Rozdział
XVII
Harry
Potter maszerował raźnym krokiem z sowiarni, gdzie wysłał kolejny już list do
Rona. Hogwart bez jego najlepszego przyjaciela nie był już taki sam… Nawet
bliźniacy nie rekompensowali nieobecności wysokiego, długonosego rudzielca. Wybraniec
musiał sam dawać radę wrednej, humorzastej Pansy Parkinson. Sam Potter był
osobą niezwykle łagodną i cierpliwą, ale gdy tylko słyszała dźwięczny, lekko
nosowy głos Ślizgonki dostawał nerwowego tiku: drgania powieki, który nazwał
wdzięcznie „tikiem mopsa”.
Korytarze
wieczorem bywały często puste, co przyjął z ulgą. Miał dość sławy i tłoku.
Gdy
zakręcił w kolejny korytarz, dosłownie wmurowało go w ziemię. Przy wielkim
oknie, wychodzącym prosto na Zakazany Las, stała drobniutka, szczupła dziewczyna
o długich, czarnych włosach i bladej skórze. Pełne usta miała złożone i cicho
nuciła jakąś piosenkę, lekko podrygując w jej rytm. Gdyby nie była to sama
Pansy Parkinson, Harry mógłby nawet przyznać, że Ślizgonka ładnie śpiewała…
Pansy
była szczupła, ale harmonijnie umięśniona, w ogóle miała w sobie, podobnie jak
Ginny Weasley, coś z chochlika. Jakąś wrodzoną grację… Młody Potter wcale się
nie zdziwił widząc doskonale tańczącą Pansy… Miała w sobie coś z lekkiej
baletnicy.
Brunet
w końcu odchrząknął znacząco, wciąż obserwując ubraną w czernie dziewczynę.
Parkinson słysząc intruza, podskoczyła i odwróciła się z wściekłym i
zaskoczonym spojrzeniem czarnych oczu. Na Harrym jednak nie zrobiło to żadnego
wrażenia…
-
Co tu robisz? – spytała bez ogródek, mierząc Wybrańca wściekłym spojrzeniem.
Harry nawet nie mrugnął.
-
Mógłbym cię spytać o to samo, Parkinson. Ale doskonale widzę, że śpiewasz i
udajesz, że umiesz tańczyć… - zaśmiał się. Pansy zmrużyła groźnie oczy.
-
Nie pozwalaj sobie, Wybrańcze… - warknęła, bezczelnie wydymając wargi i
uśmiechając się złośliwie – Umiem doskonale tańczyć, Potter. Jak większość
szlachetnie urodzonych czarodziejów… Widzisz tą sylwetkę? – dłonią wskazała na
szczupłe, zgrabne nogi, lekko zaokrąglone biodra i wąską talię – To sylwetka
baletnicy, Potter, ale nie oczekuję, że się na tym znasz. Od dziecka pobierałam
lekcje tańca, w przeciwieństwie do ciebie. Nadal pamiętam jaki przerażony byłeś
podczas tańców na balu Turnieju Trójmagicznego… - tym razem to ona się
zaśmiała, a Harry lekko zarumienił.
-
Masz racje, Mopsie… Nie potrafię tańczyć – zgodził się czarnowłosy okularnik
ugodowo – ale wcale nad tym nie ubolewam…
-
Jeszcze nie ubolewasz… - zaznaczyła Pansy, poprawiając idealnie proste, czarne
włosy. – Znajomość tańców towarzyskich jest bardzo ważna… Myślałam, że nawet
mugole to rozumieją… - sarknęła pogardliwie. Nie była rasistką… W każdym bądź
razie, nie taką jak Malfoy, ale mugoli traktowała nieco pobłażliwie.
-
Mugole doceniają taniec, uwierz mi, Parkinson. O wiele bardziej niż
czarodzieje… - odparł Potter neutralnym tonem. Nie miał wcale ochoty na
kłótnie.
-
Nie mam zamiaru się o to sprzeczać, bo nic o tym nie wiem. – Ślizgonka
wzruszyła szczupłymi ramionami, a Harry spojrzał na nią z pewną dozą
współczucia. Skoro ta wredna małpa tak kochała taniec, co by zrobiła, gdyby
obejrzała choć jeden z mugolskich hitów, typu Dirty Dancing, czy kultowa
Gorączka Sobotniej Nocy? Pansy wiele traciła nie znając ich…
-
To trochę smutne, że nic o tym nie wiesz, a uważasz, że jesteś utalentowaną
tancerką. W klasie mugoloznawstwa widziałem dzisiaj telewizor. Stary, mugolski
telewizor. Może uda mi się ubłagać profesora La Ruse’a żeby zgodził się go nam
wypożyczyć na dwie godzinki. – zastanawiał się głośno Harry… Nigdy nie
przepadał za babskimi filmami, ale je szanował. A Dirty Dancing przeszło w
świecie mugoli do historii, nie mówiąc już o tym, że ciotka Petunia zawsze ten
film oglądała, gdy się pojawiał w telewizji, a taka mała tancereczka, jak Pansy
w ogóle nie miała o tym pojęcia…
-
Potter? – zapytała zdziwiona Pansy – Dobrze się czujesz? Bo odniosłam wrażenie,
że chcesz mi coś zaproponować. Coś związanego z mugolskim światem.
-
To takie dziwne? – Potter uniósł brew – Po prostu uznaj to jako prezent.
Spędziłem z tobą w tej szkole siedem lat, a rzadko kiedy normalnie
rozmawialiśmy, nie mówiąc już o wzajemnej współpracy. Potraktuj to jako prezent
ode mnie na nasz ostatni wspólny rok. – Pansy wytrzeszczyła szeroko ciemne
oczy, zastanawiając się, czym struł się Potter. I czy to nie jest zaraźliwe…
-
Cóż… dzięki.. Potter… - wydukała ostrożnie Pansy, a Harry mógł podziwiać
skonfundowaną i zdziwioną minę Ślizgonki, co nie należało do najczęstszych
widoków. Przez jego głowę przemknęła jeszcze jedna myśl, mianowicie to, że
naprawdę był to ostatni rok ich nauki w Hogwarcie. Potem Pansy Parkinson –
złośliwa księżniczka Slytherinu i bezczelna intrygantka zniknie z jego życia…
Wreszcie?
***
-
Co robisz Harry? – spytała Hermiona, zaglądając Wybrańcowi przez ramię. Była
czwarta nad ranem, słońce kryło się wciąż za horyzontem i wcale nie
zapowiadało, że prędko wzejdzie.
Hermiona
miała problemy ze snem, końcu to miał
być dopiero czwarty dzień jej katorgi z pewnym jasnowłosym Ślizgonem, którego
imię budziło w niej gorsze uczucia niż imię Voldemorta… Zaś Harry lubił sobie
dobrze pospać; o ile Ronald kochał jedzenie, o tyle Potter cenił sobie spokój i
odpoczynek. Może dlatego, że nie uświadczył go za wiele u Dursleyów.
Bardzo
się zdziwiła więc, gdy z nerwów i dziwnego uczucia w żołądku (związanego z tym,
że rychło miał zacząć się kolejny dzień użerania się z Draconem, oczywiście)
wyszła z sypialni, nie mogąc zasnąć i w pokoju wspólnym ujrzała swojego
przyjaciela, ubranego w luźną piżamę i zawzięcie piszącego coś przy biurku.
Wybraniec wzdrygnął się lekko, gdy usłyszał jej głos przy swoim uchu, ale
dziewczynie i tak udało się zobaczyć dwie zaklejone już koperty i ich
adresatów.
-
Nic takiego... – mruknął brunet, gorączkowo starając się zasłonić list
który pisał.
-
Harry… Dlaczego piszesz do Andromedy Tonks i Dursleyów? – spytała się,
marszcząc brwi ze zdziwieniem. Harry westchnął, ale wciąż nie odsłaniał listu, który pisał, gdy
Hermiona go zaskoczyła.
-
Po prostu… zdaję sobie sprawę, Hermiono, że osiągnąłem wiele pokonując
Voldemorta. A jednak równocześnie wiem, że nie osiągnąłbym nawet połowy z tego,
gdyby nie pomoc wielu ludzi. Wiem, że Dursleyowie traktowali mnie raczej podle,
ale doceniam to, że mnie nie wywalili. Magia ich przerażała, Hermiono, nie
chcieli bym należał do świata, który odebrał właśnie magią życie moim rodzicom.
Może chcieli mnie wychować na „normalnego”? A może po prostu tacy byli…
Zapatrzeni w Dudley’a. Ale jednak… ciekawi mnie, co u nich słychać. Co z
Dudleyem. W końcu pogodziliśmy się, Hermiono. Mimo wszystko, to moja rodzina.
Jedyna, z którą łączą mnie więzy krwi. Nie wiem, czy ich to obchodzi, ale chcę,
żeby wiedzieli, że żyję. Że wygraliśmy. – powiedział Harry, a Gryfonka się
ciepło uśmiechnęła. Jej przyjaciel nie był może tak wybitny jak Merlin, czy
Dumbledore, ale potrafił się świetnie wypowiadać. Nie głosił nigdy pustych
frazesów, mówił zawsze to, co podpowiadało mu serce. – A jeśli chodzi o
Andromedę to rozumiem, co ona czuje Hermiono. Straciła wszystkich, męża, córkę,
zięcia. Została sama z wnukiem. Pomogę jej przy Teddy’m w końcu jest moim
chrześniakiem. Ale to dopiero, gdy skończę szkołę… Ona też ma swój udział w
Naszym Wielkim Zwycięstwie Hermiono. A mało kto o tym wie. Chcę jej podziękować
za wszystko. Za jej pomoc. Za bohaterstwo jej męża i córki. Chcę, żeby
wiedziała, że jest bohaterką.
-
To piękne Harry – powiedziała ciepło Hermiona, kładąc drobną dłoń na ramieniu
Wybrańca. Zielonooki mężczyzna delikatnie odwzajemnił uśmiech. – A ten list
jest do kogo? – spytała po chwili, widząc, że Harry nie kwapi się, by jej o nim
opowiedzieć. Policzki Pottera przybrały odcień dojrzałych pomidorów, a dłoń
jeszcze mocniej zacisnęła się na liście. W końcu jednak westchnął i nie patrząc
na przyjaciółkę powiedział.
-
To do matki Malfoya… Do Narcyzy Malfoy… - wydukał, nie patrząc jej w oczy.
Hermiona zamrugała kilkakrotnie, usiłowała przetrawić, to co przed chwilą
powiedział jej przyjaciel. Jej myśli na ułamek sekund powędrowały ku matce
Malfoya. Nie widziała jej za często, może kilka razy. W tym raz we Dworze
Malfoyów… Zapamiętała ją jako piękną, szczupłą i niezwykle bladą kobietę o
nieobecnym, dystyngowanym spojrzeniu kobaltowych oczu. Była matką, kobietą,
która wychowała człowieka, który tak ją ranił.
-
Ale dlaczego, Harry? – spytała w końcu cicho. Harry popatrzył w przestrzeń i
rozwinął list. Bez słowa wręczył go Hermionie.
Droga Pani Malfoy,
Pewnie się Pani zdziwi, patrząc na
nazwisko nadawcy, ale tak, to ja, Harry Potter. Proszę nie
mówić pani
mężowi,
ani tym bardziej Draconowi, że piszę ten list do Pani. Draco byłby wściekły, a
nie wiem, jak zareagowałby Pani mąż.
Jednak jest to sprawa tylko do Pani.
Nie wiem, jakie ma Pani o mnie zdanie, w końcu moje relacje z Draconem nie
należały do najlepszych. W gruncie rzeczy nawet teraz dochodzi między nami
do spięć.
Jednak jest to sprawa tylko do Pani.
Nie wiem, jakie ma Pani o mnie zdanie, w końcu moje relacje z Draconem nie
należały do najlepszych. W gruncie rzeczy nawet teraz dochodzi między nami
do spięć.
Niemniej jednak, przejdę do
sedna… Wciąż we śnie
widzę tą noc.
Mnie leżącego
na ziemi, pozornie martwego. Voldemorta, który chce się upewnić i Panią, która
sprawdza mi puls i pyta się o swojego syna. Czy jest w zamku i czy żyje. A potem robi Pani
coś nadzwyczajnego. Okłamuje Pani najgroźniejszego czarownika naszych czasów,
otwiera mi Pani tym samym drogę do pokonania go.
na ziemi, pozornie martwego. Voldemorta, który chce się upewnić i Panią, która
sprawdza mi puls i pyta się o swojego syna. Czy jest w zamku i czy żyje. A potem robi Pani
coś nadzwyczajnego. Okłamuje Pani najgroźniejszego czarownika naszych czasów,
otwiera mi Pani tym samym drogę do pokonania go.
Nie wiem, czy zrobiła to pani dla mnie,
z dobroci serca, czy tylko dla Dracona.
Najpewniej zrobiła to Pani dla swojego syna, bo uznała, że tylko tak dostanie się Pani do Hogwartu: tam, gdzie przebywa Draco. Ale jednak uratowała mnie Pani.
Nie zawahała się Pani okłamać Voldemorta, wielu by się na to nie zdobyło.
Najpewniej zrobiła to Pani dla swojego syna, bo uznała, że tylko tak dostanie się Pani do Hogwartu: tam, gdzie przebywa Draco. Ale jednak uratowała mnie Pani.
Nie zawahała się Pani okłamać Voldemorta, wielu by się na to nie zdobyło.
W obawie o swego syna uratowała Pani
również mnie. To dzięki Pani mogliśmy wygrać. Pamiętam o Pani poświęceniu,
głównie dlatego wstawiłem się za Draco i Pani mężem, Lucjuszem. Cieszę się, że
to właśnie Wy dostaliście drugą szanse. Draco nie robi na mnie zbyt dobrego
wrażenia, może to przez te lata wzajemnej niechęci, ale mając taką odważną
kobietą za matkę nie może być na wskroś zły. W zasadzie widzę poprawy w jego
zachowaniu, może mnie Pani uznać za impertynenta, ale nie będę kłamać. Draco
ranił wielokrotnie ludzi, teraz stopniowo widać przemiany jakie powstały w nim
po wojnie.
Dziękuję Pani za odwagę. Bo trzeba być
naprawdę odważnym, by w takim tłumie, stojąc twarzą w twarz z Voldemortem
skłamać mu bez mrugnięcia okiem. Voldemort był biegły w legilimencji, mógł się
wedrzeć w Pani myśli. Nikt nie zdaje sobie chyba sprawy, że wbrew pozorom, była
pani równie zdolna w tej dziedzinie jak on, potrafiąc zablokować swój umysł w
takim stresie. Dziękuję Pani za niezłomność i miłość do syna, która uratowała
również mnie.
Gdy słyszę słowo „matka” zawsze myślę o
Molly Weasley – kocham tą kobietę z całego serca, była dla mnie jak prawdziwa
matka. Poradziła sobie z wychowaniem siódemki dzieci i wychowała je bardzo dobrze.
Pani zawsze, proszę mi wybaczyć, jawiła mi się z piękną, chłodną kobietą. Nie
okazującą emocji. Może miała na to wpływ Pani siostra, Bellatriks. Której szczerze
nienawidziłem. Tej nocy jednak dotarło do mnie, jak wiele jest obliczy miłości.
Moja matka zasłaniająca mnie przed Voldemortem, Pani Weasley i Pani - Która
zrobiła coś takiego by ratować syna.
Chcę Pani tylko powiedzieć, jak wiele
to dla mnie znaczy. Ten gest i to, że po wojnie pomogła Pani złapać zbiegłych
Śmierciożerców… Nie zapomniałem o tym, że przez długi czas stała Pani po
przeciwnej stronie i o pobycie moim i moich przyjaciół w Malfoy Manor, ale to,
co pani zrobiła sprawiło, że zupełnie zmieniłem zdanie na Pani temat.
Teraz wszystko w teorii powinno wrócić
do normy. A ja jednak czuję się, jakby moje życie nie miało sensu. Osiągnąłem
mój najważniejszy cel, pokonałem Voldemorta. Nie udałoby się jednak bez osób
takich jak Albus Dumbledore, Remus Lupin, Pani siostrzenica, Nimfadora Tonks,
Pani, Pani siostra Andromeda i wielu innych ludzi, których nie wymienię. Było
ich wielu. W grupie tych bohaterów znalazła się Pani, która zrobiła bardzo
ważną (żeby nie powiedzieć najważniejszą) rzecz.
Dziękuję Pani raz jeszcze. Nie wiem,
jak mogę się Pani za to odwdzięczyć.
Harry Potter – Chłopiec, którzy przeżył
również dzięki Narcyzie Malfoy
Hermiona
przeczytała list i spojrzała jeszcze raz na przyjaciela. W jej ciepłych,
brązowych oczach błysnęła tkliwość.
- To piękny
gest Harry. Myślę, że matka Malfoya go doceni… Ale masz racje, ta tleniona
fretka nie może się o tym dowiedzieć, jeszcze posądziłby cię o romans ze swoją
matką… - prychnęła, wyobrażając sobie Dracona w takiej sytuacji. Nie znała
dokładnie jego sytuacji rodzinnej, ale Malfoy wydawał się dość emocjonalnie
związany właśnie z Narcyzą.
- Wiem,
Herm. Po prostu czuję, że wreszcie muszę zamknąć ten rozdział za sobą… Wreszcie
wszystko może być beztroskie, ty, ja, Ron, Fred, George… Wreszcie możemy żyć
tak, jak zawsze chcieliśmy. Bez żadnych ograniczeń, bez Voldemorta i
Śmierciożerców… Założymy własne rodziny i będziemy się jeszcze z tego śmiać.
Ale na razie te wspomnienia są zbyt świeże. Czasami wydaje mi się, że wciąż
widzę ciepłe oczy Tonks, słyszę ojcowski głos Lupina i czuję jak włosy Narcyza
Malfoy łaskoczą moją twarz, a ona pyta się, czy Draco żyje i czy jest w zamku…
- Tak
już pewnie będzie zawsze, Harry. To zbyt silne wspomnienia, by ot tak, zostawić
je za sobą. Uwierz mi, wiem co mówię. Mnie prześladuje wspomnienie tortur
Bellatriks, jej dziki śmiech i nóż w jej dłoni. Napis „szlama” jest ledwie
widoczny, ale pewnie na zawsze pozostanie na moim przedramieniu. W sumie to
niezły paradoks. – prychnęła cynicznie, tonem absurdalnie przypominającym ton
pewnego jasnowłosego Ślizgona. Gdy Harry spojrzał na nią nic nierozumiejącym
wzrokiem szybko pospieszyła z wyjaśnieniami - Malfoy ma znak śmierciożercy na
lewym przedramieniu, a ja na prawym wydrapany napis „szlama”. Oba znamienia są
symbolem i śladem wojny. Oba przypominają te straszne czasy.
- Coś w
tym jest. – przyznał Harry i się lekko zamyślił – Wiesz, nadal intryguje mnie,
co Malfoy robił wtedy na Nokturnie… - mruknął bardziej do siebie.
- Na
litość Boską, Harry! Nie twórz kolejnych teorii spiskowych. To nie nasza
sprawa, wiemy tylko, że poszedł odzyskać pożyczone pieniądze. Może potrzebne mu
były na nową miotłę, albo coś w tym stylu.
- W
sumie, ty powinnaś wiedzieć to najlepiej, w końcu tyle czasu z nim spędzasz –
zaśmiał się Potter, patrząc z rozbawieniem na różowiejące policzki Gryfonki.
- Nie przypominaj
mi nawet o tym… Już ze stresu nie mogę spać, całą noc tylko przewracam się w
łóżku.
- Nie
wiem, co Blaise’owi przyszło do głowy. Gdy tylko wrócą z Ginny ze Szkocji
poważnie sobie z nim porozmawiam. – powiedział surowym, niemal ojcowskim tonem.
Nie wspominał przyjaciółce, że bliźniacy Weasley, z którymi teraz dzielił
dormitorium uznali to za świetny kawał i przysięgli wypróbować w przyszłości.
Nie chciał jej dodatkowo denerwować.
- To nic
nie da, Harry. Blaise to Blaise. Taki po prostu już jest. To po prostu kolejny
z jego żartów. Powinniśmy się cieszyć, że nie wszedł jeszcze w komitywę z
Fredem i Georgem.
- Tak, to byłoby niebezpieczne – zgodził się z nią
Wybraniec – Ale dlaczego, na Godryka, zakładałaś się o coś z Malfoyem? Bo jeśli
dobrze zrozumiałem, to te bransoletki od Blaise’a miały „przypieczętować” wasz
zakład. – Hermiona westchnęła, ale postanowiła być z przyjacielem szczera. No
może nie całkiem, ale w większości…
- Pewnego dnia całkiem przypadkiem nakryłam
Zabiniego i Malfoya, jak wymykali się do Zakazanego Lasu, żeby wypróbować nowe
miotły. Jako prefekt chciałam im przeszkodzić, w końcu mogliby tam zginąć, albo
co gorsza mogliby ich wywalić. Ale jak to oni, wcale się mnie nie słuchali. I
jakoś tak się skończyło, że poszłam razem z nimi do tego lasu. Nie będę ci
opisywać dalszych wydarzeń, bo to strata czasu – celowo chciała pominąć
opisywanie swojego lotu nie miotle z Malfoyem, to wydarzenie wciąż budziło w
niej sprzeczne uczucia – Zaczęłam się sprzeczać z Malfoyem, a on tak mnie
podpuścił, że zgodziłam się założyć o to, że przez tydzień nie będziemy się
obrażać. Teraz brzmi to głupio, nie wiem co mi wtedy strzeliło do głowy… No i
założyliśmy się, a Blaise nagle wyciągnął z kieszeni te bransoletki. Że też
wtedy nie zastanawiałam się, po co mu bransoletki w kieszeni… On to wszystko
ukartował, jesteśmy już pewni z Malfoyem, że musiał to zaplanować. I następnego
dnia, gdy eeee…. Musiałam coś na osobności oddać tej tlenionej fretce i nagle
zobaczyliśmy, czy raczej poczuliśmy, że bransoletki, które dał nam Zabini
zaczęły zmieniać kolor i się świecić. Nie potrafię tego dobrze wyjaśnić, ale
poczułam się, jakbym została do czegoś przykuta. A potem Zabini wyczarował
przed nami informacje o skutkach zaklęcia i o tym, że ma jakieś tysiąc lat.
Próbowaliśmy się od siebie oddalić, ale nie da się, nie na większą odległość
niż około dziesięć metrów. A wręcz każda taka próba jest bardzo nie przyjemna.
Na szczęście zaklęcie słabnie na noc, dzięki czemu możemy nocować w
dormitoriach. Nie zastanawialiśmy się zbyt długo nad tym, bo wezwała nas
McGonagall, która dowiedziała się o naszej nocnej eskapadzie, wlepiła mi i
Malfoyowi szlaban i pokrzyżowała nasze plany zamordowania Zabiniego, mówiąc że
wyjechał z Ginny do Szkocji po zioła dla profesor Sprout. I zostaliśmy sami.
Rozgoryczeni i przerażeni. W bibliotece znaleźliśmy manuskrypt samej Ravenclaw,
gdzie dowiedzieliśmy się, że to jej zaklęcie i to bardzo potężne zaklęcie. Mniej więcej wtedy zaczęły się te plotki.
Bo byliśmy razem w bibliotece, potem musiałam z nim być na treningu Quiddytha…
- zaczęła, ale przerwał jej pełen zapału i entuzjazmu głos bruneta.
- Byłaś na treningu Ślizgonów? – wykrzyknął tak
głośno, że Hermiona obawiała się, czy nikogo nie zbudził – I jaka jest ich
strategia? Jak im idzie? Robią nowe zwroty, a może inna technika uderzeń…? – zaczął się gorączkować, a szatynka z
rozbawieniem zauważyła, że dłonie jej przyjaciela wprost drżą z
podekscytowania.
- Harry – odparła nieco karcącym tonem – wiesz
przecież, że zupełnie nie znam się na tym. – Wybraniec zgarbił się zawiedziony,
z Hemriona westchnęła ciężko.
- Ehh… niech ci będzie, Higgs – pałkarz, podkręca
piłki, tak że na początku lecą w jedną stronę, a potem nagle zawracają z
ogromną prędkością.
- Dzięki, Herm! – wykrzyknął usatysfakcjonowany
Wybraniec – Wiedziałem, że można na ciebie liczyć.
- Poza tym Malfoy jest takim durniem, że gdy wczoraj
poszłam do dormitorium, żeby przebrać się przed tym szlabanem, który nam
wlepiła McGongagall, a który to polegał na posprzątaniu okolic szopy przy
Zakazanym Lesie, zostawił swoją szatę w dormitorium! Wyobrażasz sobie? Swoją
szatę na moim łóżku! Parvati i Lavender na szczęście tego nie zauważyły, bo
inaczej już cała szkoła by o tym wiedziała, ale wydaję mi się, że Thalia
Roberts coś zauważyła. Oczywiście, odpowiednio szybko przetransmutowałamjego
szatę do małych rozmiarów i schowałam, ale naprawdę, Thalia mogła coś zauważyć…
- rzekła zmartwiona. Być może blondynka nic nie mówiła, bo myślała, że Hermiona
faktycznie ukrywa związek z Malfoyem, o którym, ku ironii, mówiła cała szkoła?
***
Draco
Malfoy nad ranem zszedł raźnym krokiem do pokoju wspólnego. Zwykle nie zwlekał
się z łóżka przed szóstą, ale tym razem postanowił zrobić wyjątek. Szybko wziął
prysznic, ułożył włosy i cicho pogwizdując sobie zszedł dumnie do pokoju
wspólnego Slytherinu. Nadal złościła go ta cała sytuacja z Granger, ale po
kilku dniach bardziej zaczęła go bawić, niż denerwować. Miał na wyłączność tą
śmieszną Gryfonkę, a to oznaczało, że mógł jej dogryzać ile tylko chciał.
Był
bezwzględnym królem Slytherinu, bezlitosnym i złośliwym. Cynizm i sarkazm byli
jego najlepszymi przyjaciółmi. Kpił z uczuć innych i cieszył się poważaniem i
oddaniem większości uczniów z domu węża. Każdy z nich zawsze palił się, by się
z nim przywitać, porozmawiać choć trochę. A gdy Draco był w dobrym humorze,
rozmawiał ze swoimi kolegami (lub podwładnymi, jak ich nazywał w myślach),
udawał zainteresowanie ich sprawami, gdy był w złym nastroju najczęściej, nie
zważając na nic ani na nikogo, fukał na wszystkich dookoła, bądź wszystkich
ignorował. Ale i tak go uwielbiali.
Tym
razem jednak było inaczej. Nie słyszał ciepłych okrzyków „Hej, Smoku”, „Witaj,
Malfoy” i tym podobnych. Może to dlatego, że było wcześnie rano i dużo Ślizgonów
po prostu jeszcze spało (Draco musiał niezwykle wcześnie wstawać, bo o 7:30
zaczynały działać bransoletki Ravenclaw) ?Gdy schodził do zimnego pokoju
wspólnego ( w końcu jak mógł być ciepły, skoro był umiejscowiony w
najzimniejszej i najbardziej oślizgłej części zamku? ) wszyscy nagle przerwali
rozmowy, szturchali się wzajemnie, aż w końcu doszczętnie zamilkli.
Draco
nie zamierzał dać po sobie poznać, że go to ruszyło. Jak gdyby nigdy nic
poszedł do miejscówki dla VIP-ów, jak lubił określać kilka foteli
umiejscowionych tuż przy kamiennym kominku. Niemal się zakrztusił, gdy
zobaczył, że jego prywatny fotel, na którym siadywał latami (a który notabene
zamówił w dalekiej Albanii jego dziadek, Abraxas Malfoy – co już krzyczało
wszem i wobec, że to JEGO fotel!) , jest teraz zajęty przez kogoś innego. Nie
zdołał ukryć złości i rozdrażnienia, gdy okazało się, że tym kimś był nie kto
inny, tylko Rastaban Finch.
Malfoy
delikatnie mówiąc, nie przepadał za Rastabanem. Podobnie jak Draco był on
czarodziejem czystej krwi, a jego rodzice popierali Voldemorta. Ale Rastaban jako
jeden z nielicznych był w opozycji w stosunku do rządów Dracona Malfoya. Był
zawsze o krok za nim, traktował go z politowaniem i jawnie krytykował jego
decyzje i zachowania. Obiektywnie rzec można, że Draco Malfoy obawiał się
Rastabana Fincha. Czuł się przez niego zagrożony.
A co
gorsza, teraz ten perfidny łotr siedział wygodnie wyciągnięty w jego fotelu i nic nie robił sobie z
obecności jego prawowitego właściciela. Nawet nikt nie zwrócił mu uwagi, że ma
wstać, że Draco stoi tuż przed nim.
- Ekhm…
- chrząknął urażonym tonem, wpatrując się w kolegę wyczekującym wzrokiem.
Rastaban leniwie odwrócił się od rozmawiającej z nim Violet Bones i spojrzał na
Dracona z ledwo widocznym uśmiechem.
- Oh…
witaj, Draco… - powiedział ironicznie – Cóż to za zaszczyt, że pojawiasz się w
naszym towarzystwie – zadrwił, a połowa Ślizgonów zawtórowała mu głośnym
śmiechem. Malfoy zaśmiał się razem z nimi, ale przestał tak szybko, jak zaczął.
- Coś
szczególnego masz na myśli, Finch? – zapytał sucho, patrząc w brązowe oczy
Rastabana.
-
Owszem, wszyscy mamy to na myśli,
Draco. – odparł wojowniczo ciemnowłosy Ślizgon, a pojedyncze osoby wtórowały mu
kiwnięciami głowy. – Może od razu pójdziesz do Pokoju Wspólnego Gryffindoru? W
końcu to twoje nowe towarzystwo…
- Daj
spokój, Rastabanie! – do kłótni doszedł nowy głos, tym razem kobiecy. Była to
Dafne Greengrass. Ta, która zawsze starała się łagodzić wszelkie spory w domu
węża. W przeciwieństwie do swojej młodszej siostry, która konflikty uwielbiała
podsycać. Jednak Rastaban popatrzył lekceważąco na Dafne i uśmiechnął się
wrednie. To nie podobało się Draconowi. Jak ktoś mógł chcieć być wrednym dla
dobrej, miłej Dafne?
- Ty
niewiele jesteś od niego lepsza, Daf! – warknął Rastaban oskarżycielsko, a
Dafne cofnęła się zdziwiona – Wszyscy wiedzą, że jesteś po słowie z rudym
zdrajcą krwi! Twoja rodzina stchórzyła po wojnie, a ty poleciałaś od razu w
ramiona ryżego kumpla Pottera!
-
Zamknij się, Finch – odezwał się Draco, widząc że Dafne nie potrafi się zebrać
z odpowiedzią – Mam ci przypomnieć, że ty także zmieniłeś strony, gdy zrobiło
się gorąco?
- Tak
zrobiła większość z nas, Draco! – syknął niczym nie zrażony Rastaban – Ale
zajmijmy się tobą, drogi przyjacielu.
Może powiesz nam wszystkim, dlaczego przyprowadziłeś szlamę Granger na nasz
trening? – spytał z uśmiechem satysfakcji na ustach Finch. W pokoju rozległy
się zdziwione szmery, a wszyscy nagle patrzyli na dawnego księcia Slytherinu z
jawną pogardą i zniesmaczeniem. Draco nie wiedział co ma odpowiedzieć. Czuł się
osaczony. Zupełnie jak w szóstej klasie na Wieży Astronomicznej… - Nie
przesłyszeliście się, moi drodzy! – zawołał radośnie Rastaban, podburzając
Ślizgonów przeciwko Draconowi – Nie dość, że nasz Malfoy prowadza się całe dnie
z Granger, to jeszcze przyprowadza ją na nasz trening. Brzmi jak kiepski
romans, ale jednak to prawda. Ten, który zaperzał się przez sześć lat, że
nienawidzi szlam, a tej psiapsióły Pottera szczególnie, stał się miłośnikiem
nieprawowitych czarodziejów i samej Granger! – zawył ze śmiechem Finch. Draco
poczuł się, jakby ktoś go spoliczkował. Nie lubił czuć się niepewnie, a teraz
właśnie tak się czuł.
-
Zamilcz! – syknął Draco tonem, którym zawsze wzbudzał respekt. Teraz jednak się
tak nie stało. Wszyscy byli przeciwko niemu.
- Po
prostu przyznaj wszystkim, że się zakochałeś, Malfoy… - zaśmiał się Higs,
kumpel Fincha. Higs zwykle był neutralny, ale zawsze był skory do żartów i
widząc, że Malfoy czerwienieje z oburzenia, postanowił go trochę podręczyć.
- Draco
zakochany w tej krzaczastowłosej kretynce? – prychnęła Astoria znad zadania
domowego, które usiłowała odrobić przed rozpoczęciem lekcji – Zapomnij idioto…
- Żebyś
się nie zdziwiła, Greengrass, gdy twój jasnowłosy wybranek padnie u stóp
Hermiony Granger… - sarknął Finch, patrząc z lubością, jak oburzenie jego wroga
z każdą chwilę wzrasta.
- Finch,
daj spokój! Nie twój interes, z kim Draco się zadaje, no chyba że jesteś
zazdrosny… - do kłótni przyłączyła się wraz ze swoim ciętym językiem Pansy
Parkinson.
- Bronisz
go Pansy? – zadrwił Davies, wysoki brunet, którego przedramienia nie zeszpecił
nigdy Mroczny Znak. Od dawna podobała mu się Pansy, ale dawniej jej całą uwagę
zaprzątał Malfoy, a teraz wciąż wydawała się być do niego przywiązana. Nie
cieszyło go to wcale.
- Nie
potrzebuję niczyjej obrony. – warknął zimno Draco. Zaskakująco szybko dźwignął
się po nagłym upadku z piedestału. – Może to wszystko wydawać się dziwne i zbyt
skomplikowane na wasze małe móżdżki, ale nie wasza sprawa co robię z Granger. To
sprawa tylko między nią, a mną– warknął, mrużąc niebezpiecznie błękitne i zimne
jak sople lodu oczy. On mógł obrażać kudłatą kujonkę z Gryffindoru kiedy tylko
miał na to ochotę, ale poczuł się wściekły, gdy inni zaczęli to robić.
- Robi
się to naszą sprawą, gdy ośmieszasz wszystkich Ślizgonów, łażąc za nią niczym
wierny pies! – warknęła Milicenta Bulstrode, przysadzista dziewczyna o
pofarbowanych na wściekle czerwony kolor włosach.
- I
wtedy, gdy przyprowadzasz ją na nasze treningi – syknął Evan Stobben, członek
drużyny Slytherinu. – Ona nie jest głupia! – Draco wywrócił oczami i mruknął
cicho Co ty powiesz, Evanie… - Mogła
wszystko już dawno wygadać Potterowi! Jeśli przegramy w meczu z Gryffindorem,
to wszystko będzie twoją winą, Malfoy.
-
Jeszcze nie tak dawno wszyscy byliście gotowi paść Potterowi do stóp, by
przekonać, że byliście przeciwko Czarnemu Panu, gdy chcieliście uniknąć
Azkabanu… - powiedział z nieukrywaną pogardą Malfoy.
- A ty
tego nie zrobiłeś? – zadrwił ponownie Finch
-
Zrobiłem to jak wielu z nas. Nie ma co tego roztrząsać, ale uważam za godne
pogardy łaszenie się Potterowi i jego kumplom, a zaraz potem obrażanie ich i
wyśmiewanie. – powiedział młody Malfoy, dobitnie chcąc zaznaczyć, co sądzi o
drwinach o nim i Hermionie Granger. Mogła sobie być najbardziej irytującym i
przemądrzałym stworzeniem na ziemi, ale nie pozwoli tym idiotom plotkować o
nim, ani o niej. A już na pewno nie o nich jako o parze.
Głosy
zdawały się powoli cichnąć, jak gdyby do wielu dotarło to, co próbował przesłać
im Draco. Że żartowanie z niego lub z kumpeli Pottera będzie od teraz nie mile
widziane. To było dziwne, w końcu w pierwszych dniach szkoły Draco Malfoy był
pierwszy w kolejce, jeśli chodziło o dogryzanie Potterowi i jego bandzie.
Ale
jednak Draco miał swoją ponurą sławę i wszystkie głosy przeciwko niemu zdawały
się troszeczkę przycichać. Tego nie zniósł Rastaban, który jadowitym,
przepełnionym drwiną głosem zawołał:
- Oh,
spokojnie moi drodzy. Draco po prostu broni swojej dziewczyny…
Na to
Draco nie mógł pozostać obojętny. Nienawidził dawać się ponieść emocjom, ale
poczuł tylko jak racjonalny wzrok przesłania mu gniew i ani się obejrzał, a już
przygwożdżał Rastabana Fincha do zimnej ściany lochu.
-
Zamknij się, Finch… - syknął przez zaciśnięty zęby. Błękitne, zwykle
beznamiętne oczy aż błyszczały od iskierek wściekłości. Rastaban, ku uciesze
blondyna, wyglądał na nieźle skonfundowanego i nawet zaskoczonego
-
Uspokój się, Draco! – warknął Finch, próbując odsunąć pięści Dracona z zasięgu
swojej twarzy – Kompletnie cię ta kujonka omamiła? A może zaczarowała?
- Nie,
Rast! Albo się zamkniesz, albo będziesz tego zaraz żałował! A teraz lepiej mnie
wszyscy posłuchajcie! – puścił Rastabana, który patrzył na niego z jawną
wściekłością. Potem krzyknął tak, by wszyscy go dobrze słyszeli – Dzięki
pomysłowości waszego ulubieńca, Zabiniego zostałem zmuszony spędzać trochę
więcej czasu niż normalnie z Granger – sarknął kwaśno – Ale mimo wszystko, to
nie jest wasza sprawa. Mogę spędzać czas z kim tylko zechcę, nawet jeśli tą
osobą jest Granger. Dlatego was ostrzegam: jeśli wychwycę gdzieś na korytarzu
lub w klasie jakieś krzywe spojrzenie lub obraźliwe teksty w jej kierunku, to
nie będzie zbyt fajnie… - sam się dziwił własnymi słowami, ale fakty
pozostawały faktami: spędzał z Hermioną Granger całe dnie, a niewybredne
komentarze ze strony jego „rodaków” mogłyby tylko sprawić, że czas z nią
spędzony będzie jeszcze gorszy niż zwykle.
Wszystkich
wprawił w osłupienie swoją wypowiedzią. Rastaban Finch wyglądał na
usatysfakcjonowanego (w myślach już przejmował po zdegradowanym Draconie
funkcję kapitana drużyny), Teodor Nott trzymający się zwykle na uboczu dobry
przyjaciel Dracona zupełnie nie poznawał swoje przyjaciela, Astoria Greengrass,
zakochana bez pamięci w blondynie poczuła, że jej ładną, owalną twarzyczkę
zaczyna pokrywać rumienieć złości (i zazdrości). Reszta była zdumiona, tym że z
ust Dracona ani razu nie wyszło słowo „Szlama”, którym to zwykle raczył
przemądrzałą uczennicę Domu Lwa.
Jedyną
osobą zadowoloną z takiego obrotu spraw była Pansy Parkinson. Nie mogła się
wprost doczekać, aż opowie Blaisowi Zabiniemu, który aktualnie gdzieś w Szkocji
zbierał roślinki dla profesor Sprout, jaki obrót przyjęły sprawy. Draco nawet
się nie domyślał, że w podstępie z zaczarowanymi bransoletkami oprócz Blaise’a
paluszki maczała jego najlepsza przyjaciółka. Więc, o ile w stosunku do Zabinego zarówno
Hermiona, jak i Draco przejawiali chęć mordu (głównie dlatego Blaise postanowił
się na kilka dni ulotnić), o tyle Pansy mogła czuć się zupełnie bezpiecznie.
Ani Gryfonka, ani jej przyjaciel nie podejrzewali ją o knowania z Zabinim.
Draco
jednak nie zauważył uśmiechu, który rozciągnął się na ustach Pansy. Szybkim
krokiem wyszedł z Pokoju Wspólnego i nawet się nie obejrzał. Widać było, że
jest wściekły i musi ochłonąć.
***
Był
wściekły. Zaskoczony. Niepewny. Opuszczony.
Nawet
się nie zorientował, kiedy zaczął szukać towarzystwa zadziornej Gryfonki, która
potrafiła go uspokoić.
Złapał
Granger, gdy wchodził do Wielkiej Sali na wczesne śniadanie. Nie dziwił się
jej, sam wolał zjeść prawie godzinę wcześniej, niż posiłek odbywał się
normalnie, z powodu wiążących ich bransoletek. O tej porze jeszcze nie
działały, a gdy zaczynało się śniadanie owszem. Oboje woleli zjeść z dala od
dziwnych i deprymujących spojrzeń innych uczniów, czy też nauczycieli.
Hermiona
widocznie już zjadła, bo z torbą na ramieniu wychodziła powoli z Wielkiej Sali. W pobliżu nie było nikogo, więc bez
zbędnych ceregieli złapał ją za ramię i pociągnął zszokowaną Gryfonkę w stronę
stołu Slytherinu. Wyjaśni jej wszystko.
Ale
dopiero gdy ona usiądzie razem z nim.
Sam się
nieźle zdziwił, że Granger tak bez oporów poszła za nim i nawet bez słów
klapnęła na miejsce obok niego. Pewnie była zbyt zaskoczona, by zareagować.
Szybko
nalał sobie kawy z dzbanka stojącego na stole. Gdy był zły, nie potrafił nic
przełknąć. Skrzaty już przyzwyczaiły się, że dwójka uczniów przychodzi znacznie
wcześniej na śniadania, ale nie przeszkadzało im to. Zawsze szykowali dla nich
małe porcje jedzenia, za co niejednokrotnie Hermiona im dziękowała.
- Może
wreszcie powiesz mi, co się stało? – spytała cicho. Nie popatrzył na nią, bo w
końcu Rastaban miał trochę racji. Była szlamą. Ale tylko ona mogła uspokoić tą
żądzę mordu, która trawiła jego wnętrzności, przy niej zawsze stawał się
spokojniejszy i bardziej czujny. A tego mu było w tej chwili trzeba. Nie musiał
na nią patrzeć, by wiedzieć, że jej niezwykle ciepłe, brązowe oczy patrzą na
niego uważnie, jakby prześwietlając go zupełnie.
W końcu
powiedział jej wszystko, co spotkało go w Pokoju Wspólnym. Nie pominął niczego,
nawet ostrych słów kierowanych przez Ślizgonów w jej stronę i tego, jak starał
się ją bronić.
Ale
Granger go zaskoczyła - po raz pierwszy chyba w czasie trwania ich znajomości
nawet mu nie przerwała, tylko słuchała uważnie. A druga rzecz, która z jej
strony go zszokowała to fakt, że Hermiona uznała, że to on zareagował zbyt ostro i że te
bezczelne żmije miały trochę racji. Że mieli prawo mieć wątpliwość i mogli
wyrazić zdumienie.
-
Granger, czy ty zdajesz sobie sprawy, że oni NAS wyśmiewali? Szczególnie mnie,
bo ciebie to raczej obrażali. – wytknął jej, obawiając się, że biedna
dziewczyna tak się zszokowała jego wcześniejszym zachowaniem, że może zostawiło
to trwałe uszkodzenie w jej jakże docenianym i cennym umyśle. Cóż, jaka szkoda…
-
Zrozumiałam to Malfoy… - szatynka wywróciła dużymi, sarnimi oczami. Całkiem
polubił ten gest… Wyrażała zniecierpliwienie i podenerwowanie, ten gest był
przeznaczony tylko dla niego. – Ale przeanalizuj to sobie spokojnie… Cała ta
kłótnia wybuchła, bo zachowywałeś się jak rozpieszczony gówniarz. Sam jesteś
sobie winien, bo to ty chciałeś by Rastaban, niczym wierny sługa zszedł z
fotela, który nie wiem na jakiej podstawie uważasz za swój…
- A na
takiej, że ten fotel został zakupiony z majątku Malfoyów, przez mojego nie
takiej znów świętej pamięci dziadka, który zamówił go u najlepszych cieślów w
Albanii.
- Skoro
pozostawił go w Hogwarcie, a nie zabrał ze sobą, to wcale nie chciał by fotel
stał się własnością twojej rodziny, tylko prawdopodobnie pozostawił go dla
uczniów. By jakaś pamięć o nim tu pozostała… - Hermiona tłumaczyła jak małemu
dziecku, ale to wcale nie przynosiło zamierzonych rezultatów.
-
Śmieszna jesteś Granger. Ten fotel wygląda jak tron, znając mojego dziadka,
zostawił ten fotel w Hogwarcie dla Malfoyów. Żebyśmy zawsze byli lepsi od
zwykłych uczniów. Żebyśmy pokazywali, że Hogwart w jakimś stopniu należy do
nas…
- Nie
możesz oceniać całej swojej rodzinie na swoim przykładzie… - oburzyła się
Gryfonka. To było w pewnym stopniu urocze, to jak usilnie starała się znaleźć
dobro w każdym. Nawet w jego rodzie, który z pewnością do prawych i honorowych
nie należał.
-
Granger, Granger… - pokręcił głową – Pewnie mi nie uwierzysz, ale akurat ja
jestem jednym z najlepszych i praworządnych przedstawicieli rodu Malfoyów.
Poznałaś mojego ojca, prawda? I raczej nie przypadł ci do gustu, za co raczej
nie mogę cię winić… W każdym bądź razie, mój dziadek, Abraxas był jeszcze
gorszy… Przy nim mój ojciec to anioł. Dziadek zmarł całkiem niedawno, ale nie
mam zamiaru go gloryfikować. Był zły i bezwzględny. Zniszczył wielu ludzi i
miał naprawdę wiele na sumieniu. Przed trzydziestką zrobił więcej złego, niż ty
zrobisz przez całe życie. Lubił dołować ludzi. Pokazywać, że ma nad nimi
władzę. A Hogwart był zawsze nieosiągalny dla Malfoyów. Posadki w ministerstwie
i wszelkie inne korzyści zapewnialiśmy sobie bez trudu, a Hogwart był szkołą.
Symbolem czarodziejów w Anglii. Czymś potężniejszym nawet od ministerstwa. I
ten fotel ma pokazywać, że Hogwart w pewnym sensie należy do Malfoyów, chociaż
nigdy nie mieliśmy tu żadnych wpływów. Że od wieków tu jesteśmy i będziemy… -
powiedział bezdennym głosem, pozwalając eterycznym, błękitnym oczom uciec do
własnych wspomnień. Hermiona przyjrzała mu się uważnie. Malfoy irytował ją jak
mało kto, poza tym byli wrogami… ale wydawał się jej coraz bardziej intrygującą
postacią. Zaczynała mu w pewnym sensie współczuć.
- Nie
znałam twojego dziadka – powiedziała po chwili milczenia łagodnym głosem
właściwym psychologom – ale to, że on taki był, nie oznacza, że ty też taki
musisz być…
- Tak ci
się tylko wydaje, Granger.
- Wcale
nie. Tak naprawdę to my sami kształtujemy siebie. Od nas wszystko zależy…
- Nawet
nie wiesz jak trudno, jak to powiedziałaś „samemu kształtować siebie”, gdy
wszyscy odgórnie zakładają kim będziesz. – Tak było. Każdy widział w nim jego
ojca. Będąc dzieckiem imponował mu, a Draco starał się pozyskać jego uwagę na
wszelkie sposoby. Ale kiedy dorósł i musiał wziąć odpowiedzialność za błędne decyzje
swojego ojca przejrzał trochę na oczy.
- Wiem o
tym, Malfoy. Ty mi nie omieszkałeś przypominać, że jestem szlamą. A jednak
podejmowałam własne decyzje, nie użalałam się nad sobą tylko dlatego, że ty
wypominałeś mi moje pochodzenie. – powiedziała chłodnym tonem. Draco zamyślił
się. Poczuł się nieswojo, po tym jak usłyszał to od dziewczyny. Nie żeby były
to wyrzuty sumienia, ale poczuł coś, jakby krztynę współczucia. Nawet jeśli
miał racje i ona była szlamą. – Myśl o sobie nie w kategorii Malfoya –
arystokraty, rasisty i tego lepszego. Myśl o sobie jako o czarodzieju. Jako o
człowieku. – Nie oglądaj się na innych, a przede wszystkim… musisz dorosnąć, Malfoy – te słowa już
wyszeptała, spoglądając na niego ostrożnie, jakby bała się, jak on zareaguje.
Gdy nie przerwał jej, tylko zgromił lekko spojrzeniem, dalej kontynuowała – A
dojrzałość wiąże się również z rzeczami, które nie zawsze przychodzą łatwo. Na
przykład z dzieleniem się i ustępowaniem.
- Jak
zwykle pełna altruistka… - zaśmiał się lekko. Nie potrafił czasem zrozumieć,
jak można być aż tak dobrym i empatycznym. On już dawno poprzysiągłby zemstę na
Rastabanie. – Bronisz nawet Rastabana, który nie omieszkał wyzwać cię przed
wieloma osobami od najgorszych.
- Jeśli
chodzi o altruizm, to powinieneś się zaznajomić z tą postawą. Nie jesteś panem
świata, Malfoy, musisz się jeszcze wiele nauczyć.
- Może
od ciebie? – spytał zgryźliwie. Nagle przestało mu się podobać, na jakie tory
zmierzała ta rozmowa. Hermiona jednak go zignorowała i dalej ciągnęła swe
kazanie.
-
Brakuje ci cierpliwości i bezinteresowności. Opisałabym to szerzej i nieco
mniej miło, ale sam rozumiesz, nasz zakład… - rzuciła nieco złośliwym,
podkradniętym od niego tonem.
-
Spędzasz ze mną dopiero piąty dzień, Granger i już chcesz mnie zmieniać? –
zadrwił. Wciąż jeszcze bulwersowało go starcie w Pokoju Wspólnym Slytherinu,
więc nie miał chęci ani ochoty kłócić się z Granger. Ale chciał przerwać tę
głupią dysputę i móc wreszcie coś zjeść. Poza tym, czuł się dziwnie, słysząc,
jak ta Gryfonka opowiada mu o zmianach i byciu lepszym. W jej ustach brzmiało
to tak łatwo. Tylko czy ona nie wiedziała, że ludzie się nie zmianiają?
- Nie
dla mnie masz się zmienić, tylko przede wszystkim dla siebie. Pokazałeś mi w
czasie całej naszej znajomości, że nie jesteś na wskroś zły, tylko na takiego
pozujesz. – odparła z mocą. Cóż, ale on był zły. Wyzywał ją. Doprowadził do
wielu złych rzeczy, ranił innych. Wpuścił Śmierciożerców do Hogwartu i
doprowadził do śmierci najwybitniejszego czarodzieja wszechczasów. A ona żyła
zawsze w świetle. Dla niej było tylko dobro, a tacy jak on… nie istnieli… Nie
wiedzieć czemu, poczuł jak znów ogarnia go gniew.
- Nie
wiesz, jaki byłem i jaki jestem… - odparł beznamiętnie. Cieszył się, że czasy
wojny i ten strach wiążący z przeszłością miał już za sobą, ale to obrazy wciąż
do niego powracały. A wcale nie pomagała mu Granger. I głupi dowcip Blaisa.
Owszem, lubił denerwować tą Gryfonkę jak nikogo innego, ale ona i jej
moralizatorskie zapędy tylko sprawiały, że czuł krztę nieprzyjemnych wyrzutów
sumienia. A z wyrzutami sumienia powracały obrazy i Śmierciożercy. Jego szalona
ciotka, Bella, jego ojciec chrzestny Severus Snape, który zginął, Fenrir
Greyback, którego zawsze się obawiał i… obrazy tych, którzy nie mieli szansy
przeżyć wojny, tych których jego otoczenie torturowało, więziło i mordowało.
Których on pomagał torturować…
- Nie
wiem, bo nie potrafię cię zrozumieć. Znam cię od tej gorszej strony.
- Z
wzajemnością, wścibska babo… - mruknął – Na razie przerwijmy to pogaduszki,
Granger, muszę coś zjeść zanim zlezie się tu ta cała hołota… - sięgnął dłonią
po tost z serem. Zwykle lubił zjeść duże śniadanie, ale nie wtedy, gdy był
zdenerwowany. Wtedy jadł cokolwiek z przymusu, by nie czuć się źle na lekcjach.
-
Smacznego, Malfoy… - mruknęła cicho Hermiona, sięgając po jakąś książkę do
swojej torby. W końcu każda chwila na powtarzanie materiału była dobra. A
szczególnie taka, w której Malfoy jest zajęty jedzeniem i wreszcie nie będzie
jej przeszkadzał.
***
- Co
teraz mamy? – spytał Malfoy wychodząc ramię w ramię z Gryfonką z Wielkiej Sali.
Popatrzył się na jej wypchaną księgami torbę, która prawie pękała w szwach.
Wyglądała komicznie w porównaniu do jego skórzanej, leciutkiej książki, w
której nigdy nie nosił więcej książek
niż mu było potrzebne. Widać też było, że jest przyzwyczajona do noszenia
ciężkich ksiąg, ale lekko garbiła się pod ich ciężarem.
-
Transmutacje z profesor Bielikow – odpowiedziała Hermiona, a Draco jęknął
bezgłośnie. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona. W końcu Dracon był
tłumaczem profesorki z Rosji. – Myślałam, że lubisz transmutacje, w końcu chyba
masz raczej dobre kontakty z nową nauczycielką?
- Nigdy
nie lubiłem szczególnie transmutacji, ale gdy uczyła tego McGonagall to
przynajmniej chciało mi się tego uczyć. Musiałem się uczyć, bo by mnie zjadła…
- zaśmiał się, ale zaraz spoważniał - Nie podoba mi się coś w tej nowej. I
nawet nie chodzi o to, że nie potrafi płynnie mówić po angielsku. – warknął
poddenerwowany. Nie dość, że miał przeciw sobie wielu Ślizgonów, to jeszcze
nadchodziła lekcja, na której musiał uważać. Lekcja z nauczycielką, której nie
znosił bardziej niż Granger.
- Nie
narzekaj, zawsze możesz zabłysnąć jako uzdolniony poliglota – zaśmiała się
dziewczyna. Doszli już do schodów. Klasa Transmutacji znajdowała się na trzecim
piętrze, więc nie było to aż tak daleko.
- Nigdy
nie sądziłem, że znajomość języków obcych może być moim przekleństwem –
zażartował, gdy zaczęli powoli wspinać się po ogromnych schodach. Normalnie
Draco szedłby znacznie szybciej, ale Hermiona przygnieciona ciężarem ksiąg
wdrapywała się trochę wolniej, ale z wielką determinacją.
- A tak
w ogóle – wysapała, usiłując dotrzymać mu kroku, gdy znaleźli się już na małym
półpiętrze – skąd znasz język rosyjski? W naszych rejonie chyba nie należy do
najpopularniejszych…
-
Masz racje, Granger… Jak zawsze zresztą. – sarknął – Mój ojciec zawsze kładł
duży nacisk na moją edukację. Po nim to ja jestem jedynym dziedzicem Malfoyów,
więc to ja przejmę całe bogactwa ale i obowiązki, takie jak zarządzanie firmami
i akcjami zagranicznymi. Muszę więc znać języki obce, to bardzo przydatne.
Zdziwiłabyś się, ile ich znam… - zaśmiał się lekko, raz po raz zerkając na
człapiącą z naręczem ksiąg dziewczynę.
-
A ile znasz języków obcych? – widać było gołym okiem, jak mocno stara się
powstrzymać ciekawość, ale nie wyszło jej. Jak
zwykle – dodał w myślach
-
Znam francuski, hiszpański, rosyjski, niemiecki, grekę, włoski, polski i dość
dobrze radzę sobie z hebrajskim i japońskim, ale te dwa ostatnie idą mi zdecydowanie
najgorzej…
-
Żartujesz… - wykrztusiła Hermiona i wytrzeszczyła na niego spojrzenie
okrągłych, łagodnych, brązowych oczu
-
Niby po co? Mogę udowodnić... – zaczął, szykując się do wygłoszenia jakiejś
mowy w najbardziej widowiskowym języku – hebrajskim, jednak dziewczyna szybko
mu przerwała.
-
Nie trzeba Malfoy, przyjmijmy, że ci wierzę… Ale naprawdę chciało ci się uczyć
aż tylu języków? – zapytała, nawet nie próbując ukryć zaskoczenia i ciekawości.
Tymczasem byli już na pierwszym piętrze. Prawie w połowie drogi…
-
Nie wierzę, że akurat ty, największa kujonka jaką widziała ta szkoła, się o to
pytasz, Granger. I może się zdziwisz, ale lubiłem się uczyć języków obcych.
Zawsze łatwo mi to przychodziło. – opowiadał, raz po raz zerkając na zmagania
kasztanowłosej Gryfonki z górą ksiąg. Widać było, że bardzo się męczyła.
Zawarczał z irytacji i wyszarpał jej
szybkim i gwałtownym ruchem ciężką torbę z ramienia, zawiesił na swoim lewym
ramieniu, bo na prawym niósł swoją własną torbę, a potem wydarł stos kilku
ksiąg i pergaminów z jej ramion i wsadził sobie pod pachę. Zaskoczył go ciężar
tych książek, który dokuczał nawet jemu, chociaż znacznie górował nad Gryfonką
wzrostem i siłą. Jak przystało jednak na godnego przedstawiciela płci męskiej i
rycerskiej nie dał po sobie poznać, że w ogóle ten ciężar robi na nim wrażenie
Pozostawił
zszokowaną (po raz chyba drugi tego dnia) dziewczynę i jak gdyby nigdy nic
zaczął się znów wspinać po schodach, tym razem z dwoma torbami na ramionach i
naręczem książek pod pachą. Gdy Hermiona otrząsnęła się z szoku szybko dogoniła
go i zmieszana powiedziała cicho
-
Nie musiałeś tego robić, Malfoy…
-
Tego nie mówisz mi mówić, Granger – powiedział zły na siebie, że dał się tknąć
uczuciu litości na widok małej, drobnej Gryfonki uginającej się pod stosem
książek, który prawdopodobnie ważył tyle co i ona. – Strasznie się włóczyłaś,
musiałem w końcu coś zrobić, bo bym zwariował… - sarknął próbując
usprawiedliwić jej swoje zachowanie. A może samemu sobie?
-
Nie wierzę, że to mówię – zaczęła Hermiona wysokim głosem. Draco nauczył się
już, że w taki ton wpadała, gdy się czymś denerwowała, dlatego spojrzał na nią
z zainteresowaniem – Ale dziękuję… - mruknęła bardzo cicho, ale dostatecznie
głośno, by Draco to wyraźnie usłyszał. Jej twarz w kształcie serca zabarwiła
się na krwistoczerwony kolor, a spojrzenie brązowych oczu uciekało w stronę
podłogi. Ku swojej konsternacji Draco poczuł jak jego twarz rumieni się na
lekko różowy kolor.
-
Eee – jęknął, przeklinając w myślach poziom swojej elokwencji – Nie ma sprawy –
istotnie, jego elokwencja właśnie sięgała dna – Muszę w końcu dbać o jakość
naszego pożycia – mrugnął łobuzersko, chcąc na powrót stać się dawnym sobą.
Hermiona
tylko pokręciła głową i ruszyli razem do klasy transmutacji.
***
Transmutacja
od zawsze była ulubionym przedmiotem Hermiony. Wymagała wiedzy i ogromnej
precyzji, co nie stanowiło żadnego problemu dla panny Granger. Przewyższała
umiejętnościami wszystkich swoich rówieśników i każda lekcja tego przedmiotu
była dla niej przyjemnością. Oczywiście, zdecydowanie wolała, gdy transmutacji
uczyła ich McGonagall, ale po objęciu funkcji dyrektora Hogwartu istotnie
raczej nie miałaby czasu i głowy uczyć wszystkie klasy jednego z
najtrudniejszych przedmiotów. Profesor Bielikow – wysoka, szczupła kobieta o
poważnej, pociągłej, bladej twarzy i jasnych włosach miała ogromny talent, ale
pochodziła z dalekiej Rosjii i nie do końca biegle władała angielskim. I Draco
Malfoy został jej tłumaczem, z czego nie do końca był zadowolony.
Zwykle
siadała w tym roku na tych lekcjach z Ginny, ale Ruda wciąż nie wróciła ze
Szkocji, gdzie zbierała różne ważne zioła i roślina dla profesor Sprout.
Również i Draco siedział z Blaisem, który to był towarzyszem Ginny w misji dla
nauczycielki zielarstwa. Obawiała się, dość słusznie zresztą, że na tej lekcji,
podobnie jak wczoraj na mugoloznawstwie wyląduje w jednej ławce z Malfoyem.
Nie
minęło pięć minut, a pod klasą profesor Bielikow zebrali się wszyscy, którzy
mieli te zajęcia. Fred i George (zapewne zachęceni przez Rona) podeszli do
stojących w kącie Dracona i Hermiony i zaczęli zabawiać Gryfonkę różnymi
dowcipami.
Spięcie
u Ślizgonów sprawiło, że nikt z Domu Węża nie podszedł do Malfoya, który stał
dwa kroki za Hermioną, w cieniu i wbijał spojrzenie stalowych oczu w podręcznik.
Dziewczyna zaśmiewała się z zabawnych przegadanek Freda i George, a kątem oka
zauważyła, że nawet dostojna twarz jasnowłosego arystokraty kilkakrotnie
drgnęła w uśmiechu.
Nawet
nie chciała myśleć, co by było, gdyby do Freda i George dołączył Blaise Zabini
– godny następca największych dowcipnisiów Hogwartu. Właśnie Blaise… Usłyszała,
jak Pansy Parkinson opowiada swojej bandzie Ślizgonek, że usłyszała od któregoś
nauczyciela, że dziś po południu Blaise Zabini i Ginny Weasley mają udać się do
punktu deportacyjnego, skąd przeniosą się do Hogwartu.
Nie
mogła się już tego doczekać. Cieszył ją powrót Ginny, która na pewno wesprze ją
w ciągu pozostałych jeszcze dni, które przez pokręcony pomysł Blaisa i
działanie bransoletek Ravenclaw, nie pozwalających jej odstąpić jasnowłosego
Ślizgona na większą odległość, miała spędzić z Malfoyem. A już szaleńczą
radością napawała ją perspektywa powrotu Zabiniego – nieodłącznego kompana z
ławki Malfoya. Wesoły brunet wybawi ją z perspektywy siedzenia w ławce z Malfoyem,
a dodatkowo może spędzanie czasu z Malfoyem i Zabinim nie będzie tak
wyczerpujące i przykre, jak spędzanie dni z samym poirytowanym zaistniałą
sytuacją Malfoyem.
-
Hej, Hermiono – dobiegł ją wesoły głos Freda. Po tych wszystkich latach
nauczyła się już odróżniać od siebie bliźniaków. Nawet wtedy, gdy gęste włosy
zakrywały brak ucha u Georga.– Wiesz, jak nazywa się fretka z połową mózgu?
GENIUSZ… - George zawył ze śmiechu, a ona była pewna, że Fred wymyślił to na
poczekaniu, chcąc zirytować nadętego arystokratę. Epizod z przemianą w fretkę
nie należał chyba do najprzyjemniejszych w życiu Dracona, bo zamknął podręcznik
od transmutacji z głuchym trzaskiem i zacisnąwszy gniewnie szczęki popatrzył z
jawnym oburzeniem na wesołego rudzielca.
-
Nawet fretki, o przepraszam, zwłaszcza fretki
mają więcej rozumu niż niedorobione mentalnie dzieciaki z Gryfolandu! –
wycedził zimno, starając się patrzeć z góry na uśmiechających się złośliwie
bliźniaków. Nie było to łatwe, bo Fred i George byli od niego trochę wyżsi.
-
Nie byłabym tego taka pewna, Malfoy – zaśmiała się Hermiona, przyłączając się
do drwin bliźniaków.
-
Ale ja jestem! – uciął szorstko blondyn. – Zresztą, to wy rzuciliście szkołę,
nie ja. Ciekawi mnie tylko, pokiego grzyba wracacie, skoro ten wasz sklepik na
Pokątnej nie okazał się taką katastrofą, jak wszyscy myśleli… - zaśmiał się
jadowicie, patrząc na niezadowolone miny rudzielców.
-
To, że teraz wszystko jest w porządku nie oznacza, że cały czas tak będzie. A
poza tym… - zaczął George
-
Trochę nam się nudziło. Gdy do naszego sklepu przychodziły tłumy uczniów po
łajnobomby myśleliśmy wciąż, ile my moglibyśmy jeszcze nabroić w tej budzie… -
kończył Fred, ale znów przerwał mu George:
-
McGonagall sama się dziwiła, ale uznała, że to zrobi dobre wrażenie. W końcu
jesteśmy dość znani i wszystko będzie wyglądało tak, że już będzie tylko
lepiej. W sensie, że w szkole…
-
Poza tym…. – dokończył Fred z diabolicznym uśmiechem – ktoś musi wychować nowe
pokolenie największych kawalarzy w tej szkole!
-
Spokojnie, Blaise Zabini godnie was zastępuje… - burknął kwaśno Draco,
spoglądając na swoją czerwoną bransoletkę, która przykuła go do wrednej i
wścibskiej Granger.
-
Serio? – zdziwili się bliźniacy równocześnie, a Hermiona jęknęła cicho.
Nieskończenie się irytowała się, gdy ci dwaj mówili jednocześnie. To była zbyt
chora synchronizacja.
-
Myślisz o tym samym co ja, Fred? – powiedział cicho, ale niezwykle
entuzjastycznie rudowłosy chłopak, a Draco i Hermiona z przerażeniem spojrzeli
po sobie.
-
Zobacz, co narobiłeś! – w głosie dziewczyny pobrzmiewała panika, która była
widoczna też w jasnobrązowych tęczówkach, w które teraz zaglądał blondyn – Oni
założą koalicje! Sojusz! To będzie masakra i kompletny koniec świata! Totalna
destrukcja! A dopiero co odbudowaliśmy Hogwart. – wyliczała z przerażeniem. Draco z
rozbawieniem przyglądał się jej twarzy, na której teraz widniał głównie lęk
spowodowany tą przerażającą wizją spółki Diabła (człowieka, który z zimnym
sercem skazał ją na towarzystwo Malfoya) i bliźniaków Weasley, którzy dopiekli
wszystkim, włączając w to Umbridge, Filcha, a do których respekt czuł nawet
Irytek!
-
Zrozumiałem, co masz na myśli po jednym z tych niewątpliwie pobudzających
wyobraźnie epitetów… - sarknął, ale i on musiał przyznać, że połączenie
szalonych umysłów jego stukniętego przyjaciela i niewydarzonych Weasleyów może
prowadzić do katastrofy.
-
Bo wy tam się znacie, gołąbeczki… - zadrwił Fred, któremu akurat sojusz z
Blaisem Zabinim wydawał się intrygującą opcją. Draco i Hermiona równocześnie
skrzywili się, słysząc przezwisko, którym raczył ich Blaise.
-
Musimy poważnie porozmawiać z Blaisem… Szczególnie o tym ciekawym wynalazku… -
jeden z Weasleyów zezował w stronę bransoletki Hermiony.
-
Skoro Ravenclaw udało się stworzyć coś takiego i to w dodatku tak trwałego i
niezniszczalnego, na pewno jest jakiś sposób by to powtórzyć! – zawołał z
błyskiem w oku Fred.
-
Ja wiem, Weasley, że wy dość łebscy jesteście i w ogóle, ale nie popadacie w
skrajność, porównując się do samej Ravenclaw? – zaśmiał się z pobłażaniem na
widok ich skonfundowanych min, a bliźniacy spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się
równocześnie, bardzo złośliwie.
-
Na Godryka! – zawołał teatralnie Fred, a George pisnął niezwykle wysoko i
przyłożył sobie dłoń do czoła – To naprawdę jakaś potężna magia, bo albo mam
omamy…
-
Albo nauczyłaś tego sztywniaka się śmiać!
Zsuńmy
kurtynę milczenia na tę scenę.
***
Gdy
wszyscy usadowili się w ławkach, przy czym i tak nie udało się uniknąć małego
zamieszania, które ku ironii wywołała sama Prefekt Naczelna. Widząc, że znów
zmuszona jest dzielić niewielką (zbyt niewielką, jej zdaniem) ławkę z Malfoyem
jęknęła, co nie uszło uwadze Dracona, który potraktował to jako osobistą
zniewagę.
Zaczęli
się przegadywać (bo nie było to aż tak poważne i ostre, by nazywać to
sprzeczką) i nie uciszyli się nawet, gdy za katedrą stanęła wysoka kobieta o
poważnej twarzy i wysokich kościach policzkowych. Swietłana Bielikow. Kobieta
miała ostre rysy i budziła respekt; na jej lekcjach praktycznie nikt nie
rozmawiał. Miała podobną umiejętność co McGongall – potrafiła panować nad
uczniami bez podnoszenia głosu.
A
jednak ta dwójka, Gryfonka i Ślizgon wciąż na siebie warczeli, jakby nie
widzieli świata poza sobą.
Nauczycielka
najeżyła się, a Harry Potter, siedzący w równoległej ławce do ławki Malfoya i
Granger chrząknął znacząco i szepnął
-
Hermiono, nauczycielka… - nie powiedział tego zbyt głośno, ale gdy Hermiona nie
zareagowała, usilnie skupiając się na tym, by wymyśleć jakąś mocną ripostę na
złośliwe słowa Dracona, wtedy podniósł głos i niemal krzyknął – Hermiono! – to
poskutkowało. Brązowowłosa drgnęła i wiedziona przeczuciem spojrzała prosto na
katedrę… i na pełną dezaprobaty twarz profesor Bielikow.
Niestety
Draco wcale tego nie zauważał i w najlepsze coś do niej mamrotał, patrząc nie
na tablicę (gdzie powinien być skupiony jego wzrok), a na kasztanowłosą
dziewczynę. Hermiona, zawstydzona wzrokową reprymendą nauczycielki nie
zastanawiała się ani chwili dłużej i chcąc przerwać monolog Ślizgona, bez
zastanowienia walnęła go łokciem między żebra.
Fakt
faktem, że podziałało. Draco wydał z siebie zduszony jęk, ale natychmiast
zamilkł, trzymając dłonie w miejscu, w którym przed chwilą był kościsty łokieć
Gryfonki. Spojrzał na nią z wyrzutem i zaczął warczeć:
-
Nie umawialiśmy się na rękoczyny, Granger! Jak zaraz… - zaczął groźnie, a
dziewczyna próbowała go dźgnąć jeszcze raz, ale tym razem Draco był na to
przygotowany i zręcznie zablokował jej rękę. Spojrzał na nią z jeszcze większą
wściekłością w stalowych oczach i już otwierał z oburzeniem usta, ale siedząca
tuż za nimi Pansy postanowiła się zlitować, złapała Dracona za głowę i
przekręciła tak, że nie wpatrywał się już w twarz Hermiony, tylko w surową,
pełną złości twarz nauczycielki.
Taktownie
postanowił zamilknąć i dogadać Granger następnym razem.
Profesor
Bielikow zmierzyła chłodnym spojrzeniem rozrabiającą dwójkę. Spojrzenie jej
zimnych, przywodzących na myśl skute lodem ziemie było nawet zimniejsze od
chłodnych, kryształowo niebieskich oczu Malfoya.
-Красиво. Skoro wy koncilitjes szeptat
нежности <
нежности – czułe słówka
przyp. Aut> ,
możem naciat lekcju. – powiedziała surowo łamaną angielszczyzną, co brzmiało
dość groteskowo. Mimo to, każdy ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się
nauczycielce, nie każde słowo było zrozumiałe. Draco jęknął.
-
Salazarze, co za wstyd… - mruknął dość głośno. – Ona mówi, że skoro skończyliśmy z Granger… eee… rozmawiać, to
możemy zaczynać lekcje.
-
Dzisiaj zajmiemy się transmutacją jubilerską… - powiedziała o dziwo poprawnie,
ale z dość silnym akcentem. – Chodzi mi o transmutowanie zwykłych… prjedmietów
– zająknęła się szukając odpowiedniego słowa, ale Draco odetchnął z ulgą, gdy
słowo użyte przez nauczycielkę nie odbiegało zbytnio od angielskiego. - … w
drogocenne kamienie, złoto albo monety. Jednak, rjebjata, nie dajtje się zwieść,
te czary są bardzo trudne. Tylko perfekcyjnie rzucone zaklęcie sprawi, że wasz
prjedmiet będzie wyglądał jak zloto i będzie trudno go odróżnić od oryginału. Ale
pamiętajcie ob etom, szto jewo wartość budzie tak sama. – a już tak dobrze jej szło… mruknął Draco trochę zły, że znów musi
przetłumaczyć reszcie.
-
Więc to zaklęcie jest bardzo trudne i trzeba je perfekcyjnie rzucić, żeby ten
przedmiot wyglądał tak, że wręcz niemożliwe będzie jego odróżnienie od
oryginału. Może wyglądać i ważyć tyle samo, ale jego wartość będzie wciąż taka
sama. – mruknął niechętnie. Prze uczniami zmaterializowały się kulki z gliny, a
nauczycielka zaczęła tłumaczyć.
-
Eto wasze zadanie. Macie przetransmutować te kulki w kamienie… - zająknęła się
znowu, a Draco szybko jej dodał zagubione słowo
-
Szlachetne. Kamienie szlachetne! – w jego głosie dało się słyszeć rosnące
zniecierpliwienie.
-
Właśnie… - dodała. Drobna dłoń Hermiony Granger wystrzeliła w powietrze tak, że
potrąciła opartego na ręce Dracona. Ten tylko pokręcił z niedowierzaniem głową,
był już dość przyzwyczajony do takich sytuacji.
-
A mamy transmutować to w jakiś szczególny kamień, czy obojętnie? – zapytała z
zapałem. Profesorka spojrzała pytająco na Dracona, który szybko jej
przetłumaczył, o co chodzi jego towarzyszce z ławki.
-
Transmutujcie w co chcecie na tym etapie. – przetłumaczył odpowiedź
nauczycielki, a następnie jej pytanie: - Ale musicie wiedzieć coś bardzo
ważnego o tym rodzaju transmutacji. Czy ktoś wie, co mam na myśli? – policzył w
myślach do trzech, a w górę wystrzeliła znów dłoń Gryfonki.
-
Te zaklęcia nie są trwałe. Prędzej czy później przestaną działać, a obiekt
powróci do normalności.
-
Choroszo. – powiedziała jasnowłosa kobieta, ale w jej głosie nie było słychać
ani krzty entuzjazmu. – Pjat punktów dla Gryffindoru! Teraz zajmijcie się
wszyscy transmutacją. Zaklęcie brzmi transformatio extrenalus –
zarządziła i usiadła za biurkiem, by obserwować postępy uczniów.
Hermiona
natychmiast ochoczo wzięła się do pracy. Co prawda nigdy wcześniej nie przerabiała
bezpośrednio „fałszerskich” zaklęć, za wyjątkiem zaczarowania monet w piątej
klasie, ale sporo czytała o tego rodzaju zaklęciach. Nigdy szczególnie jej to
nie interesowało, ale warto było się z tym zaznajomić.
Za
jej pierwszą próbą nic się nie stało, tylko kulka lekko drgnęła. Dopiero za
trzecią gliniana kulka przemieniła się w śliczny, błękitny, jaśniejący
tajemniczą kobalt. Uśmiechnęła się z satysfakcją, a jej radość przypieczętował
fakt, że jej jako pierwszej w całej klasie się udało przetransmutować w pełni
kulkę w kamień szlachetny. A jej uśmiech nieznacznie się poszerzył, gdy
zauważyła, że siedzący obok niej Malfoy wciąż męczył się z zaklęciem, a efekty
były dość mierne.
-
Jejku, Hermiono! – usłyszała radosny głos za sobą. Pansy Parkinson zaglądała ze
swojej ławki prosto na jej kamień. – Jak zwykle pierwsza! – pochwaliła ją
Ślizgonka, na co Hermiona wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Pansy raczej nie
należała do osób od których mogłaby się spodziewać komplementów.
-
Ee… - zająknęła się Hermiona z miną usiłującego myśleć gumochłona – Dzięki…
Pansy… - Draco prychnął, słysząc słowa Gryfonki, ale wciąż męczył się z kulką,
która kilka razy przemieniła się w kamień szlachetny, niestety na ułamki
sekund.
-
Ale popatrz, Dafne! – Pansy szturchnęła łokciem swoją koleżankę z ławki, Dafne
Greengrass. Hermiona poznała ją na wakacjach, jako nową „przyjaciółkę” Rona.
Dafne była przemiłą osobą, bardzo łagodną, ale i ambitną. Opowiadała, że w
przyszłości chce zostać magomedykiem.
-
Na co? – spytała nieprzytomnie Dafne, przed którą właśnie zmaterializował się
ładny szmaragd. Pansy wydawała się nie zrażona, że sama nie wykonała
jakichkolwiek kroków w celu przetransmutowania swojej kulki.
-
Na piękny kobalt Hermiony! – zawoła z podejrzanym entuzjazmem czarnowłosa Ślizgonka
– Wygląda zupełnie jak oczy Draco, nie sądzisz Daf? – spytała, a jej głos
wprost ociekał słodyczą. Hermiona ze świstem wciągnęła powietrze, a Draco
drgnął jak oparzony i odwrócił się w stronę koleżanek z domu Salazara.
-
Wiesz… w sumie jak tak o tym mówisz to faktycznie, Draco ma identyczne oczy. –
mruknęła bez entuzjazmu Dafne, unikając wzroku Hermiony i Dracona.
-
To takie słodziutkie i kochane, prawda Daf? – dopytywała się ociekającym
słodyczą głosem Pansy.
-
Tak, myślę że owszem, całkiem urocze… - brązowowłosa Ślizgonka nie wiedziała,
gdzie podziać oczy. Hermiona poczuła bezwiednie, że jej policzki powoli robią
się czerwone.
-
Ja tylko lubię niebieski kolor – szepnęła, widząc że profesor Bielikow zajmuje
się pomocą Harry’emu. – To nie ma nic wspólnego z jego oczami!
-
Nie bądź taka, Herm… - zaświergotała wesoło Pansy, a w jej czarnych oczach
zaświeciły się radosne iskierki. Zaraz jednak szepnęła konspiracyjnie w stronę
Hermiony – Ślepka naszego Dracona kradną wszystkie niewieście serca, nie wmawiaj
nam, że jesteś wyjątkiem.
-
Wcale nie podobają mi się jego oczy! – syknęła Hermiona, aby nikt poza
Ślizgonkami tego nie usłyszał – Komu mogłyby się podobać takie wodniste ślepia…
- dodała mściwie, wiedząc, że Malfoy jest bardzo przeczulony na punkcie swojego
wyglądu. I nie zawiodła się. Draco odwrócił się szybko z wściekłą miną, gotów
rozpętać nową kłótnię.
-
W co ty pogrywasz Parkinson? – zapytał ze złością Draco, który postanowił raz
na zawsze skończyć tę dyskusje. Mimowolnie od transmutacji fałszerskiej (która
nawiasem mówiąc wydawała mu się bardzo interesująca i bardzo warta
przyswojenia) jego uwagę odwracała rozmowa Pansy i Dafne z Granger. Zupełnie
nie rozumiał co działo się z Pansy: ta mała jędza widocznie coś knuła, o tak,
znał ją na tyle, że był tego pewien. Tylko nie miał pojęcia co siedziało w
szalonej głowie jego czarnowłosej przyjaciółki. Poza tym, gdy tylko nakrzyczał
na Parkinson, ta przybrała najbardziej niewinną minkę, jaką tylko miała w swoim
asortymencie. To już dobitnie świadczyło o tym, że Pansy knuje coś bardzo,
bardzo niedobrego. – Zresztą zajmij się w końcu lekcją! I daj nam pracować –
zaperzył się, chcąc wreszcie pojąć coś z tej niebywale fascynującej dziedziny
transmutacji. Po chwili Hermiona również się odwróciła, a minutę później
podeszła niedaleko nich profesor Bielikow i widząc w pełni przetransmutowane w
kamienie kulki na miejscu Hermiony i siedzącej za niej Dafne dodała po 10
punktów dla ich domów.
-
Granger! – syknął blondyn, gdy sylwetka nauczycielki oddaliła się w przeciwległy
kraniec klasy, gdzieś w stronę Pottera i jego szajbniętego kumpla Piromana, . –
Znieważyłaś przed chwilą moje oczy!
-
Nic podobnego, Malfoy. Po prostu powiedziałam całą prawdę… - odparła znudzonym
głosem Hermiona, obracając w dłoni niewielki, błękitny kobalt. Poczuł jak
wzrasta w nim uczucie irytacji, że on jeszcze nic skutecznie nie wyczarował
-
Nie kłam, Granger… Moje oczy podobają się wszystkim, a ty nie jesteś wyjątkiem…
- dodał z ogromną pewnością siebie.
-
Niby co miałoby mi się w nich podobać? To, że są blade, wodniste, wyłupiaste i mdły kolor? – dopytywała się, a na jej ustach
błąkał się lekki uśmiech.
-
No chyba ten kolor nie jest taki najgorszy, skoro twój kamień ma taki sam
odcień… - syknął sarkastycznie, z pewną dozą satysfakcji, ale natychmiast
urwał, widząc, że nauczycielka patrzy na niego nieprzyjaznym wzrokiem.
Odchrząknął i rzucił zaklęcie jeszcze raz. Tym razem kulka drgnęła i zmieniła
kształt, ale nie barwę i masę. Wciągnął powietrze i opadł zrezygnowany na
krzesło. Był jednym z najzdolniejszych uczniów, eliksiry, obrona przed czarną
magią, zaklęcia, numerologia, zielarstwo i astronomia nie miały przed nim
tajemnic, ale transmutacja i opieka nad magicznymi stworzeniami były jego piętą
achillesową. Ta pierwsza raczej mu nie szła (choć wciąż uplasowywał się na
całkiem przyzwoitej pozycji w klasie), a tej drugiej po prostu nie chciał się nauczyć. Nie bardzo lubił
zwierzęta, brakowało mu do nich cierpliwości i dobrego podejścia, poza tym OPCM
uczył Hagrid, któremu lubił działać na nerwy, bo to z kolei doprowadzało do
furii Granger, Pottera i Weasleya.
-
Wiesz, Malfoy… - zaczęła Granger, która znów wpadła w swój moralizatorski ton –
Mogłabym ci pomóc, gdybyś tylko poprosił.
-
Chyba śnisz, Granger. – sarknął, ale zaraz pożałował swojej raptowności. Fakt,
faktem, że musi przyłożyć się do transmutacji, a Gryfonka bardzo by mu pomogła.
Oczywiście, prędzej połknąłby własny język, niż przyznał, że jej potrzebuje.
Jeszcze
raz machnął różdżką i wypowiedział zaklęcie. Kulka ponownie zaczęła się powiększać
i zmieniać kształty. Wydawało mu się nawet, ze zobaczył coś na kształt
czerwonego błysku na jego powierzchni. I to by było na tyle.
-
Oh, spójrz Draco – zaświergotała wesoło za jego głową Pansy Parkinson –
Seamusowi Finniganowi już się udało przetransmutować to w beżowy cyrkon! –
Draco niechętnie odwrócił się w stronę Gryfona i poczuł się… no właśnie, jak
się poczuł? Zły, że ten piroman okazał się od niego lepszy? Zniecierpliwiony
albo wściekły, gdy Finnigan pokazał Hermionie w pełni przetransmutowany kamień,
a ona uniosła w jego stronę kciuki z niemą gratulacją?
-
Dobra, Granger… - zaczął niemrawym, nienaturalnie cichym wręcz głosem. Hermiona
obróciła się ku niemu i z obojętną miną przyglądała się jego twarzy. –
Przemyślałem twoją propozycję – dławił się nieomal własnym językiem, a jego
oczy błądziły po całej klasie, gorączkowo unikając zasięgu jej brązowych
tęczówek.
-
I? – dopytywała się dziewczyna, a on wiedział, że domaga się tego jednego,
magicznego słowa.
-
I zgadzam się na twoją pomoc. – oświadczył łaskawie, a Hermiona prychnęła
krytycznie. Gdy w końcu na nią spojrzał, unosiła drwiącą jedną brew, a on
poczuł się jakby stał przed samą McGonagall.
-
Więc to ty mi wyświadczasz łaskę, zgadzając się bym CI pomogła? – spytała
chłodno, a on poczuł, że faktycznie trochę głupio to rozegrał.
-
Nie… To znaczy, miałem na myśli, że twoja pomoc mogłaby mi… trochę się przydać.
-
Trochę? Malfoy!
-
Oh no dobrze. Nieporadzesobiejeślityminiepomożesz. – mruknął z prędkością
karabinu maszynowego.
-
A może jakieś, hmm… magiczne słowo?
-
Imperio… - mruknął ironicznie, ale i to doszło do jej uszu. Zmarszczyła
gniewnie nos i przewróciła oczami. Gest zarezerwowany dla niego.
-
Malfoy… - syknęła groźnie. A on uniósł ręce w geście kapitulacji.
-
Dobrze, już dobrze. ProszęGrangerpomóżmi…. – znów zaczął mówić nienaturalnie
szybko, uciekając swoimi chłodnymi oczami z zasięgu jej ciepłych, cierpliwych,
brązowych oczu.
-
No cóż, jak na ciebie to i tak olbrzymi sukces… - mruknęła chłodno – A więc
Malfoy, nie ukrywam, że obserwowałam cię… - zaczęła, ale przerwał jej złośliwy
głos Ślizgona
-
Mam się zacząć bać?
-
Ucisz się łaskawie, jeśli chcesz wreszcie to przetransmutować! A więc,
obserwowałam ciebie i twoje nieudolne próby transmutacji, Malfoy i wiem co
robisz źle. Pierwszym takim czynnikiem jest fakt, że cały czas się rozpraszasz,
a to rozmawiasz ze mną, a to krzyczysz na Pansy, albo odwracasz się w stronę
Seamusa. Powinieneś być całkowicie skupiony Drugim jest fakt, że nieco zbyt
żywiołowo i za szybko ruszasz różdżką. Ruch sam w sobie jest poprawny, ale ty
wykonujesz go za szybko. – pouczyła go, skrzywił się niechętnie, ale wystawił
osłonięty szeroką, czarną szatą nadgarstek w jej stronę i zastygł w
oczekiwaniu. Gryfonka uniosła brwi jeszcze wyżej, w geście najszerszego
zdziwienia, ale z wahaniem chwyciła nadgarstek blondyna i wykonała nim ruch
różdżką w odpowiednim tempie. – Teraz powtórz to ale z kwestią zaklęcia.
-
Transformatio
extrenalus – powiedział, powtarzając ruch, jaki Granger wykonała jego
ręką. Gliniana kulka wykonała ruch taki jak poprzednio, zaczęła się powiększać
i już po kilku sekundach na jej miejscu stał duży, błyszczący, ognistoczerwony
rubin. Kontrastował się z chłodnym błękitem kobaltu Hermiony, ale mimo tego, że
oba kamienie znacząco się różniły, to gdy leżały obok siebie na drewnianej
ławce stanowiły razem ładny, dopasowany widok.
-
Całkiem, całkiem! – dziewczyna pochwaliła efekt jego pracy. A on wyprężył się z
dumy. Jego piękny, szlachetny, drogocenny rubin na pewno był lepszy od cyrkonu
Finnigana.
***
-
Malfoy, mogę mieć do ciebie prośbę? – spytała z wahaniem Hermiona prawie
biegnąc za idącym szybko Draconem. Właśnie skończyli lekcje i nie wiedzieli
jeszcze, co mają robić. On prawdopodobnie nie zgodziły się tak łatwo na
odrabianie lekcji albo siedzenie w bibliotece, a ona nie byłaby zachwycona
włóczeniem się po zamku i dręczeniem innych uczniów. To znaczy, ona z pewnością
by tego nie zrobiła, ale Malfoy owszem. A przez te bransoletki musieli spędzać
całe dnie w swoim towarzystwie, co nie było łatwe, zważywszy na ich kompletnie
różne charaktery i preferencje.
-
Jaką prośbę? – spytał znudzony chłopak, nie zwalniając ani odrobinę kroku.
-
Wiem, że na pewno nie znosisz lekcji mugoloznawstwa… - zaczęła, a Draco burknął
ironicznie:
-
Bystra jesteś…
-
Nie przerywaj mi! – ostrzegła go – Wiem, także że nie mieliśmy dziś
mugoloznawstwa i widzę, że nie przepadasz za swoim wujkiem, profesorem La
Ruse’em, ale… - zająknęła się i spuściła oczy z zakłopotania.
- Ale co? – warknął zły. Nienawidził owijania w
bawełnę. Co innego, gdy sam tak robił, ale wprost nie znosił, gdy ktoś inny
robił tak w stosunku do niego.
-
Ale zobaczyłam, w gabinecie profesora La Ruse’a mugolską książkę, której dawno
nie czytałam. Prawdę mówiąc ostatni raz miałam ją w rękach jeszcze przed wojną.
I zastanawiam się, czy mogłabym ją od niego pożyczyć – powiedziała cicho, a on
pokręcił ze niedowierzającym uśmiechem głową. Istotnie, w gabinecie jego wuja
było wiele książek, ale nie zwracał jakoś na nie bliższej uwagi. Ale nie było
nic zaskakującego w tym, że Granger się im przyjrzała i nawet wypatrzyła swoją
ulubioną.
-
Nie wierzę, Granger – powiedział całkiem wesołym tonem, na co dziewczyna
popatrzyła na niego z nieukrywanym zdumieniem – ale w sumie, nie powinienem się
dziwić. Ale nie mam zamiaru iść i w dodatku rozmawiać z wujem Trevorem… -
powiedział ostro.
-
Oj, Malfoy! Nie rób problemu - zawołała proszącym tonem, unosząc na niego
łagodne i wciąż proszące spojrzenie brązowych oczu. – W końcu zaklęcie Blaise’a
nie pozwoli mi iść tam samej, nigdy więcej nie będziesz musiał do niego iść,
nawet nie musisz się do niego odezwać, ja sobie poradzę. Tylko chodź ze mną, bo
wiesz dobrze, że sama nie mogę. Bardzo zależy mi na tej książce… - dodała
bardziej do siebie niż do niego.
Draco
przyjrzał jej się ostrożnie. Naturalnie, wcale nie było mu jej żal, co to to
nie… Po prostu pomyślał, że skoro klątwa Zabiniego jest tak silna i zostało
jeszcze sześć dni do jej wypalenia, powinien spełnić jej zachciankę, bo i on
może niedługo potrzebować, gdzieś pójść. Jak na przykład parę dni temu, gdy ona
zgodziła się udać z nim na trening Quidditha i nawet zgodziła się lecieć z nim
na miotle.
Wydął
niepewnie usta i udał, że się zastanawia. Wiedział już jednak, co jej odpowie.
-
Dobrze, Granger, prowadź… - powiedział ironicznie, a Hermiona pisnęła radośnie
i razem udali się do klasy Trevora La Ruse’a.
***
Trevor
La Ruse uniósł głowę, gdy usłyszał pukanie do drzwi gabinetu. Przez chwilę miał
nadzieje, że ujrzy w nich Minerwę, ale to byłoby wręcz nierealne.
Chwilę
później w drzwiach stanęła osobliwa parka. Jego bratanek, wysoki, jasnowłosy
Ślizgon, o pociągłej, bladej twarzy z dumnym i cynicznym wyrazem, które
potęgowały jeszcze bardziej zielono-srebrne barwy jego domu. Obok niego stała
dużo drobniejsza, szczupła dziewczyna, o jasnej twarzy, kilku piegach na
zadartym nosie i burzą kasztanowych loków, pasujących do patrzących na niego z
niebywałą, jak na jej wiek mądrością. Wszystko w jej wyglądzie dopełniały barwy
Domu Lwa.
Wiedział
już, że ową dziewczyną był Hermiona Granger, czarownica mugolskiego
pochodzenia, o której tyle zawsze słyszał podczas wizyt u Malfoyów. Lucjusz,
syn kuzyna Trevora, Abraxasa, był jego chrześniakiem. Trevor sam nigdy nie
doczekał się dzieci, więc rozpieszczał Lucjusza, co nie wyszło na dobre
chłopakowi. Lucjusz dorastał tylko pod toksycznym wpływem Abraxasa, bo matka
Lucjusza, Demetria zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach, gdy dzieciak miał osiem
lat. Gdy Trevor przypominał sobie, jak Demetria była zmęczona i zrezygnowana (wręcz
zaszczuta) w ostatnich latach swojego życia, miał przerażające przeczucie, że
Abraxas miał coś wspólnego z jej śmiercią.
Gdy
La Ruse miał jakieś czterdzieści kilka lat, dowiedział się, że Abraxas wraz z
synem wspierają Czarnego Pana, a Lucjusz wstąpił w szeregi Śmierciożerców.
Chcieli oni zwerbować także Trevora, który był mistrzem eliksirów i niezwykle
uzdolnionym czarodziejem, słynącym z nadprzeciętnego sprytu i rozumu. Trevor
wtedy porzucił świat magicznej Anglii i wyjechał do Francji, gdzie pozostał do
czasu gdy pewno niepozorne dziecko pozbawiło mocy samego Lorda Voldemorta.
Wtedy na kilkanaście lat zapanował spokój, a Lucjuszowi, który uniknął Azkabanu
urodził się syn, którego Trevor nie rozpieszczał nigdy tak jak Lucjusza.
Lucjusz wyrósł na małostkowego, rasistowskiego mężczyznę, a Trevor nie chciał,
by to samo stało się z Draconem.
Niestety,
nie miał zbyt wiele wpływu na wychowanie chłopaka, przeszkodą był kuzyn
Trevora, Septimus, ojciec Lucjusza i dziadek Dracona, okrutny, mściwy człowiek,
o wiele gorszy od Lucjusza.
Pojawiał
się w jego życiu zwykle na kilka tygodni rocznie i podczas tych dni
niejednokrotnie słyszał utyskiwania młodego Malfoya Juniora, o tym, że
przemądrzała szlama Granger bardzo działa mu na nerwy i w dodatku jest we
wszystkim najlepsza. Cieszył się wtedy, że ktoś utrze nosa niebezpiecznie
aroganckiemu i złośliwemu dzieciakowi i pokaże mu, że mugolska krew nie jest w
niczym gorsza od czarodziejskiej.
Jednak
Draco dorósł i został wręcz zmuszony przez rodzinę i wywieraną na nim presje do
wstąpienia w Szeregi Czarnego Pana w miejscu Lucjusza, który wylądował wówczas
w Azkabanie. Gdy usłyszał o tym, że jego bratanek, Draco miał wiele wspólnego
ze śmiercią Dumbledore’a i wpuszczeniem Śmierciożerców do szkoły, Trevor
stchórzył i znów uciekł z Anglii, gdy powrócił Czarny Pan. Wrócił dopiero w
ostatnich miesiącach wojny i zaczął działać w Zakonie Feniksa. Wtedy po latach
znów spotkał Minerwę, która wciąż nie chciała go znać.
Po
powrocie był świadkiem przemiany swojego bratanka. Pewnej burzliwej nocy Draco
zapukał do ich kwatery (nikt nie wiedział, skąd młody Malfoy znał jej
lokalizacje, później okazało się, że zdradził mu ją Severus Snape, którego
wszyscy uważali wtedy jeszcze za zdrajcę) i poinformował z wielkim
przekonaniem, że chce zmienić strony.
Po
wojnie Draco wydawał się znów sobą, ale Trevor widział jakąś nieśmiałą zmianę,
która zaczęła w nim kiełkować, a która zaczęła się w pełni rozwijać jakieś pięć
dni temu. Pierwsze, co go zdziwiło, to fakt, że Draco zaczął spędzać całe dnie
z ową znienawidzoną przez siebie mugolką. Oczywiście, Trevor, choć należał do
rodziny Malfoyów nie miał nic do mugoli, ani czarodzieji pochodzących ze świata
niemagicznego. Po rozstaniu z kobietą jego życia i ucieczce do Francji żył
właściwie bez magii, wśród mugoli. Ale nie wyobrażał sobie, że Draco ot tak,
zacznie prowadzać się właśnie z Hermioną Granger.
Z
rozmyślań wyrwał go właśnie głos tej dziewczyny:
-
Dzień dobry, profesorze, mam nadzieje, że nie przeszkadzamy. – powiedziała
uprzejmie i szturchnęła lekko Malfoya w ramię, który natychmiast wymamrotał
kilka słów powitania. Trevor zdawał sobie sprawę, że Draco nie do końca za nim
przepada, ale chciał naprawić ich relację i bardzo się ucieszył, że jego
bratanek sam pojawił się w drzwiach jego gabinetu.
-
Ależ skąd, moi drodzy. Cieszę się, że was widzę, Draco i panna Hermiona
Granger, tak? – spytał, choć doskonale wiedział kim ona jest. Jako przyjaciółka
Harry’ego Pottera była powszechnie znana, poza tym zrobiła bardzo wiele w
minionej wojnie, ale on szczególnie ją zapamiętał po pamiętnej lekcji
mugoloznawstwa, gdy to kazał wszystkim uczniom przedstawiać swych partnerów z
ławki. – Co was do mnie sprowadza?
-
Na minionej lekcji zobaczyłam w pana klasie wiele mugolskich książek, a wśród
nich moją ulubioną. Bardzo dawno miałam z nią styczność i zastanawiam się, czy
mogłabym ją od profesora pożyczyć na kilka dni. Obiecuję, że oddam w
nienaruszonym stanie. – zapewniła go gorąco. Ta dziewczyna bardzo mu kogoś
przypominała. Tak, gdy patrzył na nią i Dracona miał wrażenie, że patrzy na
swoją przeszłość.
-
To żaden problem, moja droga – zapewnił ją szybko. Oczywiście, że pozwoliłby
jej pożyczyć ta książkę, ale odkąd dowiedział się mimochodem od Dracona, że
dziewczyna jest ulubienicą McGonagall postanowił być dla niej wyjątkowo miły. –
O którą książkę ci chodzi?
-
„Duma i uprzedzenie”, panie profesorze – Trevor drgnął ledwo zauważalnie i się
uśmiechnął sam do siebie. Poszedł z nią do owego regału, a Draco jak cień
podążył za nimi. Wyjął twardo oprawioną książkę i wręczył ją po chwili
Gryfonce. Nie potrafił zliczyć ile razy już miał ją w rękach.
-
Dziękuję, panie profesorze. Jak tylko ją przeczytam od razu panu oddam. –
zapewniła jeszcze gorliwie. Widział, jak jego bratanek wywraca oczami, patrząc
na swoją koleżankę. W tym spojrzeniu była drwina pomieszana z czymś jeszcze.
Jakby tkliwością? Przyzwyczajeniem?
-
Draco – zaczął, widząc że ta dwójka szykuje się powoli do wyjścia – Może
wpadniesz kiedyś odwiedzić starego wuja? – spytał, nie chcąc pokazać jak bardzo
mu na tym zależy. Draco drgnął lekko i się zawahał – Możesz też przyprowadzić
pannę Granger. – dodał szybko, a dziewczyna się zarumieniła i spojrzała z
niepokojem na Malfoya, który spojrzał na nią zaskoczony. Gdy ich spojrzenia się
spotkały oboje odwrócili głowy z zażenowaniem.
-
Tak, może wpadniemy… - dodał po chwili milczenia Draco nieco nienaturalnym
głosem i pociągnął dziewczynę nerwowo za szatę w stronę wyjścia.
-
Jeszcze raz dziękujemy, panie profesorze! Do widzenia! – zawołała na odchodnym
i wraz z młodym arystokratą zniknęła w drzwiach.
***
-
Świetnie, Granger, po prostu świetnie! – ironizował Malfoy, gdy szli korytarzem
od klasy profesora La Ruse’a – Teraz La Ruse będzie mnie męczył, żebym do niego
wpadł… A tak chciałem tego uniknąć.
-
Przestań, Malfoy. To twój wujek, powinieneś spędzić z nim trochę czasu, wydaje
mi się, że mu na tym zależy. – pouczyła go tak samo, jak dziś rano na
śniadaniu. – Wydaje się być naprawdę w porządku, nie wiem dlaczego go tak nie
lubisz. – pokręciła z niedowierzaniem głową.
-
Bo to straszny pozer! Ale zapomniałem, że ty takich lubisz – zaśmiał się bardzo
złośliwie – Najpierw Potter, potem Lockhart, Finnigan i La Ruse! – wytknął jej.
-
Harry i Seamus nie są pozerami! – oburzyła się dziewczyna mocniej przyciskając
do piersi otrzymaną od profesora książkę.
-
Potter może i nie aż tak bardzo . – zgodził się niechętnie Draco, bo w końcu
przecież Wybraniec dosłownie uratował mu i jego rodzinie tyłek po wojnie.
Dzięki jego wstawiennictwu uniknęli Azkabanu. – Ale Finnigan owszem! – warknął
natychmiast.
-
Eh, dyskusja z tobą jest bezcelowa, bo ty zawsze wszystko wiesz lepiej. –
powiedziała zrezygnowana Hermiona – Zajmijmy się czymś innym… Musimy spędzić
razem jeszcze prawie sześć godzin, więc ograniczmy kłótnie do minimum. –
poprosiła i nie czekając na jego odpowiedź otworzyła stara książkę La Ruse’a.
Przez chwilę szli w milczeniu, ale widząc zaabsorbowaną książką dziewczynę,
Malfoy postanowił trochę zażartować i wydarł jej zręcznym gestem książkę i
zaczął przeglądać.
-
Hej! – krzyknęła oburzona dziewczyna – Oddawaj! – zażądała, próbując wydostać z
jego dłoni książkę. Był od niej jednak sporo wyższy i uniósł wysoko książkę,
przeglądając ją niedbale, tak, że była jeszcze dalej od Gryfonki. Dziewczyna
podskoczyła, ale na nic się to nie zdało.
-
Pan Darcy? Elizabeth? – zadrwił, czytając pobieżnie losowe zdania z różnych
stronic – Brzmi jak kiepski romans…
-
Nie znasz się, Malfoy i oddawaj mi tą książkę – złościła się dziewczyna i
patrzyła na niego z ostrymi błyskami w zwykle łagodnych i cierpliwych oczach. A
on, cóż on kochał ją denerwować i dalej w najlepsze przeglądał książkę. Na
jednej z końcowych stron widniał jednak podpis właściciela.
-
Granger! – zawołał już poważniejszym tonem – Chyba powinnaś to zobaczyć… -
powiedział podsuwając jej ową stronę pod nos.
Na
pożółkłej kartce widniały tylko inicjały, które już widzieli : T.LR
„(…) - Granger,
chodź tutaj! – zawołał, utkwiwszy wzrok w drewnianej ścianie. Hermiona, zajęta
segregacją narzędzi ogrodowych prychnęła z irytacją.
- Nie mam czasu,
Malfoy! Jakbyś nie zauważył, jestem trochę zajęta! – ofuknęła go, nie dorywając
się od swojej roboty.
- No weź chodź, nie
pożałujesz… - zachęcał ją Malfoy. Hermiona westchnęła głośno, ale podeszła do
Ślizgona, złorzecząc pod nosem
- Oby to było coś
ważnego, Malfoy…
- Patrz… -
powiedział krótko Draco. Na drewnianej ścianie wiekowego budynku widniał wyryty
napis:
T.LR
i M.M
Slyth.
Gryf.
13 wrzesień 1953 rok, siódmy rok nauki
- Te napisy mają
już jakieś 45 lat, Malfoy… - powiedziała Hermiona zaskoczona. To nie było tak
dużo w porównaniu z tym, ile lat miał Hogwart, ale mimo wszystko…
- Pewnie ktoś miał
tu też szlaban, prawie równo 45 lat temu… - powiedział zamyślony Draco.
Przyglądał się z uwagą wyrytym inicjałom. Pierwszy z nich był mu dobrze znany.
- Granger… -
wydukał – mój wuj! – Hermiona spojrzała na niego jak na idiotę, ale on
kontynuował. T. LR – Trevor La Ruse! – wykrzyknął tonem odkrywcy. Hermiona
uniosła brew w zadumie, ale zaraz odparła sceptycznie.
- Malfoy, to pewnie
tylko zbieżność nazwisk. Przez Hogart przewinęło się wielu uczniów, to może być
każdy…
- Masz racje. Ale
La Ruse był w Slytherinie, a tu pod tymi inicjałami pisze jak byk „Slyth”! Poza
tym stryj dokładnie 45 lat temu kończył Hogwart… (…)”
<fragment
rozdziału XVI>
- A
niech mnie! – zdumiała się dziewczyna – Wygląda na to, że miałeś racje, Malfoy!
-
Ja zawsze mam racje! – chełpił się – Tylko ciekawi mnie kim, jest ten M.M ? – spytał mając na myśli drugie
inicjały.
-
Nie wiem, ale oddaj mi wreszcie tę książkę! – zażądała i korzystając z zamyślenia
blondyna szybko wyrwała mu książkę z ręki. Zaczęła ją przeglądać, zawsze miała
słabość do starych książek. Gdy jej wzrok zatrzymał się na pierwszej stronie
książki zatrzymała się i spojrzała z niedowierzeniem jeszcze raz na tą kartkę.
Oprócz tytułu widniał na niej napisany czarnym atramentem napis.
-
Malfoy? Chyba znalazłam M.M ! – zawołała
-
Że co? Tak szybko? – zdziwił się blondyn, ale ona bez słów po prostu pokazała
mu książkę. Napis brzmiał:
Trevorovi, z okazji świąt
Bożego Narodzenia, 24 grudnia 1954r.
Wesołych świąt, Trev. To moja ulubiona książka,
wierzę że tobie także
się spodoba.
Na zawsze twoja,
M.M
-
Nieźle Granger! – pochwalił ją szczerze Ślizgon – Teraz wiemy, że M.M to
kobieta… Musimy się dowiedzieć, kto to jest! – zawołał z entuzjazmem Draco, a
Hermiona spojrzała na niego jak na ducha. Nieczęsto widziała go w takim stanie.
-
Naprawdę tak to cię ciekawi? – upewniła się. Pokiwał głową, a ona westchnęła. W
końcu zgodził się pójść z nią do nielubianego wuja, ona też mogłaby się na coś
zgodzić… - Ale jak chcesz się dowiedzieć, kim jest M.M?
-
Jak myślisz, kto ma rejestry wszystkich uczniów i mnóstwo kartotek? – zapytał z
iście ślizgońskim uśmiechem na ustach. Hermiona wytrzeszczyła szeroko brązowe
oczy.
-
Chyba nie mówisz o Filchu? – spytała z niedowierzaniem. Draco tylko pokiwał
głową z szerokim uśmiechem na ustach.
-
Właśnie o nim, Granger, właśnie o nim…
***
-
Malfoy! – pisnęła dziewczyna, rozglądając się nerwowo po korytarzu – Nie możesz
się włamać do kantorku Filcha! Złapie nas i wlepi nam szlaban! – próbowała
przemówić mu do rozumu, ale było to bez celowe. Nawet nie tylko dlatego, że w
jej mniemaniu Draco Malfoy tego rozumu nie miał…
-
Nikt nas nie przyłapie, Granger, bo Fred i George Weasleyowie nam pomogą! Załatwiłem
to przecież…– mruknął, wciągając różdżkę i otwierając zaklęciem drzwi do
kantorka Filcha.
-
Nie mów mi, że wszedłeś w komitywę z bliźniakami… - jęknęła Hermiona, gdy Draco
wszedł do po mieszczenia a ją pociągnął za sobą.
Kantorek
Filcha był raczej niewielki, bardzo schludnie urządzony i wręcz klinicznie
czysty. Ściany były obklejone ładnymi tapetami w kwiatki, a na podłodze leżał
rozłożony puszysty, brązowy dywan. Pod ścianą stało ładne, drewniane biurko,
gdzie pewnie niektórzy uczniowie odrabiali szlabany. Jednak ich interesował
przeciwległy kraniec pokoju, ten, przy którym stała wielka, szafka z mnóstwem
szuflad. „Małe” archiwum Filcha.
-
Oni tylko odciągnął jego uwagę na godzinę, a my zwiniemy mu tylko wszystkie
kartoteki z roku 1953, czyli tego, w którym La Ruse odrabiał z tajemniczą M.M.
-
Niech ci będzie, tylko się pospiesz… - mruknęła, nerwowo rozglądając się po
pokoju i przystępując z nogi na nogę. Już dostała jeden szlaban za
nieprzepisową wycieczkę do Zakazanego Lasu, nie zamierzała dostać jeszcze
jednego i to w dodatku kolejnego przez Malfoya!
Na
szczęście Filch, wieczny esteta miał wszystko dokładnie posortowane i
odznaczone. W końcu Malfoy natrafił na szufladkę z roku szkolnego 1953/54. Nie
zastanawiając się ani chwili dłużej wziął wszystkie papiery, jakie mieściły się
w szufladzie (a było ich całkiem sporo) i szybko pognał do wyjścia, a Hermiona,
rada, czy nie rada pobiegła tuż za nim.
Zamknęli
drzwi do kantorka i ostrożnie się wycofali z korytarza, w którym niepodzielnie
królował Filch i Pani Norris.
-
Co z tym robimy, Granger? – zapytał Malfoy wskazując na stertę papierów w
swoich dłoniach.
-
Jak to? Wkręcasz mnie w swój szalony plan kradzieży akt Filchowi, a potem
pytasz się mnie co z tym zrobić? – syknęła ostro Hermiona, która była pewna, że
kolejna eskapada z Malfoyem przyprawiła ją o kilka siwych włosów.
-
Nie to mam na myśli, wariatko. Chodzi mi o to, że nie możemy z tym tak po
prostu paradować po szkole. Musimy gdzieś to ukryć. – powiedział niecierpliwie
wywracając oczami. Hermiona spojrzała z powątpieniem na akta w dłoniach
Ślizgona, nie bardzo chciała mieć z nimi do czynienia
-
Są kradzione i ja nie chcę mieć z nimi nic wspólnego! Zabierz je do siebie do
lochów, w końcu to ty je ukradłeś.
-
Nie wiem, czy to taki dobry pomysł, Granger. Moja osoba i tak budzi już wiele
kontrowersji wśród ślizgońskiej społeczności, a widok mnie z tymi papierami będzie
budził szok i zdumienie. Uwierz mi, to nie byłby codzienny widok. Za to widząc
ciebie z nowymi papierami i pergaminami nikt się nie zdziwi i nawet nie będzie
chciał ich przejrzeć. – zauważył trzeźwo, a Hermiona przyznała mu w duchu
rację.
-
Może i tak, ale nie chcę ich mieć w pokoju, będę miała wyrzuty sumienia –
jęknęła niemal płaczliwie. Draco przyjrzał się jej badawczo chłodnymi oczami.
-
Spokojnie, Granger, gdy tylko znajdę to czego szukam odstawię je z powrotem.
Przy odrobinie szczęścia już bez udziału twojej osoby… - sarknął lekko. – To co
idziemy do twojego dormitorium? – zapytał. Nie bardzo podobały mu się pokoje
Gryfonów, a jej pokój był w dodatku ciasny, w końcu mieszkało tam pięć bab,
które wszędzie miały swoje ciuchy i kosmetyki. Ale lubił ten kąt pokoju, który
ona zajmowała. Pełen książek, rolek pergaminów, to był azyl.
-
Nie wiem czy to dobry pomysł. Co prawda Ginny wciąż nie ma, a Thalia od rana
wszystkim opowiada, że ma randkę na błoniach z Timothym, ale Lavender i Parvati
mogą tam być… Nie jestem pewna, czy chcę żeby nas razem widziały… - powiedziała
kwaśno, ale Draco doznał dosłownie objawienia. Jego twarz wykrzywił szeroki
uśmiech, a błękitne oczy pojaśniały z ekscytacji.
-
Mam pewien pomysł Granger… - zaczął z
krzywym uśmiechem, a Hermiona z doświadczenia wiedziała już, że to nic dobrego
– Musisz mnie tylko pod zaklęciem kameleona przemycić do swojego pokoju, czyli
nic nowego!
***
I
tak po raz kolejny Hermiona wprowadzała Malfoya do Pokoju Wspólnego Gryfonów.
Tym razem był spokojniejszy i nie korzystał z chwilowej niewidzialności po to,
by dokuczyć Gryfonom. Prawdopodobnie dlatego, że był do reszty zaobserwowany
papierami z kartotek Filcha, które przed chwilą zdobyli.
Hermiona
już nie była tak zestresowana, jak za pierwszym razem, gdy go tu wprowadzała,
poza tym ucieszyło ją, że Draco nie zaczepia nikogo, ani nie ciągnie Gryfonek
za włosy. To oszczędzało jej wiele nerwów. Jedyne o co prosiła, to fakt, żeby
od razu, gdy zakończy się czas działania bransoletek Ravenclaw, Gryfoni
naprędce zmienili hasło, bo stare (Tiara i miecz) aż nazbyt dobrze znał Dracon.
-
Hermiono! – dobiegł ją radosny głos Harry’ego, który siedział przy kominku wraz
z Seamusem Finniganem. Zwykle siedzieliby z nimi Fred i George, ale teraz
pewnie byli zbyt zajęci gubieniem pościgu Filcha. Doprawdy nie mogła zrozumieć,
czemu tak łatwo dali się przekonać Malfoyowi, który jak gdyby nigdy nic
podszedł do nich i poprosił, o odwrócenie uwagi Filcha od jego kantorka.
Chociaż bliźniacy zawsze byli skłonni do psot, a to uznali za dość przyzwoity
kawał, więc zgodzili się mu pomóc.
Szybko
wyrwała się z tych rozważań i odpowiedziała przyjacielowi.
-
Co jest, Harry? – spytała, starając się by jej głos nie zadrżał.
Mogłaby
przysiąc, że z ust Malfoya wyrwało się przekleństwo, gdy to Seamus się do niej
odezwał.
-
Masz ochotę pograć z nami w karty? – spytał przymilnie.
-
Nie dziękuję, mam coś do zrobienia – powiedziała szybko i niemal biegiem udała
się do swojego dormitorium. Półgębkiem szepnęła w powietrze – nie zdejmuj z
siebie zaklęcia… - Malfoy pociągnął ją za lok, co uznała za oznakę tego, że ją
usłyszał.
Szybko
otworzyła drewniane drzwi i znów znalazła się w dormitorium. Niestety Parvati i
Lavender także tam były. Uśmiechnęły się w jej stronę. Lavender zawijała sobie
właśnie włosy na wałki i wyglądała przy tym tak groteskowo, że Draco parsknął
śmiechem. Hermiona udała, że kaszle, by zamaskować jego szyderczy chichot.
-
Tak, Herm? – spytała Lav, odrywając wzrok od swoich wałków. Hermiona poczuła,
że odruchowo się czerwieni. Stop! –
rozkazała sobie w myślach – Nie tłumacz
się z głupoty tej fretki!
- Nic, nic, Lavender. Chyba się
przeziębiłam. – to aż zaskakujące, jak łatwo przychodziło jej kłamanie swoim
najlepszym koleżankom. Zawsze przecież się tym brzydziła. Uznała, że to Malfoy
ma na nią taki wpływ i zanotowała sobie w pamięci by okrzyczeć go za to.
-
W porządku – odparła za przyjaciółkę Parvati, która czytała właśnie jakąś książkę
o wróżbiarstwie i tym razem to Hermiona siłą woli zmusiła się, by nie prychnąć
pogardliwie.
-
Zajmę się tym… - tuż przy twarzy usłyszała cichy szept Malfoya. Wzdrygnęła się
lekko. Nigdy nie słyszała jego głosu z tak bliska. – Confundus! – szepnął ledwo
słyszalnie, a Parvati i Lavender
zamrugały z konsternacją.
-
Hmm… chyba miałam coś zrobić… - zastanawiała się Parvati.
-
Tak, tak… ja też…
-
Emm, miałyście wyjść na spacer nad jezioro! – wypaliła Hermiona, a Parvati i
Lavender powoli pokiwały głowami i dziękując Hermionie wyszły z dormitorium.
-
No wreszcie! – powiedział z wyraźną ulgą Draco, gdy Hermiona zdjęła z niego
zaklęcie kameleona.
-
Malfoy! Jakie zaklęcie użyłeś na dziewczynach? – spytała surowo Gryfonka.
-
Confundus, przecież słyszałaś. Jesteś w dodatku w głucha? – zaśmiał się
złośliwie, ale dziewczyna wcale nie wydawała na przekonaną.
-
Nie okłamiesz mnie. Może i słyszałam, jak szepczesz zaklęcie, ale skutki miało
identyczne jak Imperius! Zaklęcie Niewybaczalne, jak byś nie wiedział!
-
Uspokój się Granger. – powiedział spokojnie. Widział, jak niebezpiecznie drga
jej podbródek, a oczy lśnią z wściekłości lub podniecenia. Trochę nieswojo się
poczuł, słysząc z jaką łatwością oskarża go o użycie Zaklęć Niewybaczalnych,
ale nie mógł jej za to winić. W końcu choćby w samej szóstej klasie dał jej na
pewno wiele powodów, by sądziła, że nic nie robi sobie z poświęceniem cudzego
życia i jak dobrze jest poinformowany w Czarnej Magii. Katie Bell. Ron Weasley.
Albus Dumbledore. Katie i Ron przeżyli, ale Dumbledore zginął przez niego.
Tylko przez niego.
-
Jak mam być spokojna, wiedząc, że używasz takich zaklęć! – warczała.
-
Nie użyłem Imperiusa. To po prostu bardzo, bardzo silne zaklęcie Confundus. Ja
je po prostu rzuciłem perfekcyjnie, mam sporą wprawę w tym, jakże uroczym
zaklęciu. Doskonale wiesz, że może powodować roztargnienie, chwilową utratę
pamięci, a nawet hmm utratę sprawności sportowej – dodał z cynicznym
uśmieszkiem, z rozbawieniem obserwując, jak dziewczyna zapowietrza się pod
wpływem jego słów.
-
Co? Skąd o tym wiesz? Przecież nie mogłeś usłyszeć… Ja… – zająknęła się. To
wprost niemożliwe, ale jednak: Malfoy skądś wiedział o tym, jak skonfundowała
McLaggena na sprawdzianach do drużyny, aby to Ron został obrońcą.
-
Ja wiem wszystko, Granger – na jego ustach błąkał się firmowy uśmieszek – Ale
jeśli już chcesz wiedzieć, postanowiłem podpatrzeć, jak w tym roku stoi nasz
najgorszy wróg. Ważyłem eliksir wielosokowy z odpowiednim wyprzedzeniem i
zmieniłem się w jakąś Gryfonkę. Siedziałem dokładnie za tobą i wszystko
dokładnie słyszałem.
-
Co? Jak mogłeś? I dlaczego akurat za mną?
-
A jak mogliście wy się podszyć za Crabbe’a i Goyle’a? – odbił piłeczkę – A
siedziałem za tobą, bo… W sumie nawet nie wiem, po prostu uznałem, że będąc w
przysłowiowej jaskini lwa wolę usiąść za osobą, którą… hmm… znam.
Na
chwilę zapadła dość niezręczna cisza. Draco wpatrywał się uparcie w ściany, a
Hermiona nagle znalazła coś niesamowicie absorbującego w swoich butach.
-
Powinniśmy się pospieszyć – dziewczyna pierwsza przełamała ciążącą, niemal
namacalną ciszę między nimi – Nieważne jak wprawnie rzuciłeś Confundusa,
Lavender wkrótce zauważy, że wyszła z dormitorium z babcinymi wałkami na
głowie.
-
Dobrze, gdzie je ukryjemy? – zapytał blondyn, poruszając sugestywnie rękami,
obciążonymi stertą papierów, a ona rozejrzała się po dormitorium.
-
Może pod łóżkiem?
-
Nie sądzie, by to był dobry pomysł. Pomyśl tylko: któraś z nich przypadkiem
znajdzie jakieś papiery ukryte głęboko w ciemnościach pod twoim łóżkiem. To
wzbudzi ich ciekawość i wtedy z pewnością je wezmą… Nie, najlepiej ukryć to w
dość łatwym miejscu, ale takim, które nie będzie budzić podejrzeń. Na przykład…
na tej półce, między twoimi książkami. Bo wybacz, ale twoje koleżanki nie
wyglądają mi na miłośniczki literatury… - skwitował drwiąco.
-
Hej, Ginni całkiem lubi książki o Quiddithu! – zaperzyła się Hermiona, ale
musiała przyznać, że przegrała tę bitwę. Draco uniósł w wyrazie powątpiewania
brwi, ale nie skomentował tego dalej. Bez słowa włożył plik akt za mur z książek
na jej regale.
-
Może być? – spytał, oceniając bezpieczeństwo ukradzionych woźnemu akt.
-
Chyba tak… - jęknęła Hermiona – ale naprawdę, znajdźmy to jak najszybciej. Strasznie
mnie męczą te ukradzione akta Filcha…
-
Nie sądzę by prędko odkrył, że ich nie ma, w końcu to papiery sprzed prawie
półwiecza. Ale dobrze, w takim razie… - sięgnął jeszcze raz po plik kartek – Tą
połową tych papierów zajmiemy się dziś, a tamtą zostawimy na następny dzień.
-
W porządku, ale nie możemy z tym iść do biblioteki… Jeśli pani Pince coś
zobaczy…
-
Nie sądzę, by zwróciła na to uwagę, ale ostrożności nigdy za wiele. Znam
doskonałe miejsce, na czytanie tego czegoś. To na korytarzu na trzecim piętrze,
mało kto tamtędy przechodzi, bo nie ma tam klas, a nawet jeśli to nie będzie
nas widać… - dodał z pewnym siebie uśmiechem.
-
Skąd znasz to miejsce? – nie mogła się powstrzymać. Ciekawość była jej drugą
naturą. Ale gdy tylko zadała to pytanie, przez twarz Ślizgona przebiegł błysk
niepewności.
-
Ja… Ja potrzebowałem czasu. W szóstej klasie. Czasu i samotności. – powiedział
cicho. A obrazy wspomnień z tamtych miesięcy z łatwością dało się wyczytać z
jego poszarzałej twarzy. Nie chciał by się pojawiały, ale widział je każdej
nocy. Łagodne spojrzenie oczu Dumbledore’a, jego słowa o tym, że może zmienić
strony, a on ochroni jego bliskich. Dobrze, że Draco doskonale znał oklumencje,
bo niejednokrotnie potem, w czasach panowania Czarnego Pana, przeklinał się, że
stchórzył. Że akurat w tamtym momencie weszli Śmierciożercy.
***
Korytarz
na trzecim piętrze faktycznie był rzadko uczęszczany zarówno przez uczniów i
nauczycieli. Posadzka była kamienna, surowa a Malfoy poprowadził ją do jednej
ze ścian, za którą, jak się okazało, była mała wnęka i okno.
Draco
pewnie usiadł przy oknie, zajmował całkiem sporo miejsca i dla Gryfonki został
już tylko skrawek siedzenia. Z wahaniem usiadła obok niego. Nie stykali się
nawet ramionami, ale mimo to wszystko to było dla Hermiony krępujące.
-
Więc, od czego zaczniemy? – spytała, starając się, by jej głos brzmiał
naturalnie.
-
Podzielimy się po połowie. – zadecydował i wręczył jej plik kartek. Hermiona
przyjęła je i z rezerwą zaczęła przeglądać. Były tam przeróżne dokumenty:
sprawozdania ze szlabanów, spisy uczniów z różnych domów i klas, zdjęcia uczniów
i nauczycieli. Jednym słowem: wszystko, co tylko związane z Hogwartem w roku
szkolnym 1953/1954.
Z
pewną dozą tkliwości i melancholii przeglądała zdjęcia ludzi, którzy być może
już nie żyli, albo byli w dość podeszłym wieku. Za to sprawozdania do złudzenia
przypominały te dzisiejsze:
„Pomona Sprout
(Hufflepuff); szlaban za nocną wyprawę do Zakazanego Lasu i przyniesienie
niebezpiecznej rośliny do szkoły 12 maj 1954r”.
„Rolanda Speed
(Gryffindor), pobiła Trevora La Ruse’a (Slytherin) po meczu o Puchar Quidditha
(Gryffindor vs Slytherin). La Ruse – podbite oko, wybity ząb. Speed – żadnych
obrażeń (10 czerwiec 1954).
– przy tej notce widniały zdjęcia kolejno: ładnej krótkowłosej blondynki o
sowich, niemal żółtych oczach (zaskakująco przypominającą nauczycielkę latania
– profesor Hooch) i wysokiego, przystojnego Ślizgona o ciemnoblond włosach i
niebieskich oczach. Teraz Trevor La Ruse był starym człowiekiem, i Hermiona nie
sądziła, że w młodości był tak przystojny.
„Abraxas Malfoy
(Slytherin) i Demetria Lestrange(Slytherin), przyłapani na spacerze po ciszy
nocnej (11 czerwiec 1954)
– tu doczepione było zdjęcie wysokiego chłopaka o niezwykle ostrych kościach
policzkowych, szaro-złotych oczach i niemal całkowicie białych włosach i
zdjęcie niesamowicie pięknej dziewczyny o jasnej twarzy, czarnych, falowanych
włosach i brązowych oczach.
Doskonale
znała widniejące tam nazwiska: wiedziała, jak nazywa się wuj Dracona, a
nazwisko „Malfoy” widniejące przy imieniu Abraxasa mówiło samo za siebie.
-
Malfoy, znalazłam twojego wuja i chyba twojego dziadka! – powiedziała wesoło i
pokazała mu kartkę. Draco uśmiechnął się lekko.
-
To całkiem dobra nowina, że jakaś dziewczyna z Gryffindoru porządnie przyłożyła
mojemu natrętnemu i przemądrzałemu wujowi. – parsknął krótkim śmiechem. Nazwisko
kobiety, z którą jego dziadek był na spacerze również było mu znane. Niestety
nie osobiście. – A Demetria Lestrange… to moja babka od strony ojca. – sam nie
wiedział, dlaczego jej to mówił. Widywał babkę Demetrię Lestrange-Malfoy tylko
na zdjęciach. – Nigdy jej nie poznałem. Zmarła, gdy mój ojciec miał osiem lat.
-
Przykro mi…
-
A mi nie. W końcu nawet jej nie znałem – wzruszył ramionami – W zasadzie mój
dziadek nigdy o niej dobrowolnie nie wspominał, ojciec może kilka razy
wspomniał jej imię. Jedynie wuj Trevor co nieco o niej opowiadał. Chyba się
przyjaźnili.
-
Na tych zdjęciach wydaje się, że była naprawdę piękna – przejechała palcem po
fotografii, z któ®ej zalotnie uśmiechała się czarnowłosa Ślizgonka.
-
No przecież, po kimś w końcu muszę być tak niesamowicie przystojny.
-
Wiesz, Malfoy, jesteś całkiem niereformowalny…
-
Ale w przeciwieństwie do niektórych przystojny! – syknął sugestywnie, mierząc
ją od stóp do głów. Hermiona w odwecie pokazała mu język i znów zamilkli, by
powrócić do czytania akt z kantorka Filcha i rozmyślając nad zemstą na Blaisie
Zabinim…
***
Wioska
Duxetown w Szkocji była całkowicie magicznym miejscem. Mieszkali tam tylko
wyłącznie istoty związane ze światem czarów – czarodzieje, gobliny, wile i
wiele innych. Nie była tak popularna jak Hogsmead – właściwie w Duxetown nie
było zbyt wielu atrakcji, a jej mieszkańcy raczej izolowali się od natrętnych
obcych.
Dwoje
strudzonych, obciążonych ciężkim ekwipunkiem wędrowców zmierzało umęczonym
krokiem prosto do starej, przypominającej im dobrze znaną w ich okolicach
Gospodę Pod Świńskim Łbem, karczmy.
Dziewczyna
była bardzo drobna i niska, miała rude włosy związane w warkocza, który nie
wyglądał już tak dobrze jak rano. Jej towarzysz, w przeciwieństwie do niej, był
wysoki i naprawdę postawny. Czarne włosy i zielone oczy dodawały jego twarzy
groźnego wyglądu, jakby pokazywał wszystkim, że to on jest odpowiedzialny za
swoją małą towarzyszkę.
Z
hukiem otworzyli drzwi gospody, gdzie wieczorami przesiadywało wielu
mieszkańców Duxetwon – ot, taka lokalna tradycja. Lokalni zmierzyli dwójkę
„obcych” czujnych wzrokiem, ale chłopak pokazał im różdżkę, toteż nieco się
odprężyli i powrócili do swoich spraw.
Dziewczyna
i jej towarzysz zajęli wolny stolik na uboczy i wygodnie się na nim rozłożyli.
Swoje dość spore bagaże położyli pod stolikiem, a rudowłosa wyciągnęła z
kieszeni wymiętą niemiłosiernie listę z odhaczonymi pozycjami.
-
Wiesz Zabini – odezwała się dziewczyna, gdy brunet złożył zamówienie kelnerowi
– i tak poszło nam znacznie lepiej niż spodziewała się profesor Sprout.
Zdobyliśmy nawet owoce Wiciokrzewu Ognistego, co było według niej praktycznie
niemożliwe…
-
Wiem, Weasley, mało brakowało, a spłonęłaby mi ręka. – odparł sucho, ale jego
zielone oczy okazywały wesołość.
-
Bo powinieneś być ostrożniejszy. Ale udało nam się zerwać Stupłatkę
Niepospolitą i Różaneczkę Złotojadową, co podobno też mogło być trudne. Więc
ostatecznie wypadliśmy dobrze, nawet mimo tego, że nie udało nam się zdobyć
gałęzi Ostrokrzewu Płonącego – teraz na twarz dziewczyny wkradł się grymas
smutku, co i Zabiniego trochę zasmuciło. Ostatecznie wiedział, że Ginny
naprawdę przepada za lekcjami Zielarstwa i będzie jej bardzo zależało by jak
najlepiej wypełnić zadanie powierzone przez profesor Sprout.
-
Nie uda nam się już jej zdobyć. Przykro mi, ale dziś mamy czekać tu na
Świstoklik…
-
Wiem, ostatecznie poszło naprawdę dobrze. Nieźle się spisałeś, Blaise… -
powiedziała nieśmiało, a on poczuł jak bardzo ważny organ w jego klatce
piersiowej zaczął wywijać koziołki.
Gdy
tylko Blaise wywinął w spółce z Pansy kawał swojemu najlepszemu przyjacielowi i
prefekt Gryffindoru wiedział, że musi zniknąć. Bransoletki Ravenclaw zostały
powiązane bardzo potężnym zaklęciem, które związało razem Dracona i Hermionę,
dwójkę zagorzałych wrogów. Na wskutek tego musieli spędzać ze sobą całe dnie,
bowiem zaklęcie działało od 7:30 do 20:00 wieczorem.
Postąpili
bardzo łatwowiernie, tak po prostu przyjmując od niego bransoletki w lesie,
które miały przypieczętować ich zakład. W końcu nie trzymało się to kupy. Po
co, na Salazara, miał mieć w lesie całkiem przypadkiem dwie bransoletki? Ale
skoro nie było przy tym problemu, on nie miał na co narzekać.
Ale
Blaise Zabini nie był głupcem, o nie. Był prawdziwym Ślizgonem – chytrym,
ambitnym, sprytnym i nie głupim. Jak każdy mieszkaniec Domu Węża wolał się
ulotnić, gdy sytuacja robiła się gorąca, a naprawdę zależało mu na swoim życiu.
W końcu miał jeszcze tyle do zrobienia, bo jego przyjaciel-głąb na pewno sam
nie wykona pierwszego kroku bez jego pomocy, w stronę dziewczyny, którą kocha…
Nie
chciał zginąć straszliwą śmiercią z rąk Hermiony i Draco, którzy prawdopodobnie
albo już się nawzajem pozabijali, albo zaczęli tolerować, albo przed
zaawadowaniem się wzajemnie powstrzymują ich tylko myśli nad krwawą zemstą na
nim, tym który rzucił na nich to zaklęcie.
Zadaniem
Pansy, która była teoretycznie bezpieczna, była uważna obserwacja tej dwójki.
Niektórzy nie doceniali Pansy, ale on już dawno się przekonał się, że Parkinson
ma jeden z najbardziej lotnych i otwartych umysłów w całym Hogwarcie. Sprytem i
chytrością przewyższała wszystkim Ślizgonów.
Wprost
zżerała go ciekawość, jak radzą sobie jego przyjaciele pod wpływem zaklęcia
wiążących bransoletek. Ale od ciekawości silniejsza była chęć przeżycia, wiedział,
że musi się ulotnić. A okazja taka się nadarzyła i to w dodatku w towarzystwie
Ginevry Weasley, dziewczyny, która coraz bardziej go intrygowała, a która była,
zaraz po Neville’u Longbottomie najlepsza z Zielarstwa i została wysłana w lasy
Szkocji by zebrać rośliny na lekcje. Może i stchórzył, ale takiej okazji się
nie przepuszcza i zgłosił się czym prędzej do McGonagall, jako ochotnik na
towarzysza panny Weasley.
Wiedział,
że Draco nie nienawidzi Granger, jak zapamiętale tamten twierdził. Blaise był sprytny
i uważny, potrafił wychwycić to co ważne. I był już pewny, że tej dwójce trzeba
pomóc. Hermiona była bardziej otwarta, ba i nawet bardziej odważna od Dracona,
ale Zabini doskonale rozumiał, że nie może zbyt łatwo obdarzyć cieplejszym
uczuciem człowieka, który od lat ją wyzywał i uprzykrzał życie jej i jej
przyjaciołom.
Dlatego
uznali z Pansy, że te bransoletki będą ważnym czynnikiem w ich małej misji. Gdy
Malfoy i Granger będą zmuszeni spędzać ze sobą całe dnie zaczną się w końcu
dogadywać i być może spojrzą na siebie z całkiem innej strony.
Cóż,
taka przynajmniej była hipoteza…
Właściwie
nawet zdobył wsparcie: gdy razem z Ginny przemierzali Szkocje i szukali roślin,
opowiedział Weasleyównie o misji jego i Pansy. Ginny, choć sceptycznie
nastawiona do młodego Malfoya obiecała lepiej im się przyjrzeć.
Z
rozmyślań i dalszych knowań wyrwał go głos jakiegoś mężczyzny, który siedział
niedaleko ich stolika i grał tam w karty.
-
…A wczorajszej nocy znalazłem coś w lesie, moi drodzy. Nigdy byście nie zgadli,
ale zerwałem gałąź Ostrokrzewu Płonącego… - zawołał z triumfem mężczyzna w
średnim wieku i zza pazuchy kurtki wyciągnął krótką gałąź, która jaśniała
błękitnym płomieniem. Ginny i Blaise wytrzeszczyli oczy ze zdumienia i niemo
wpatrywali się w gałąź, której szukali od czterech dni. Blaise pierwszy się
otrząsnął z szoku i obserwował czujnie, jak mężczyźni tasują karty i szykują
się do gry o rzadką gałąź tej rośliny.
Wstał
i posłał Ginevrze długie spojrzenie. Razem podeszli do stolika, przy którym
siedziała piątka mężczyzn, w tym ten, który posiadał interesującą ich gałąź
Ostrokrzewu Płonącego.
O
ile Blaise był bardzo wysoki, to tamci czarodzieje dorównywali mu wzrostem i
wyglądali postawniej od niego. Przyjrzeli bacznie dwójce intruzów, którzy
śmieli do nich podejść.
-
Czego chcecie dzieciaki? – spytał jeden z nich pogardliwie.
-
Myślę, że doskonale wiecie. Chcemy zagrać o to. – wskazał na płonącą gałąź.
Mężczyźni się roześmiali. Był to nieprzyjemny, wręcz zwierzęcy chichot, na jego
dźwięk Gryfonkę przeszyły ciarki, ale starała się nie dać po sobie tego poznać.
-
Chcieć to sobie możecie. Co macie w zastaw? – spytał chytrze ten, który był w
posiadaniu gałęzi.
-
Nie mamy wiele. Ale w zastaw chcę dać moją różdźkę. – czarnowłosy chłopak
wciągnął zza płaszcza długą, świerkową różdżkę. Mężczyźni spojrzeli po sobie i
kiwnęli głowami. Różdżki były w końcu bardzo cennym towarem, a wygrywając
różdżkę w zakładzie mogli odebrać wiele mocy jej prawowitemu właścicielowi.
-
Blaise! – dziewczyna usiłowała go powstrzymać – Nie możesz tego zrobić,
niedługo mamy tu Świstoklik. Jeśli oni wygrają twoją różdżkę to mogą odebrać ci
wiele z twojej mocy! Naprawdę, ja już wcale nie chcę tej gałęzi. – przekonywała
go, a w jej zielonych oczach błyszczał strach i niepewność, ale jej towarzysz
zdawał się jej nie słuchać. Ku zadowoleniu czarodziejów usiadł obok nich przy
stoliku i zaczął tasować karty. W jego szmaragdowych oczach na ułamek sekundy
pojawił się pełen przebiegłości błysk, usiłując skryć chytry uśmiech powiedział
-
A więc niech rozpocznie się gra…
***
-
Wiesz Malfoy, mimo twoich licznych ograniczeń naprawdę nie było dziś tak źle… -
powiedziała cynicznie Hermiona, gdy razem z Malfoyem przemierzali wieczorem
korytarze, oczekując osłabienia działania klątwy, która pozwalała im się od
siebie oddalić dopiero o godzinie 20:00, a swoje działanie rozpoczynała o
godzinie 7:30.
-
Moich ograniczeń? Byłem wymarzonym towarzyszem niedoli, po prostu ty nie
potrafisz tego docenić.
-
Jasne, zapomniałam już, że jesteś wcieleniem kurtuazji, dobroci i samych
dobrych przywar, których mi niestety brakuje… - dziewczyna pokręciła głową,
wprawiając brązowe loki w ruch i przewróciła orzechowymi oczami.
-
No właśnie, Granger. Nie wiem, jak mogłaś o tym zapomnieć. – dociął jej, ale
ich sprzeczkę przerwały kroki, które rozległy się na korytarzu. Hermiona,
wiedziona doświadczeniem zdobytym podczas lat spędzonych z Harrym i Ronem
szybko domyśliła się, że chodzi o coś ważnego i zdecydowanym ruchem pociągnęła
nic nie spodziewającego się Ślizgona wprost za zakurzoną wnękę w korytarzu.
-
Co jest, Granger, już się do mnie dobierasz… - drwił blondyn, ale błyskawicznie
umilkł pod wpływem jej gromiącego spojrzenia. Po chwili na korytarzu rozpoznali
trzy głosy: profesor Sprout, profesor McGonagall i profesora La Ruse’a.
-
O co chodzi Pomono, Trevorze? – spytała nauczycielka, a jej głos osiągnął
temperaturę zera absolutnego, gdy zwróciła się do nauczyciela mugoloznawstwa.
Draco
i Hermiona popatrzyli na siebie ze zmarszczonymi brwiami, ale szybko wrócili do
obserwowania nietypowej scenki.
-
Minerwo! – wydyszała profesor Sprout, która wyglądała, jak w stanie przedzawałowym.
– Chodzi o uczniów, którzy mieli zbierać dla mnie rośliny. Neville i Luna już
wrócili… - przerwał jej niecierpliwy i zaniepokojony głos profesora La Ruse’a.
Draco
był zdziwiony. Jego wuj bardzo rzadko okazywał zdumienie i w ogóle jakieś
niekontrolowane emocje. A teraz wydawał się naprawdę zaniepokojony:
-
Ale Blaise Zabini i Ginny Weasley nie stawili się w umówionym punkcie po
Świstoklika. Nie wiemy co się z nimi stało!
*
Rozdział ma ponad 30 stron, dlatego uważam, że macie co komentować. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób przestało czytać tego bloga z powodu mojej długiej nieobecności, ale patrząc na statystyki, naprawdę wielu ludzi to czyta. Piszę, czy raczej kontynuuję tą historie dla tych osób, które wciąż czekały na ciąg dalszy. Jeśli nikt nie będzie zainteresowany tą historią (albo nie będzie okazywał zainteresowania) - przestanę pisać.
Super :) bardzo długo czekalam na ten rozdział i na reszcie sie pojawił ;) życze ogromnej ilosci weny i chęci do dalszego pisania ♥♥♥ pozdrawiam bardzo serdecznie i czekam na kolejny fantastyczny rozdzial ♡♡
OdpowiedzUsuńJak zobaczyłam o 2 w nocy długość rozdziału to się przeraziłam się, ale również ucieszyłam.
OdpowiedzUsuńKocham moment PansyxHarry normalnie chce już to wspólne oglądanie awwwr, Dragonite i Herm nic ując nic dodać
tylko jest jeden mały problem.
Gdzie
do
cholery
jest
Blaise
i Ginny?
Życzę weny i pozdrawiam hehe
Niedawno trafiłam na twojego bloga, mam nadzieję, że zakończysz tą historie jestem bardzo ciekawa co z tego wszystkiego wyniknie :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietny pomysł na historię. Czekam na kolejny rozdział :) dodaj szybko next, życzę weny ^^
OdpowiedzUsuńPisz dalej !
OdpowiedzUsuńDziękuję :) aktualnie mam jakieś 6-7 stron kolejnego rozdziału, ale gdzieś zawieruszyłam pendrive'a O.o i od kilku dni nic nie dopisałam :( jednak rozdział powinien pojawić się pod koniec sierpnia lub września, o ile znajdę pendrive :(
Usuń