę wcześniej, niż posiłek odbywał się normalnie, z powodu wiążących ich bransoletek. O tej porze jeszcze nie działały, a gdy zaczynało się śniadanie owszem. Oboje woleli zjeść z dala od dziwnych i deprymujących spojrzeń innych uczniów, czy też nauczycieli.

Hermiona widocznie już zjadła, bo z torbą na ramieniu wychodziła powoli z Wielkiej  Sali. W pobliżu nie było nikogo, więc bez zbędnych ceregieli złapał ją za ramię i pociągnął zszokowaną Gryfonkę w stronę stołu Slytherinu. Wyjaśni jej wszystko.

Ale dopiero gdy ona usiądzie razem z nim.

Sam się nieźle zdziwił, że Granger tak bez oporów poszła za nim i nawet bez słów klapnęła na miejsce obok niego. Pewnie była zbyt zaskoczona, by zareagować.

Szybko nalał sobie kawy z dzbanka stojącego na stole. Gdy był zły, nie potrafił nic przełknąć. Skrzaty już przyzwyczaiły się, że dwójka uczniów przychodzi znacznie wcześniej na śniadania, ale nie przeszkadzało im to. Zawsze szykowali dla nich małe porcje jedzenia, za co niejednokrotnie Hermiona im dziękowała.

- Może wreszcie powiesz mi, co się stało? – spytała cicho. Nie popatrzył na nią, bo w końcu Rastaban miał trochę racji. Była szlamą. Ale tylko ona mogła uspokoić tą żądzę mordu, która trawiła jego wnętrzności, przy niej zawsze stawał się spokojniejszy i bardziej czujny. A tego mu było w tej chwili trzeba. Nie musiał na nią patrzeć, by wiedzieć, że jej niezwykle ciepłe, brązowe oczy patrzą na niego uważnie, jakby prześwietlając go zupełnie.

W końcu powiedział jej wszystko, co spotkało go w Pokoju Wspólnym. Nie pominął niczego, nawet ostrych słów kierowanych przez Ślizgonów w jej stronę i tego, jak starał się ją bronić.

Ale Granger go zaskoczyła - po raz pierwszy chyba w czasie trwania ich znajomości nawet mu nie przerwała, tylko słuchała uważnie. A druga rzecz, która z jej strony go zszokowała to fakt, że Hermiona uznała, że to on zareagował zbyt ostro i że te bezczelne żmije miały trochę racji. Że mieli prawo mieć wątpliwość i mogli wyrazić zdumienie.

- Granger, czy ty zdajesz sobie sprawy, że oni NAS wyśmiewali? Szczególnie mnie, bo ciebie to raczej obrażali. – wytknął jej, obawiając się, że biedna dziewczyna tak się zszokowała jego wcześniejszym zachowaniem, że może zostawiło to trwałe uszkodzenie w jej jakże docenianym i cennym umyśle. Cóż, jaka szkoda…

- Zrozumiałam to Malfoy… - szatynka wywróciła dużymi, sarnimi oczami. Całkiem polubił ten gest… Wyrażała zniecierpliwienie i podenerwowanie, ten gest był przeznaczony tylko dla niego. – Ale przeanalizuj to sobie spokojnie… Cała ta kłótnia wybuchła, bo zachowywałeś się jak rozpieszczony gówniarz. Sam jesteś sobie winien, bo to ty chciałeś by Rastaban, niczym wierny sługa zszedł z fotela, który nie wiem na jakiej podstawie uważasz za swój…

- A na takiej, że ten fotel został zakupiony z majątku Malfoyów, przez mojego nie takiej znów świętej pamięci dziadka, który zamówił go u najlepszych cieślów w Albanii.

- Skoro pozostawił go w Hogwarcie, a nie zabrał ze sobą, to wcale nie chciał by fotel stał się własnością twojej rodziny, tylko prawdopodobnie pozostawił go dla uczniów. By jakaś pamięć o nim tu pozostała… - Hermiona tłumaczyła jak małemu dziecku, ale to wcale nie przynosiło zamierzonych rezultatów.

- Śmieszna jesteś Granger. Ten fotel wygląda jak tron, znając mojego dziadka, zostawił ten fotel w Hogwarcie dla Malfoyów. Żebyśmy zawsze byli lepsi od zwykłych uczniów. Żebyśmy pokazywali, że Hogwart w jakimś stopniu należy do nas…

- Nie możesz oceniać całej swojej rodzinie na swoim przykładzie… - oburzyła się Gryfonka. To było w pewnym stopniu urocze, to jak usilnie starała się znaleźć dobro w każdym. Nawet w jego rodzie, który z pewnością do prawych i honorowych nie należał.

- Granger, Granger… - pokręcił głową – Pewnie mi nie uwierzysz, ale akurat ja jestem jednym z najlepszych i praworządnych przedstawicieli rodu Malfoyów. Poznałaś mojego ojca, prawda? I raczej nie przypadł ci do gustu, za co raczej nie mogę cię winić… W każdym bądź razie, mój dziadek, Abraxas był jeszcze gorszy… Przy nim mój ojciec to anioł. Dziadek zmarł całkiem niedawno, ale nie mam zamiaru go gloryfikować. Był zły i bezwzględny. Zniszczył wielu ludzi i miał naprawdę wiele na sumieniu. Przed trzydziestką zrobił więcej złego, niż ty zrobisz przez całe życie. Lubił dołować ludzi. Pokazywać, że ma nad nimi władzę. A Hogwart był zawsze nieosiągalny dla Malfoyów. Posadki w ministerstwie i wszelkie inne korzyści zapewnialiśmy sobie bez trudu, a Hogwart był szkołą. Symbolem czarodziejów w Anglii. Czymś potężniejszym nawet od ministerstwa. I ten fotel ma pokazywać, że Hogwart w pewnym sensie należy do Malfoyów, chociaż nigdy nie mieliśmy tu żadnych wpływów. Że od wieków tu jesteśmy i będziemy… - powiedział bezdennym głosem, pozwalając eterycznym, błękitnym oczom uciec do własnych wspomnień. Hermiona przyjrzała mu się uważnie. Malfoy irytował ją jak mało kto, poza tym byli wrogami… ale wydawał się jej coraz bardziej intrygującą postacią. Zaczynała mu w pewnym sensie współczuć.

- Nie znałam twojego dziadka – powiedziała po chwili milczenia łagodnym głosem właściwym psychologom – ale to, że on taki był, nie oznacza, że ty też taki musisz być…

- Tak ci się tylko wydaje, Granger.

- Wcale nie. Tak naprawdę to my sami kształtujemy siebie. Od nas wszystko zależy…

- Nawet nie wiesz jak trudno, jak to powiedziałaś „samemu kształtować siebie”, gdy wszyscy odgórnie zakładają kim będziesz. – Tak było. Każdy widział w nim jego ojca. Będąc dzieckiem imponował mu, a Draco starał się pozyskać jego uwagę na wszelkie sposoby. Ale kiedy dorósł i musiał wziąć odpowiedzialność za błędne decyzje swojego ojca przejrzał trochę na oczy.

- Wiem o tym, Malfoy. Ty mi nie omieszkałeś przypominać, że jestem szlamą. A jednak podejmowałam własne decyzje, nie użalałam się nad sobą tylko dlatego, że ty wypominałeś mi moje pochodzenie. – powiedziała chłodnym tonem. Draco zamyślił się. Poczuł się nieswojo, po tym jak usłyszał to od dziewczyny. Nie żeby były to wyrzuty sumienia, ale poczuł coś, jakby krztynę współczucia. Nawet jeśli miał racje i ona była szlamą. – Myśl o sobie nie w kategorii Malfoya – arystokraty, rasisty i tego lepszego. Myśl o sobie jako o czarodzieju. Jako o człowieku. – Nie oglądaj się na innych, a przede wszystkim… musisz dorosnąć, Malfoy – te słowa już wyszeptała, spoglądając na niego ostrożnie, jakby bała się, jak on zareaguje. Gdy nie przerwał jej, tylko zgromił lekko spojrzeniem, dalej kontynuowała – A dojrzałość wiąże się również z rzeczami, które nie zawsze przychodzą łatwo. Na przykład z dzieleniem się i ustępowaniem.

- Jak zwykle pełna altruistka… - zaśmiał się lekko. Nie potrafił czasem zrozumieć, jak można być aż tak dobrym i empatycznym. On już dawno poprzysiągłby zemstę na Rastabanie. – Bronisz nawet Rastabana, który nie omieszkał wyzwać cię przed wieloma osobami od najgorszych.

- Jeśli chodzi o altruizm, to powinieneś się zaznajomić z tą postawą. Nie jesteś panem świata, Malfoy, musisz się jeszcze wiele nauczyć.

- Może od ciebie? – spytał zgryźliwie. Nagle przestało mu się podobać, na jakie tory zmierzała ta rozmowa. Hermiona jednak go zignorowała i dalej ciągnęła swe kazanie.

- Brakuje ci cierpliwości i bezinteresowności. Opisałabym to szerzej i nieco mniej miło, ale sam rozumiesz, nasz zakład… - rzuciła nieco złośliwym, podkradniętym od niego tonem.

- Spędzasz ze mną dopiero piąty dzień, Granger i już chcesz mnie zmieniać? – zadrwił. Wciąż jeszcze bulwersowało go starcie w Pokoju Wspólnym Slytherinu, więc nie miał chęci ani ochoty kłócić się z Granger. Ale chciał przerwać tę głupią dysputę i móc wreszcie coś zjeść. Poza tym, czuł się dziwnie, słysząc, jak ta Gryfonka opowiada mu o zmianach i byciu lepszym. W jej ustach brzmiało to tak łatwo. Tylko czy ona nie wiedziała, że ludzie się nie zmianiają?

- Nie dla mnie masz się zmienić, tylko przede wszystkim dla siebie. Pokazałeś mi w czasie całej naszej znajomości, że nie jesteś na wskroś zły, tylko na takiego pozujesz. – odparła z mocą. Cóż, ale on był zły. Wyzywał ją. Doprowadził do wielu złych rzeczy, ranił innych. Wpuścił Śmierciożerców do Hogwartu i doprowadził do śmierci najwybitniejszego czarodzieja wszechczasów. A ona żyła zawsze w świetle. Dla niej było tylko dobro, a tacy jak on… nie istnieli… Nie wiedzieć czemu, poczuł jak znów ogarnia go gniew.

- Nie wiesz, jaki byłem i jaki jestem… - odparł beznamiętnie. Cieszył się, że czasy wojny i ten strach wiążący z przeszłością miał już za sobą, ale to obrazy wciąż do niego powracały. A wcale nie pomagała mu Granger. I głupi dowcip Blaisa. Owszem, lubił denerwować tą Gryfonkę jak nikogo innego, ale ona i jej moralizatorskie zapędy tylko sprawiały, że czuł krztę nieprzyjemnych wyrzutów sumienia. A z wyrzutami sumienia powracały obrazy i Śmierciożercy. Jego szalona ciotka, Bella, jego ojciec chrzestny Severus Snape, który zginął, Fenrir Greyback, którego zawsze się obawiał i… obrazy tych, którzy nie mieli szansy przeżyć wojny, tych których jego otoczenie torturowało, więziło i mordowało. Których on pomagał torturować…

- Nie wiem, bo nie potrafię cię zrozumieć. Znam cię od tej gorszej strony.

- Z wzajemnością, wścibska babo… - mruknął – Na razie przerwijmy to pogaduszki, Granger, muszę coś zjeść zanim zlezie się tu ta cała hołota… - sięgnął dłonią po tost z serem. Zwykle lubił zjeść duże śniadanie, ale nie wtedy, gdy był zdenerwowany. Wtedy jadł cokolwiek z przymusu, by nie czuć się źle na lekcjach.

- Smacznego, Malfoy… - mruknęła cicho Hermiona, sięgając po jakąś książkę do swojej torby. W końcu każda chwila na powtarzanie materiału była dobra. A szczególnie taka, w której Malfoy jest zajęty jedzeniem i wreszcie nie będzie jej przeszkadzał.

***

- Co teraz mamy? – spytał Malfoy wychodząc ramię w ramię z Gryfonką z Wielkiej Sali. Popatrzył się na jej wypchaną księgami torbę, która prawie pękała w szwach. Wyglądała komicznie w porównaniu do jego skórzanej, leciutkiej książki, w której  nigdy nie nosił więcej książek niż mu było potrzebne. Widać też było, że jest przyzwyczajona do noszenia ciężkich ksiąg, ale lekko garbiła się pod ich ciężarem.

- Transmutacje z profesor Bielikow – odpowiedziała Hermiona, a Draco jęknął bezgłośnie. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. W końcu Dracon był tłumaczem profesorki z Rosji. – Myślałam, że lubisz transmutacje, w końcu chyba masz raczej dobre kontakty z nową nauczycielką?

- Nigdy nie lubiłem szczególnie transmutacji, ale gdy uczyła tego McGonagall to przynajmniej chciało mi się tego uczyć. Musiałem się uczyć, bo by mnie zjadła… - zaśmiał się, ale zaraz spoważniał - Nie podoba mi się coś w tej nowej. I nawet nie chodzi o to, że nie potrafi płynnie mówić po angielsku. – warknął poddenerwowany. Nie dość, że miał przeciw sobie wielu Ślizgonów, to jeszcze nadchodziła lekcja, na której musiał uważać. Lekcja z nauczycielką, której nie znosił bardziej niż Granger.

- Nie narzekaj, zawsze możesz zabłysnąć jako uzdolniony poliglota – zaśmiała się dziewczyna. Doszli już do schodów. Klasa Transmutacji znajdowała się na trzecim piętrze, więc nie było to aż tak daleko.

- Nigdy nie sądziłem, że znajomość języków obcych może być moim przekleństwem – zażartował, gdy zaczęli powoli wspinać się po ogromnych schodach. Normalnie Draco szedłby znacznie szybciej, ale Hermiona przygnieciona ciężarem ksiąg wdrapywała się trochę wolniej, ale z wielką determinacją.

- A tak w ogóle – wysapała, usiłując dotrzymać mu kroku, gdy znaleźli się już na małym półpiętrze – skąd znasz język rosyjski? W naszych rejonie chyba nie należy do najpopularniejszych…

- Masz racje, Granger… Jak zawsze zresztą. – sarknął – Mój ojciec zawsze kładł duży nacisk na moją edukację. Po nim to ja jestem jedynym dziedzicem Malfoyów, więc to ja przejmę całe bogactwa ale i obowiązki, takie jak zarządzanie firmami i akcjami zagranicznymi. Muszę więc znać języki obce, to bardzo przydatne. Zdziwiłabyś się, ile ich znam… - zaśmiał się lekko, raz po raz zerkając na człapiącą z naręczem ksiąg dziewczynę.

- A ile znasz języków obcych? – widać było gołym okiem, jak mocno stara się powstrzymać ciekawość, ale nie wyszło jej. Jak zwykle – dodał w myślach

- Znam francuski, hiszpański, rosyjski, niemiecki, grekę, włoski, polski i dość dobrze radzę sobie z hebrajskim i japońskim, ale te dwa ostatnie idą mi zdecydowanie najgorzej…

- Żartujesz… - wykrztusiła Hermiona i wytrzeszczyła na niego spojrzenie okrągłych, łagodnych,  brązowych oczu

- Niby po co? Mogę udowodnić... – zaczął, szykując się do wygłoszenia jakiejś mowy w najbardziej widowiskowym języku – hebrajskim, jednak dziewczyna szybko mu przerwała.

- Nie trzeba Malfoy, przyjmijmy, że ci wierzę… Ale naprawdę chciało ci się uczyć aż tylu języków? – zapytała, nawet nie próbując ukryć zaskoczenia i ciekawości. Tymczasem byli już na pierwszym piętrze. Prawie w połowie drogi…

- Nie wierzę, że akurat ty, największa kujonka jaką widziała ta szkoła, się o to pytasz, Granger. I może się zdziwisz, ale lubiłem się uczyć języków obcych. Zawsze łatwo mi to przychodziło. – opowiadał, raz po raz zerkając na zmagania kasztanowłosej Gryfonki z górą ksiąg. Widać było, że bardzo się męczyła. Zawarczał  z irytacji i wyszarpał jej szybkim i gwałtownym ruchem ciężką torbę z ramienia, zawiesił na swoim lewym ramieniu, bo na prawym niósł swoją własną torbę, a potem wydarł stos kilku ksiąg i pergaminów z jej ramion i wsadził sobie pod pachę. Zaskoczył go ciężar tych książek, który dokuczał nawet jemu, chociaż znacznie górował nad Gryfonką wzrostem i siłą. Jak przystało jednak na godnego przedstawiciela płci męskiej i rycerskiej nie dał po sobie poznać, że w ogóle ten ciężar robi na nim wrażenie

Pozostawił zszokowaną (po raz chyba drugi tego dnia) dziewczynę i jak gdyby nigdy nic zaczął się znów wspinać po schodach, tym razem z dwoma torbami na ramionach i naręczem książek pod pachą. Gdy Hermiona otrząsnęła się z szoku szybko dogoniła go i zmieszana powiedziała cicho

- Nie musiałeś tego robić, Malfoy…

- Tego nie mówisz mi mówić, Granger – powiedział zły na siebie, że dał się tknąć uczuciu litości na widok małej, drobnej Gryfonki uginającej się pod stosem książek, który prawdopodobnie ważył tyle co i ona. – Strasznie się włóczyłaś, musiałem w końcu coś zrobić, bo bym zwariował… - sarknął próbując usprawiedliwić jej swoje zachowanie. A może samemu sobie?

- Nie wierzę, że to mówię – zaczęła Hermiona wysokim głosem. Draco nauczył się już, że w taki ton wpadała, gdy się czymś denerwowała, dlatego spojrzał na nią z zainteresowaniem – Ale dziękuję… - mruknęła bardzo cicho, ale dostatecznie głośno, by Draco to wyraźnie usłyszał. Jej twarz w kształcie serca zabarwiła się na krwistoczerwony kolor, a spojrzenie brązowych oczu uciekało w stronę podłogi. Ku swojej konsternacji Draco poczuł jak jego twarz rumieni się na lekko różowy kolor.

- Eee – jęknął, przeklinając w myślach poziom swojej elokwencji – Nie ma sprawy – istotnie, jego elokwencja właśnie sięgała dna – Muszę w końcu dbać o jakość naszego pożycia – mrugnął łobuzersko, chcąc na powrót stać się dawnym sobą.

Hermiona tylko pokręciła głową i ruszyli razem do klasy transmutacji.

***

Transmutacja od zawsze była ulubionym przedmiotem Hermiony. Wymagała wiedzy i ogromnej precyzji, co nie stanowiło żadnego problemu dla panny Granger. Przewyższała umiejętnościami wszystkich swoich rówieśników i każda lekcja tego przedmiotu była dla niej przyjemnością. Oczywiście, zdecydowanie wolała, gdy transmutacji uczyła ich McGonagall, ale po objęciu funkcji dyrektora Hogwartu istotnie raczej nie miałaby czasu i głowy uczyć wszystkie klasy jednego z najtrudniejszych przedmiotów. Profesor Bielikow – wysoka, szczupła kobieta o poważnej, pociągłej, bladej twarzy i jasnych włosach miała ogromny talent, ale pochodziła z dalekiej Rosjii i nie do końca biegle władała angielskim. I Draco Malfoy został jej tłumaczem, z czego nie do końca był zadowolony.

Zwykle siadała w tym roku na tych lekcjach z Ginny, ale Ruda wciąż nie wróciła ze Szkocji, gdzie zbierała różne ważne zioła i roślina dla profesor Sprout. Również i Draco siedział z Blaisem, który to był towarzyszem Ginny w misji dla nauczycielki zielarstwa. Obawiała się, dość słusznie zresztą, że na tej lekcji, podobnie jak wczoraj na mugoloznawstwie wyląduje w jednej ławce z Malfoyem.

Nie minęło pięć minut, a pod klasą profesor Bielikow zebrali się wszyscy, którzy mieli te zajęcia. Fred i George (zapewne zachęceni przez Rona) podeszli do stojących w kącie Dracona i Hermiony i zaczęli zabawiać Gryfonkę różnymi dowcipami.

Spięcie u Ślizgonów sprawiło, że nikt z Domu Węża nie podszedł do Malfoya, który stał dwa kroki za Hermioną, w cieniu i wbijał spojrzenie stalowych oczu w podręcznik. Dziewczyna zaśmiewała się z zabawnych przegadanek Freda i George, a kątem oka zauważyła, że nawet dostojna twarz jasnowłosego arystokraty kilkakrotnie drgnęła w uśmiechu.

Nawet nie chciała myśleć, co by było, gdyby do Freda i George dołączył Blaise Zabini – godny następca największych dowcipnisiów Hogwartu. Właśnie Blaise… Usłyszała, jak Pansy Parkinson opowiada swojej bandzie Ślizgonek, że usłyszała od któregoś nauczyciela, że dziś po południu Blaise Zabini i Ginny Weasley mają udać się do punktu deportacyjnego, skąd przeniosą się do Hogwartu.

Nie mogła się już tego doczekać. Cieszył ją powrót Ginny, która na pewno wesprze ją w ciągu pozostałych jeszcze dni, które przez pokręcony pomysł Blaisa i działanie bransoletek Ravenclaw, nie pozwalających jej odstąpić jasnowłosego Ślizgona na większą odległość, miała spędzić z Malfoyem. A już szaleńczą radością napawała ją perspektywa powrotu Zabiniego – nieodłącznego kompana z ławki Malfoya. Wesoły brunet wybawi ją z perspektywy siedzenia w ławce z Malfoyem, a dodatkowo może spędzanie czasu z Malfoyem i Zabinim nie będzie tak wyczerpujące i przykre, jak spędzanie dni z samym poirytowanym zaistniałą sytuacją Malfoyem.

- Hej, Hermiono – dobiegł ją wesoły głos Freda. Po tych wszystkich latach nauczyła się już odróżniać od siebie bliźniaków. Nawet wtedy, gdy gęste włosy zakrywały brak ucha u Georga.– Wiesz, jak nazywa się fretka z połową mózgu? GENIUSZ… - George zawył ze śmiechu, a ona była pewna, że Fred wymyślił to na poczekaniu, chcąc zirytować nadętego arystokratę. Epizod z przemianą w fretkę nie należał chyba do najprzyjemniejszych w życiu Dracona, bo zamknął podręcznik od transmutacji z głuchym trzaskiem i zacisnąwszy gniewnie szczęki popatrzył z jawnym oburzeniem na wesołego rudzielca.

- Nawet fretki, o przepraszam, zwłaszcza fretki mają więcej rozumu niż niedorobione mentalnie dzieciaki z Gryfolandu! – wycedził zimno, starając się patrzeć z góry na uśmiechających się złośliwie bliźniaków. Nie było to łatwe, bo Fred i George byli od niego trochę wyżsi.

- Nie byłabym tego taka pewna, Malfoy – zaśmiała się Hermiona, przyłączając się do drwin bliźniaków.

- Ale ja jestem! – uciął szorstko blondyn. – Zresztą, to wy rzuciliście szkołę, nie ja. Ciekawi mnie tylko, pokiego grzyba wracacie, skoro ten wasz sklepik na Pokątnej nie okazał się taką katastrofą, jak wszyscy myśleli… - zaśmiał się jadowicie, patrząc na niezadowolone miny rudzielców.

- To, że teraz wszystko jest w porządku nie oznacza, że cały czas tak będzie. A poza tym… - zaczął George

- Trochę nam się nudziło. Gdy do naszego sklepu przychodziły tłumy uczniów po łajnobomby myśleliśmy wciąż, ile my moglibyśmy jeszcze nabroić w tej budzie… - kończył Fred, ale znów przerwał mu George:

- McGonagall sama się dziwiła, ale uznała, że to zrobi dobre wrażenie. W końcu jesteśmy dość znani i wszystko będzie wyglądało tak, że już będzie tylko lepiej. W sensie, że w szkole…

- Poza tym…. – dokończył Fred z diabolicznym uśmiechem – ktoś musi wychować nowe pokolenie największych kawalarzy w tej szkole!

- Spokojnie, Blaise Zabini godnie was zastępuje… - burknął kwaśno Draco, spoglądając na swoją czerwoną bransoletkę, która przykuła go do wrednej i wścibskiej Granger.

- Serio? – zdziwili się bliźniacy równocześnie, a Hermiona jęknęła cicho. Nieskończenie się irytowała się, gdy ci dwaj mówili jednocześnie. To była zbyt chora synchronizacja.

- Myślisz o tym samym co ja, Fred? – powiedział cicho, ale niezwykle entuzjastycznie rudowłosy chłopak, a Draco i Hermiona z przerażeniem spojrzeli po sobie.

- Zobacz, co narobiłeś! – w głosie dziewczyny pobrzmiewała panika, która była widoczna też w jasnobrązowych tęczówkach, w które teraz zaglądał blondyn – Oni założą koalicje! Sojusz! To będzie masakra i kompletny koniec świata! Totalna destrukcja! A dopiero co odbudowaliśmy Hogwart. – wyliczała z przerażeniem. Draco z rozbawieniem przyglądał się jej twarzy, na której teraz widniał głównie lęk spowodowany tą przerażającą wizją spółki Diabła (człowieka, który z zimnym sercem skazał ją na towarzystwo Malfoya) i bliźniaków Weasley, którzy dopiekli wszystkim, włączając w to Umbridge, Filcha, a do których respekt czuł nawet Irytek!

- Zrozumiałem, co masz na myśli po jednym z tych niewątpliwie pobudzających wyobraźnie epitetów… - sarknął, ale i on musiał przyznać, że połączenie szalonych umysłów jego stukniętego przyjaciela i niewydarzonych Weasleyów może prowadzić do katastrofy.

- Bo wy tam się znacie, gołąbeczki… - zadrwił Fred, któremu akurat sojusz z Blaisem Zabinim wydawał się intrygującą opcją. Draco i Hermiona równocześnie skrzywili się, słysząc przezwisko, którym raczył ich Blaise.

- Musimy poważnie porozmawiać z Blaisem… Szczególnie o tym ciekawym wynalazku… - jeden z Weasleyów zezował w stronę bransoletki Hermiony.

- Skoro Ravenclaw udało się stworzyć coś takiego i to w dodatku tak trwałego i niezniszczalnego, na pewno jest jakiś sposób by to powtórzyć! – zawołał z błyskiem w oku Fred.

- Ja wiem, Weasley, że wy dość łebscy jesteście i w ogóle, ale nie popadacie w skrajność, porównując się do samej Ravenclaw? – zaśmiał się z pobłażaniem na widok ich skonfundowanych min, a bliźniacy spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się równocześnie, bardzo złośliwie.

- Na Godryka! – zawołał teatralnie Fred, a George pisnął niezwykle wysoko i przyłożył sobie dłoń do czoła – To naprawdę jakaś potężna magia, bo albo mam omamy…

- Albo nauczyłaś tego sztywniaka się śmiać!

Zsuńmy kurtynę milczenia na tę scenę.

***

Gdy wszyscy usadowili się w ławkach, przy czym i tak nie udało się uniknąć małego zamieszania, które ku ironii wywołała sama Prefekt Naczelna. Widząc, że znów zmuszona jest dzielić niewielką (zbyt niewielką, jej zdaniem) ławkę z Malfoyem jęknęła, co nie uszło uwadze Dracona, który potraktował to jako osobistą zniewagę.

Zaczęli się przegadywać (bo nie było to aż tak poważne i ostre, by nazywać to sprzeczką) i nie uciszyli się nawet, gdy za katedrą stanęła wysoka kobieta o poważnej twarzy i wysokich kościach policzkowych. Swietłana Bielikow. Kobieta miała ostre rysy i budziła respekt; na jej lekcjach praktycznie nikt nie rozmawiał. Miała podobną umiejętność co McGongall – potrafiła panować nad uczniami bez podnoszenia głosu.

A jednak ta dwójka, Gryfonka i Ślizgon wciąż na siebie warczeli, jakby nie widzieli świata poza sobą.

Nauczycielka najeżyła się, a Harry Potter, siedzący w równoległej ławce do ławki Malfoya i Granger chrząknął znacząco i szepnął

- Hermiono, nauczycielka… - nie powiedział tego zbyt głośno, ale gdy Hermiona nie zareagowała, usilnie skupiając się na tym, by wymyśleć jakąś mocną ripostę na złośliwe słowa Dracona, wtedy podniósł głos i niemal krzyknął – Hermiono! – to poskutkowało. Brązowowłosa drgnęła i wiedziona przeczuciem spojrzała prosto na katedrę… i na pełną dezaprobaty twarz profesor Bielikow.

Niestety Draco wcale tego nie zauważał i w najlepsze coś do niej mamrotał, patrząc nie na tablicę (gdzie powinien być skupiony jego wzrok), a na kasztanowłosą dziewczynę. Hermiona, zawstydzona wzrokową reprymendą nauczycielki nie zastanawiała się ani chwili dłużej i chcąc przerwać monolog Ślizgona, bez zastanowienia walnęła go łokciem między żebra.

Fakt faktem, że podziałało. Draco wydał z siebie zduszony jęk, ale natychmiast zamilkł, trzymając dłonie w miejscu, w którym przed chwilą był kościsty łokieć Gryfonki. Spojrzał na nią z wyrzutem i zaczął warczeć:

- Nie umawialiśmy się na rękoczyny, Granger! Jak zaraz… - zaczął groźnie, a dziewczyna próbowała go dźgnąć jeszcze raz, ale tym razem Draco był na to przygotowany i zręcznie zablokował jej rękę. Spojrzał na nią z jeszcze większą wściekłością w stalowych oczach i już otwierał z oburzeniem usta, ale siedząca tuż za nimi Pansy postanowiła się zlitować, złapała Dracona za głowę i przekręciła tak, że nie wpatrywał się już w twarz Hermiony, tylko w surową, pełną złości twarz nauczycielki.

Taktownie postanowił zamilknąć i dogadać Granger następnym razem.

Profesor Bielikow zmierzyła chłodnym spojrzeniem rozrabiającą dwójkę. Spojrzenie jej zimnych, przywodzących na myśl skute lodem ziemie było nawet zimniejsze od chłodnych, kryształowo niebieskich oczu Malfoya.

-Красиво. Skoro wy koncilitjes szeptat нежности < нежности – czułe słówka przyp. Aut> , możem naciat lekcju. – powiedziała surowo łamaną angielszczyzną, co brzmiało dość groteskowo. Mimo to, każdy ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się nauczycielce, nie każde słowo było zrozumiałe. Draco jęknął.

- Salazarze, co za wstyd… - mruknął dość głośno. Ona mówi, że skoro skończyliśmy z Granger… eee… rozmawiać, to możemy zaczynać lekcje.

- Dzisiaj zajmiemy się transmutacją jubilerską… - powiedziała o dziwo poprawnie, ale z dość silnym akcentem. – Chodzi mi o transmutowanie zwykłych… prjedmietów – zająknęła się szukając odpowiedniego słowa, ale Draco odetchnął z ulgą, gdy słowo użyte przez nauczycielkę nie odbiegało zbytnio od angielskiego. - … w drogocenne kamienie, złoto albo monety. Jednak, rjebjata, nie dajtje się zwieść, te czary są bardzo trudne. Tylko perfekcyjnie rzucone zaklęcie sprawi, że wasz prjedmiet będzie wyglądał jak zloto i będzie trudno go odróżnić od oryginału. Ale pamiętajcie ob etom, szto jewo wartość budzie tak sama. – a już tak dobrze jej szło… mruknął Draco trochę zły, że znów musi przetłumaczyć reszcie.

- Więc to zaklęcie jest bardzo trudne i trzeba je perfekcyjnie rzucić, żeby ten przedmiot wyglądał tak, że wręcz niemożliwe będzie jego odróżnienie od oryginału. Może wyglądać i ważyć tyle samo, ale jego wartość będzie wciąż taka sama. – mruknął niechętnie. Prze uczniami zmaterializowały się kulki z gliny, a nauczycielka zaczęła tłumaczyć.

- Eto wasze zadanie. Macie przetransmutować te kulki w kamienie… - zająknęła się znowu, a Draco szybko jej dodał zagubione słowo

- Szlachetne. Kamienie szlachetne! – w jego głosie dało się słyszeć rosnące zniecierpliwienie.

- Właśnie… - dodała. Drobna dłoń Hermiony Granger wystrzeliła w powietrze tak, że potrąciła opartego na ręce Dracona. Ten tylko pokręcił z niedowierzaniem głową, był już dość przyzwyczajony do takich sytuacji.

- A mamy transmutować to w jakiś szczególny kamień, czy obojętnie? – zapytała z zapałem. Profesorka spojrzała pytająco na Dracona, który szybko jej przetłumaczył, o co chodzi jego towarzyszce z ławki.

- Transmutujcie w co chcecie na tym etapie. – przetłumaczył odpowiedź nauczycielki, a następnie jej pytanie: - Ale musicie wiedzieć coś bardzo ważnego o tym rodzaju transmutacji. Czy ktoś wie, co mam na myśli? – policzył w myślach do trzech, a w górę wystrzeliła znów dłoń Gryfonki.

- Te zaklęcia nie są trwałe. Prędzej czy później przestaną działać, a obiekt powróci do normalności.

- Choroszo. – powiedziała jasnowłosa kobieta, ale w jej głosie nie było słychać ani krzty entuzjazmu. – Pjat punktów dla Gryffindoru! Teraz zajmijcie się wszyscy transmutacją. Zaklęcie brzmi transformatio extrenalus – zarządziła i usiadła za biurkiem, by obserwować postępy uczniów.

Hermiona natychmiast ochoczo wzięła się do pracy. Co prawda nigdy wcześniej nie przerabiała bezpośrednio „fałszerskich” zaklęć, za wyjątkiem zaczarowania monet w piątej klasie, ale sporo czytała o tego rodzaju zaklęciach. Nigdy szczególnie jej to nie interesowało, ale warto było się z tym zaznajomić.

Za jej pierwszą próbą nic się nie stało, tylko kulka lekko drgnęła. Dopiero za trzecią gliniana kulka przemieniła się w śliczny, błękitny, jaśniejący tajemniczą kobalt. Uśmiechnęła się z satysfakcją, a jej radość przypieczętował fakt, że jej jako pierwszej w całej klasie się udało przetransmutować w pełni kulkę w kamień szlachetny. A jej uśmiech nieznacznie się poszerzył, gdy zauważyła, że siedzący obok niej Malfoy wciąż męczył się z zaklęciem, a efekty były dość mierne.

- Jejku, Hermiono! – usłyszała radosny głos za sobą. Pansy Parkinson zaglądała ze swojej ławki prosto na jej kamień. – Jak zwykle pierwsza! – pochwaliła ją Ślizgonka, na co Hermiona wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Pansy raczej nie należała do osób od których mogłaby się spodziewać komplementów.

- Ee… - zająknęła się Hermiona z miną usiłującego myśleć gumochłona – Dzięki… Pansy… - Draco prychnął, słysząc słowa Gryfonki, ale wciąż męczył się z kulką, która kilka razy przemieniła się w kamień szlachetny, niestety na ułamki sekund.

- Ale popatrz, Dafne! – Pansy szturchnęła łokciem swoją koleżankę z ławki, Dafne Greengrass. Hermiona poznała ją na wakacjach, jako nową „przyjaciółkę” Rona. Dafne była przemiłą osobą, bardzo łagodną, ale i ambitną. Opowiadała, że w przyszłości chce zostać magomedykiem.

- Na co? – spytała nieprzytomnie Dafne, przed którą właśnie zmaterializował się ładny szmaragd. Pansy wydawała się nie zrażona, że sama nie wykonała jakichkolwiek kroków w celu przetransmutowania swojej kulki.

- Na piękny kobalt Hermiony! – zawoła z podejrzanym entuzjazmem czarnowłosa Ślizgonka – Wygląda zupełnie jak oczy Draco, nie sądzisz Daf? – spytała, a jej głos wprost ociekał słodyczą. Hermiona ze świstem wciągnęła powietrze, a Draco drgnął jak oparzony i odwrócił się w stronę koleżanek z domu Salazara.

- Wiesz… w sumie jak tak o tym mówisz to faktycznie, Draco ma identyczne oczy. – mruknęła bez entuzjazmu Dafne, unikając wzroku Hermiony i Dracona.

- To takie słodziutkie i kochane, prawda Daf? – dopytywała się ociekającym słodyczą głosem Pansy.

- Tak, myślę że owszem, całkiem urocze… - brązowowłosa Ślizgonka nie wiedziała, gdzie podziać oczy. Hermiona poczuła bezwiednie, że jej policzki powoli robią się czerwone.

- Ja tylko lubię niebieski kolor – szepnęła, widząc że profesor Bielikow zajmuje się pomocą Harry’emu. – To nie ma nic wspólnego z jego oczami!

- Nie bądź taka, Herm… - zaświergotała wesoło Pansy, a w jej czarnych oczach zaświeciły się radosne iskierki. Zaraz jednak szepnęła konspiracyjnie w stronę Hermiony – Ślepka naszego Dracona kradną wszystkie niewieście serca, nie wmawiaj nam, że jesteś wyjątkiem.

- Wcale nie podobają mi się jego oczy! – syknęła Hermiona, aby nikt poza Ślizgonkami tego nie usłyszał – Komu mogłyby się podobać takie wodniste ślepia… - dodała mściwie, wiedząc, że Malfoy jest bardzo przeczulony na punkcie swojego wyglądu. I nie zawiodła się. Draco odwrócił się szybko z wściekłą miną, gotów rozpętać nową kłótnię.

- W co ty pogrywasz Parkinson? – zapytał ze złością Draco, który postanowił raz na zawsze skończyć tę dyskusje. Mimowolnie od transmutacji fałszerskiej (która nawiasem mówiąc wydawała mu się bardzo interesująca i bardzo warta przyswojenia) jego uwagę odwracała rozmowa Pansy i Dafne z Granger. Zupełnie nie rozumiał co działo się z Pansy: ta mała jędza widocznie coś knuła, o tak, znał ją na tyle, że był tego pewien. Tylko nie miał pojęcia co siedziało w szalonej głowie jego czarnowłosej przyjaciółki. Poza tym, gdy tylko nakrzyczał na Parkinson, ta przybrała najbardziej niewinną minkę, jaką tylko miała w swoim asortymencie. To już dobitnie świadczyło o tym, że Pansy knuje coś bardzo, bardzo niedobrego. – Zresztą zajmij się w końcu lekcją! I daj nam pracować – zaperzył się, chcąc wreszcie pojąć coś z tej niebywale fascynującej dziedziny transmutacji. Po chwili Hermiona również się odwróciła, a minutę później podeszła niedaleko nich profesor Bielikow i widząc w pełni przetransmutowane w kamienie kulki na miejscu Hermiony i siedzącej za niej Dafne dodała po 10 punktów dla ich domów.

- Granger! – syknął blondyn, gdy sylwetka nauczycielki oddaliła się w przeciwległy kraniec klasy, gdzieś w stronę Pottera i jego szajbniętego kumpla Piromana, . – Znieważyłaś przed chwilą moje oczy!

- Nic podobnego, Malfoy. Po prostu powiedziałam całą prawdę… - odparła znudzonym głosem Hermiona, obracając w dłoni niewielki, błękitny kobalt. Poczuł jak wzrasta w nim uczucie irytacji, że on jeszcze nic skutecznie nie wyczarował

- Nie kłam, Granger… Moje oczy podobają się wszystkim, a ty nie jesteś wyjątkiem… - dodał z ogromną pewnością siebie.

- Niby co miałoby mi się w nich podobać? To, że są blade, wodniste, wyłupiaste i  mdły kolor? – dopytywała się, a na jej ustach błąkał się lekki uśmiech.

- No chyba ten kolor nie jest taki najgorszy, skoro twój kamień ma taki sam odcień… - syknął sarkastycznie, z pewną dozą satysfakcji, ale natychmiast urwał, widząc, że nauczycielka patrzy na niego nieprzyjaznym wzrokiem. Odchrząknął i rzucił zaklęcie jeszcze raz. Tym razem kulka drgnęła i zmieniła kształt, ale nie barwę i masę. Wciągnął powietrze i opadł zrezygnowany na krzesło. Był jednym z najzdolniejszych uczniów, eliksiry, obrona przed czarną magią, zaklęcia, numerologia, zielarstwo i astronomia nie miały przed nim tajemnic, ale transmutacja i opieka nad magicznymi stworzeniami były jego piętą achillesową. Ta pierwsza raczej mu nie szła (choć wciąż uplasowywał się na całkiem przyzwoitej pozycji w klasie), a tej drugiej po prostu nie chciał się nauczyć. Nie bardzo lubił zwierzęta, brakowało mu do nich cierpliwości i dobrego podejścia, poza tym OPCM uczył Hagrid, któremu lubił działać na nerwy, bo to z kolei doprowadzało do furii Granger, Pottera i Weasleya.

- Wiesz, Malfoy… - zaczęła Granger, która znów wpadła w swój moralizatorski ton – Mogłabym ci pomóc, gdybyś tylko poprosił.

- Chyba śnisz, Granger. – sarknął, ale zaraz pożałował swojej raptowności. Fakt, faktem, że musi przyłożyć się do transmutacji, a Gryfonka bardzo by mu pomogła. Oczywiście, prędzej połknąłby własny język, niż przyznał, że jej potrzebuje.

Jeszcze raz machnął różdżką i wypowiedział zaklęcie. Kulka ponownie zaczęła się powiększać i zmieniać kształty. Wydawało mu się nawet, ze zobaczył coś na kształt czerwonego błysku na jego powierzchni. I to by było na tyle.

- Oh, spójrz Draco – zaświergotała wesoło za jego głową Pansy Parkinson – Seamusowi Finniganowi już się udało przetransmutować to w beżowy cyrkon! – Draco niechętnie odwrócił się w stronę Gryfona i poczuł się… no właśnie, jak się poczuł? Zły, że ten piroman okazał się od niego lepszy? Zniecierpliwiony albo wściekły, gdy Finnigan pokazał Hermionie w pełni przetransmutowany kamień, a ona uniosła w jego stronę kciuki z niemą gratulacją?

- Dobra, Granger… - zaczął niemrawym, nienaturalnie cichym wręcz głosem. Hermiona obróciła się ku niemu i z obojętną miną przyglądała się jego twarzy. – Przemyślałem twoją propozycję – dławił się nieomal własnym językiem, a jego oczy błądziły po całej klasie, gorączkowo unikając zasięgu jej brązowych tęczówek.

- I? – dopytywała się dziewczyna, a on wiedział, że domaga się tego jednego, magicznego słowa.

- I zgadzam się na twoją pomoc. – oświadczył łaskawie, a Hermiona prychnęła krytycznie. Gdy w końcu na nią spojrzał, unosiła drwiącą jedną brew, a on poczuł się jakby stał przed samą McGonagall.

- Więc to ty mi wyświadczasz łaskę, zgadzając się bym CI pomogła? – spytała chłodno, a on poczuł, że faktycznie trochę głupio to rozegrał.

- Nie… To znaczy, miałem na myśli, że twoja pomoc mogłaby mi… trochę się przydać.

- Trochę? Malfoy!

- Oh no dobrze. Nieporadzesobiejeślityminiepomożesz. – mruknął z prędkością karabinu maszynowego.

- A może jakieś, hmm… magiczne słowo? 

- Imperio… - mruknął ironicznie, ale i to doszło do jej uszu. Zmarszczyła gniewnie nos i przewróciła oczami. Gest zarezerwowany dla niego.

- Malfoy… - syknęła groźnie. A on uniósł ręce w geście kapitulacji.

- Dobrze, już dobrze. ProszęGrangerpomóżmi…. – znów zaczął mówić nienaturalnie szybko, uciekając swoimi chłodnymi oczami z zasięgu jej ciepłych, cierpliwych, brązowych oczu.

- No cóż, jak na ciebie to i tak olbrzymi sukces… - mruknęła chłodno – A więc Malfoy, nie ukrywam, że obserwowałam cię… - zaczęła, ale przerwał jej złośliwy głos Ślizgona

- Mam się zacząć bać?

- Ucisz się łaskawie, jeśli chcesz wreszcie to przetransmutować! A więc, obserwowałam ciebie i twoje nieudolne próby transmutacji, Malfoy i wiem co robisz źle. Pierwszym takim czynnikiem jest fakt, że cały czas się rozpraszasz, a to rozmawiasz ze mną, a to krzyczysz na Pansy, albo odwracasz się w stronę Seamusa. Powinieneś być całkowicie skupiony Drugim jest fakt, że nieco zbyt żywiołowo i za szybko ruszasz różdżką. Ruch sam w sobie jest poprawny, ale ty wykonujesz go za szybko. – pouczyła go, skrzywił się niechętnie, ale wystawił osłonięty szeroką, czarną szatą nadgarstek w jej stronę i zastygł w oczekiwaniu. Gryfonka uniosła brwi jeszcze wyżej, w geście najszerszego zdziwienia, ale z wahaniem chwyciła nadgarstek blondyna i wykonała nim ruch różdżką w odpowiednim tempie. – Teraz powtórz to ale z kwestią zaklęcia.

- Transformatio extrenalus – powiedział, powtarzając ruch, jaki Granger wykonała jego ręką. Gliniana kulka wykonała ruch taki jak poprzednio, zaczęła się powiększać i już po kilku sekundach na jej miejscu stał duży, błyszczący, ognistoczerwony rubin. Kontrastował się z chłodnym błękitem kobaltu Hermiony, ale mimo tego, że oba kamienie znacząco się różniły, to gdy leżały obok siebie na drewnianej ławce stanowiły razem ładny, dopasowany widok.

- Całkiem, całkiem! – dziewczyna pochwaliła efekt jego pracy. A on wyprężył się z dumy. Jego piękny, szlachetny, drogocenny rubin na pewno był lepszy od cyrkonu Finnigana.

                                                                       ***

- Malfoy, mogę mieć do ciebie prośbę? – spytała z wahaniem Hermiona prawie biegnąc za idącym szybko Draconem. Właśnie skończyli lekcje i nie wiedzieli jeszcze, co mają robić. On prawdopodobnie nie zgodziły się tak łatwo na odrabianie lekcji albo siedzenie w bibliotece, a ona nie byłaby zachwycona włóczeniem się po zamku i dręczeniem innych uczniów. To znaczy, ona z pewnością by tego nie zrobiła, ale Malfoy owszem. A przez te bransoletki musieli spędzać całe dnie w swoim towarzystwie, co nie było łatwe, zważywszy na ich kompletnie różne charaktery i preferencje.

- Jaką prośbę? – spytał znudzony chłopak, nie zwalniając ani odrobinę kroku.

- Wiem, że na pewno nie znosisz lekcji mugoloznawstwa… - zaczęła, a Draco burknął ironicznie:

- Bystra jesteś…

- Nie przerywaj mi! – ostrzegła go – Wiem, także że nie mieliśmy dziś mugoloznawstwa i widzę, że nie przepadasz za swoim wujkiem, profesorem La Ruse’em, ale… - zająknęła się i spuściła oczy z zakłopotania.

-  Ale co? – warknął zły. Nienawidził owijania w bawełnę. Co innego, gdy sam tak robił, ale wprost nie znosił, gdy ktoś inny robił tak w stosunku do niego.

- Ale zobaczyłam, w gabinecie profesora La Ruse’a mugolską książkę, której dawno nie czytałam. Prawdę mówiąc ostatni raz miałam ją w rękach jeszcze przed wojną. I zastanawiam się, czy mogłabym ją od niego pożyczyć – powiedziała cicho, a on pokręcił ze niedowierzającym uśmiechem głową. Istotnie, w gabinecie jego wuja było wiele książek, ale nie zwracał jakoś na nie bliższej uwagi. Ale nie było nic zaskakującego w tym, że Granger się im przyjrzała i nawet wypatrzyła swoją ulubioną.

- Nie wierzę, Granger – powiedział całkiem wesołym tonem, na co dziewczyna popatrzyła na niego z nieukrywanym zdumieniem – ale w sumie, nie powinienem się dziwić. Ale nie mam zamiaru iść i w dodatku rozmawiać z wujem Trevorem… - powiedział ostro.

- Oj, Malfoy! Nie rób problemu - zawołała proszącym tonem, unosząc na niego łagodne i wciąż proszące spojrzenie brązowych oczu. – W końcu zaklęcie Blaise’a nie pozwoli mi iść tam samej, nigdy więcej nie będziesz musiał do niego iść, nawet nie musisz się do niego odezwać, ja sobie poradzę. Tylko chodź ze mną, bo wiesz dobrze, że sama nie mogę. Bardzo zależy mi na tej książce… - dodała bardziej do siebie niż do niego.

Draco przyjrzał jej się ostrożnie. Naturalnie, wcale nie było mu jej żal, co to to nie… Po prostu pomyślał, że skoro klątwa Zabiniego jest tak silna i zostało jeszcze sześć dni do jej wypalenia, powinien spełnić jej zachciankę, bo i on może niedługo potrzebować, gdzieś pójść. Jak na przykład parę dni temu, gdy ona zgodziła się udać z nim na trening Quidditha i nawet zgodziła się lecieć z nim na miotle.

Wydął niepewnie usta i udał, że się zastanawia. Wiedział już jednak, co jej odpowie.

- Dobrze, Granger, prowadź… - powiedział ironicznie, a Hermiona pisnęła radośnie i razem udali się do klasy Trevora La Ruse’a.

                                                                       ***

Trevor La Ruse uniósł głowę, gdy usłyszał pukanie do drzwi gabinetu. Przez chwilę miał nadzieje, że ujrzy w nich Minerwę, ale to byłoby wręcz nierealne.

Chwilę później w drzwiach stanęła osobliwa parka. Jego bratanek, wysoki, jasnowłosy Ślizgon, o pociągłej, bladej twarzy z dumnym i cynicznym wyrazem, które potęgowały jeszcze bardziej zielono-srebrne barwy jego domu. Obok niego stała dużo drobniejsza, szczupła dziewczyna, o jasnej twarzy, kilku piegach na zadartym nosie i burzą kasztanowych loków, pasujących do patrzących na niego z niebywałą, jak na jej wiek mądrością. Wszystko w jej wyglądzie dopełniały barwy Domu Lwa.

Wiedział już, że ową dziewczyną był Hermiona Granger, czarownica mugolskiego pochodzenia, o której tyle zawsze słyszał podczas wizyt u Malfoyów. Lucjusz, syn kuzyna Trevora, Abraxasa, był jego chrześniakiem. Trevor sam nigdy nie doczekał się dzieci, więc rozpieszczał Lucjusza, co nie wyszło na dobre chłopakowi. Lucjusz dorastał tylko pod toksycznym wpływem Abraxasa, bo matka Lucjusza, Demetria zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach, gdy dzieciak miał osiem lat. Gdy Trevor przypominał sobie, jak Demetria była zmęczona i zrezygnowana (wręcz zaszczuta) w ostatnich latach swojego życia, miał przerażające przeczucie, że Abraxas miał coś wspólnego z jej śmiercią.

Gdy La Ruse miał jakieś czterdzieści kilka lat, dowiedział się, że Abraxas wraz z synem wspierają Czarnego Pana, a Lucjusz wstąpił w szeregi Śmierciożerców. Chcieli oni zwerbować także Trevora, który był mistrzem eliksirów i niezwykle uzdolnionym czarodziejem, słynącym z nadprzeciętnego sprytu i rozumu. Trevor wtedy porzucił świat magicznej Anglii i wyjechał do Francji, gdzie pozostał do czasu gdy pewno niepozorne dziecko pozbawiło mocy samego Lorda Voldemorta. Wtedy na kilkanaście lat zapanował spokój, a Lucjuszowi, który uniknął Azkabanu urodził się syn, którego Trevor nie rozpieszczał nigdy tak jak Lucjusza. Lucjusz wyrósł na małostkowego, rasistowskiego mężczyznę, a Trevor nie chciał, by to samo stało się z Draconem.

Niestety, nie miał zbyt wiele wpływu na wychowanie chłopaka, przeszkodą był kuzyn Trevora, Septimus, ojciec Lucjusza i dziadek Dracona, okrutny, mściwy człowiek, o wiele gorszy od Lucjusza.

Pojawiał się w jego życiu zwykle na kilka tygodni rocznie i podczas tych dni niejednokrotnie słyszał utyskiwania młodego Malfoya Juniora, o tym, że przemądrzała szlama Granger bardzo działa mu na nerwy i w dodatku jest we wszystkim najlepsza. Cieszył się wtedy, że ktoś utrze nosa niebezpiecznie aroganckiemu i złośliwemu dzieciakowi i pokaże mu, że mugolska krew nie jest w niczym gorsza od czarodziejskiej.

Jednak Draco dorósł i został wręcz zmuszony przez rodzinę i wywieraną na nim presje do wstąpienia w Szeregi Czarnego Pana w miejscu Lucjusza, który wylądował wówczas w Azkabanie. Gdy usłyszał o tym, że jego bratanek, Draco miał wiele wspólnego ze śmiercią Dumbledore’a i wpuszczeniem Śmierciożerców do szkoły, Trevor stchórzył i znów uciekł z Anglii, gdy powrócił Czarny Pan. Wrócił dopiero w ostatnich miesiącach wojny i zaczął działać w Zakonie Feniksa. Wtedy po latach znów spotkał Minerwę, która wciąż nie chciała go znać.

Po powrocie był świadkiem przemiany swojego bratanka. Pewnej burzliwej nocy Draco zapukał do ich kwatery (nikt nie wiedział, skąd młody Malfoy znał jej lokalizacje, później okazało się, że zdradził mu ją Severus Snape, którego wszyscy uważali wtedy jeszcze za zdrajcę) i poinformował z wielkim przekonaniem, że chce zmienić strony.

Po wojnie Draco wydawał się znów sobą, ale Trevor widział jakąś nieśmiałą zmianę, która zaczęła w nim kiełkować, a która zaczęła się w pełni rozwijać jakieś pięć dni temu. Pierwsze, co go zdziwiło, to fakt, że Draco zaczął spędzać całe dnie z ową znienawidzoną przez siebie mugolką. Oczywiście, Trevor, choć należał do rodziny Malfoyów nie miał nic do mugoli, ani czarodzieji pochodzących ze świata niemagicznego. Po rozstaniu z kobietą jego życia i ucieczce do Francji żył właściwie bez magii, wśród mugoli. Ale nie wyobrażał sobie, że Draco ot tak, zacznie prowadzać się właśnie z Hermioną Granger.

Z rozmyślań wyrwał go właśnie głos tej dziewczyny:

- Dzień dobry, profesorze, mam nadzieje, że nie przeszkadzamy. – powiedziała uprzejmie i szturchnęła lekko Malfoya w ramię, który natychmiast wymamrotał kilka słów powitania. Trevor zdawał sobie sprawę, że Draco nie do końca za nim przepada, ale chciał naprawić ich relację i bardzo się ucieszył, że jego bratanek sam pojawił się w drzwiach jego gabinetu.

- Ależ skąd, moi drodzy. Cieszę się, że was widzę, Draco i panna Hermiona Granger, tak? – spytał, choć doskonale wiedział kim ona jest. Jako przyjaciółka Harry’ego Pottera była powszechnie znana, poza tym zrobiła bardzo wiele w minionej wojnie, ale on szczególnie ją zapamiętał po pamiętnej lekcji mugoloznawstwa, gdy to kazał wszystkim uczniom przedstawiać swych partnerów z ławki.  – Co was do mnie sprowadza?

- Na minionej lekcji zobaczyłam w pana klasie wiele mugolskich książek, a wśród nich moją ulubioną. Bardzo dawno miałam z nią styczność i zastanawiam się, czy mogłabym ją od profesora pożyczyć na kilka dni. Obiecuję, że oddam w nienaruszonym stanie. – zapewniła go gorąco. Ta dziewczyna bardzo mu kogoś przypominała. Tak, gdy patrzył na nią i Dracona miał wrażenie, że patrzy na swoją przeszłość.

- To żaden problem, moja droga – zapewnił ją szybko. Oczywiście, że pozwoliłby jej pożyczyć ta książkę, ale odkąd dowiedział się mimochodem od Dracona, że dziewczyna jest ulubienicą McGonagall postanowił być dla niej wyjątkowo miły. – O którą książkę ci chodzi?

- „Duma i uprzedzenie”, panie profesorze – Trevor drgnął ledwo zauważalnie i się uśmiechnął sam do siebie. Poszedł z nią do owego regału, a Draco jak cień podążył za nimi. Wyjął twardo oprawioną książkę i wręczył ją po chwili Gryfonce. Nie potrafił zliczyć ile razy już miał ją w rękach.

- Dziękuję, panie profesorze. Jak tylko ją przeczytam od razu panu oddam. – zapewniła jeszcze gorliwie. Widział, jak jego bratanek wywraca oczami, patrząc na swoją koleżankę. W tym spojrzeniu była drwina pomieszana z czymś jeszcze. Jakby tkliwością? Przyzwyczajeniem?

- Draco – zaczął, widząc że ta dwójka szykuje się powoli do wyjścia – Może wpadniesz kiedyś odwiedzić starego wuja? – spytał, nie chcąc pokazać jak bardzo mu na tym zależy. Draco drgnął lekko i się zawahał – Możesz też przyprowadzić pannę Granger. – dodał szybko, a dziewczyna się zarumieniła i spojrzała z niepokojem na Malfoya, który spojrzał na nią zaskoczony. Gdy ich spojrzenia się spotkały oboje odwrócili głowy z zażenowaniem.

- Tak, może wpadniemy… - dodał po chwili milczenia Draco nieco nienaturalnym głosem i pociągnął dziewczynę nerwowo za szatę w stronę wyjścia.

- Jeszcze raz dziękujemy, panie profesorze! Do widzenia! – zawołała na odchodnym i wraz z młodym arystokratą zniknęła w drzwiach.

                                                                       ***

- Świetnie, Granger, po prostu świetnie! – ironizował Malfoy, gdy szli korytarzem od klasy profesora La Ruse’a – Teraz La Ruse będzie mnie męczył, żebym do niego wpadł… A tak chciałem tego uniknąć.

- Przestań, Malfoy. To twój wujek, powinieneś spędzić z nim trochę czasu, wydaje mi się, że mu na tym zależy. – pouczyła go tak samo, jak dziś rano na śniadaniu. – Wydaje się być naprawdę w porządku, nie wiem dlaczego go tak nie lubisz. – pokręciła z niedowierzaniem głową.

- Bo to straszny pozer! Ale zapomniałem, że ty takich lubisz – zaśmiał się bardzo złośliwie – Najpierw Potter, potem Lockhart, Finnigan i La Ruse! – wytknął jej.

- Harry i Seamus nie są pozerami! – oburzyła się dziewczyna mocniej przyciskając do piersi otrzymaną od profesora książkę.

- Potter może i nie aż tak bardzo . – zgodził się niechętnie Draco, bo w końcu przecież Wybraniec dosłownie uratował mu i jego rodzinie tyłek po wojnie. Dzięki jego wstawiennictwu uniknęli Azkabanu. – Ale Finnigan owszem! – warknął natychmiast.

- Eh, dyskusja z tobą jest bezcelowa, bo ty zawsze wszystko wiesz lepiej. – powiedziała zrezygnowana Hermiona – Zajmijmy się czymś innym… Musimy spędzić razem jeszcze prawie sześć godzin, więc ograniczmy kłótnie do minimum. – poprosiła i nie czekając na jego odpowiedź otworzyła stara książkę La Ruse’a. Przez chwilę szli w milczeniu, ale widząc zaabsorbowaną książką dziewczynę, Malfoy postanowił trochę zażartować i wydarł jej zręcznym gestem książkę i zaczął przeglądać.

- Hej! – krzyknęła oburzona dziewczyna – Oddawaj! – zażądała, próbując wydostać z jego dłoni książkę. Był od niej jednak sporo wyższy i uniósł wysoko książkę, przeglądając ją niedbale, tak, że była jeszcze dalej od Gryfonki. Dziewczyna podskoczyła, ale na nic się to nie zdało.

- Pan Darcy? Elizabeth? – zadrwił, czytając pobieżnie losowe zdania z różnych stronic – Brzmi jak kiepski romans…

- Nie znasz się, Malfoy i oddawaj mi tą książkę – złościła się dziewczyna i patrzyła na niego z ostrymi błyskami w zwykle łagodnych i cierpliwych oczach. A on, cóż on kochał ją denerwować i dalej w najlepsze przeglądał książkę. Na jednej z końcowych stron widniał jednak podpis właściciela.

- Granger! – zawołał już poważniejszym tonem – Chyba powinnaś to zobaczyć… - powiedział podsuwając jej ową stronę pod nos.

Na pożółkłej kartce widniały tylko inicjały, które już widzieli : T.LR

„(…) - Granger, chodź tutaj! – zawołał, utkwiwszy wzrok w drewnianej ścianie. Hermiona, zajęta segregacją narzędzi ogrodowych prychnęła z irytacją.

- Nie mam czasu, Malfoy! Jakbyś nie zauważył, jestem trochę zajęta! – ofuknęła go, nie dorywając się od swojej roboty.

- No weź chodź, nie pożałujesz… - zachęcał ją Malfoy. Hermiona westchnęła głośno, ale podeszła do Ślizgona, złorzecząc pod nosem

- Oby to było coś ważnego, Malfoy…

- Patrz… - powiedział krótko Draco. Na drewnianej ścianie wiekowego budynku widniał wyryty napis:

T.LR  i  M.M

Slyth.   Gryf.

13 wrzesień 1953 rok, siódmy rok nauki

- Te napisy mają już jakieś 45 lat, Malfoy… - powiedziała Hermiona zaskoczona. To nie było tak dużo w porównaniu z tym, ile lat miał Hogwart, ale mimo wszystko…

- Pewnie ktoś miał tu też szlaban, prawie równo 45 lat temu… - powiedział zamyślony Draco. Przyglądał się z uwagą wyrytym inicjałom. Pierwszy  z nich był mu dobrze znany.

- Granger… - wydukał – mój wuj! – Hermiona spojrzała na niego jak na idiotę, ale on kontynuował. T. LR – Trevor La Ruse! – wykrzyknął tonem odkrywcy. Hermiona uniosła brew w zadumie, ale zaraz odparła sceptycznie.

- Malfoy, to pewnie tylko zbieżność nazwisk. Przez Hogart przewinęło się wielu uczniów, to może być każdy…

- Masz racje. Ale La Ruse był w Slytherinie, a tu pod tymi inicjałami pisze jak byk „Slyth”! Poza tym stryj dokładnie 45 lat temu kończył Hogwart… (…)”

<fragment rozdziału XVI>

- A niech mnie! – zdumiała się dziewczyna – Wygląda na to, że miałeś racje, Malfoy!

- Ja zawsze mam racje! – chełpił się – Tylko ciekawi mnie kim, jest ten M.M ? – spytał mając na myśli drugie inicjały.

- Nie wiem, ale oddaj mi wreszcie tę książkę! – zażądała i korzystając z zamyślenia blondyna szybko wyrwała mu książkę z ręki. Zaczęła ją przeglądać, zawsze miała słabość do starych książek. Gdy jej wzrok zatrzymał się na pierwszej stronie książki zatrzymała się i spojrzała z niedowierzeniem jeszcze raz na tą kartkę. Oprócz tytułu widniał na niej napisany czarnym atramentem napis.

- Malfoy? Chyba znalazłam M.M ! – zawołała

- Że co? Tak szybko? – zdziwił się blondyn, ale ona bez słów po prostu pokazała mu książkę. Napis brzmiał:

Trevorovi, z okazji świąt Bożego Narodzenia, 24 grudnia 1954r.

Wesołych świąt, Trev. To moja ulubiona książka, wierzę że tobie także się spodoba.

Na zawsze twoja,

M.M

- Nieźle Granger! – pochwalił ją szczerze Ślizgon – Teraz wiemy, że M.M to kobieta… Musimy się dowiedzieć, kto to jest! – zawołał z entuzjazmem Draco, a Hermiona spojrzała na niego jak na ducha. Nieczęsto widziała go w takim stanie.

- Naprawdę tak to cię ciekawi? – upewniła się. Pokiwał głową, a ona westchnęła. W końcu zgodził się pójść z nią do nielubianego wuja, ona też mogłaby się na coś zgodzić… - Ale jak chcesz się dowiedzieć, kim jest M.M?

- Jak myślisz, kto ma rejestry wszystkich uczniów i mnóstwo kartotek? – zapytał z iście ślizgońskim uśmiechem na ustach. Hermiona wytrzeszczyła szeroko brązowe oczy.

- Chyba nie mówisz o Filchu? – spytała z niedowierzaniem. Draco tylko pokiwał głową z szerokim uśmiechem na ustach.

- Właśnie o nim, Granger, właśnie o nim…

                                                                       ***

- Malfoy! – pisnęła dziewczyna, rozglądając się nerwowo po korytarzu – Nie możesz się włamać do kantorku Filcha! Złapie nas i wlepi nam szlaban! – próbowała przemówić mu do rozumu, ale było to bez celowe. Nawet nie tylko dlatego, że w jej mniemaniu Draco Malfoy tego rozumu nie miał…

- Nikt nas nie przyłapie, Granger, bo Fred i George Weasleyowie nam pomogą! Załatwiłem to przecież…– mruknął, wciągając różdżkę i otwierając zaklęciem drzwi do kantorka Filcha.

- Nie mów mi, że wszedłeś w komitywę z bliźniakami… - jęknęła Hermiona, gdy Draco wszedł do po mieszczenia a ją pociągnął za sobą.

Kantorek Filcha był raczej niewielki, bardzo schludnie urządzony i wręcz klinicznie czysty. Ściany były obklejone ładnymi tapetami w kwiatki, a na podłodze leżał rozłożony puszysty, brązowy dywan. Pod ścianą stało ładne, drewniane biurko, gdzie pewnie niektórzy uczniowie odrabiali szlabany. Jednak ich interesował przeciwległy kraniec pokoju, ten, przy którym stała wielka, szafka z mnóstwem szuflad. „Małe” archiwum Filcha.

- Oni tylko odciągnął jego uwagę na godzinę, a my zwiniemy mu tylko wszystkie kartoteki z roku 1953, czyli tego, w którym La Ruse odrabiał z tajemniczą M.M.

- Niech ci będzie, tylko się pospiesz… - mruknęła, nerwowo rozglądając się po pokoju i przystępując z nogi na nogę. Już dostała jeden szlaban za nieprzepisową wycieczkę do Zakazanego Lasu, nie zamierzała dostać jeszcze jednego i to w dodatku kolejnego przez Malfoya!

Na szczęście Filch, wieczny esteta miał wszystko dokładnie posortowane i odznaczone. W końcu Malfoy natrafił na szufladkę z roku szkolnego 1953/54. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej wziął wszystkie papiery, jakie mieściły się w szufladzie (a było ich całkiem sporo) i szybko pognał do wyjścia, a Hermiona, rada, czy nie rada pobiegła tuż za nim.

Zamknęli drzwi do kantorka i ostrożnie się wycofali z korytarza, w którym niepodzielnie królował Filch i Pani Norris.

- Co z tym robimy, Granger? – zapytał Malfoy wskazując na stertę papierów w swoich dłoniach.

- Jak to? Wkręcasz mnie w swój szalony plan kradzieży akt Filchowi, a potem pytasz się mnie co z tym zrobić? – syknęła ostro Hermiona, która była pewna, że kolejna eskapada z Malfoyem przyprawiła ją o kilka siwych włosów.

- Nie to mam na myśli, wariatko. Chodzi mi o to, że nie możemy z tym tak po prostu paradować po szkole. Musimy gdzieś to ukryć. – powiedział niecierpliwie wywracając oczami. Hermiona spojrzała z powątpieniem na akta w dłoniach Ślizgona, nie bardzo chciała mieć z nimi do czynienia

- Są kradzione i ja nie chcę mieć z nimi nic wspólnego! Zabierz je do siebie do lochów, w końcu to ty je ukradłeś.

- Nie wiem, czy to taki dobry pomysł, Granger. Moja osoba i tak budzi już wiele kontrowersji wśród ślizgońskiej społeczności, a widok mnie z tymi papierami będzie budził szok i zdumienie. Uwierz mi, to nie byłby codzienny widok. Za to widząc ciebie z nowymi papierami i pergaminami nikt się nie zdziwi i nawet nie będzie chciał ich przejrzeć. – zauważył trzeźwo, a Hermiona przyznała mu w duchu rację.

- Może i tak, ale nie chcę ich mieć w pokoju, będę miała wyrzuty sumienia – jęknęła niemal płaczliwie. Draco przyjrzał się jej badawczo chłodnymi oczami.

- Spokojnie, Granger, gdy tylko znajdę to czego szukam odstawię je z powrotem. Przy odrobinie szczęścia już bez udziału twojej osoby… - sarknął lekko. – To co idziemy do twojego dormitorium? – zapytał. Nie bardzo podobały mu się pokoje Gryfonów, a jej pokój był w dodatku ciasny, w końcu mieszkało tam pięć bab, które wszędzie miały swoje ciuchy i kosmetyki. Ale lubił ten kąt pokoju, który ona zajmowała. Pełen książek, rolek pergaminów, to był azyl.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Co prawda Ginny wciąż nie ma, a Thalia od rana wszystkim opowiada, że ma randkę na błoniach z Timothym, ale Lavender i Parvati mogą tam być… Nie jestem pewna, czy chcę żeby nas razem widziały… - powiedziała kwaśno, ale Draco doznał dosłownie objawienia. Jego twarz wykrzywił szeroki uśmiech, a błękitne oczy pojaśniały z ekscytacji.

- Mam pewien pomysł Granger…  - zaczął z krzywym uśmiechem, a Hermiona z doświadczenia wiedziała już, że to nic dobrego – Musisz mnie tylko pod zaklęciem kameleona przemycić do swojego pokoju, czyli nic nowego!

                                                                       ***

I tak po raz kolejny Hermiona wprowadzała Malfoya do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Tym razem był spokojniejszy i nie korzystał z chwilowej niewidzialności po to, by dokuczyć Gryfonom. Prawdopodobnie dlatego, że był do reszty zaobserwowany papierami z kartotek Filcha, które przed chwilą zdobyli.

Hermiona już nie była tak zestresowana, jak za pierwszym razem, gdy go tu wprowadzała, poza tym ucieszyło ją, że Draco nie zaczepia nikogo, ani nie ciągnie Gryfonek za włosy. To oszczędzało jej wiele nerwów. Jedyne o co prosiła, to fakt, żeby od razu, gdy zakończy się czas działania bransoletek Ravenclaw, Gryfoni naprędce zmienili hasło, bo stare (Tiara i miecz) aż nazbyt dobrze znał Dracon.

- Hermiono! – dobiegł ją radosny głos Harry’ego, który siedział przy kominku wraz z Seamusem Finniganem. Zwykle siedzieliby z nimi Fred i George, ale teraz pewnie byli zbyt zajęci gubieniem pościgu Filcha. Doprawdy nie mogła zrozumieć, czemu tak łatwo dali się przekonać Malfoyowi, który jak gdyby nigdy nic podszedł do nich i poprosił, o odwrócenie uwagi Filcha od jego kantorka. Chociaż bliźniacy zawsze byli skłonni do psot, a to uznali za dość przyzwoity kawał, więc zgodzili się mu pomóc.

Szybko wyrwała się z tych rozważań i odpowiedziała przyjacielowi.

- Co jest, Harry? – spytała, starając się by jej głos nie zadrżał.

Mogłaby przysiąc, że z ust Malfoya wyrwało się przekleństwo, gdy to Seamus się do niej odezwał.

- Masz ochotę pograć z nami w karty? – spytał przymilnie.

- Nie dziękuję, mam coś do zrobienia – powiedziała szybko i niemal biegiem udała się do swojego dormitorium. Półgębkiem szepnęła w powietrze – nie zdejmuj z siebie zaklęcia… - Malfoy pociągnął ją za lok, co uznała za oznakę tego, że ją usłyszał.

Szybko otworzyła drewniane drzwi i znów znalazła się w dormitorium. Niestety Parvati i Lavender także tam były. Uśmiechnęły się w jej stronę. Lavender zawijała sobie właśnie włosy na wałki i wyglądała przy tym tak groteskowo, że Draco parsknął śmiechem. Hermiona udała, że kaszle, by zamaskować jego szyderczy chichot.

- Tak, Herm? – spytała Lav, odrywając wzrok od swoich wałków. Hermiona poczuła, że odruchowo się czerwieni. Stop! – rozkazała sobie w myślach – Nie tłumacz się z głupoty tej fretki!

- Nic, nic, Lavender. Chyba się przeziębiłam. – to aż zaskakujące, jak łatwo przychodziło jej kłamanie swoim najlepszym koleżankom. Zawsze przecież się tym brzydziła. Uznała, że to Malfoy ma na nią taki wpływ i zanotowała sobie w pamięci by okrzyczeć go za to.

- W porządku – odparła za przyjaciółkę Parvati, która czytała właśnie jakąś książkę o wróżbiarstwie i tym razem to Hermiona siłą woli zmusiła się, by nie prychnąć pogardliwie.

- Zajmę się tym… - tuż przy twarzy usłyszała cichy szept Malfoya. Wzdrygnęła się lekko. Nigdy nie słyszała jego głosu z tak bliska. – Confundus! – szepnął ledwo słyszalnie, a  Parvati i Lavender zamrugały z konsternacją.

- Hmm… chyba miałam coś zrobić… - zastanawiała się Parvati.

- Tak, tak… ja też…

- Emm, miałyście wyjść na spacer nad jezioro! – wypaliła Hermiona, a Parvati i Lavender powoli pokiwały głowami i dziękując Hermionie wyszły z dormitorium.

- No wreszcie! – powiedział z wyraźną ulgą Draco, gdy Hermiona zdjęła z niego zaklęcie kameleona.

- Malfoy! Jakie zaklęcie użyłeś na dziewczynach? – spytała surowo Gryfonka.

- Confundus, przecież słyszałaś. Jesteś w dodatku w głucha? – zaśmiał się złośliwie, ale dziewczyna wcale nie wydawała na przekonaną.

- Nie okłamiesz mnie. Może i słyszałam, jak szepczesz zaklęcie, ale skutki miało identyczne jak Imperius! Zaklęcie Niewybaczalne, jak byś nie wiedział!

- Uspokój się Granger. – powiedział spokojnie. Widział, jak niebezpiecznie drga jej podbródek, a oczy lśnią z wściekłości lub podniecenia. Trochę nieswojo się poczuł, słysząc z jaką łatwością oskarża go o użycie Zaklęć Niewybaczalnych, ale nie mógł jej za to winić. W końcu choćby w samej szóstej klasie dał jej na pewno wiele powodów, by sądziła, że nic nie robi sobie z poświęceniem cudzego życia i jak dobrze jest poinformowany w Czarnej Magii. Katie Bell. Ron Weasley. Albus Dumbledore. Katie i Ron przeżyli, ale Dumbledore zginął przez niego. Tylko przez niego.

- Jak mam być spokojna, wiedząc, że używasz takich zaklęć! – warczała.

- Nie użyłem Imperiusa. To po prostu bardzo, bardzo silne zaklęcie Confundus. Ja je po prostu rzuciłem perfekcyjnie, mam sporą wprawę w tym, jakże uroczym zaklęciu. Doskonale wiesz, że może powodować roztargnienie, chwilową utratę pamięci, a nawet hmm utratę sprawności sportowej – dodał z cynicznym uśmieszkiem, z rozbawieniem obserwując, jak dziewczyna zapowietrza się pod wpływem jego słów.

- Co? Skąd o tym wiesz? Przecież nie mogłeś usłyszeć… Ja… – zająknęła się. To wprost niemożliwe, ale jednak: Malfoy skądś wiedział o tym, jak skonfundowała McLaggena na sprawdzianach do drużyny, aby to Ron został obrońcą.

- Ja wiem wszystko, Granger – na jego ustach błąkał się firmowy uśmieszek – Ale jeśli już chcesz wiedzieć, postanowiłem podpatrzeć, jak w tym roku stoi nasz najgorszy wróg. Ważyłem eliksir wielosokowy z odpowiednim wyprzedzeniem i zmieniłem się w jakąś Gryfonkę. Siedziałem dokładnie za tobą i wszystko dokładnie słyszałem.

- Co? Jak mogłeś? I dlaczego akurat za mną?

- A jak mogliście wy się podszyć za Crabbe’a i Goyle’a? – odbił piłeczkę – A siedziałem za tobą, bo… W sumie nawet nie wiem, po prostu uznałem, że będąc w przysłowiowej jaskini lwa wolę usiąść za osobą, którą… hmm… znam.

Na chwilę zapadła dość niezręczna cisza. Draco wpatrywał się uparcie w ściany, a Hermiona nagle znalazła coś niesamowicie absorbującego w swoich butach.

- Powinniśmy się pospieszyć – dziewczyna pierwsza przełamała ciążącą, niemal namacalną ciszę między nimi – Nieważne jak wprawnie rzuciłeś Confundusa, Lavender wkrótce zauważy, że wyszła z dormitorium z babcinymi wałkami na głowie.

- Dobrze, gdzie je ukryjemy? – zapytał blondyn, poruszając sugestywnie rękami, obciążonymi stertą papierów, a ona rozejrzała się po dormitorium.

- Może pod łóżkiem?

- Nie sądzie, by to był dobry pomysł. Pomyśl tylko: któraś z nich przypadkiem znajdzie jakieś papiery ukryte głęboko w ciemnościach pod twoim łóżkiem. To wzbudzi ich ciekawość i wtedy z pewnością je wezmą… Nie, najlepiej ukryć to w dość łatwym miejscu, ale takim, które nie będzie budzić podejrzeń. Na przykład… na tej półce, między twoimi książkami. Bo wybacz, ale twoje koleżanki nie wyglądają mi na miłośniczki literatury… - skwitował drwiąco.

- Hej, Ginni całkiem lubi książki o Quiddithu! – zaperzyła się Hermiona, ale musiała przyznać, że przegrała tę bitwę. Draco uniósł w wyrazie powątpiewania brwi, ale nie skomentował tego dalej. Bez słowa włożył plik akt za mur z książek na jej regale.

- Może być? – spytał, oceniając bezpieczeństwo ukradzionych woźnemu akt.

- Chyba tak… - jęknęła Hermiona – ale naprawdę, znajdźmy to jak najszybciej. Strasznie mnie męczą te ukradzione akta Filcha…

- Nie sądzę by prędko odkrył, że ich nie ma, w końcu to papiery sprzed prawie półwiecza. Ale dobrze, w takim razie… - sięgnął jeszcze raz po plik kartek – Tą połową tych papierów zajmiemy się dziś, a tamtą zostawimy na następny dzień.

- W porządku, ale nie możemy z tym iść do biblioteki… Jeśli pani Pince coś zobaczy…

- Nie sądzę, by zwróciła na to uwagę, ale ostrożności nigdy za wiele. Znam doskonałe miejsce, na czytanie tego czegoś. To na korytarzu na trzecim piętrze, mało kto tamtędy przechodzi, bo nie ma tam klas, a nawet jeśli to nie będzie nas widać… - dodał z pewnym siebie uśmiechem.

- Skąd znasz to miejsce? – nie mogła się powstrzymać. Ciekawość była jej drugą naturą. Ale gdy tylko zadała to pytanie, przez twarz Ślizgona przebiegł błysk niepewności.

- Ja… Ja potrzebowałem czasu. W szóstej klasie. Czasu i samotności. – powiedział cicho. A obrazy wspomnień z tamtych miesięcy z łatwością dało się wyczytać z jego poszarzałej twarzy. Nie chciał by się pojawiały, ale widział je każdej nocy. Łagodne spojrzenie oczu Dumbledore’a, jego słowa o tym, że może zmienić strony, a on ochroni jego bliskich. Dobrze, że Draco doskonale znał oklumencje, bo niejednokrotnie potem, w czasach panowania Czarnego Pana, przeklinał się, że stchórzył. Że akurat w tamtym momencie weszli Śmierciożercy.

                                                                       ***

Korytarz na trzecim piętrze faktycznie był rzadko uczęszczany zarówno przez uczniów i nauczycieli. Posadzka była kamienna, surowa a Malfoy poprowadził ją do jednej ze ścian, za którą, jak się okazało, była mała wnęka i okno.

Draco pewnie usiadł przy oknie, zajmował całkiem sporo miejsca i dla Gryfonki został już tylko skrawek siedzenia. Z wahaniem usiadła obok niego. Nie stykali się nawet ramionami, ale mimo to wszystko to było dla Hermiony krępujące.

- Więc, od czego zaczniemy? – spytała, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie.

- Podzielimy się po połowie. – zadecydował i wręczył jej plik kartek. Hermiona przyjęła je i z rezerwą zaczęła przeglądać. Były tam przeróżne dokumenty: sprawozdania ze szlabanów, spisy uczniów z różnych domów i klas, zdjęcia uczniów i nauczycieli. Jednym słowem: wszystko, co tylko związane z Hogwartem w roku szkolnym 1953/1954.

Z pewną dozą tkliwości i melancholii przeglądała zdjęcia ludzi, którzy być może już nie żyli, albo byli w dość podeszłym wieku. Za to sprawozdania do złudzenia przypominały te dzisiejsze:

„Pomona Sprout (Hufflepuff); szlaban za nocną wyprawę do Zakazanego Lasu i przyniesienie niebezpiecznej rośliny do szkoły 12 maj 1954r”.

„Rolanda Speed (Gryffindor), pobiła Trevora La Ruse’a (Slytherin) po meczu o Puchar Quidditha (Gryffindor vs Slytherin). La Ruse – podbite oko, wybity ząb. Speed – żadnych obrażeń (10 czerwiec 1954). – przy tej notce widniały zdjęcia kolejno: ładnej krótkowłosej blondynki o sowich, niemal żółtych oczach (zaskakująco przypominającą nauczycielkę latania – profesor Hooch) i wysokiego, przystojnego Ślizgona o ciemnoblond włosach i niebieskich oczach. Teraz Trevor La Ruse był starym człowiekiem, i Hermiona nie sądziła, że w młodości był tak przystojny.

„Abraxas Malfoy (Slytherin) i Demetria Lestrange(Slytherin), przyłapani na spacerze po ciszy nocnej (11 czerwiec 1954) – tu doczepione było zdjęcie wysokiego chłopaka o niezwykle ostrych kościach policzkowych, szaro-złotych oczach i niemal całkowicie białych włosach i zdjęcie niesamowicie pięknej dziewczyny o jasnej twarzy, czarnych, falowanych włosach i brązowych oczach.

Doskonale znała widniejące tam nazwiska: wiedziała, jak nazywa się wuj Dracona, a nazwisko „Malfoy” widniejące przy imieniu Abraxasa mówiło samo za siebie.

- Malfoy, znalazłam twojego wuja i chyba twojego dziadka! – powiedziała wesoło i pokazała mu kartkę. Draco uśmiechnął się lekko.

- To całkiem dobra nowina, że jakaś dziewczyna z Gryffindoru porządnie przyłożyła mojemu natrętnemu i przemądrzałemu wujowi. – parsknął krótkim śmiechem. Nazwisko kobiety, z którą jego dziadek był na spacerze również było mu znane. Niestety nie osobiście. – A Demetria Lestrange… to moja babka od strony ojca. – sam nie wiedział, dlaczego jej to mówił. Widywał babkę Demetrię Lestrange-Malfoy tylko na zdjęciach. – Nigdy jej nie poznałem. Zmarła, gdy mój ojciec miał osiem lat.

- Przykro mi…

- A mi nie. W końcu nawet jej nie znałem – wzruszył ramionami – W zasadzie mój dziadek nigdy o niej dobrowolnie nie wspominał, ojciec może kilka razy wspomniał jej imię. Jedynie wuj Trevor co nieco o niej opowiadał. Chyba się przyjaźnili.

- Na tych zdjęciach wydaje się, że była naprawdę piękna – przejechała palcem po fotografii, z któ®ej zalotnie uśmiechała się czarnowłosa Ślizgonka.

- No przecież, po kimś w końcu muszę być tak niesamowicie przystojny.

- Wiesz, Malfoy, jesteś całkiem niereformowalny…

- Ale w przeciwieństwie do niektórych przystojny! – syknął sugestywnie, mierząc ją od stóp do głów. Hermiona w odwecie pokazała mu język i znów zamilkli, by powrócić do czytania akt z kantorka Filcha i rozmyślając nad zemstą na Blaisie Zabinim…

                                                                       ***

Wioska Duxetown w Szkocji była całkowicie magicznym miejscem. Mieszkali tam tylko wyłącznie istoty związane ze światem czarów – czarodzieje, gobliny, wile i wiele innych. Nie była tak popularna jak Hogsmead – właściwie w Duxetown nie było zbyt wielu atrakcji, a jej mieszkańcy raczej izolowali się od natrętnych obcych.

Dwoje strudzonych, obciążonych ciężkim ekwipunkiem wędrowców zmierzało umęczonym krokiem prosto do starej, przypominającej im dobrze znaną w ich okolicach Gospodę Pod Świńskim Łbem, karczmy.

Dziewczyna była bardzo drobna i niska, miała rude włosy związane w warkocza, który nie wyglądał już tak dobrze jak rano. Jej towarzysz, w przeciwieństwie do niej, był wysoki i naprawdę postawny. Czarne włosy i zielone oczy dodawały jego twarzy groźnego wyglądu, jakby pokazywał wszystkim, że to on jest odpowiedzialny za swoją małą towarzyszkę.

Z hukiem otworzyli drzwi gospody, gdzie wieczorami przesiadywało wielu mieszkańców Duxetwon – ot, taka lokalna tradycja. Lokalni zmierzyli dwójkę „obcych” czujnych wzrokiem, ale chłopak pokazał im różdżkę, toteż nieco się odprężyli i powrócili do swoich spraw.

Dziewczyna i jej towarzysz zajęli wolny stolik na uboczy i wygodnie się na nim rozłożyli. Swoje dość spore bagaże położyli pod stolikiem, a rudowłosa wyciągnęła z kieszeni wymiętą niemiłosiernie listę z odhaczonymi pozycjami.

- Wiesz Zabini – odezwała się dziewczyna, gdy brunet złożył zamówienie kelnerowi – i tak poszło nam znacznie lepiej niż spodziewała się profesor Sprout. Zdobyliśmy nawet owoce Wiciokrzewu Ognistego, co było według niej praktycznie niemożliwe…

- Wiem, Weasley, mało brakowało, a spłonęłaby mi ręka. – odparł sucho, ale jego zielone oczy okazywały wesołość.

- Bo powinieneś być ostrożniejszy. Ale udało nam się zerwać Stupłatkę Niepospolitą i Różaneczkę Złotojadową, co podobno też mogło być trudne. Więc ostatecznie wypadliśmy dobrze, nawet mimo tego, że nie udało nam się zdobyć gałęzi Ostrokrzewu Płonącego – teraz na twarz dziewczyny wkradł się grymas smutku, co i Zabiniego trochę zasmuciło. Ostatecznie wiedział, że Ginny naprawdę przepada za lekcjami Zielarstwa i będzie jej bardzo zależało by jak najlepiej wypełnić zadanie powierzone przez profesor Sprout.

- Nie uda nam się już jej zdobyć. Przykro mi, ale dziś mamy czekać tu na Świstoklik…

- Wiem, ostatecznie poszło naprawdę dobrze. Nieźle się spisałeś, Blaise… - powiedziała nieśmiało, a on poczuł jak bardzo ważny organ w jego klatce piersiowej zaczął wywijać koziołki.

Gdy tylko Blaise wywinął w spółce z Pansy kawał swojemu najlepszemu przyjacielowi i prefekt Gryffindoru wiedział, że musi zniknąć. Bransoletki Ravenclaw zostały powiązane bardzo potężnym zaklęciem, które związało razem Dracona i Hermionę, dwójkę zagorzałych wrogów. Na wskutek tego musieli spędzać ze sobą całe dnie, bowiem zaklęcie działało od 7:30 do 20:00 wieczorem.

Postąpili bardzo łatwowiernie, tak po prostu przyjmując od niego bransoletki w lesie, które miały przypieczętować ich zakład. W końcu nie trzymało się to kupy. Po co, na Salazara, miał mieć w lesie całkiem przypadkiem dwie bransoletki? Ale skoro nie było przy tym problemu, on nie miał na co narzekać.

Ale Blaise Zabini nie był głupcem, o nie. Był prawdziwym Ślizgonem – chytrym, ambitnym, sprytnym i nie głupim. Jak każdy mieszkaniec Domu Węża wolał się ulotnić, gdy sytuacja robiła się gorąca, a naprawdę zależało mu na swoim życiu. W końcu miał jeszcze tyle do zrobienia, bo jego przyjaciel-głąb na pewno sam nie wykona pierwszego kroku bez jego pomocy, w stronę dziewczyny, którą kocha…

Nie chciał zginąć straszliwą śmiercią z rąk Hermiony i Draco, którzy prawdopodobnie albo już się nawzajem pozabijali, albo zaczęli tolerować, albo przed zaawadowaniem się wzajemnie powstrzymują ich tylko myśli nad krwawą zemstą na nim, tym który rzucił na nich to zaklęcie.

Zadaniem Pansy, która była teoretycznie bezpieczna, była uważna obserwacja tej dwójki. Niektórzy nie doceniali Pansy, ale on już dawno się przekonał się, że Parkinson ma jeden z najbardziej lotnych i otwartych umysłów w całym Hogwarcie. Sprytem i chytrością przewyższała wszystkim Ślizgonów.

Wprost zżerała go ciekawość, jak radzą sobie jego przyjaciele pod wpływem zaklęcia wiążących bransoletek. Ale od ciekawości silniejsza była chęć przeżycia, wiedział, że musi się ulotnić. A okazja taka się nadarzyła i to w dodatku w towarzystwie Ginevry Weasley, dziewczyny, która coraz bardziej go intrygowała, a która była, zaraz po Neville’u Longbottomie najlepsza z Zielarstwa i została wysłana w lasy Szkocji by zebrać rośliny na lekcje. Może i stchórzył, ale takiej okazji się nie przepuszcza i zgłosił się czym prędzej do McGonagall, jako ochotnik na towarzysza panny Weasley.

Wiedział, że Draco nie nienawidzi Granger, jak zapamiętale tamten twierdził. Blaise był sprytny i uważny, potrafił wychwycić to co ważne. I był już pewny, że tej dwójce trzeba pomóc. Hermiona była bardziej otwarta, ba i nawet bardziej odważna od Dracona, ale Zabini doskonale rozumiał, że nie może zbyt łatwo obdarzyć cieplejszym uczuciem człowieka, który od lat ją wyzywał i uprzykrzał życie jej i jej przyjaciołom.

Dlatego uznali z Pansy, że te bransoletki będą ważnym czynnikiem w ich małej misji. Gdy Malfoy i Granger będą zmuszeni spędzać ze sobą całe dnie zaczną się w końcu dogadywać i być może spojrzą na siebie z całkiem innej strony.

Cóż, taka przynajmniej była hipoteza…

Właściwie nawet zdobył wsparcie: gdy razem z Ginny przemierzali Szkocje i szukali roślin, opowiedział Weasleyównie o misji jego i Pansy. Ginny, choć sceptycznie nastawiona do młodego Malfoya obiecała lepiej im się przyjrzeć.

Z rozmyślań i dalszych knowań wyrwał go głos jakiegoś mężczyzny, który siedział niedaleko ich stolika i grał tam w karty.

- …A wczorajszej nocy znalazłem coś w lesie, moi drodzy. Nigdy byście nie zgadli, ale zerwałem gałąź Ostrokrzewu Płonącego… - zawołał z triumfem mężczyzna w średnim wieku i zza pazuchy kurtki wyciągnął krótką gałąź, która jaśniała błękitnym płomieniem. Ginny i Blaise wytrzeszczyli oczy ze zdumienia i niemo wpatrywali się w gałąź, której szukali od czterech dni. Blaise pierwszy się otrząsnął z szoku i obserwował czujnie, jak mężczyźni tasują karty i szykują się do gry o rzadką gałąź tej rośliny.

Wstał i posłał Ginevrze długie spojrzenie. Razem podeszli do stolika, przy którym siedziała piątka mężczyzn, w tym ten, który posiadał interesującą ich gałąź Ostrokrzewu Płonącego.

O ile Blaise był bardzo wysoki, to tamci czarodzieje dorównywali mu wzrostem i wyglądali postawniej od niego. Przyjrzeli bacznie dwójce intruzów, którzy śmieli do nich podejść.

- Czego chcecie dzieciaki? – spytał jeden z nich pogardliwie.

- Myślę, że doskonale wiecie. Chcemy zagrać o to. – wskazał na płonącą gałąź. Mężczyźni się roześmiali. Był to nieprzyjemny, wręcz zwierzęcy chichot, na jego dźwięk Gryfonkę przeszyły ciarki, ale starała się nie dać po sobie tego poznać.

- Chcieć to sobie możecie. Co macie w zastaw? – spytał chytrze ten, który był w posiadaniu gałęzi.

- Nie mamy wiele. Ale w zastaw chcę dać moją różdźkę. – czarnowłosy chłopak wciągnął zza płaszcza długą, świerkową różdżkę. Mężczyźni spojrzeli po sobie i kiwnęli głowami. Różdżki były w końcu bardzo cennym towarem, a wygrywając różdżkę w zakładzie mogli odebrać wiele mocy jej prawowitemu właścicielowi.

- Blaise! – dziewczyna usiłowała go powstrzymać – Nie możesz tego zrobić, niedługo mamy tu Świstoklik. Jeśli oni wygrają twoją różdżkę to mogą odebrać ci wiele z twojej mocy! Naprawdę, ja już wcale nie chcę tej gałęzi. – przekonywała go, a w jej zielonych oczach błyszczał strach i niepewność, ale jej towarzysz zdawał się jej nie słuchać. Ku zadowoleniu czarodziejów usiadł obok nich przy stoliku i zaczął tasować karty. W jego szmaragdowych oczach na ułamek sekundy pojawił się pełen przebiegłości błysk, usiłując skryć chytry uśmiech powiedział

- A więc niech rozpocznie się gra…

                                                                       ***

- Wiesz Malfoy, mimo twoich licznych ograniczeń naprawdę nie było dziś tak źle… - powiedziała cynicznie Hermiona, gdy razem z Malfoyem przemierzali wieczorem korytarze, oczekując osłabienia działania klątwy, która pozwalała im się od siebie oddalić dopiero o godzinie 20:00, a swoje działanie rozpoczynała o godzinie 7:30.

- Moich ograniczeń? Byłem wymarzonym towarzyszem niedoli, po prostu ty nie potrafisz tego docenić.

- Jasne, zapomniałam już, że jesteś wcieleniem kurtuazji, dobroci i samych dobrych przywar, których mi niestety brakuje… - dziewczyna pokręciła głową, wprawiając brązowe loki w ruch i przewróciła orzechowymi oczami.

- No właśnie, Granger. Nie wiem, jak mogłaś o tym zapomnieć. – dociął jej, ale ich sprzeczkę przerwały kroki, które rozległy się na korytarzu. Hermiona, wiedziona doświadczeniem zdobytym podczas lat spędzonych z Harrym i Ronem szybko domyśliła się, że chodzi o coś ważnego i zdecydowanym ruchem pociągnęła nic nie spodziewającego się Ślizgona wprost za zakurzoną wnękę w korytarzu.

- Co jest, Granger, już się do mnie dobierasz… - drwił blondyn, ale błyskawicznie umilkł pod wpływem jej gromiącego spojrzenia. Po chwili na korytarzu rozpoznali trzy głosy: profesor Sprout, profesor McGonagall i profesora La Ruse’a.

- O co chodzi Pomono, Trevorze? – spytała nauczycielka, a jej głos osiągnął temperaturę zera absolutnego, gdy zwróciła się do nauczyciela mugoloznawstwa.

Draco i Hermiona popatrzyli na siebie ze zmarszczonymi brwiami, ale szybko wrócili do obserwowania nietypowej scenki.

- Minerwo! – wydyszała profesor Sprout, która wyglądała, jak w stanie przedzawałowym. – Chodzi o uczniów, którzy mieli zbierać dla mnie rośliny. Neville i Luna już wrócili… - przerwał jej niecierpliwy i zaniepokojony głos profesora La Ruse’a.

Draco był zdziwiony. Jego wuj bardzo rzadko okazywał zdumienie i w ogóle jakieś niekontrolowane emocje. A teraz wydawał się naprawdę zaniepokojony:

- Ale Blaise Zabini i Ginny Weasley nie stawili się w umówionym punkcie po Świstoklika. Nie wiemy co się z nimi stało!


*
Rozdział ma ponad 30 stron, dlatego uważam, że macie co komentować. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób przestało czytać tego bloga z powodu mojej długiej nieobecności, ale patrząc na statystyki, naprawdę wielu ludzi to czyta. Piszę, czy raczej kontynuuję tą historie dla tych osób, które wciąż czekały na ciąg dalszy. Jeśli nikt nie będzie zainteresowany tą historią (albo nie będzie okazywał zainteresowania) - przestanę pisać.