.

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział XIII



 Rozdział bez bety, bo chciałam koniecznie coś dziś dodać. W wolnej chwili sprawdzę i dodam sprawdzoną wersję z mniejszą ilością błędów :)
Mam nadzieje, że sprostałam oczekiwaniom. A tak w ogóle to zapraszam na zwiastun wykonany przez Brizzę, znajduje się w zakładce Zwiastuny i Zapowiedzi i na stronie Spis Treści.

    Piosenka do rozdziału - Beauty and the beast 
(wersja poprawiona)
Rozdział XIII


Hermiona wzdrygnęła się, gdy wyszli z zamku i zetknęli się z zimnym, jesiennym, nocnym powietrzem. Na Blaisie i na Malfoyu chyba nagła różnica temperatur nie zrobiła większego wrażenia, bowiem, mimo że tylko w bluzkach, szli luźnym krokiem przed siebie.
-- Więc idziemy na boisko Quiddytha? – zapytała, rozcierając dłonie, tonące w materiale o wiele za dużej na nią bluzy Draco.
Ku jej zdziwieniu Blaise pokręcił głową, a Draco prychnął
-- Coś ty, Granger. Boisko jest usytuowane naprzeciwko pokoi większości nauczycieli, mógłby ktoś nas zobaczyć. My nie będziemy grać, Granger. My chcemy tylko poćwiczyć i wypróbować miotły. – wyjaśnił
-- Ale gdzie chcecie iść? – zapytała z przekąsem. Na dworze było bardzo zimno, w końcu było już po 10, a był środek września.
-- Na polanę blisko Zakazanego Lasu – odparli chórem Ślizgoni. Hermionę dosłownie wmurowało w ziemię. Nie bała się zbytnio Zakazanego Lasu, nawet bywała tam kilka razy. Ale wizyta tam po zmroku, z dwójką ŚLIZGONÓW to zupełnie co innego. Mimowolnie zadrżała. Nie tylko z lekkiego strachu, ale i z zimna. W końcu miała na sobie tylko nie za długie spodenki od piżamy, koszulkę i bluzę Malfoya.
-- Wam coś padło na mózg! – syknęła, patrząc z niedowierzaniem na chłopaków. – Byliście kiedyś w Zakazanym Lesie po zmroku?! Ja tylko raz i do tej pory to pamiętam! Nie bez powodu chyba ten las nazywa się Zakazanym! – warknęła machając w agonii rękami.
-- Nie spinaj, Herm – poprosił Zabini z rozbrajającym uśmieszkiem, patrząc na nią wyczekująco tymi zielonymi oczami. – Tylko na pół godzinki – dodał szybko.
-- Ehh… - westchnęła Hermiona. Już wiedziała, że ustąpi... – Sama nie wiem dlaczego się na to godzę…
-- Może dlatego, że wprost nie można się nam oprzeć? – zasugerował kpiarsko blond włosy Ślizgon. Hermiona wywróciła oczami i prychnęła
-- Nie wiem, czy pamiętasz Draco, ale jako jedna z nielicznych dziewczyn nie jestem twoją psychofanką i możesz być pewny, że w normalnych okolicznościach i tak bym ci odmówiła. – powiedziała, cedząc powoli każde słowo.
-- Ale wiesz, Granger – Malfoy nie wydawał się być zbity z tropu  - Z tamtymi dziewczynami przynajmniej trochę flirtowałem. Gdybym z tobą spróbował, też byś dla mnie zrobiła wszystko – oznajmił z flirciarskim uśmiechem blondyn. Blaise zakaszlał gwałtownie, nie próbując nawet ukryć rozbawienia pewnymi słowami swojego przyjaciela.
-- Nie jesteś zbyt pewny siebie? – zakpiła Gryfonka opierając ręce na biodrach – Jeśli nie zauważyłeś, ja nie należę do tych dziewczyn, które zwracają uwagę wyłącznie na wygląd. Dla mnie liczy się charakter i wartości. A pod tym względem zbyt wiele do zaoferowania nie masz… - oznajmiła. Draco spoważniał i przyjrzał się jej poważnie, lustrując ją wzrokiem
-- Ty również mnie nie znasz, Granger – powiedział w końcu, wciąż nie spuszczając wzroku z Hermiony. – więc nie wiesz, jaki jestem naprawdę. – oznajmił
-- Jak niby mam cię znać od innej strony, skoro przez te siedem lat naszej znajomości nie doczekałam się z twojej strony niczego innego, jak tylko obelg, wyzwisk i bezpodstawnych uprzedzeń, co?! – odparowała ostro. Blaise uniósł ręce w obronnym geście.
-- Nie żebym się wtrącał, ale skoro mamy się wyrobić w tą godzinę, to lepiej, żebyśmy… – zaczął niepewnie, ale i tak zaraz został uciszony przez Draco i Hermionę
-- Nie wtrącaj się! –krzyknęli równocześnie, w tym samym czasie odwracając się do bruneta. Blaise ostatecznie skapitulował
-- Jestem Ślizognem, Granger! Czarodziejem czystej krwi, a ty jesteś szlamą! SZLAMĄ – syknął – To już samo w sobie nie jest obiektem dumy
-- Wiesz, ja tam się cieszę, że urodziłam się w normalnej rodzinie! I mimo, że moi rodzice są mugolami to kocham ich i nie zamieniłabym ich na nikogo innego! Nie jestem materialistką, Malfoy! To nie moja wina, że nie urodziłam się w rodzinie magicznej. Nie ma nic złego w tym, że jestem pierwszą czarodziejką w mojej rodzinie, a dla mnie jest to wręcz powód do dumy! – warknęła – A ty, gdybyś nie był takim aroganckim dupkiem to wiedziałbyś, że wszyscy, bez względu na pochodzenie jesteśmy czarodziejami, a nasza wartość zależy od nas samych!
-- Fajnie Granger, że dzielisz się ze mną swoimi przemyśleniami… - zakpił, a Blaise spoglądał na nich niespokojnie. Jeśli tak dalej będą się wydzierać, to na bank ich złapią i wlepią ostry szlaban, a dodatkowo polecą punkty.
-- Widzisz!? – Hermiona załamała ręce – Nawet w takich poważnych rozmowach jesteś cyniczny i niewiele obchodzi cię stanowisko innych, bo ty jesteś najważniejszy! 
-- Dobra, Granger, a niby ty jesteś taka idealna? – zaatakował Malfoy w odwecie – Może i jesteś zbawczynią świata czarodziejów, członkinią świętej trójcy i mimo, że wszyscy cię mają za taką świętą, idealną dziewczynę to ty też masz wady! Już nawet nie chodzi o twoją krew, ale o przemądrzałość. Uważasz, że zjadłaś wszystkie rozumy i bez przerwy się wywyższasz.
-- A ty niby nie? – odparowała
-- Może i tak – zgodził się ugodowo Draco, patrząc na nią ze złością w stalowo błękitnych oczach – Ale ty po prostu wkurzasz! Zawsze prowadzasz się z idiotami! Potter może jeszcze by uszedł, ale Weasley? Chociaż on i tak jest lepszy od tego Piromana – burknął z odrazą Draco. Hermiona zmarszczyła brwi zdezorientowana
-- Mogę wiedzieć o kim ty mówisz, Malfoy? – zapytała zdziwiona. Blondyn tylko wywrócił pogardliwie oczami|
-- No jak to,  o kim? – sarknął – O tym Piromanie- Finniganie! On zawsze miał jakieś problemy z ogniem…
-- To, że Seamusowi zawsze wszystko wybucha, to jeszcze nie znaczy, że jest piromanem – zaoponowała Hermiona, stając w obronie kolegi.
-- Jasne… - prychnął pod nosem Zabini, obserwując z rozbawieniem sprzeczkę Hermiony i Dracona. – Ale nie możecie tego dokończyć jutro? Bo jak tak dalej pójdzie to skończymy nad ranem… - zakpił, a jego słowa przywróciły Hermionę do pionu.
Dopiero teraz zaczęła odczuwać przeszywający chłód, na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Dziwne, jeszcze nigdy nie była aż tak pochłonięta jakąś tam sprzeczką. Westchnęła, a kątem oka  dostrzegła, że Malfoy, mimo agresywnej i pewnej siebie postawy również wydaje się zmieszany.
-- Ruszcie się – powiedziała w końcu – im szybciej tam dojdziemy, tym szybciej wrócimy… - westchnęła i cicho ruszyli w stronę Zakazanego Lasu

*
-- Malfoy, to ty? – szepnęła spanikowana Gryfonka o czekoladowych oczach. W lesie było ciemno i ponuro, cały czas dało się słyszeć jakieś trzaski, wycia zwierząt, stukoty kopyt, pohukiwania sów itp. A przez gęste korony i rozgałęzienia drzew nie docierało światło księżyca. Malfoy prychnął
-- Oczywiście, że ja Granger! Niby kto inny? – zaraz potem uśmiechnął się kpiąco – A co, cykasz się? – zasugerował.
-- Chciałbyś, Malfoy! – burknęła prostując się dumnie – trzeba czegoś więcej niż jakiś tam las żeby mnie wystraszyć! – Zabini uśmiechnął się lekko do Malfoya, ale nie skomentował tego. Natomiast Draco spojrzał z góry na drobną dziewczynę i prychnął
-- Taa, a kto się bał sam zejść z drabiny, kujonko? – zakpił z szerokim, Malfoyowskim uśmiechem na wargach – Trzeba było ci tą drabinę trzymać, żebyś stamtąd zeszła – wypomniał jej
-- Hmm, ale wiesz Smoku, nikt nie kazał ci tego robić... – dorzucił swoje trzy grosze Blaise, stając w obronie dziewczyny.
-- No właśnie! – podjęła Gryfonka – Wcale cię nie prosiłam o pomoc! Właściwie to nawet wolałam, żecy  to Blaise przytrzymał tą głupią drabinę! Ale nie, oczywiście – burknęła – jak ja NIE CHCĘ , żebyś czegoś robił, to tobie się nagle to CHCE robić! I nic cię od tego nie odwiedzie! – wytknęła obrażona.
-- No właśnie Granger, więc było nie gadać, że robię to źle - oświecił ją łaskawie
-- Ale właśnie ty robiłeś to źle! – nie ustępowała Hermiona – Przez ciebie i twoją głupotę prawie spadłam z te durnej drabiny! – wybuchła dziewczyna i oskarżycielsko spojrzała spod przymrużonych powiek na Malfoya.
-- Ale to było zabawne! – bronił się arystokrata
-- Chyba tylko dla ciebie! – warknęła urażona dziewczyna. Blaise parsknął śmiechem
-- Całkiem przyjemnie słuchać tych waszych przepychanek, moje gołąbeczki, ale jak tak dalej się będziecie wydzierać to albo nas złapie stary dziadyga woźny lub stara jędza McGonagall – stwierdził z rozbawieniem – A ta lepsza wersja, mówi, że wasze głosy przyciągną wilkołaki, lisołaki lub chimery i zginiemy wszyscy w tym lesie, a naszych zwłok nikt nigdy nie odnajdzie – powiedział złowieszczym tonem brunet. Hermiona zmarszczyła brwi i lekko trąciła łokciem Dracona w żebra
-- On tak zawsze? – spytała szeptem patrząc z niepokojem na Blaisa, który wciąż stał nieruchomo i uśmiechał się do nich szeroko
-- Niestety przez większość czasu  - westchnął blondyn, spoglądając na swojego przyjaciela, który przyglądał się im z miną niewinnego aniołeczka. Zarówno Draco, jak i Hermiona byli tak zdziwienia nagłymi i nieco dziwnymi słowami Blaisa, że nawet zapomnieli oburzyć się, gdy ciemnowłosy Ślizgon nazwał ich „gołąbeczki” .
-- To idziemy, czy mamy tu tak stać? – zapytał Diabeł beztrosko. Hermionaę wmurowało w ziemię. Jeśli Malfoy był doskonałym aktorem i zmieniał nastroje jak rękawiczki, to Blaise był jeszcze bardziej nieprzewidywalny, choć u niego dominował raczej dobry humor, co było wielkim plusem
-- Dobra, chodźmy… – ustąpiła Hermiona – Jak już mówiłam, im szybciej pójdziemy, tym szybciej wrócimy. Przyspieszyli kroku, teraz praktycznie już truchtali, z tym, że Draco i Blasie robili to z naturalną gracją i bezszelestnie, a pod stopami Hermiony, mimo że starała się biec cicho, co jakiś czas trzaskały gałęzie i zasuszone liście. Wreszcie znaleźli się na przestronnej polanie, otoczonej wielkimi, wiekowymi modrzewiami i sosnami.  Zza drzew wystawały niektóre wieże Hogwartu, więc Hermiona oceniła, że wcale nie są aż tak daleko od zamku, jak jej się początkowo wydawało.
Tymczasem Draco i Blaise złapali miotły i jednym, zwinnym ruchem wsiedli na miotły i wznieśli się kilka metrów w górę.
-- Mionka! – zawołał Blaise do stojącej na dole brązowowłosej Gryfonki – Usiądź sobie na jakimś pniu, nam to zajmie tylko kilkanaście minut! – obiecał po czym prawie wystrzelił gwałtownie w górę
-- Tyko nie zemdlej z zachwytu, Granger – rzucił na odchodnym Malfoy z tym swoim firmowym uśmiechem, po czym poleciał w górę za przyjacielem

Hermiona obserwowała lot Ślizgonów. Latanie na miotle jakoś specjalnie jej nie podniecało. W końcu to tylko latanie. Niechętnie obserwowała kiedyś popisy na miotłach Harry’ego i Rona, bo najzwyczajniej w świecie ją to nudziło. A oni doskonale to wiedzieli i później jej już nie namawiali.
Ale gra Malfoya i Blaisa była trochę inna. Obaj latali z taką prędkością, że Hermionie zakręciło się w głowie od samego patrzenia. A gdy Blaise zaczął lecieć prosto na drzewo, po czym gwałtownie skręcił, trzymając w jednej dłoni, drobną, uschniętą gałąź z drzewa, dziewczyna myślała już, że chłopak po prostu rozbije się na drzewie. Ale Diabeł był przecież Ścigającym. Uniki i nagłe zwroty to była jego specjalność. Natomiast Malfoy rozpędził się do granic możliwości i z taką oto prędkością zaczął gwałtownie lecieć w dół. Hermiona z rozszerzonymi oczami obserwowała poczynania blondyna. Mimo, że wiedziała , że to tylko popisy, to jednak wyglądało to bardzo niebezpiecznie, bo gdyby tylko Malfoy o sekundę za późno poderwał się do góry jego miotła rozbiłaby się na drzazgi w kontakcie z ziemią, przy tak dużej prędkości, a on sam praktycznie nie miałby szans na przeżycie po takim upadku.
Mimowolnie z podziwem przyglądała się ich poczynaniom. Nawet nie zwracała uwagi na zimno, docierające do niej przez materiał ciemnej bluzy Malfoya.

Po kilku lub też kilkunastu minutach Draco Malfoy, znienawidzony przez Hermionę Ślizgon zaprzestał szaleńczego latania wraz z Blaisem i zatrzymał się zaledwie niecałe dwa metry nad siedzącą na starym pniu szatynką. Jednym sprawnym obrócił miotłę i tak wisząc w powietrzu głową do dołu wyszczerzył się do zdziwionej Hermiony
-- I co, Granger. Musisz przyznać, że te twoje żałosne Gryfki nawet nam do pięt nie dorastają – zapytał z kpiną
-- Wcale nie! – zaperzyła się z mocą dziewczyna uderzając lekko otwartą dłonią w czoło Malfoya. Na ten gest chłopak lekko się obruszył
-- Ej! – zawołał – zniszczysz mi fryzurę! – upomniał ją, na co Hemriona tylko pokręciła oczami nad głupotą i poziomem samouwielbienia tlenionego arystokraty. Dziwne, ale jak na razie Malfoy zachowywał się tyci, tyciuteńko lepiej niż zwykle. Pewnie Blaise musiał go czymś upić… - Granger – zagaił w końcu z wrednym błyskiem w oku – Co tak się gapisz, jakbyś człowieka na miotle nie widziała? Cykasz się przed lataniem? – zakpił
-- Chyba ty, Malfoy! – zaprzeczyła agresywnym sykiem – Zresztą, ja nie widzę człowieka na miotle, ja widzę tylko jakąś wredną fretkę na miotle! – powiedziała mściwie, wiedząc, że za użycie tego wyrażenia wobec arystokraty może nawet przypłacić życiem
-- Spadaj! – obruszył się słysząc słowo „fretka”
-- Malfoy – uśmiechnęła się słodko Hermiona – Nie wiś tak głową w dół, bo ci krew do mózgu spłynie, chociaż może w ten sposób dowiemy się czy go masz, czy może jednak nie. Ja osobiście skłaniałabym się do tej drugiej hipotezy! – zaśmiała się.
-- Jakaś ty zabawna Szlamciu! Normalnie boki zrywać! Hahahaha – zaśmiał się sztucznie Malfoy, wciąż nie zmieniając położenia, choć od tego wiszenia głową w dół robiło mu się powoli nie dobrze – Ale chyba mi nie powiesz, że ja przebiegły Ślizgon – powiedział teatralnie – jestem w jakiejś dyscyplinie odważniejszy od ciebie, chlubnej uczennicy sławetnego i odważnego Gryfolandu! – zaśmiewał się kręcąc spiralne kółka przed Hermioną. Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi i wydęła lekko usta
-- Wcale się nie boje pacanie! – warknęła. Draco prychnął, a Blaise, lecący tuż za ich plecami roześmiał się cicho słysząc ich słowną przepychankę…
-- Udowodnij! – zażądał Draco, patrząc jak Hermiona wytrzeszcza na niego swoje wielkie, brązowe oczy – Wsiądź ze mną na miotłę! – Gryfonka o mało nie spadła z pniaka, gdy usłyszała słowa blondyna
-- Chyba żeś rozum postradał! – wyjąkała Hermiona. Czy on kompletnie zwariował? Może znowu Blaise mu coś do soku nasypał? – Ja i ty razem na miotle, Malfoy!? To by zburzyło porządek wszechświata! Poza tym, Malfoy, ja chcę dożyć końca szkoły! A nie uśmiecha mi się śmierć z tobą na miotle! – wygarnęła mu
-- Aha – odparł ze spokojem jasnowłosy Ślizgon – Czyli się boisz – powiedział lekkim tonem. Hermiona ze świstem wciągnęła powietrze i wstała gwałtownie , dumnie się prostując
-- Właśnie, ze nie ty tleniony idioto! Po prostu nie jestem samobójcą!  - oświadczyła, patrząc krytycznie na Błyskawicę chłopaka
-- Po prostu się cykasz! – zaśpiewał melodyjnie chłopak, mimo że wciąż wisiał głową w dół – Szlamcie jednak tchórzą! – na te słowa Hermiona prychnęła oburzona. Żaden przebrzydły Ślizgon nie będzie jej wypominał tchórzostwa. Przeleci się na tej durnej miotle, choćby była to ostatnia rzecz jaką zrobi w życiu!
-- Zamknij się Malfoy! – zawołała opierając ręce na biodrach i wstając szybko z pnia, mimo odrętwiałych nóg – Ja nigdy nie tchórzę, nie to co takie tchórzofretki jak ty! Ląduj natychmiast i się posuń! – rozkazała. Malfoy uniósł kpiąco brwi, ale odwrócił się razem z miotłą i lekko wylądował na ziemi tuż przed wzburzoną Gryfonką. Przesunął się do tyłu, tak by brązowooka bez problemu mogła wsiąść na „pojazd”
-- To jak, wsiadasz? – zapytał z szyderczym uśmiechem. Dziewczyna jednak tym razem to zignorowała i zacisnęła wargi. Powoli i z wahaniem usiadła na miotle i kurczowo złapała się jej rączki, jak ostatniej deski ratunku. Poczuła, jak Malfoy, siedzący tuż za nią momentalnie zesztywniał. Hermiona wykrzywiła wargi w lekkim grymasie i szybko wywróciła oczami; pewnie od dotyku „szlamy” – pomyślała z niechęcią. Ale szybko pokręciła głową odganiając od siebie tę myśl. Malfoy ją sprowokował- więc teraz niech cierpi…
-- Dobra, Granger, złap się mocno rączki i jej nie puszczaj – poinstruował ją jak dziecko. Hermiona prychnęła; wiedziała, że Malfoy ma ją za głupią, ale bez przesady, nawet Astoria nie byłaby tak głupia, by puścić rączkę miotły, gdy na niej leciała.
Chwyciła trzon miotły jeszcze mocniej, a ku jej zdziwieniu Draco, ponieważ był od niej sporo wyższy, z łatwością sięgnął do rączki miotły tuż przed jej własnymi dłońmi. Więc chcąc nie chcąc, panna Granger stykała się z ramionami Ślizgona i była przez nie praktycznie objęta… - Gotowa, Granger? – zapytał, tak dla zasady, bo nie czekając na jej odpowiedź mocno odbił się stopami od ziemi i szybko wzleciał w powietrze.
Hermiona pisnęła cicho. Była kompletnie zaskoczona, a szybkość z jaką oderwali się od ziemi sprawiła, ze poczuła tzw. motylki w brzuchu.
Draco, słysząc reakcje dziewczyny roześmiał się, a Hermiona nie mogła stwierdzić, czy był to ten zwykły, szyderczy i kpiący śmiech Dracona Malfoya, czy może też… ten prawdziwy?
Nie zastanawiała się nad tym, bo była zbyt zajęta podziwianiem obezwładniającego widoku; wznieśli się tak wysoko, że mogli zobaczyć Hogwardzkie jezioro i srebrny księżyc odbijający się w jego gładkiej tafli oraz drzewa, wspaniałe, wysokie drzewa przygotowujące się do zbliżającej się zimy. A niebo było ciemne, nie przysłonięte ani jedną chmurką, co pozwalało podziwiać im nie tylko wielki księżyc, ale i miliony srebrnych, błyskających co jakiś czas gwiazd.
Hermiona lekko uśmiechnęła się podziwiając te wspaniałe cuda, o których wiedziała, ale równocześnie nie znała tak jak poznała w tej chwili. W tej chwili była wdzięczna Malfoyowi, że wyciągnął ją na ten lot miotłą, choć nie przyznałaby tego na głos.
Ta sceneria, czyli ; ona i Malfoy na miotle coś jej przypominała. Tylko co?
Przez chwilę głowiła się nad tym, ale w końcu coś jej zaświtało. Jej sen przed tegorocznym pójściem to Hogwartu! Tak, to było to! Wtedy śniło jej się, że leciała na miotle z Malfoyem, ona spadła, a on ją złapał …
-- To dziwne… -wymamrotała pod nosem, ale i tak nie uszło to uwadze blondyna
-- Co jest dziwne? – zapytał po raz pierwszy odkąd razem wzbili się w powietrze. Hermiona spanikowała lekko. Nie miała zamiaru przyznawać się Malfoyowi, że śnił jej się. Jeszcze ten nadęty buc pomyślałby sobie, że o nim myślała. A tak nie było…
-- To, że lecisz ze szlamą i ją dotykasz, Malfoy – wymyśliła na poczekaniu. Draco zawahał się chwilę ale odpowiedział
-- Odkażę się Granger, już ty się o mnie nie martw… - odparł cynicznie, ale Hermiona nagle krzyknęła
-- Widzisz, Malfoy? – zawołała z entuzjazmem wskazując na niebo. Początkowo nie wiedział o co jej chodzi, ale po ułamku sekundy wreszcie zrozumiał, co przykuło uwagę Hermiony; była to spadająca gwiazda – Dawaj, Malfoy, myśl życzenie – dźgnęła go w żebra i ponagliła. Sama swoje już przed kilkoma sekundami pomyślała…
-- Nie wierzę w takie brednie – odburknął chłopak, ale jednak szybko pomyślał swoje najskrytsze życzenie…
-- A ty w cokolwiek wierzysz? – spytała sceptycznie Gryfonka, kręcąc lekko głową
-- Oczywiście, że w coś wierzę – obruszył się Ślizgon – W magię i w siebie…
-- Czyli jesteś realistą – uznała Hermiona, Draco lekko wzruszył ramionami
-- Na to wychodzi… - powiedział lakonicznie. Na chwilę zapanowała między nimi lekko krępujące milczenie. Draco wykonywał różne zwroty i łatwe, bezpieczne zakręty, a Hermiona podziwiała otaczający się przed nimi krajobraz. Dawno nie czuła się tak odprężona…
-- Malfoy? – spytała w końcu, przerywając ciszę – Pamiętasz, tą naszą sprzeczkę na początku drogi? – miała na myśli tą kłótnie, podczas której wypominali sobie, wiele rzeczy, jednak argumentem każdego było to, że drugie się myli i ż e kompletnie nie zna…
-- No pamiętam, a do czego dążysz, Granger? – zapytał bez ogródek Draco. Nigdy nie lubił zbędnych słów i nigdy niczego nie owijał w bawełnę. Wolał od razu przejść do sedna sprawy.
-- Wiesz… - wyjąkała Hermiona, nie bardzo wiedząc jak poprowadzić dalej tę rozmowę – Otóż, trochę racji miałeś w tym, że nie mam prawa oceniać niektórych aspektów bo cię nie znam. To samo tyczy się ciebie. Nie znasz mnie, a wyzywasz i kpisz. I uważam, że każdemu z nas zrobi dobrze jeśli będziemy mieć rozejm. – powiedziała, ale zaraz szybko dodała – Tylko chwilowy ma się rozumieć…
-- No nie wiem… - zawahał się chłopak – Wyzywanie cię i doprowadzanie do wściekłości stało się moim hobby. Ale dobra, niech ci będzie, Granger. Ale może zrobimy z tego mały zakładzik, co Granger? – zapytał z oczekiwaniem, Hermiona pokręciła głową, nigdy nie lubiła hazardu…
-- Dobra, Malfoy, zgoda. – zgodziła się – Więc przez jakiś czas mamy mieć rozejm i nie obrzucać się obelgami – powiedziała i dopiero wtedy zrozumiała jakie to będzie trudne… Ale teraz nie było już odwrotu
-- Czyli jak na nas to będzie cud – mruknął tylko chłopak powoli kierując trzon miotły w stronę ziemi. Czas na lądowanie…
-- A żebyś wiedział, Malfoy – szepnęła bezgłośnie Hermiona, gdy już dotknęła stopami ziemi. Lot był cudowny, mimo że leciała ze swym wrogiem, to dostarczył jej wiele radości i entuzjazmu. To była jedna z nielicznych chwil gdy Malfoy zachowywał się jak normalny człowiek. Ale mimo że w powietrzu czuła się świetnie, to jednak miło było mieć świadomość, że znów stąpa po twardej i stałej ziemi…
-- Blaise! – krzyknął głośno Draco, sprowadzając tym na ziemię swojego przyjaciela, który jak do tej pory wesoło śmigał między drzewami – Jesteś nam potrzebny – oznajmił. Brunet lekko i z wrodzoną gracją wylądował na ziemi, po czym luźnym krokiem podszedł do Hermiony i Draco z wiecznym uśmiechem.
-- Zawsze chętnie służę pomocą! – zawołał wesoło Diabeł stając obok nich – A do czegóż jestem wam potrzebny, wy moje…- zawahał się – ulubione ludziki… - Draco wywrócił oczami
-- Założyłem się z Granger, więc ty będziesz świadkiem naszego zakładu – odparł. Blaise zaklaskał w ręce. Po czym zza tylnej kieszeni wyjął różdżkę i szybko, tak by Hermiona i Draco niczego nie zauważyli wyczarował dwie małe bransoletki; jedną srebrną, drugą złotą.
-- Spoko, Smoku! – powiedział wesoło zamachał im przed nosem swoją świerkową różdżką – Złapcie się z ręce – zakomenderował. Hermiona z ociąganiem podała rękę blondynowi; nie miała najmniejszej ochoty słuchać jego uwag dotyczących dotyku szlamu. Ale ku jej zdziwieniu Malfoy niczego nie skomentował; jedynie wzdrygnął się pod wpływem jej dotyku, jednak nie powiedział ani słowa.
Draco szybko powiedział Zabiniemu treść ich zakładu i warunki, a Hermiona je powtórzyła. Z każdym ich słowem czerwono- zielone promienie owijały się wokół ich splecionych dłoni pieczętując ich zakład. Gdy skończyli Diabeł podał im wyczarowane wcześniej bransoletki; złotą dał Draconowi, a srebrną Hermionie
-- Będziecie je nosić do czasu trwania zakładu – oznajmił, gdy już je założyli. Ledwie udało mu się powstrzymać diabelski uśmiech, który błąkał mu się po twarzy – To jak, wracamy już do zamku? – zaproponował dziwnie wesołym tonem….
*
-- No to dobranoc, Miona – szepnął wesoło Blaise machając na pożegnanie Hermionie. Byli w zamku, w tej części korytarzy, gdzie musieli się rozdzielić, by dojść do swoich pokoi.
Hermiona ziewnęła. Dopiero teraz dotarło do niej jak bardzo jest zmęczona. Było już dwadzieścia minut po północy
-- Dobranoc, Blaise – opowiedziała brunetowi – Słodkich koszmarów, Malfoy – powiedziała z cynicznym uśmiechem do blondyna
-- Słodkich koszmarów, Granger – odparł w odwecie chłopak, pokazując Gryfonce język
-- I tak cię nienawidzę, Malfoy – szepnęła do niego na odchodnym
-- Ja ciebie też… - odszepnął Ślizgon, a Hermiona mogłaby przysiąc, że kącik jego warg drgnął w cieniu uśmiechu….

                                                           ***  

 
-- Witaj, Rolando – powtórzył Trevor siadając na ciemnej kanapie w pokoju pani Hooch. Rolanda przygryzła lekko wargę. Nie widziała La Ruse’a od dobrych czterdziestu lat i mimo, że kiedyś byli całkiem dobrymi kolegami czuła się lekko niezręcznie w jego towarzystwie
-- Witaj, Trevorze – powiedziała sztywno, siadając w fotelu, naprzeciwko niego – Co cię do mnie sprowadza? – zapytała nerwowo – Myślałam, że raczej zależy ci na rozmowie z Minerwą – szepnęła. Mężczyzna roześmiał się
-- Zależy mi, a  jakże. – odparł – Ale znasz Minerwę, nie chce mnie widzieć, a tym bardziej słuchać. A próbuję to wszystko naprawić od jakiś czterdziestu lat, moja droga. Ale jeszcze nic straconego – powiedział smutno – Wciąż wierzę, że pewnego dnia mi się uda. Ale dość o mnie, chciałbym usłyszeć, co u ciebie i Mike’a – powiedział z uśmiechem. Mike Hooch był jego najlepszym przyjacielem…
-- Dobrze, Mike prowadzi sklep w Hogsmead, mieszkamy tam wtedy, gdy mam wakacje od nauczania lub mogę sobie pozwolić na kilka dni bez obowiązków – uśmiechnęła się kobieta. Mike Hooch był jej mężem…
-- Cieszę się, że choć wam się poszczęściło, nawet jeśli ja i… Nawet jeśli ja i Ona nie mieliśmy tyle szczęścia – odchrząknął. – Słyszałem, że macie córkę – zmienił temat
--- Tak. Ma na imię Marie. Jest łamaczem klątw u Gringotta – powiedziała z uśmiechem. Marie była jej ukochanym i jedynym dzieckiem.
-- A więc odziedziczyła skłonność do przygód po rodzicach… - stwierdził Trevor. 
-- Można tak powiedzieć, Trevorze – uśmiechnęła się – A ty? Jak ci się powodziło we Francji? Ożeniłeś się…? – spytała z wahaniem
-- Powodziło mi się całkiem nieźle, ale nie… Nie ożeniłem się w ogóle. Kochałem tylko Ją – powiedział poważnie – Ale Ona po naszym rozstaniu, wyszła za mąż...  – stwierdził z goryczą, a Rolandzie zrobiło się go żal
-- Tak – przyznała – poślubiła Elphinstone Urquarta*. Ale ich małżeństwo trwało tylko trzy lata – dodała szybko
-- Jak dla mnie to o trzy lata za dużo – burknął Trevor, a zegar na ścianie wybił północ. La Ruse wstał i skierował się do drzwi – Musze już lecieć, Rolando. Pozdrów ode mnie Mike’a – powiedział – Dobranoc
-- Zaczekaj – zawołała szybko i podbiegłszy do komody wyciągnęła z jednej z szuflad stary album. Prędko go przekartkowała i wyjęła jedno zdjęcie – Proszę Trevorze. To dla ciebie. Żeby udało ci się to wszystko odkręcić – szepnęła. Trevor wyszedł z pokoju Rolandy i szybko skierował się do własnego pokoju co jakiś czas zerkając na podarowane zdjęcie jego ukochanej...





* Elphinstone Urquart - postać kanoniczna, wymyślona przez Rowling. prawdziwy mąż McGonagall


A teraz zagadka :DD
Kto odgadnie jakie postacie z tego opowiadania są na tym zdjęciu? :D

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział XII



Witajcie!
Rozdział trochę szybciej niż zwykle, ale za to bez wątku McGonagall- Trevor :D nawet był napisany, ale po namyślę usunęłam go, bo jakoś mi nie pasował.
Rozdział tradycyjnie bez bety. Właściwie poszukuje zastępczej bety na czas nieokreślony, bo Pearl na razie nie ma czasu. Chętnych zapraszam w komentarzach.
A i zmieniłam czcionkę, mam nadzieje, że jest czytelniejsza


Rozdział XII

Był wczesny ranek. Rudowłosa dziewczyna o niebieskawych oczach kuśtykała prosto do swojego dormitorium. Jej jedna noga wciąż była w gipsie, mimo, że kość już prawie całkowicie się zrosła. Jednak pani Pomfrey nalegała (czy raczej rozkazała) by jeszcze przez jeden dzień Ginny dla ochrony nadwerężonej kończyny chodziła w gipsie.
A Rudej to się nie uśmiechało. Wcale, a wcale.
Słońce niedawno wzeszło, a większość uczniów jeszcze błogo spała, gdy panna Weasley, trudząc się i sapiąc usiłowała wejść po schodach. A z kulami i nogą w gipsie nie było to łatwe.
Wczoraj miała szczęście opuścić ponad połowę lekcji z powodu drobnego wypadku na OPCM.
A mianowicie stała sobie zwyczajnie razem z Nevillem w rogu Sali i z uwagą przyglądała się pojedynkowi Hermiony i Harry’ego. W pewnym momencie obejrzała się za siebie i ujrzała grupkę Ślizgonów. Do Malfoya śliniła się cała zgraja Ślizgonek. Czyli nic nowego… A on, po kolei i obojętną i lekceważącą miną, odrzucał ich nieudolne flirty. (W sumie mu się nie dziwiła) A gdy Tracy Davis wreszcie odwaliła się od Malfoya razem z Dianne zaczęły uwodzicielsko uśmiechać do Zabiniego. Ale chociaż Yaxley miała tyle rozumu, że nie narzucała się aż tak Blaisowi. Za to Tracy robiła to zbyt nachalnie, wyrabiała się za dwójkę.
A widząc ich nieudolne zaloty Ruda nie mogła tego nie skomentować.
Ślizgonki zaczęły się z nią kłócić, a gdy Blaise stanął po jej stronie naburmuszone zaczęły ją ignorować. Ginny było to nawet na rękę. Ale niestety, Josephine, zła za upokorzenie w oczach Draco niby przypadkiem pchnęła Gregory’ego Goyla, który upadł na niczego niespodziewającą się Dianne, która stała przy Ginny. W zasadzie Dianne Yaxley nie trudno było przewrócić. Wprawdzie dziewczyna odziedziczyła wzrost po ojcu, ale była szczupła i wątła, a Goyle był ciężki i masywny, więc Ślizgonka zachwiała się i wpadła na Ginny. 
Gdyby Ginevra spodziewała się tego „ataku” na pewno byłaby przygotowana i nie potknęła się . Ale z zaskoczenia to co innego…
A jak pech to pech. Pod ścianą stała zabytkowa ława po samym Godryku Gryffindorze. I, doprawdy, czy to wina Ginny, że takie stare truchła trzymają w sali lekcyjnej? Bo ledwie upadła na ławkę i lekko się oparła, ta złamała się pod jej, Dianne i Goyla ciężarem. No, bo w końcu razem pewnie ważyli prawie 200 kg, a ławka była z lipowego drzewa, liczyła sobie co najmniej 1000 lat i była przeżarta przez termity…
W każdym bądź razie, ławka z trzaskiem przełamała się na pół, a noga Ginny przez to poślizgnęła się na drewnie i wykręciła pod dziwnym kątem. Z powodu nagłego bólu Gryfonka upadła na ziemię i krzyknęła.
Innym nic się nie stało, tylko Dianne się wywaliła, ale nawet się nie zadrasnęła. No może tylko jej duma trochę ucierpiała.
Gdy tak leżała zszokowana na ziemi prawie natychmiast zjawili się przy niej Dean i Blaise. A osoby, które zobaczyły co się stało otoczyły ich ciasnym kółkiem.
Wszyscy panikowali, a w dodatku później ranna została Hermiona. Biedna profesor Jones, tyle zamieszania na jednej lekcji, a w dodatku dwie poszkodowane osoby.
Ale nauczycielka doskonale poradziła sobie z chaosem i już parę minut później wszystko było pod kontrolą.
Następnie profesor Jones kazała Deanowi zanieść ją do Skrzydła Szpitalnego. A jednak… Ginny żałowała, że to nie Blaise miał ją zanieść. Uświadomiła sobie ze zgrozą, że sama bliskość Zabiniego działa na nią silniej i choć tak broniła się przez tym uczuciem to niestety, nie udawało jej się.
Ale któżby jej się dziwił? W końcu Blaise był jednym z najprzystojniejszych chłopaków w szkole. A zresztą Ginny tylko raz w całym życiu widziała matkę Zabiniego. I do tej pory była pod wrażeniem urody tej kobiety. Allana Zabini była bardzo piękna. Miała długie, brązowe włosy i duże ciepłe, również brązowe oczy, otoczone ciemnymi, długimi rzęsami. Miała opaloną karnację, a jej skóra była ciemniejsza od skóry Blaisa, bardziej oliwkowa, choć nie przesadnie opalona. Allana, ze swą opalenizną, brązowymi, promiennymi oczami, pełnymi, karminowymi ustami i wysokimi kośćmi policzkowymi nawet teraz, mając 41 lat wyglądała jak modelka. (Allana Zabini <kilk>) Była uważana za jedną z najładniejszych czarodziejek w Anglii. I choć nie miała klasycznej i arystokratycznej urody Narcyzy, to jednak jej wygląd od zawsze budził wrażenie i podziw. Szczególnie płci męskiej, która to za Allaną wprost przepadała.
A ilu mężów już miała Allana? Nikt tak do końca nie wiedział, ale najprawdopodobniej siedmiu, nie licząc małżeństw poza Anglią. A liczba ta wciąż wzrastała, a mężczyzn nie zniechęcał nawet fakt, że prawie wszyscy mężowie Allany zmarli w tajemniczych okolicznościach…
Ale to tylko plotki. Któż bowiem, z wyjątkiem samej Allany i jej zmarłych, byłych mężów mógł wiedzieć jak było naprawdę? No właśnie, nikt…
A Blaise… Blaise był bardzo przystojny, choć niepodobny do matki. Włosy miał ciemniejsze, czarne, jego oczy były szmaragdowe, ale odziedziczył po matce ciepłe spojrzenie i wesołe ogniki w tęczówkach. Jego skóra również miała oliwkowy odcień, ale nie tak egzotyczny jak Allany. Jedynie kości policzkowe i kształt twarzy oraz nosa miał identyczne jak Allana. Wzrost (bowiem przewyższał Allanę o jakieś 15 centymetrów), kolor oczu i włosów musiał więc odziedziczyć po ojcu, choć nikt, z wyjątkiem samej Allany wiedział, kto nim jest.
Tak, Blaise był bardzo przystojnym Ślizgonem, w dodatku szarmanckim, zabawnym i czarującym. To chyba było normalne, że gdy tylko pojawiał się w pobliżu Ginny czuła łaskotanie w żołądku, a jej humor od razu się poprawiał?
I to było najokropniejsze. Blaise jej się podobał. Ale był Ślizgonem. A Ruda nie miała zamiaru ponownie zostać zraniona…
Jej rozmyślania przerwał… nie kto inny, jak sam Blaise Zabini. Ginny zdziwiła się tym. Był dopiero ranek,  gdy wychodziła tak wcześnie była niemal pewna, że korytarze jeszcze będą puste. W końcu lekcje miały się zacząć dopiero za dwie godziny.
A tu takie zaskoczenie...
Z wrażenia, nieuważnie stanęła na jednym ze schodków i jej noga zsunęła się gwałtownie w dół, jednak czyjaś ręka mocna przytrzymała ją w talii, dzięki czemu dziewczyna nie straciła równowagi i nie przewróciła się z i tak już złamaną nogą.
-- Uważaj… - zaśmiał się wciąż trzymając dłoń na jej talii. A Ginny ze zdziwieniem przyjęła, że wcale jej nie to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, sprawiało jej to przyjemność. – Chcesz drugą nogę złamać, Wiewiórko? – zapytał z wesołymi błyskami w oczach.
-- To było nie zamierzone – sprostowała z uśmiechem, opierając ciężar ciała na kulach. – ale i tak dzięki za ratunek – prawie szepnęła. Blaise słysząc to na chwilę znieruchomiał. Spodziewał się jak zwykle jakiejś kąśliwej uwagi, albo dogryzania. Ale podobała mu się ta zmiana. No i bądźmy szczerzy, nie tylko to mu się podobało…
-- Dobra, Weasley, lepiej cię odprowadzę, bo się jeszcze połamiesz… - powiedział z szelmowskim uśmieszkiem, pewnym ruchem obejmując Gryfonkę w pasie, nie zważając na to, że dziewczyna może bez problemu iść sama o kulach. 
Powoli zaczęli iść po schodach
-- A tak w ogóle to co robiłeś tak wcześnie na korytarzu? – zapytała ciekawsko Ginny, chcąc przerwać krępującą ciszę między nimi
-- Szczerze? Po prostu wstałem wcześniej, a że Malfoy nie jest bynajmniej rannym ptaszkiem, gdy przez przypadek narobiłem hałasu, ochrzanił mnie, poklął na mnie i wyrzucił za drzwi – zaśmiał się Blasie. Jego mina mówiła, że faktycznie tak było, ale nie miał żalu do przyjaciela, kto wie, czy sam by tak nie zareagował? - A ty? – spytał wciąż uśmiechnięty Diabeł – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zwiałaś ze Skrzydła Szpitalnego? – zażartował, gdy mijali Prawie Bezgłowego Nicka. Ginny uśmiechnęła się krzywo
-- Na szczęście nie musiałam zwiewać, bo sama mnie wypuściła, ale uwierz mi, gdybym miała tam jeszcze siedzieć, to zwiałabym stamtąd przy pierwszej lepszej okazji… - powiedziała kręcąc głową. Bo Ginevra Weasley, mając tylu braci nie mogła znosić monotonnej egzystencji. A w szpitalu, pod czujnym okiem pani Pomfrey mogła tylko leżeć, spać, jeść, leżeć i leżeć… A tego nie znosiła najbardziej.
-- Daleko byś nie zaszła –sarknął chłopak patrząc z pobłażaniem na rudowłosą dziewczynę. Bardzo ją lubił. Od dawna był pod wrażeniem jej urody i siły. A przy bliższym poznaniu Ginevra i jej zadziorny charakterek jeszcze bardziej zyskiwała.
-- No w sumie… - zgodziła się ugodowo Ruda, opierając smukłą, bladą dłoń na ramieniu Ślizgona – Ale i tak, prędzej czy później bym się stamtąd wyrwała. – dodała pewnym głosem.
-- Będziesz dziś na lekcjach? – zapytał znienacka Zabini, patrząc z ukrywaną nadzieją na Gryfonkę. Ginny zawahała się
-- W sumie, chętnie bym trochę poleniuchowała, ale znając życie po godzinie zaczęłabym łazić po ścianach z nudy, więc raczej będę. Tylko nie wiem czy na pewno, bo nie chcę innym sprawiać kłopotu, szczególnie braciom, bo mamy sporo lekcji oddzielnie i na różnych piętrach, a ja… - spojrzała sceptycznie na nogę w gipsie – Powiedzmy, że trochę ciężko by mi się było dostać na piętro – mruknęła z przekąsem, spoglądając na niesprawną lewą nogę.
-- Jasne – przytaknął skwapliwie chłopak, a na jego pełne, idealnie wykrojone wargi wpłynął szeroki uśmiech – I dlatego już moja w tym głowa, byś się bez przeszkód dostała do klas! W końcu mamy razem chyba wszystkie lekcje…– powiedział, a jego oczy błyszczały wesoło. Ginny zawahała się
-- Niby jak chcesz to zrobić...? – zaczęła, ale Blaise szybkim ruchem porwał Giny na ręce i roześmiał się patrząc na nią z ognikami w szmaragdowych oczach – BLAISE! – zawołała zaskoczona, usiłując przyjąć groźny ton, ale nie wyszło jej to i już po chwili śmiała się razem z Zabinim, co portrety przyjęły z niezadowoleniem o tak wczesnej porze
-- O właśnie tak zamierzam to zrobić, moja droga Wiewióreczko! – powiedział z szelmowskim uśmieszkiem Diabeł bez trudu pokonując w mgnieniu oka całą klatkę schodową. Ginny spoważniała, gdy udało jej się odgadnąć zamiary bruneta.
-- Hej, chyba nie zamierzasz mi pomagać w ten sposób w szkole, no nie? – zapytała ostrożnie, podczas gdy Blaise trzymał ją na rękach, Ginevra obejmowała go rękami za szyje.
-- A dlaczego nie? – zapytał zdziwiony. Ginny wywróciła oczami
-- Bo po pierwsze, jestem ciężka. Zamęczysz się! Po drugie, ludzie będą gadać, a po trzecie twoje koleżaneczki ze Slytheirnu raczej nie będą zachwycone, uwierz uświadomiły mi już to… - prychnęła, spoglądając znacząco na swoją nogę. Ślizgonki dały jej to do zrozumienia aż nazbyt dobrze. Co nie znaczyło, że miała zamiar się ich słuchać…
-- A więc tak.. .- westchnął Blaise – Po pierwsze jesteś leciutka jak piórko, ten gips waży więcej od ciebie, po drugie, jak dla mnie ludzie plotkować, mnie nie obchodzi to, co mówią, a po trzecie, to i ciebie, i mnie nie obchodzą gadania Jose i jej bandy… - powiedział poważnie, obracając ją tak by bez problemu spojrzeć jej w oczy. Ginny zatopiła się dosłownie w jego szmaragdowych oczach. I gdyby nie głos Grubej Damy jeszcze długo mogłaby tak się w nie patrzeć… Ale niestety…
-- Wchodzicie, czy nie? – zawołała zdenerwowana Dama z portretu. Cóż, nigdy nie należała do osób cierpliwych – Jeśli tak, to łaskawie się pośpieszcie… - burknęła przypatrując się z uwagą Ślizgonowi i Gryfonce.
-- Taak – powiedziała Weasleyówna przeciągle i powoli schodziła z rąk Blaisa. – No to… cześć… - powiedziała cicho szybko cmokając Diabła w opalony policzek i czym prędzej znikając za portretem. Blaise jeszcze chwilę stał tam w bezruchu, z szeroko wytrzeszczonymi oczami i z dłonią przyłożoną do policzka, gdzie wargi Ginevry dotknęły jego twarzy…
                                                      ***
Piękna dziewczyna, o długich, prostych czarnych włosach, tegoż koloru oczach i o typowej dla azjatów smukłej i szczupłej sylwetce weszła bezszelestnie do najwyższej, teoretycznie z zakazem wstępu dla uczniów, najwyższej wieży zamku. Teoretycznie…
Wyjrzała przez okno i usiadła na szerokim parapecie. To miejsce od trzech lat było jej  azylem. Nikt tu nie przychodził, była idealna cisza. Mogła w spokoju pomyśleć. Powspominać…
-- Użalasz się nad sobą, Chang? – usłyszała zza pleców nonszalancki, ale wesoły głos.
-- Co? – zawołała obracając się w stronę nieproszonego gościa. Był to wysoki Gryfon, o rudych włosach, brązowych oczach i wiecznie przylepionym do twarzy uśmiechu… Fred Weasley. – Co tu robisz? – zapytała zdziwiona. Od lat nikt prócz niej tu nie zaglądał
-- Stoję – odparł rozbawiony podchodząc do niej.
-- Ale dlaczego tu przyszedłeś? – wyjąkała niepewnie. Freda znała krótko, zamieniła z nim może ze dwa słowa. – Nigdy cię tu nie było… Nikogo tu nigdy nie było - dodała
-- Zacząłem tu przychodzić dopiero w tym roku – wyjaśnił pakując się na parapet obok Cho. Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie
-- A więc, przykro mi, ale przychodziłam tu wcześniej! Decyduje prawo pierwszeństwa… - oznajmiła. Ale z Fredem Weasleyem wcale nie było tak łatwo, jak się może wydawać…
-- Albo starszeństwa! – zaśmiał się – A z tego co mi wiadomo, to jestem od ciebie starszy o dwa lata, Chang… - przez chwilę nastąpiła cisza, ale po kilku minutach Cho westchnęła i zwinnym ruchem zeskoczyła z parapetu i ruszyła do wyjścia. Gdy stała już w drzwiach rudzielec odchrząknął
-- Poczekaj! – zawołał – Dlaczego tu przychodzisz? – zapytał.
-- Czemu cię to interesuje? – zapytała ostrożnie. Od trzech lat nie rozmawiała o tym z nikim. Stała się cieniem dawnej, towarzyskiej, zawsze otoczonej wianuszkiem przyjaciółek Cho.
-- Jak mi odpowiesz, może podzielimy się tą wieżą? – zapytał uśmiechając się lekko – Miejsca jest tu sporo… A zresztą, jak ty mi powiesz, to i ja ci powiem dlaczego… Coś mi mówi, Chang, że można ci ufać. – powiedział z rozbrajającą szczerością. Cho zagryzła wargę i spuściła wzrok.
-- Bo… wiesz, że po śmierci Cedrika byłam załamana. Poniekąd jest mi bardzo smutno do tej pory… A potem zaczęłam spotykać się z Harrym. To wydawało mi się niewłaściwe na początku, czułam się jakbym zdradzała Cedrika – wyszeptała, pozwalając by jedwabiste włosy zasłoniły jej oczy – Chociaż w głębi serca czułam, że on nie chciałby bym aż tak żyła przeszłością. Wiem, że to ci się wyda głupie, ze względu na to, że miałam wówczas dopiero 14 lat, ale ja naprawdę go kochałam. Kochałam go, a po jego śmierci czułam tylko pustkę. Wtedy zaczęłam tu przychodzić by szukać samotności. A gdy wreszcie przełamałam się i zaczęłam chodzić z Harrym i… naprawdę go lubić, Umbridge podała mi Veritaserum. Myślałam, że to zwykła herbata i całkiem zapomniałam o zasadzie GD, aby nigdy nie ufać wrogowi. I przez ten eliksir wszystko jej powiedziałam. A oni bardzo długo myśleli, że ich zdradziłam. Że wszystko powiedziałam Umbridge z własnej, nieprzymuszonej woli. Harry się ode mnie odsunął i w ogóle się do mnie nie odzywał przez bardzo długi okres. Tak samo reszta GD. Znowu byłam sama. I wszyscy mieli mnie za zdrajcę – wyznała z zaszklonymi oczami – To bolało. Gdy już dowiedzieli się, że to przez Veritaserum wszystko powiedziałam Umbridge, niby się pogodziliśmy, ale niektórzy z nich do tej pory mi nie ufają. Niby nasze stosunki ociepliły się, ale już nie jest tak jak dawniej… W siódmej klasie, gdy chciałam pokazać Harry’emu posąg Ravenclaw zbyli mnie i na moje miejsce wybrali Lunę. Nie chcieli nic złego, ale… Ja czułam się odsunięta… Do tej pory mam takie wrażenie… - wyznała. Chłopak milczał. – Proszę, śmiej się ile chcesz… - powiedziała na odchodnym i zamierzała wyjść.
-- Nie zamierzam się śmiać – powiedział zdezorientowany. – Może i mam opinię największego żartownisia Hogwartu, ale to nie znaczy, że śmieje się z odczuć ludzi – odparł lekko urażony – W sumie, to teraz mi głupio. Bo moje „problemy” to raczej nie mogą równać się z twoimi. Po prostu musiałem sobie wszystko uporządkować w głowie. Rozumiesz, rzuciłem szkołę na 2 lata, prawie 3 zresztą. To nie jest łatwe tak po prostu tu wrócić. Szczególnie brakuje mi przyjaciół z mojego rocznika, ale z tymi też nie jest źle. Ale teraz większość nauczycieli dziwnie patrzy na mnie i na Georga. A my po prostu chcemy zakończyć edukacje. Wszystko jest trudniejsze po wojnie. Trochę… obce? Tak, to chyba właściwe słowo. Hogwart już nie jest taki jak kiedyś… Wszyscy ode mnie i od Georga czegoś oczekują, a to, że znowu wysadzimy toalety, albo, że znowu nawrzucamy łajnobomb do Wielkiej Sali. A my szczerze powiedziawszy dorośliśmy trochę przez ten okres wojny. I owszem, nadal żartujemy, nawet mamy plany co do wysadzenia toalet, ale wszyscy widzą w nas tylko największych żartownisiów tej szkoły. I nic poza tym. Zresztą, Angelina Johnson również wróciła na siódmy rok. A my, tak jakby byliśmy kiedyś dość blisko. Chyba wiesz o tym, prawda? Nawet chodziliśmy ze sobą. I ona chce, żebyśmy do siebie wrócili. Zresztą ja też tego chyba chce – wyznał poważnym tonem patrząc na krajobraz ciągnący się za oknem – Ale sam nie wiem co o tym myśleć. To co teraz czuję do Angie, to chyba już nie to co kiedyś… - Cho z uwagę spojrzała na rudowłosego chłopaka. Owszem, był przystojny. Bardzo. Był wysoki, wysportowany, o dość opalonej cerze, wesołych, brązowych oczach i rudych włosach. Ale nie sądziła, że Fred Weasley, znany kabareciarz Hogwartu też może być taki poważny. To było dla niej miłym zaskoczeniem.
-- Wiesz… - powiedziała w końcu – Moja babcia zawsze powtarzała, że nie wolno robić niczego na siłę, tylko trzeba słuchać się głosu serca. Bo inaczej nieźle sobie w życiu namieszamy i narobimy sobie samych problemów na drodze do miłości, zamiast iść prosto do niej – wyznała poważnie, patrząc na chłopaka. Fred uśmiechnął się lekko
-- Twoja babcia była bardzo mądrą czarodziejką, co? – powiedział z uśmiechem i usiadł na parapecie, wskazując Krukonce miejsce obok niego
-- Była charłakiem – wyjaśniła, siadając obok niego. Rudzielec zmieszał się
-- Oh, ja nie wiedziałem – tłumaczył zawstydzony
-- Nie ma sprawy. Tseia Chang, moja babcia, jest córką czarodziejów czystej krwi, nawet jej rodzeństwo było magiczne. Ona stanowiła swego rodzaju anomalię, ale pogodziła się z tym i inni też. Kiedy urodził się mój ojciec, niektórzy sądzili, że będzie taki jak babcia, nawet jeśli jego ojcem był czarodziej. Ale tata okazał się mieć zdolności magiczne, nawet bardzo duże. Teraz prawie wcale nie kontaktuje się z babcią. Bo ona jest charłakiem, a on się tego wstydzi. Mimo, że ona jest najmądrzejszą kobietą jaką znam. – wyznała – Ja się nie wstydzę tego, że moja babcia jest charłakiem. Ale to nie jest temat, o którym chciałabym rozpowiadać na prawo i lewo – dodała. Fred pokiwał głową
-- Rozumiem… - powiedział – Nikomu nie powiem. A teraz, Cho możemy się w spokoju pożalić nad sobą razem. Bo ja tobie ufam. I ty też możesz zaufać mi…
                                                     ***
 Dochodziła już 22. Hermiona szybkim krokiem wracała z łazienki prefektów do swojego dormitorium. Na sobie miała tylko czerwone baletki, które służyły jej jako kapcie, czerwone spodenki za połowę uda i białą, luźną koszulkę z lwem. Jej włosy były związane w luźnego warkocza, a opatrunek z nosa został już zdjęty; dziewczyna  nie musiała go już nosić, efekt działania zaklęcia został całkowicie pokonany przez eliksir pani Pomfrey.
 Na korytarzu jeszcze paliły się światła, ale już bardzo słabe. Punktualnie o 22 wszystkie lampy, świece, żyrandole miały zgasnąć.
Hermiona przyspieszyła kroku. W końcu dochodziła cisza nocna, a ona nie chciała być złapana przez Filcha na włóczeniu się po korytarzach. Wtem zegar stojący na korytarzu zaczął wybijać dziesiątą. A wraz z ostatnim uderzeniem zegara wszystkie światła zgasły i korytarze pogrążyły się w ciemności.
Gryfonka zaklęła w myślach. Teraz stała samiutka w wielkim, ciemnym korytarzu, jeszcze kawałek od Pokoju Wspólnego Gryfonów. W dodatku nie mogła nawet użyć zaklęcia Lumos, bo Filch od razu by zauważył światło na korytarzu.
Gdy powoli zaczęła posuwać się naprzód, usłyszała czyjś stłumiony głos
-- Ostrożnie Diable! I bądź ciszej! – ton głosu był władczy i o tyle charakterystyczny, że Hermiona od razu go rozpoznała. Ten głos poznała by zawsze. W końcu nieraz go słyszała. I obelgi kierowane pod jej adresem…
„Co oni tu robią o tej porze?!” – warknęła w myślach. Do wyboru miała dwie możliwości
Pierwsza: Zignorować to i iść w spokoju do dormitorium, unikając przy tym kłopotów.
Druga: Iść za tymi dwoma przygłupami i zaryzykować utratą punktów i szlabanem.
No cóż. Mimo wszystko Hermiona była Gryfonką, więc jasne było to, że wybierze tą drugą możliwość.
Przeklinając siebie i własną ciekawość cicho ruszyła w stronę głosów chłopaków.
Kilka korytarzy dalej wreszcie ich znalazła.
Malfoy i Zabini byli ubrani w czarne dżinsy i tegoż koloru bluzki, z tym, że Blaise miał tylko bluzkę z długim rękawem, a Malfoy bluzę, a pod spodem czarną koszulkę. Na rękach mieli rękawice do gry w Quiddytha, a w dłoniach trzymali dwie wypolerowane Błyskawice. Spojrzeli na nią zdezorientowani
-- Granger? Co ty tu robisz?! – zapytał w końcu ostrym głosem Malfoy. Hermiona spojrzała na nich surowo
-- A co niby wy tu robicie po ciszy nocnej? I to ubrani do wyjścia na dwór? – Blaise starał się udawać cwanego
-- Ale wiesz, ze ty też przebywasz poza Pokojem Wspólnym po ciszy nocnej? – zapytał
-- Nie przebywałabym, gdybyście wy niczego nie kombinowali! – burknęła. – Niby gdzie wy idziecie?
-- Na dwór, poćwiczyć taktykę na mecz. Czy raczej wypróbować też nowe miotły. – odparł beztrosko Zabini, za co oberwał od kuksańca w żebra od Malfoya
-- Na dwór!? O tej porze!!! –powiedziała cicho, aczkolwiek ostro Hermiona próbując przemówić im do rozsądku – Czy wyście do reszty już postradali rozum?! – prawie krzyknęła, ale w ostatniej chwili opamiętała się, by nie podnosić nie potrzebnie głosu – Natychmiast wracajcie do dormitorium! – powiedziała unosząc głowę, by spojrzeć im karcąco w oczy. Ale Ślizgoni nic sobie nie robili z jej reprymendy.
-- Nie ma mowy, Granger – odparli chórem. Dziewczyna jęknęła
-- Wobec tego muszę kogoś o tym powiadomić! Naprawdę chcecie zostać złapani? – nie lubiła „kablować”, ale w tej sytuacji była zmuszona uciec się do takich środków.
-- Nie zostaniemy złapani, Granger – odparł z cwanym, Malfoyowskim uśmieszkiem blond włosy arystokrata. – Bo ty pójdziesz z nami… - oznajmił, a Zabini i Hermiona spojrzeli na niego zdziwieni.
-- Że co, proszę! – zawołali chórem, ale zostali uciszeni gestem Malfoya
-- Że to! Granger, pamiętasz, że masz u mnie dług? Przez ciebie ubrudziłem się krwią szlamu! – powiedział z obrzydzeniem. Dziewczyna spojrzała na niego z wściekłością w dużych, brązowych oczach.
-- Ty pusta fretko! Po pierwsze każdy obywatel ma OBOWIĄZEK udzielenia pierwszej pomocy, a krwotok również do tego należy! Poza tym to wcale nie było tak dużo!
-- Hm, okej w takim razie też za to, że uratowałem cię przed rąbnięciem się głową w stół! – warknął
-- Dobra, powiedzmy, że jednak mam u ciebie dług! – sarknęła – Ale, idioto , ja jestem w piżamie, a na dworze jest zimno! A ja nie mam zamiaru rozchorować się przez wasze durne widzi-misie ! – warknęła oburzona. Draco z obojętną miną ściągnął z siebie bluzę i rzucił ją Hermionie. Był w samym podkoszulku, ale zimnokrwiste stworzenia chyba nie odczuwają chłodu, no nie?
-- Masz i nie marudź, Granger! – warknął, gdy bluza upadła Hermionie prosto w twarz. Dziewczyna nieświadomie wciągnęła zapach ubrania. Mimo całej niechęci do Ślizgona, musiała przyznać, że Malfoy używa zniewalających perfum.
-- Nie chce twojej bluzy, Malfoy! – odburknęła odrzucając Smokowi bluzę. Blaise spojrzał po sobie
-- Sorki, Herm, ale ja nie mam bluzy, musisz wziąć tą tego tam patafiana  – powiedział ze skruchą.
-- Wolisz zamarznąć, Granger? – zapytał lekceważąco blondyn. Gdy Hermiona nie dopowiedziała chłopak westchnął – Bierz i nie marudź Granger. I rusz tyłek… - burknął. Hermiona niechętnie założyła ubranie i cała trójka ruszyła w stronę bocznego wyjścia z zamku. Gdy wychodzili z budynku powiedziała tylko grobowym głosem
-- Wiecie, że to się źle skończy, prawda?

czwartek, 31 października 2013

Rozdział XI



 Rozdział miał być jutro, jest dziś :D Wesołej Nocy Duchów!!!
Rozdział średni, ale istotny :)
Jak można zauważyć dodałam na bloga odtwarzacz muzyki. Jest na nim tylko jedna piosenka, ale właśnie ona była moją inspiracją do napisania opowiadania. Zachęcam z całego serca do odsłuchania <3

Uprzedzam, że rozdział może zawierać sporo błędów,bo bez bety :)


Rozdział XI

Hermiona Granger słuchała w skupieniu słów profesor Jones, co chwilę notując najważniejsze, jej zdaniem, informacje na rolce pergaminu. Omawiali akurat proste zaklęcia rozbrajające, znane większości uczniów.
 A w szczególności jej i Harry’emu, w końcu nim wyruszyli na poszukiwania horkruksów musieli opanować takowe zaklęcia do obrony przed ewentualnymi zagrożeniami .
Za chwilę z teorii mieli przejść do zajęć praktycznych. Profesor Jones była świetną nauczycielką i potrafiła zaciekawić uczniów omawianymi tematami. Na jej lekcjach rywalizacja między domami była ledwie wyczuwalna. Ale rozłam wciąż był widoczny. Uczniowie ze Slytherinu i Gryffindoru nie potrafili się zgrać między sobą.
-- Dobierzcie się w pary! – zawołała profesorka stając na środku klasy i jednym zaklęciem przesunęła ławki na koniec pomieszczenia, robiąc dużo miejsca na ćwiczenia grupowe.
-- Herm! – zawołał Harry podchodząc do szatynki. – Będziesz ze mną w parze? – zapytał nieśmiało. Hermiona zagryzła nerwowo wargi. Co prawda nie uzgodniła jeszcze z Ginny, że będzie z nią w parze, ale ostatnio na każde zajęcia chodziły razem i razem siedziały. Ginny widząc dylemat przyjaciółki uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową, by Herm jednak była w parze z Harrym, a sama podeszła do Neville’a. Rozumiała, że Hermiona i Harry potrzebowali spędzić trochę czasu razem, w końcu byli przyjaciółmi.
-- Jasne – uśmiechnęła się promiennie stając ramię w ramię przy Harrym. Kątem oka zauważyła, że Pansy jest w parze z Astorią, sama nie wiedziała, dlaczego zwróciła uwagę na Parkinson. Od czasu realizacji zadań przydzielonych im przez McGonagall Ślizgonka wyraźnie przycichła, a zawsze gdy mijała ją z Harrym, to, o dziwo, dziewczyna powstrzymywała się przed jakimikolwiek kąśliwymi uwagami pod adresem Wybrańca. Hermiona, mająca po ciotce Rosalie skłonności psychologiczne i analityczne uważała, że Pansy stała się jedną z tych osób, które po wojnie postanowiły zmienić swe radykalne poglądy, jednak nie zmieniając przy tym swojego charakteru. Szkoda tylko, że do tych osób nie należał pewien wysoki i tleniono włosy osobnik…
-- Dobrze, skoro już jesteście w parach, to ustawcie się w kolejkę. Będziemy ćwiczyć zaklęcia rozbrajające i obronne. – powiedziała z uśmiechem stając przed ustawiającymi się gęsiego uczniami.- Jako pierwszych zapraszam pannę Granger i pana Pottera! – Harry był najlepszym uczniem z OPCM, a Hermiona również bardzo dobrze sobie radziła. Często prezentowali klasie pozorowane walki z użyciem omawianych zaklęć. Gdy dwójka Gryfonów ustawiła się odpowiednio, profesor zakomunikowała – Tylko pamiętajcie, rzucacie tylko niegroźne zaklęcia, ewentualnie klątwy, które da się łatwo odbić i które w razie wypadku nie wyrządzą trwałych ran. – Hermiona i Harry kiwnęli potakująco głowami, żadne z nich nie miało zamiaru przypadkiem zranić przyjaciela – Zrozumiano? A więc, trzy-cztery! Zaczynajcie! – zawołała odchodząc na bezpieczną odległość od „walczących”
-- Gotowa? – szepnął szybko Harry. Hermiona kiwnęła głową i zaczęła ich pokaz.
-- Immobilus! – zawołał pewnym głosem, wykonując odpowiedni ruch różdżką. Zaklęcie spowolniła znacznie ruchy Harry’ego, który nie zdążywszy rzucić przeciw zaklęcia poruszał się w zwolnionym tempie. Uniosła lekko kącik ust, zadowolona z efektu pomysłowego zaklęcia. Z pewnością Potter nie spodziewał się, że Hermiona od razu wyskoczy  z zaklęciem  spowolniającym ruchy. Usłyszała chwilę potem, jak Draco Malfoy prycha pogardliwie i coś szepcze do Gregory’ego Goyla. Postanowiła jednak to zignorować. Już dawno zrozumiała, że cokolwiek by zrobiła, to i tak spotka się z jego dezaprobatą i kpinami. Najlepszym wyjściem była więc ignorancja, a czasem nawet odgryzanie się Śligonowi.
-- Drętwota! – zawołał Harry, gdy wreszcie udało mu się odwrócić działanie zaklęcia spowolniającego. Hermiona jednak odbiła zaklęcie, czym zasłużyła w pełni na oklaski Gryfonów. Ku zaskoczeniu okularnika i zebranych na Sali Hermiona zamiast w swojego przeciwnika, wycelowała w siebie różdżką i zawołała z mocą
-- Geminio! – po ułamku sekundy naprzeciwko Harry’ego stało 5 identycznych Hermionek. Brunet spojrzał zdezorientowany w stronę, gdzie wcześniej stała tylko jedna, tak dobrze mu znana Hermiona, brązowowłosa, raczej niska dziewczyna o kręcących, brązowych włosach i wesołych, ciepłych brązowych oczach. Teraz stała tam piątka identycznych dziewczyn, mierzących w niego różdżkami. Żaden gest nie zdradzał mu, która z tych dziewczyn jest prawdziwa.
-- Bardzo dobry ruch, panno Granger! – zawołała z uznaniem profesor Aprillynne. – Taki ruch w walce pozwoliłby wam zyskać trochę czasu i zdezorientował by przeciwnika… - Hermiona uśmiechnęła się lekko w stronę nauczycielki i podziękowała krótko z pochwałę, czego nie zrobiły jej inne sobowtóry, co pozwoliło Harry’emu rozpoznać prawdziwą Hermionę. W końcu nie od dziś ją znał. Gdy jakiś nauczyciel by jej pogratulował, to dziewczyna nie była by sobą. Uśmiechnął się do siebie pod nosem, celując w Hermionę różdżką.
Tymczasem Malfoy, głosem pełnym kpiny i niedowierzania zawołał
-- Nie, no Granger! Czy ty zawsze musisz wszystko skiepiścić? – pokręcił głową, ale Hermiona nie miała czasu by zareagować, bowiem Harry właśnie wypowiedział kolejne zaklęcie
-- Tarantallegra! – Gryfonka w ostatniej chwili odbiła urok. Gdyby jej się to nie udało, jej nogi zaczęłyby dziki, nieokiełznany taniec.
-- Rictusempra! – zawołała w odwecie panna Granger. Rictusempra było to zaklęcie zniewalających (dosłownie!) łaskotek. W szkole nie poświęcali zbyt wiele czasu na to zaklęcie. Zapamiętała je z pojedynku Harry’ego i Malfoya w drugiej klasie. Malfoy również zauważył to. W końcu… to właśnie on prawie sześć lat temu wypowiedział to zaklęcie.
-- Serpensortia!!! – krzyknął Harry. Natychmiast przed Hermioną pojawił się duży, ciemnozielony wąż, unoszący się z zamiarem ataku. Wszyscy zamarli, wyłączając Hermionę. Bez zastanowienia zawołała
--Vipere Evanesca! – wąż szybko zniknął. Klasa wciąż wstrzymywała oddech, ale sama Hermiona nie czuła ani cienia strachu w stosunku do węży, po pierwsze jej rodzice hodowali wielkiego boa w terrarium, a po drugie węże kojarzyły jej się jednoznacznie ze Ślizgonami, a co z tym idzie, po prostu za nimi nie przepadała, choć było to zbyt łagodne określenie. Uśmiechnęła się tryumfująco. Z pewnością ona i Harry byli wartymi siebie przeciwnikami. Tym razem ona rzuciła w Harry’ego niegroźne zaklęcie. Nie zauważyła jednak, by brunet je odbił, bo usłyszała jak ktoś z jej „widowni”, któryś ze Ślizgonów głośno klnie i z głośnym trzaskiem upada na Ginny, która głośno krzyknęła. Słysząc okrzyk przyjaciółki, Hermiona nie mogła nie zareagować. Szybko odwróciła się, starając się odszukać wzrokiem Ginny. Pierwsze co jej się rzuciło w oczy to Ruda siedząca na podłodze, przy przełamanej na pół drewnianej ławie, nad nią stała przerażona Dianne Yaxley, a pędził ku nim Blaise, klnąc średnio co dwa kroki. Kątem oka zauważyła, że noga Ginny była wykręcona pod jakimś dziwnym kątem, a do Ginny przepychają się bliźniacy, z wyrazem przerażenia na twarzy. To przelało już i tak prawie pełną czarę. Bo skoro nawet Fred i George mieli przerażone i wystraszone miny, to musiało się coś sta… - zaczęła gorączkowo myśleć. Jak przez mgłę zaczęły do niej docierać przerażone krzyki uczniów i ostrzegawczy głos profesorki. Nim zrozumiała, o co chodzi i obróciła się ponownie w stronę Harry’ego poczuła piekący ból na twarzy i poleciała kilka metrów do tyłu. Uczniowie krzyknęli. Garstka stała przy Ginny, która to razem z Dianne zostały popchnięte przez Gregory’ego Goyla i się przewróciły. Cóż u Dianne ucierpiała tylko duma, a u Wiewiórki… Było nieco gorzej…
Tymczasem Hermiona, dostała niezbyt groźnym, ale niewątpliwie skutecznym zaklęciem Vulneretis, zadającym krwawe rany w miejsce gdzie uderzą. To znaczy, zaklęcie nie tylko, co zadawało rany, ale powodowało krwotok i szok u osób, które miały nieszczęście zostać nim ugodzone.
Na Sali rozległ się głośny krzyk spanikowanych dziewczyn, a nawet chłopaków. Blaise, podtrzymujący lekko Wiewiórkę spojrzał oniemiały w miejsce, gdzie upadła Hermiona. Chwilę potem otoczyła ją gromada przerażonych osób, łącznie z Harrym. Profesorka starała się czarami zatamować krwotok, ale zaklęcie Vulneretis miało to do siebie, że zwykłymi zaklęciami nie dało się go zahamować. A krwotok nie tracił mocy.
-- Niech któryś z chłopców zaniesie pannę Granger i pannę Weasley do Skrzydła Szpitalnego! – zawołała podniesionym głosem. Rozejrzała się po Sali – Panie Thomas, niech pan weźmie pannę Weasley, a pan, panie Zabini pomoże pan pannie Granger – zakomenderowała. Dean podbiegł do Ginny i praktycznie wyrwał ją z ramion Blaisa. Zabini tak łatwo by jej nie puścił, ale wiedział, że gdyby zaczął się szarpać z Thomasem, zadałby jej ból, a jej noga nie wyglądała za dobrze. Spojrzał więc tylko na Deana z jawną wrogością podnosząc delikatnie Ginevrę i układając na wyciągniętych ramionach Gryfona. Dean był całkiem w porządku. Ale nie w stosunku do Ślizgonów. Po zakończonej wojnie tylko uprzedził się w przekonaniu, że Ślizgoni to najzwyklejsze padalce…
Blaise nie tracił jednak czasu na bezcelowe przekleństwa pod adresem Deana. Wiedział, że Hermiona go bardziej potrzebuje. Widok krwi spowodował u niej wstrząs i była nieprzytomna.
Podbiegł do leżącej Hermiony, której próbowano zatamować krwotok mugolskimi sposobami, jednak czarodziejom szło to bardzo nieudolnie, nie byli przygotowani do udzielania pierwszej pomocy w ten sposób.
Hermiona była bardzo blada, a pod oczami miała fioletowe sińce. Jej wargi były lekko rozchylone, a rzęsy rzucały długie cienie na wysokie, urocze kości policzkowe. Tak, gdyby nie obfita ilość krwi tryskająca z jej nosa, Hermiona wyglądała by uroczo i niewinnie. Ale teraz, mimo, że nie była w ciężkim stanie wyglądała na wyczerpaną.
Harry był równie blady jak Hermiona i skakał spanikowany wokół rannej z przerażonym wyrazem twarzy, prawie rwąc sobie w zdenerwowaniu włosy z głowy.
-- Na Godryka! – wołał patrząc przerażony na leżącą Hermionę – Ja nie chciałem! Nie miałem pojęcia, że ona nie odbije tego zaklęcia! Trzeba jej pomóc! Natychmiast! Szybciej, Zabini! – wyrzucał z siebie, z prędkością szybkoskoczka. – A może ja ją zaniosę!?  - panikował. Malfoy prychnął wrogo
-- Dość już zrobiłeś, Potter – sarknął, ale bez cienia weselszego tonu. – Nie sądziłem, że to właśnie ty ją miotniesz takim zaklęciem! – zakpił grobowym tonem, chcąc jeszcze bardziej dobić Harry’ego.
-- Wiesz dobrze, Malfoy, że nie zrobiłem tego celowo! – syknął Harry gotując się prawie ze złości. Gdyby nie troska o życie koleżanki, nużby się policzył z Malfoyem… A w każdym razie tak sobie wmawiał.
-- Ta. – skomentował Malfoy, spoglądając niechętnie na Harry’ego. Gdy zobaczył, że Blaise dopiero podchodzi do wciąż krwawiącej Granger sarknął
-- Wolniej się, Diable już nie da? – skomentował zimno. Zaraz jednak dodał afektowanym tonem – Szlamcia cię potrzebuje! – co Harry’ego rozjuszyło doszczętnie. Blaise nie skomentował docinka przyjaciela. Cóż, Malfoy po prostu potrafił być w niektórych momentach irytujący i drażliwy. Wtedy należało go po prostu ignorować.
Zabini uklęknął przy dziewczynie i niepewnie podniósł ją z ziemi.
-- Pani profesor, ja naprawdę sądzę, że zanim Blaise zaniesie Granger do Skrzydła, to ona się wykrwawi na śmierć. – wołał, kręcąc głową z nieodłącznym wyrazem arogancji na twarzy.
-- Panie Malfoy, po co te komentarze? – cierpliwość młodej nauczycielki właśnie chyba się skończyła.
-- No skoro pani chce, żeby ta dziewczyna się wykrwawiła to niech pani nie reaguje. Może za jakiś rok Zabini ją dostawi do tego Skrzydła. Mi osobiście jej nie szkoda. No bo szlam, to jednak szlam, ale uznałem, że skoro pani jest nauczycielką, a ten wypadek, który nawiasem mówiąc wyniknął z inicjatywy naszego kochanego Wybrańca, ale pani… - zaczął blondyn przemądrzałym i lekceważącym tonem. Kasztanowłosa nauczycielka złapała się za głowę. Słowotok Malfoya był naprawdę irytujący. A jego cyniczny ton jeszcze bardziej.
-- Malfoy! Zamilcz! – podniosła głos.
-- Ale dlaczego pani krzyczy? – zdziwił się blondyn, marszcząc arystokratycznym gestem jasne brwi.
-- Minus 5 punktów dla Slytherinu, panie Malfoy! – rzuciła ostrzegawczym tonem – A teraz, panie Malfoy, niech pan kontynuuje zaklęcia obronne w parze z panem Potterem! – powiedział lekko. Harry i Draco spojrzeli po sobie z niechętnymi minami.
-- No, Potter, zobaczymy na co cię stać w walce z równym przeciwnikiem… - uśmiechnął się bezczelnie Ślizgon.
-- Z równym, Malfoy? – zakpił Harry sięgając po różdżkę. Malfoy obrażony wydął pogardliwie wargi.
-- Tak, a co, wątpisz Potter? Chociaż, jakby się tak zastanowić, to ja chyba jestem od ciebie lepszy…
-- Chciałbyś, Malfoy! – warknął groźnie Wybraniec, mrużąc złowrogo jadeitowe oczy.
-- Dość tego chłopcy! – ostrzegła poważnym tonem profesor Jones. –Koniec tych rozmów! Zaczynajcie! – zawołała.
-- Duro! – krzyknął Ślizgon, zamierzając od razu przejść do poważniejszych zaklęć, a nie patyczkować się z jakimś nieznaczącymi.
-- Protego! – Harry odbił zaklęcie – Rictumsempra! – odpłacił Malfoyowi, ale blondyn bez najmniejszego trudu odbił dziecinnie proste zaklęcie
-- Reducio! – krzyknął. Tego zaklęcia Harry nie zdążył odbić, chwilę potem stał tam, a połowę mniejszy. Takiej zniewagi nie zamierzał Malfoyowi darować, a Malfoy nie zamierzał odpuścić Potterowi i miał zamiar zmiażdżyć go, czyli dać mu to, na co jego zdaniem Wybraniec zasłużył…

Myśli Harry’ego wciąż zaprzątała Hermiona, nie potrafił się skupić na niczym innym. Obwiniał się, za stan Hermiony i martwił się, jak się teraz czuje, czy wszystko z nią w porządku. Jego myśli krążyły wyłącznie wokół brązowowłosej, a nie wokół walki z Malfoyem, przez co raz po raz dostawał „lanie” od Malfoya. Blondyn walczył zaciekle, Harry musiał stwierdzić z uznanie, że po wojnie Draco poprawił swe umiejętności i był nieustępliwy. Harry co rusz, myślami wędrował gdzie indziej i ewidentnie przegrywał ze Ślizgonem…

Tymczasem Blaise, z Hermioną na rękach był już w Skrzydle Szpitalnym. Pani Pomfrey właśnie skończyła opatrywać nogę Ginny, podała jej specjalny eliksir, dzięki któremu kość miała zrosnąć się w ciągu kilku godzin. Ginny leżała więc tylko na szpitalnym łóżku, przyglądając się z troską leżącej obok przyjaciółce i ignorując irytującą paplaninę Deana, któremu zresztą z nienawiścią przyglądał się nie kto inny, jak Blaise Zabini.
Teraz pielęgniarka zajmowała się Hermioną. Gryfonka leżała nieruchomo na łóżku, a nachylała się nad nią zatroskana pielęgniarka.
-- Nic jej nie będzie? – zapytała się łamiącym głosem.
-- Oczywiście, że nie. To nie było groźne zaklęcie, po prostu panna Granger miała pecha, że trafiło ją prosto w nos. A widok krwi sprawił, że doznała wstrząsu. – wyjaśniła pielęgniarka przemywając ranę Hermiony specjalnym eliksirem, po którym twarz dziewczyny przestała krwawić. Kilka minut później, które dla Rudej i Blaisa były wiecznością, Hermiona zamrugała kilka razy, usiłując skupić wzrok i rozejrzała się powoli po Sali.
-- Auć – jęknęła, odruchowo łapiąc za opatrunek na nosie i nad ustami . Zmarszczyła brwi. Spojrzała na Ginny i jej obandażowaną nogę. – Nic ci nie jest, Gin? – słysząc to Ruda się roześmiała, wznosząc oczy ku niebu
-- Herm! Moje złamanie wyleczy się w ciągu kilku godzin, ty za to oberwałaś zaklęciem krwawych ran, będzie ci się przez jeszcze co najmniej dzień kręciło w głowie i rana może nawet czasem krwawić, a pytasz się właśnie mnie, czy wszystko w porządku! – zaśmiała się Weasleyówna.
-- Ale ze mną jest wszystko dobrze! – uparła się panna Granger – Po prostu zagapiłam się i nie zdążyłam w porę odbić zaklęcia. Wielkie mi co. To normalka. – bagatelizowała ostrzeżenia rudej przyjaciółki machnięciem dłoni, próbując się podnieść. Gdy już pół leżała, pół siedziała poczuła zawroty głowy i niespodziewanie zobaczyła ciemne plamy przed oczami. Z głuchym jękiem z powrotem opadła na miękkie poduszki. Pani Pomfrey natychmiast doskoczyła do niej, złorzecząc pod nosem
-- A powiadają, że to taka poważna, rozumna i rezolutna dziewczyna! – pokręciła głową – Dziecko drogie! To, że zaklęcie było lekkie i nic nie zagraża twojemu zdrowiu, to nie znaczy, że możesz od razu wstawać! I to tak gwałtownie! – gderała poprawiając cicho protestującej szatynce poduszki. Hermiona nigdy nie lubiła się ze sobą gdybać. Ma 40 stopni gorączki? E tam, może być gorzej, a lekcje same się nie odrobią. Kicha, kaszle i smarka? To co, w końcu to tylko przeziębienie. Bez przeszkód może iść na lekcje. Z obecności na zajęciach zrezygnowała dopiero wtedy, gdy w drugiej klasie przez pomyłkę wypiła eliksir Wielosokowy z włosem kota, a cóż… Skutki tego były opłakane…
-- Ale proszę pani! – powiedziała prawie jęcząc Gryfonka – Mam na jutro napisać esej na Transmutację! – zaprotestowała – A nie mam nawet tu moich podręczników i pióra!
-- No to napiszę usprawiedliwienie do profesor Bielikow! Zostaniesz usprawiedliwiona .– nie ustępowała pielęgniarka
-- Ale ja nie mogę sobie narobić zaległości! – protestowała, wiercąc się bez przerwy Hermiona.
Wtem do pokoju wpadł Harry. Widocznie lekcja się skończyła.
-- Herm! – zawołał zziajany. Widać było gołym okiem, że biegł pędem do Skrzydła Szpitalnego na złamanie karku – Wybacz Hermiono! Ja naprawdę nie chciałem! Nie widziałem, że nie byłaś przygotowana! – tłumaczył podchodząc do łóżka przyjaciółki.
-- Nic się nie stało. – uśmiechnęła się uspokajająco Hermiona – Naprawdę. To moja wina. Nie powinnam dać się rozproszyć.
-- A ja powinien się upewnić, czy jesteś w stanie walczyć… - uśmiechnął się lekko, a jego jadeitowe oczy błyszczały wesoło.
-- Ale słodzisz, Potter! – wszyscy poderwali głowy na dźwięk kpiącego tonu. W drzwiach stała oparta o framugę, niziutka Ślizgonka – Pansy Parkinson. Hermiona zmarszczyła brwi. Oprócz niej i Ginny w Skrzydle nie było żadnego pacjenta. Czy to możliwe, aby Pansy przyszła do niej lub to Gin?
-- Co tu robisz, Parkinson? – zapytał Potter. A wszyscy zauważyli ze zdziwieniem, że powiedział to w miarę cierpliwym i całkiem neutralnym tonem. Bo zawsze, gdy „rozmawiał” z brunetką ze Slytherinu zwracał się do niej niecierpliwym i wrogim tonem.
-- Przyszłam zobaczyć, co zrobiłeś tej biednej Granger… - powiedziała beztrosko, podchodząc powoli do łóżka Hermiony. – I przy okazji zobaczyć, czy Weasley się nic nie stało. – Harry spurpurowiał z oburzenia, gdy Pansy powiedziała ‘co on zrobił, tej biednej Granger’ , natomiast Hermiona spojrzała na Ślizgonkę, jak na wariatkę.
-- Eee, Pansy, dobrze się czujesz? – zapytała delikatnie. Słysząc co Blaise, siedzący na łóżku Ginny parsknął śmiechem
-- Dobrze? Ta jędza chyba nigdy nie czuje się dobrze! – zaśmiał się żartobliwie, za co oberwał mocnego kuksańca od przyjaciółki ze Slytherinu.
-- A właśnie. – zaczęła Pansy – Granger, wiem, że zależy ci na tym, by nadrobić lekcje, bo, nie oszukujmy, się dzisiaj to raczej już stąd nie wyjdziesz. Tak samo Weasley. Więc, ponieważ jestem dobrą, wielkoduszną istotą – tu Harry i Blaise parskają zgodnym śmiechem i spadają z łóżek. – sprawię, że je nadrobisz. Chociaż uważam, że to głupota, skoro możesz ich nie odrabiać. Ale wracając do tematu; Potter ma parę lekcji innych niż ty, bo wybrał na początku roku inne, tak samo bliźniacy Weasleyowie…
-- A Seamus…? – zaczęła Hermiona, ale Pansy ją zignorowała
-- Ja sama nie mam wszystkich lekcji z tobą, ale ponieważ jestem charyzmatyczna, doskonale zorganizowana i mam, nie oszukujmy się, jakieś tam zdolności przywódcze – Harry i Blaise tarzają się już ze śmiechu po podłodze – więc zorganizuje ci wszystkie notatki… - zakończyła wciąż ignorując chichoty Pottera i Zabiniego.
-- Eeee – zawahała się Hermiona, ale ponieważ była z natury osobą przyjaźnie nastawioną i miłą zaraz się zreflektowała – Jasne, byłabym ci bardzo wdzięczna… ee Parkinson.
-- No, ja w sumie też. Teraz jeszcze z parę godzin co najmniej tu posiedzę, to sobie przynajmniej z naszym gryfońskim geniuszkiem lekcje odrobię – Wiewióra wyszczerzyła się do Granger.
-- No to super! – ucieszyła się szczerze Pansy – Po lekcjach ktoś ci dostarczy, jeśli eee…. Ja jakimś dziwnym, pechowym trafem bym nie mogła…  - powiedziała szybko, odwracając się w stronę drzwi. Wychodząc, spojrzała szybko na Diabła i ledwo zauważalnie mrugnęła mu. Ich misterny plan czas zacząć…

                                               ***
-- Twoja kolej, Herm – powiedziała Ginny. Hermiona zdawała się być trochę roztargnięta, dlatego, już po raz trzeci Ginny wygrywała z nią w popularną wśród mugoli grę „Cygan”. Jak sama nazwa wskazuje, w grze chodziło o to by kantować. Na początku kładło się na środku dwójkę kier, a potem dawało się inne karty, raz Ginny, raz Hermiona, raz Harry, raz Dean, raz Seamus, raz Fred i raz George. Każda kolejna musiała być większa lub równa poprzedniej. A i karty, które się dawało, kładło się tak, aby nie było widać, czy jest to na przykład trójka, czy może ktoś skantował i dał dwójkę. A i przeciwnik mógł sprawdzić, czy ktoś dał daną kartę, mówiąc sprawdzam i sprawdzając kartę, którą ostatnio ktoś dał. Jeśli ktoś nie dał karty, którą powiedział, a ktoś go sprawdził, to ten, który kantował zbierał wszystkie, które były rzucone. A jeśli ktoś sprawdził i okazało się, że faktycznie, dana osoba dała kartę, którą powiedziała, to osoba która sprawdziła zbierała wszystkie karty. Normalnie z Hermioną w tej grze nie sposób było wygrać. „Szachraiła” najlepiej ze wszystkich, tak że naprawdę trudno było się połapać, kiedy kantuje, a kiedy mówi prawdę. Choć w gruncie rzeczy brązowowłosa rzadko kantowała. Grała tak, aby nie musieć kłamać.
-- Ahh, wybacz Gin… - Hermiona otrząsnęła się z rozmyślań – Co było?
-- Dycha. – odparli wszyscy równocześnie. Partyjkę rozgrywali na stoliku, postawionym między łóżkiem jej, a łóżkiem Ginny.
-- No to Jopek – powiedzie działa pewnie i rzuciła kartę na stół. Fred Weasley, siedzący obok niej, szybko przybił :
-- Jopek! – zawołał i przybił piątkę Hermionie. Na Sali zawrzało
-- Ej! Ja też mam Jopka! – zawołała oburzona Ginny
-- A ja nawet dwa! – dołączył Harry. Hermiona nie wytrzymała i zaczęła się głośno śmiać. Wszyscy zgodnie krzyknęli, o parę decybeli za głośno
-- HERMI, FRED! – słysząc podniesione głosy w pomieszczeniu, do Sali wpadła surowo wyglądająca pani Pomfrey.
-- Co ja mówiłam, gdy tu przyleźliście całą zgrają? Mieliście być cicho! Koniec odwiedzin, skoro nie potraficie nawet tego uszanować! Zero szacunku dla chorych!– krzyknęła, wyganiając Gryfonów. Wszyscy, oczywiście z wyjątkiem Ginny i Hermiony, posłusznie zerwali się z miejsce i, wciąż chichocząc, prawie pobiegli do drzwi. – Ta dzisiejsza młodzież… - gderała cicho pod nosem, kręcąc z dezaprobatą głową. Gdy skończyła segregować fiolki odwróciła się do dziewczyn i powiedziała dziarsko – No, panno Weasley! Czas zdjąć gips! – i nie czekając na odpowiedź Weasleyówny wyczarowała do jej łóżka cztery kółka i jednym sprawnym ruchem ręki popchnęła łóżko z przerażoną Ginevrą prosto do pokoju opatrywań.
Hermiona poprawiła opatrunek na twarz i ułożywszy się wygodnie w szpitalnym łóżku zamknęła oczy, rozkoszując się samotnością i ciszą.
Jej błogość i odprężenie nie trwało jednak długo, bowiem już po pięciu minutach usłyszała głośny trzask otwieranych drzwi i ich trzaśnięcie. Otworzyła oczy i ujrzała… o zgrozo, Draco Malfoya, idącego z naręczem książek pod pachą w stronę jej łóżka z pochmurną, wyniosłą miną. Mimowolnie otworzyła usta ze zdziwienia… Malfoy zatrzymał się centralnie przed jej łóżkiem i uśmiechnął się wrednie, widząc jej zdumioną minę.
-- Tylko nie ośliń się, Granger… - zakpił. Hermiona spiorunowała go wzrokiem, ale bez słowa zamknęła usta i tylko przyglądała się Ślizgonowi ze zmarszczonymi brwiami
-- Mogę wiedzieć, co tu robisz Malfoy? – zapytała po kilku minutach krępującego milczenia. Chłopak w odpowiedzi rzucił jej kilka książek i parę rolek pergaminu
-- Jak to co? Przyniosłem ci lekcje. I nie miej takiej zaskoczonej miny, to Parkinson mnie zmusiła. Z własnej woli bym tu nie przyszedł, ale niestety, wisiałem przysługę naszemu drogiemu Mopsowi. Chociaż w sumie, mógłbym tu przyjść, ale tylko po to, żeby się z ciebie ponabijać… - uśmiechnął się szyderczo. – Swoją drogą, Granger, Potter nieźle cię urządził. Choć tak wyglądasz lepiej niż zazwyczaj. – dogryzał jej
-- Wal się Malfoy! – odburknęła zagłębiając się głębiej w miękkich poduszkach z urażoną miną – Za to ty zawsze wyglądasz jak ulizana fretka! – odpyskowała z krzywym uśmiechem. Draco uniósł jedną brew
-- Pyskata się zrobiłaś, Szlamciu. Ale nie radziłbym ci się tak do mnie odzywać, bo chyba chcesz te lekcje odrobić, no nie? – zakpił z cwanym wyrazem twarzy, zabierając z powrotem z jej łóżka książki
-- Ej! – zaprotestowała Gryfonka – Oddawaj!
-- No nie wiem… - powiedział przesłodzonym głosem Malfoy – Jak się będziesz dobrze zachowywać to może…
-- Nie zgrywaj się Malfoy! Tylko oddawaj! – warknęła groźnie, usiłując na siedząco dosięgnąć do trzymanych przez Malfoya podręczników. Widząc jej wysiłki pokręcił głową i śmiejąc się, uniósł je jeszcze wyżej. Hermiona nie podając się chwiejnie stanęła na łóżku i próbowała doskoczyć do trzymanych nad głową Ślizgona książek. W wyniku, tego uporczywego skakania i próbowania dosięgnięcia do podręczników różnymi sposobami opatrunek zsunął się powoli z twarzy Hermiony. Szatynka odruchowo spojrzała w dół. Opatrunek nie był biały, lecz czerwony od jej krwi. A urok wciąż działał. Bo ledwo opatrunek dotknął pościeli jej rana na powrót zaczęła krwawić.
Najpierw poczuła słony smak krwi na wargach, gdy przyłożyła do nosa rękę, po kilku sekundach była upstrzona szkarłatnymi plamkami.
-- Pani Pomfrey! – zawołała przez nos spanikowana. Rozejrzała się po Skrzydle. Nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie szukać bandaży, czy choćby chusteczek. – Proszę pani! – zawołała jeszcze raz, ale odpowiedziała jej głucha cisza. Przerażona spojrzała na oniemiałego Malfoya. Zamarł z rękami w górze i patrzył na nią szeroko wytrzeszczonymi oczami. Gdy krew Hermiony zaczęła kapać na pościel otrząsnął się i w mgnieniu oka dobiegł do stojącego w kącie pokoju kredensu i zaczął pośpiesznie przeszukiwać jego szuflady w poszukiwaniu bandaży lub po prostu czegoś, czym mógłby zatamować krwotok Gryfonki. Tymczasem Hermiona podniosła stary opatrunek i przycisnęła go do nosa. W końcu, gdy Malfoy najpewniej doszczętnie rozwalił misternie poukładane w kredensie lekarstwa i opatrunki i bandaże, w końcu odnalazł wacik i bandaż. Po chwili natrafił również na znajomo wyglądający eliksir tamujący krwotoki. Chwilę później stał na powrót przy Grangerównie i polawszy wacik eliksirem przycisnął go do nosa dziewczyny i przymocował go odpowiednio, aby się nie zsuwał.
-- D- Dobrze się spisałeś, Malfoy – wyjąkała Hermiona, ze zdziwieniem przyjmując fakt, że Malfoy opatrywał jej ranę bardzo profesjonalnie. Słysząc jej niepewny ton i fakt, że celowo ominęła podziękowanie pokręcił ze śmiechem głową
-- Dlaczego ja byłem pewien, że mi nie podziękujesz? – zakpił wycierając dłonie o ręcznik, mamrocząc pod nosem, że jest cały w szlamie. Hermiona puściła jednak tę uwagę mimo uszu.
-- Powiedzmy, że jestem ci wdzięczna Malfoy – powiedziała niechętnie, sięgając po różdżkę i usuwając z pościeli plamy krwi. Widząc to Draco wciągnął pogardliwie powietrze.
-- Ta, Granger. Dopiero co przeżyłaś krwotok, a minutę po nim już sprzątasz. I masz tu te książki – rzucił arogancko kładąc byle jak stos podręczników i pergaminów – I żeby było jasne, masz u mnie dług! – zastrzegł poważnym tonem – Nie myśli sobie, że tak bez powodu upaćkałem się szlamem! Blee– zawołał na odchodnym i nie zaczekawszy na odpowiedź dziewczyny wyszedł nonszalanckim krokiem ze Skrzydła.
                                               ***
Trevor La Ruse, starszy, wysoki blondyn o ciemnoniebieskich oczach stał przed dużymi, dębowymi drzwiami. Zapukał kilkakrotnie. Otworzyła mu wysoka, dziarska kobieta o ciemnych oczach i nietypowej, przyciągającej wzrok ostrej urodzie.
-- Witaj Trevorze – odparła uprzejmie, aczkolwiek ostrożnie.
-- Witaj Rolando – przywitał się profesor Mugoloznawstwa. Kobieta starała się ukryć zaskoczenie. Nie spodziewała się ujrzeć tu swojego byłego kolegi. Nie po tym, co wydarzyło się czterdzieści lat temu. Już sam przyjazd Trevora do Hogwartu stanowił dla niej, dla Rolandy Hooch wielką dezorientacje. – Czy moglibyśmy porozmawiać? – poprosił
-- Sama nie wiem – zawahała się nauczycielka latania na miotle – Rozmawiałeś z NIĄ? – zapytała cicho, nie patrząc mężczyźnie w oczy. La Ruse spuścił oczy
-- Starałem się…. – westchnął smutno – Proszę cię, Rolando! Ona nie chce mnie wysłuchać. Ale ja nie spocznę, póki tego nie wyjaśnię. Proszę, choć ty porozmawiaj ze mną – poprosił – powiedz mi co działo się podczas mojej nieobecności, błagam. Powiem ci całą prawdę, przysięgam. Jeśli i ty opowiesz wszystko mi – powiedział smutnym tonem patrząc Rolandzie Hooch w oczy.
-- Dobrze… – powiedziała po chwili milczenia – Wejdź, Trevorze.

CDN