Witam po miesięcznej przerwie. Mam nadzieje, że mi wybaczycie. I to nie tylko tak późne dodanie rozdziału. Nawaliłam. Obiecałam Świąteczną Miniaturkę, której nie dałam rady opublikować. Nawiasem mówiąc, jest ona w połowie napisana. Obiecuję, przysięgam, że dodam ją 24 grudnia 2014 r.
A co do rozdziału, nudny i trochę dziwny, ale musiałam dodać coś takiego by fabuła miała sens. A rozdział bez bety. I właśnie,mam zamiar wreszcie znaleźć nową betę :D
A co do rozdziału, nudny i trochę dziwny, ale musiałam dodać coś takiego by fabuła miała sens. A rozdział bez bety. I właśnie,mam zamiar wreszcie znaleźć nową betę :D
Rozdział XIV
Blaise Zabini zasypiał z wyjątkowym uśmiechem na ustach.
Owszem był zmęczony i trochę zziębnięty po nocnej wyciecze do lasu, ale za to
jaki miał wyśmienity humor!
A wiązało się to z dwójką jego przyjaciół i jego szatańskim geniuszem…
Czy oni naprawdę uwierzyli, że on dał im te bransoletki bez żadnego powodu? I że nic z nimi nie zrobił?
To był chyba szczyt ich głupoty…
Jak mogli się nie domyśleć, ani nie mieć żadnych podejrzeń?!
Ale cóż, to chyba nawet lepiej…
Był bardzo zadowolony z siebie. Wyszło wszystko tak, jak to sobie zaplanował, a nawet lepiej…
Pansy będzie zachwycona…
Za to Hermiona i Draco jak dowiedzą się o bransoletkach to go zamordują…
Ale tym pomartwi się rano…
***
Hermiona wstała w wyśmienitym humorze, choć była niewyspana po wczorajszym wypadzie do lasu.
Miała mieszane uczucia. Wiedziała, że było to niezgodne z regulaminem i złe, ale w głębi serca czuła, że spędziła ten czas całkiem przyjemnie i nie mogła narzekać na brak wrażeń.
Szczególnie ten lot na miotle…
Owszem na początku bała się, że Malfoy wytrzaśnie jakiś haczyk, albo zrzuci ją z miotły, ale nic takiego się nie stało. A nawet wręcz przeciwnie, Malfoy, jakimś niewytłumaczalnym cudem powstrzymał się nawet od swoich uwag dotyczących szlam.
A co najlepsze, nikt ich nie nakrył, a cały wypad uszedł im całkowicie bezkarnie…
Przeciągnęła się i wstała z łóżka. Budzik stojący na jej stoliku nocnym wskazywał szóstką rano. Słońce niedawno wzeszło, a Lavender, Parvati i Thalia jeszcze smacznie spały w łóżkach, nie zważając na to, że za jakąś godzinę zacznie się śniadanie.
Ze zdziwieniem przyjęła jednak, że Ginny jeszcze nie śpi. Rudej w ogóle nie było w łóżku, a złożona na nim piżama i pościelone łóżko wskazywało ewidentnie na to, że Ginevra już była ubrana i najpewniej była gdzieś w zamku.
To już było samo w sobie dziwne, zważywszy na to, że przyjaciółka Hermiony nigdy nie należała do rannych ptaszków.
Szybko umyła się i uczesała, a potem włożyła mundurek i szaty. Automatycznie zerknęła na swój stolik nocny, patrząc na swoją różdżkę, wykonaną z winorośli. Zauważyła tam również małą, srebrną bransoletkę. Przypomniała sobie wówczas o zakładzie; bransoletkę podarował jej i Draconowi Blaise. Postanowiła ją włożyć; w końcu zakład to zakład, a skoro noszenie bransoletki to był jakiś nowy wymysł Diabła uznała, że nie będzie ingerować w zasady i ją założy. Zresztą, bransoletka ładnie współgrała z jej karnacją i ciemnymi szatami.
Swoją piżamę ułożyła w kostkę i położyła w nogach drewnianego łóżka. Gdy ją składała dobiegł ją dziwny, aczkolwiek piękny i przyciągający zapach. Zdziwiona zmarszczyła brwi, tak, niewątpliwie znała skądś ten zapach… Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to perfumy Malfoya… Faktycznie wczoraj nosiła jego bluzę i zapewne jego zapach wsiąkł w jej piżamę. Skrzywiła się ostentacyjnie. Teraz nawet ona i jej piżama nosiły zalążek zapachu Malfoya. Trzeba będzie wyprać piżamkę – przemknęło jej przez myśl, ale wzmianka o Malfoy’u przypomniała jej coś jeszcze – Zapomniała wczoraj oddać bluzy tej tlenionej fretce! A najgorsze było to, że w całym pokoju nie mogła jej znaleźć. Przetrząsnęła chyba wszystkie zakamarki dormitorium i nie znalazła bluzy. Zaczęła panikować. Przecież on ją zabije! Jak mogła zgubić jego bluzę! – krzyczała w myślach, kręcąc się nerwowo po pokoju. W pewnym momencie jednak jej wzrok padł na jej prawie idealnie posłane łóżko. Efekt psuł tylko fragment czarnego materiału wystającego spod poduszki. Pchnięta przeczuciem i zaciekawieniem podeszła do łóżka i podniosła poduszkę. Podeszła do łóżka i jednym ruchem podniosła poduszkę do góry. I znalazła pod nią zgubę! Bluza Malfoya leżała jak gdyby nigdy nic tuż pod jej poduszką. Tylko jak ona się tam znalazła? – pomyślała marszcząc brwi. Bo cała sytuacja przedstawiała się nieciekawie (a może wręcz odwrotnie ;) ); wszystko wskazywało na to, że całą noc spędziła śpiąc praktycznie przytulona do bluzy blondyna…
***
Hermiona Granger szła z opuszczoną głową zmierzając prosto do stołu Gryffindoru. Jej torba wyglądała na jeszcze bardziej zapełnioną niż zwykle, ale to była wina czarnej bluzy starannie złożonej i z trudem upchniętej do jej torby pełnej podręczników, zeszytów i rolek pergaminu, a bluza blondwłosego Ślizgona również zajmowała dużo miejsca.
A to właśnie ta niepozorna część garderoby chłopaka, która przez jej roztargnienie znalazła się wraz z nią w pokoju, była źródłem jej zmieszania. Nawet nie chciała myśleć co by było, gdyby ktoś dowiedział się, że niesie prosto po nocy, ze swojego dormitorium męską bluzę. A jeszcze byłoby gorzej, gdyby któraś z Ślizgonek rozpoznała w niej bluzę Malfoya.
Za każdym razem gdy ktoś przelotnie na nią spoglądał, Gryfonka miała wrażenie jakby wszyscy doskonale wiedzieli o jej wczorajszym wypadzie do lasu z dwójką Ślizgonów, i że zdawali sobie sprawę, co takiego poukładana panna Granger ukrywa w swej niepozornej torbie. Był to swego rodzaju spacer wstydu, choć tak na dobrą sprawę Hermiona nie miała żadnego powodu do wstydu lub zmieszania.
Wreszcie w tłumie Gryfonów siedzących przy stole odnalazła Ginny. Postanowiła się dowiedzieć co też jej ruda przyjaciółka porabiała z samego rana. Z ulgą usiadła ciężko na miejsce obok Ginny, a swoją torbę umiejscowiła dyskretnie pod stołem. Wiedziała, że jej zdenerwowanie nie miało sensu, ale mimo wszystko pewniej się czuła wiedząc, że jej torba jest usunięta z zasięgu wzroku.
-- Hej, Gin – powiedziała wciąż lekko zdenerwowana, sięgając drżącą dłonią po tost z serem. Ku jej zdziwieniu Weasleyówna obrzuciła ją tylko chłodnym, opanowanym spojrzeniem i całkowicie bez emocji odpowiedziała
-- Witaj, Hermiono – brązowowłosa Gryfonka zmarszczyła brwi. Coś tu było nie tak…
-- Mogę wiedzieć, o co ci chodzi? – zapytała bez ogródek – A tak w ogóle to gdzie byłaś rano?
-- Oh, a więc ja muszę ci mówić, gdzie wychodzę, a ty mi już nie? – odparowała butnie Ginevra patrząc na Hermionę z jawnym wrzutem. Panna Granger zmieszała się
-- Chodzi ci o wczorajszą noc, tak? – spytała szeptem, nie chcąc by ktoś niepowołany mógł to usłyszeć
-- Oczywiście, że o to mi chodzi! – zawołała Ruda – Budzę się w środku nocy, a ciebie nie ma! Żadnej informacji! – gderała. Pod tym względem Ginny bardzo przypominała panią Weasley – Wróciłaś do pokoju po północy! I nawet nie mówiłaś gdzie idziesz! A poza tym wróciłaś do pokoju ubrana w męską bluzę! Aż z daleka zalatywałaś dobrymi, męskimi i pewnie obrzydliwie drogimi perfumami! Nic nie wiedziałam o żadnym chłopaku… - stwierdziła z wyrzutem…
-- Na Godryka, Ginny! – Hermiona nie wierzyła własnym uszom – To nie tak! Malfoy i Zabini wyciągnęli, a raczej zmusili mnie, żebym z nimi poszła na dwór. Myślałam, że pójdziemy na boisko Quiddytha, bo oni chcieli wypróbować nowe miotły! A poszliśmy do Zakazanego Lasu… - wyjaśniła
-- Nie złapali was? – spytała lekko udobruchana Ginny słuchając z uwagą przyjaciółki. Nawet lekka uraza nie mogła poskromić jej ciekawości
-- Na szczęście nie… - westchnęła Hermiona – A bluzę Malfoya miałam na sobie, bo byłam tylko w piżamie, a na dworze było zimno… - wytłumaczyła to najbardziej niewygodną kwestię
-- Zaraz, zaraz – przerwała jej Ginny, upuszczając z wrażenia swoją kanapkę - powiedziałaś, że DRACO MALFOY dał ci SWOJĄ bluzę??? – powiedziała wytrzeszczając szeroko swoje niebieskozielone oczy na rumieniącą się w zaskakującym tempie szatynkę
-- Ciszej! – upomniała ją Hermiona, ale chyba nikt nie usłyszał słów rudowłosej Gryfonki; wszyscy byli pogrążeni w rozmowach i w jedzeniu śniadania – No dał mi ją, bo nie miał wyboru; Blaise nie miał bluzy, tylko bluzkę z długim rękawem, więc Malfoy został praktycznie zmuszonym by mi ją pożyczyć… - wyjaśniała szybko, ale rumieńce na jej twarzy wcale nie zbladły
-- Uhuhuhuhuh – Ginny pokręciła z westchnieniem głową – Herm! Ty czasem naprawdę niczego nie rozumiesz… – dodała, mamrocząc pod nosem – Jakby nie chciał to by ci tej bluzy nie dał… - uśmiechnęła się tajemniczo
-- Ehh… – westchnęła Hermiona, nie chcąc ciągnąć dalej tej, bezsensownej jej zdaniem dyskusji – A poza tym… no dalej nie było już nic ciekawego, leciałam z tą bladą fretką na miotle, a potem…- zaczęła, jak gdyby nigdy nic Hermiona, nalewając sobie kakao do szklanki. Ginny, słysząc rewelacje przyjaciółki, w jednym momencie wypluła zawartość swojego kubka- pyszną kawę latte
-- Że co? – wyjąkała, otarłszy usta z resztek kawy i wycierając serwetką mokry stół
-- No – zaczerwieniła się jeszcze bardziej Hermiona – Ten dureń zmusił mnie, żebym z nim leciała na miotle, bo sugerował, że się boję. – wyjaśniła oskarżycielsko zerkając na stół Ślizgonów. Bez trudu wypatrzyła tam charakterystyczną, platynową czuprynę…
-- Ahh… zmusił cię – powiedziała ze „zrozumieniem” Ginevra
-- No chyba nie sądzisz, że z własnej woli wsiadła bym na miotłę, z tym… tym… tlenionym gadem! – wykrzyknęła obronnie Hermiona – A potem jeszcze założyliśmy się – powiedziała krzywo. Była zdeterminowana by wygrać ten zakład, choć dopiero teraz uświadomiła sobie, że tak naprawdę o nic się nie założyli… Będą to musieli potem dopracować
-- A więc jeszcze i zakładzik – dorzuciła zjadliwie Ginny w akcie łakomstwa sięgając po dziesiątą już dzisiaj babeczkę z czekoladą. Ginny mierzyła jakieś 160 cm wzrostu, przy wadze ok. 40 kg, a obżerała się niemiłosiernie i prawie nie tyła.
-- Tak, zakładzik. – powiedziała Hermiona, ignorując przytyk swojej Rudej przyjaciółki – I mam zamiar go wygrać! – odparła twardo, uśmiechając się szeroko do zajadającej się pysznym ciastkiem Ginny. Ruda, podobnie jak Hermiona kochała czekoladę, ale gdy Ruda ją jadła zawsze była nią umorusana na twarzy. Teraz też tak było, ale szatynka, z przyzwyczajenia już nie zwróciła na to uwagi – Teraz już wiesz, co chciałaś. A ty gdzie byłaś rano? – zapytała przyglądając się z uwagą Ginny. Ku jej bezgranicznemu zdziwieniu, Ginny zarumieniła się lekko i przygryzła dolną wargę – co zawsze robiła gdy była zdenerwowana, lub chciała nagiąć trochę prawdę
-- Byłam u pani Pomfrey, na ściągnięciu gipsu – wyjaśniła, prezentując nogę nieokutą już w biały gips – kość zrosła się w mgnieniu oka – pochwaliła
-- To dobrze – uśmiechnęła się Hermiona – ale jakim cudem doszłaś sama aż do Skrzydła Szpitalnego z nogą w gipsie? – zapytała ciemnowłosa Gryfonka. Ginny modliła się dosłownie, by to pytanie umknęło bystremu umysłowi panny Granger, ale niestety…
-- No bo… ja tam nie poszłam sama – wydukała, czerwieniąc się aż po cebulki ogniście rudych włosów
-- A z kim, jeśli można wiedzieć? – zapytała Hermiona, z trudem powstrzymując się od kociego uśmiechu, który mimo jej woli starał się wpłynąć na jej twarz. Tak naprawdę, to już zanim jej Ruda przyjaciółka odpowiedziała, ona sama już domyślała się prawdy. W końcu była najmądrzejszą czarownicą od czasów samej Ravenclaw.
-- No z tym… no – dukała Ginny, czerwieniąc się niczym piwonia – No bo ja spotkałam Blaisa po drodze i… tego… i on mnie odprowadził. – zakończyła szybko, nieświadomie zerkając na stół Ślizgonów. Blaise, jak mogła się spodziewać siedział obok Malfoya, ale był jakiś inny. Uśmiechał się w taki sposób, jakby przechytrzył samego Diabła. Gdy już myślała, że udało jej się zerknąć na Zabiniego dyskretnie, ten, ten ślizgoński dureń, również spojrzał na nią. Przez chwilę nie potrafiła oderwać wzroku od jego zielonych oczu, ale gdy
uśmiechnął się szelmowsko, jakby próbując coś jej udowodnić, po raz kolejny dzisiaj zarumieniła się i zgromiła bruneta wściekłym spojrzeniem i ostentacyjnie sięgnęła po kolejną babeczkę, zupełnie nie rozumiejąc, z czego Blaise tak się śmieje.
-- Ahhh, a więc to tak… - mruknęła z uśmiechem Hermiona, kończąc śniadanie i sięgając po torbę, w której leżała bluza Malfoya – Choć, Gin. Musimy zdążyć na lekcje, a ja muszę oddać bluzę sama- wiesz – komu – szepnęła konspiracyjnie
-- Dobra, chodźmy – ustąpiła Ruda, wstając od stołu. Duża grupa uczniów również ruszyła do drzwi, sprawiając, że nagle zrobiło się bardzo tłoczno. Lekcja miała zacząć się za niecałe pięć minut …
Gdy wreszcie udało jej się dopchać do drzwi zauważyła wśród uczniów charakterystyczną blond czuprynę. Po chwili była już całkowicie pewna, że owe blond włosy należały do Malfoya. Przepchnęła się do przodu, by wyjść przed nim, potrącając przy tym prawie każdego, kto stał na ich drodze.
Gdy wreszcie wyszła z Wielkiej Sali stanęła za kolumną stojącą prze marmurowych drzwiach, schodząc z drogi tłumowi, zmierzającego do sal lekcyjnych. Równocześnie stanęła na palcach, by wśród morza uczniów wypatrzyć tę nieprawdopodobnie jasne blond włosy.
Czuła się jakby każdy przechodzący obok niej patrzył na nią z niechęcią, lub zdziwieniem, choć podświadomie zdawała sobie sprawę, że tak jej się tylko zdaje, a tak naprawdę jest po prostu zawstydzona perspektywą oddania bluzy Ślizgonowi. Jeszcze, nie daj Boże pomyśli sobie, że naumyślnie zachowała na noc część jego garderoby. A takiego wstydu by nie zniosła.
Ponad głowami tłumu wreszcie wypatrzyła czuprynę niewątpliwie należącą do ślizgońskiego arystokraty. Wzięła głęboki wdech i postąpiła parę kroków na przód, łapiąc za muskularne ramię chłopaka…
***
Blaise Zabini, stanąwszy za ogromną rzeźbą przedstawiają wielkiego Merlina, stojącej naprzeciwko Wielkiej Sali, wyjął zza szaty swoją świerkową różdżkę i uśmiechnął się pod nosem.
Teraz czekał tylko na sygnał od Parkinson, która miała mu powiedzieć, kiedy Draco i Hermiona znajdą się na tyle blisko siebie, by mógł aktywować bransoletki, które dał im w imię zakładu wczorajszego wieczoru.
Bo te bransoletki nie były ani zwyczajne, ani bezużyteczne. A właśnie wręcz przeciwnie. Z ich pomocą zamierzał dokonać czegoś prawie niemożliwego. Choć lepiej brzmi, że pomoże z ich pomocą dwójce ludzi, którzy niekoniecznie będą teraz zachwyceni z tej pomocy, ale Blaise był pewny, że kiedyś mu podziękują. I w zamian w razie potrzeby wyciągnął z więzienia, pożyczą forsy lub pomogą obrobić Gringotta. Ale, nad podziękowaniami pomyśli jeszcze potem, teraz musi zacząć wcielać swój plan w życie.
Z zamyślenia wyrwał go władczy głos Pansy. Jak na tak drobną osóbkę robiła wokół siebie zdecydowanie za dużo zamieszania. Zabini aż zaczynał współczuć Potterowi… W miarę miła Parkinson irytowała do granic możliwości, choć była najlepszą przyjaciółką Blaisa, ale wredna i złośliwa Pany musiała być wprost nie do zniesienia, a Wybraniec raczej znał tą wredną stroną Mopsicy, czego Blaise wcale mu nie zazdrościł. A nawet wręcz przeciwnie…
-- Jesteś pewny, że Draco nie wrócił z dormitorium w bluzie? – zapytała po raz setny dzisiejszego ranka brunetka. Blaise wywrócił zielonymi oczami i po raz kolejny przytaknął
-- Na sto procent, Mopsiku… - westchnął, nie za bardzo orientując się, że ostatnie słowo wypowiada głośno, dziewczyna zmroziła go spojrzeniem ciemnych oczu
-- Co powiedziałeś? – wycedziła powoli, a Blaisa, mimo że o ponad 30 centymetrów wyższego ogarnęło lekkie zmieszanie
-- Eee, na sto procent, Pansiku – zająknął się lekko. Pansy wydęła lekko usta, doskonale świadoma przekrętu czarnowłosego ślizgona.
-- To dobrze. Granger na sto procent ją ma teraz ze sobą, bo każdy wie, że nie znosi odkładać rzeczy do zrobienia na później.
-- I zapewne odda ją teraz po wyjściu z Wielkiej Sali, bo nie będzie chciała ryzykować, że podczas wyjmowania książek wyleci z niej charakterystyczna bluza Draco, no wiesz; z wyhaftowanymi inicjałami na ramieniu… Wtedy by miała przechlapane, szczególnie od psycho- wielbicielek naszego drogiego Dracusia – stwierdził z szerokim uśmiechem chłopak.
-- A teraz właśnie, nasza droga panna Granger wychodzi z Sali… - Pansy wskazała dyskretnie na zdenerwowaną Gryfonkę, ustawiającą się niepewnie za kolumną i ściskającą kurczowo torbę. Blaise szturchnął delikatnie Pansy i spojrzał z dumą na nerwowo przystępującą z miejsca na miejsce brązowowłosą dziewczynę
-- Mówiłem, że tak będzie, wszystko idzie zgodnie z planem. A tak na marginesie, Pansiak, czego my się tak w to angażujemy? Sami by sobie też nieźle poradzili. Chemia, to chemia… - powiedział, trzymając różdżkę w gotowości i uważnie obserwując drzwi.
-- My się w to za bardzo nie angażujemy, – zaznaczyła brunetka – my po prostu pomagamy im… zacząć – wyjaśniła. Zabini spojrzał na nią z politowaniem. Jak to możliwe, że dziewczyna, która tak dobrze potrafiła zrozumieć uczucia innych, kompletnie gubiła się we własnych…
-- A ty jak zamierzasz rozpocząć walkę o swoje uczucia? – zapytał cicho chłopak, patrząc sugestywnie na Ślizgonkę. Pansy tylko pogardliwie wydęła wargi mamrocząc
-- Nie wiem o co ci chodzi… - burknęła – Patrz, widzę Malfoya! – zawołała. Faktycznie, wśród grona uczniów wychodzących z Sali Blaise dostrzegł Dracona. Prawdę mówiąc, naprawdę trudno było go nie zobaczyć; w końcu miał ponad 190 centymetrów wzrostu, niesamowicie blond włosy i dumny, arystokratyczny sposób chodzenia, który sprawiał, że wyróżniał się w tłumie i, że ludzie woleli zwykle schodzić mu z drogi.
-- Teraz tylko czekamy na odpowiedni moment – szepnął Blaise, nie spuszczając badawczego wzroku szmaragdowych oczu z przyjaciela. Pansy również nagle spoważniała
-- Trzymaj różdżkę w gotowości… - poinstruowała cicho. Blaise skinął głową, na znak, że ma wszystko pod kontrolą
Tymczasem, Hermiona złapała nic niespodziewającego się Malfoya za ramię i pociągnęła go za kolumnę, by ukryć się czym prędzej od wścibskich spojrzeń pozostałych uczniów.
-- Et ligabis ea duo filum invisibilia, ne se ab eis, et non fuit aliquid superfluum!- zawołał Zabini, gdy Draco i Hermiona znaleźli się dość blisko siebie - Eu vis armillas sibique perplexi sunt, Lorem tota decem sese colles duo inimicos fiat impossibilis fiat, et quid in animo habeat!- zawołał Blaise, prawie łamiąc sobie język na potwornie trudnej łacinie. A z nią pan Zabini zawsze miewał kłopoty. Rzucając zaklęcie, musiał raz po raz zerkać do ściągawki, ale koniec końców zaklęcie zostało rzucone.
-- Co to zaklęcie znaczy? – zapytała ciekawie Pansy, obserwując, jak bransoletki, które mieli na sobie Draco i Hermiona zaczęły świecić; srebrna bransoletka dziewczyny na zielono, a złota bransoletka chłopaka na czerwono.
-- Dosłownie znaczy to; Zwiąż te dwie osoby niewidzialną nicią, nie pozwól im odejść daleko od siebie, jakby nic poza nimi nie było
A wiązało się to z dwójką jego przyjaciół i jego szatańskim geniuszem…
Czy oni naprawdę uwierzyli, że on dał im te bransoletki bez żadnego powodu? I że nic z nimi nie zrobił?
To był chyba szczyt ich głupoty…
Jak mogli się nie domyśleć, ani nie mieć żadnych podejrzeń?!
Ale cóż, to chyba nawet lepiej…
Był bardzo zadowolony z siebie. Wyszło wszystko tak, jak to sobie zaplanował, a nawet lepiej…
Pansy będzie zachwycona…
Za to Hermiona i Draco jak dowiedzą się o bransoletkach to go zamordują…
Ale tym pomartwi się rano…
***
Hermiona wstała w wyśmienitym humorze, choć była niewyspana po wczorajszym wypadzie do lasu.
Miała mieszane uczucia. Wiedziała, że było to niezgodne z regulaminem i złe, ale w głębi serca czuła, że spędziła ten czas całkiem przyjemnie i nie mogła narzekać na brak wrażeń.
Szczególnie ten lot na miotle…
Owszem na początku bała się, że Malfoy wytrzaśnie jakiś haczyk, albo zrzuci ją z miotły, ale nic takiego się nie stało. A nawet wręcz przeciwnie, Malfoy, jakimś niewytłumaczalnym cudem powstrzymał się nawet od swoich uwag dotyczących szlam.
A co najlepsze, nikt ich nie nakrył, a cały wypad uszedł im całkowicie bezkarnie…
Przeciągnęła się i wstała z łóżka. Budzik stojący na jej stoliku nocnym wskazywał szóstką rano. Słońce niedawno wzeszło, a Lavender, Parvati i Thalia jeszcze smacznie spały w łóżkach, nie zważając na to, że za jakąś godzinę zacznie się śniadanie.
Ze zdziwieniem przyjęła jednak, że Ginny jeszcze nie śpi. Rudej w ogóle nie było w łóżku, a złożona na nim piżama i pościelone łóżko wskazywało ewidentnie na to, że Ginevra już była ubrana i najpewniej była gdzieś w zamku.
To już było samo w sobie dziwne, zważywszy na to, że przyjaciółka Hermiony nigdy nie należała do rannych ptaszków.
Szybko umyła się i uczesała, a potem włożyła mundurek i szaty. Automatycznie zerknęła na swój stolik nocny, patrząc na swoją różdżkę, wykonaną z winorośli. Zauważyła tam również małą, srebrną bransoletkę. Przypomniała sobie wówczas o zakładzie; bransoletkę podarował jej i Draconowi Blaise. Postanowiła ją włożyć; w końcu zakład to zakład, a skoro noszenie bransoletki to był jakiś nowy wymysł Diabła uznała, że nie będzie ingerować w zasady i ją założy. Zresztą, bransoletka ładnie współgrała z jej karnacją i ciemnymi szatami.
Swoją piżamę ułożyła w kostkę i położyła w nogach drewnianego łóżka. Gdy ją składała dobiegł ją dziwny, aczkolwiek piękny i przyciągający zapach. Zdziwiona zmarszczyła brwi, tak, niewątpliwie znała skądś ten zapach… Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to perfumy Malfoya… Faktycznie wczoraj nosiła jego bluzę i zapewne jego zapach wsiąkł w jej piżamę. Skrzywiła się ostentacyjnie. Teraz nawet ona i jej piżama nosiły zalążek zapachu Malfoya. Trzeba będzie wyprać piżamkę – przemknęło jej przez myśl, ale wzmianka o Malfoy’u przypomniała jej coś jeszcze – Zapomniała wczoraj oddać bluzy tej tlenionej fretce! A najgorsze było to, że w całym pokoju nie mogła jej znaleźć. Przetrząsnęła chyba wszystkie zakamarki dormitorium i nie znalazła bluzy. Zaczęła panikować. Przecież on ją zabije! Jak mogła zgubić jego bluzę! – krzyczała w myślach, kręcąc się nerwowo po pokoju. W pewnym momencie jednak jej wzrok padł na jej prawie idealnie posłane łóżko. Efekt psuł tylko fragment czarnego materiału wystającego spod poduszki. Pchnięta przeczuciem i zaciekawieniem podeszła do łóżka i podniosła poduszkę. Podeszła do łóżka i jednym ruchem podniosła poduszkę do góry. I znalazła pod nią zgubę! Bluza Malfoya leżała jak gdyby nigdy nic tuż pod jej poduszką. Tylko jak ona się tam znalazła? – pomyślała marszcząc brwi. Bo cała sytuacja przedstawiała się nieciekawie (a może wręcz odwrotnie ;) ); wszystko wskazywało na to, że całą noc spędziła śpiąc praktycznie przytulona do bluzy blondyna…
***
Hermiona Granger szła z opuszczoną głową zmierzając prosto do stołu Gryffindoru. Jej torba wyglądała na jeszcze bardziej zapełnioną niż zwykle, ale to była wina czarnej bluzy starannie złożonej i z trudem upchniętej do jej torby pełnej podręczników, zeszytów i rolek pergaminu, a bluza blondwłosego Ślizgona również zajmowała dużo miejsca.
A to właśnie ta niepozorna część garderoby chłopaka, która przez jej roztargnienie znalazła się wraz z nią w pokoju, była źródłem jej zmieszania. Nawet nie chciała myśleć co by było, gdyby ktoś dowiedział się, że niesie prosto po nocy, ze swojego dormitorium męską bluzę. A jeszcze byłoby gorzej, gdyby któraś z Ślizgonek rozpoznała w niej bluzę Malfoya.
Za każdym razem gdy ktoś przelotnie na nią spoglądał, Gryfonka miała wrażenie jakby wszyscy doskonale wiedzieli o jej wczorajszym wypadzie do lasu z dwójką Ślizgonów, i że zdawali sobie sprawę, co takiego poukładana panna Granger ukrywa w swej niepozornej torbie. Był to swego rodzaju spacer wstydu, choć tak na dobrą sprawę Hermiona nie miała żadnego powodu do wstydu lub zmieszania.
Wreszcie w tłumie Gryfonów siedzących przy stole odnalazła Ginny. Postanowiła się dowiedzieć co też jej ruda przyjaciółka porabiała z samego rana. Z ulgą usiadła ciężko na miejsce obok Ginny, a swoją torbę umiejscowiła dyskretnie pod stołem. Wiedziała, że jej zdenerwowanie nie miało sensu, ale mimo wszystko pewniej się czuła wiedząc, że jej torba jest usunięta z zasięgu wzroku.
-- Hej, Gin – powiedziała wciąż lekko zdenerwowana, sięgając drżącą dłonią po tost z serem. Ku jej zdziwieniu Weasleyówna obrzuciła ją tylko chłodnym, opanowanym spojrzeniem i całkowicie bez emocji odpowiedziała
-- Witaj, Hermiono – brązowowłosa Gryfonka zmarszczyła brwi. Coś tu było nie tak…
-- Mogę wiedzieć, o co ci chodzi? – zapytała bez ogródek – A tak w ogóle to gdzie byłaś rano?
-- Oh, a więc ja muszę ci mówić, gdzie wychodzę, a ty mi już nie? – odparowała butnie Ginevra patrząc na Hermionę z jawnym wrzutem. Panna Granger zmieszała się
-- Chodzi ci o wczorajszą noc, tak? – spytała szeptem, nie chcąc by ktoś niepowołany mógł to usłyszeć
-- Oczywiście, że o to mi chodzi! – zawołała Ruda – Budzę się w środku nocy, a ciebie nie ma! Żadnej informacji! – gderała. Pod tym względem Ginny bardzo przypominała panią Weasley – Wróciłaś do pokoju po północy! I nawet nie mówiłaś gdzie idziesz! A poza tym wróciłaś do pokoju ubrana w męską bluzę! Aż z daleka zalatywałaś dobrymi, męskimi i pewnie obrzydliwie drogimi perfumami! Nic nie wiedziałam o żadnym chłopaku… - stwierdziła z wyrzutem…
-- Na Godryka, Ginny! – Hermiona nie wierzyła własnym uszom – To nie tak! Malfoy i Zabini wyciągnęli, a raczej zmusili mnie, żebym z nimi poszła na dwór. Myślałam, że pójdziemy na boisko Quiddytha, bo oni chcieli wypróbować nowe miotły! A poszliśmy do Zakazanego Lasu… - wyjaśniła
-- Nie złapali was? – spytała lekko udobruchana Ginny słuchając z uwagą przyjaciółki. Nawet lekka uraza nie mogła poskromić jej ciekawości
-- Na szczęście nie… - westchnęła Hermiona – A bluzę Malfoya miałam na sobie, bo byłam tylko w piżamie, a na dworze było zimno… - wytłumaczyła to najbardziej niewygodną kwestię
-- Zaraz, zaraz – przerwała jej Ginny, upuszczając z wrażenia swoją kanapkę - powiedziałaś, że DRACO MALFOY dał ci SWOJĄ bluzę??? – powiedziała wytrzeszczając szeroko swoje niebieskozielone oczy na rumieniącą się w zaskakującym tempie szatynkę
-- Ciszej! – upomniała ją Hermiona, ale chyba nikt nie usłyszał słów rudowłosej Gryfonki; wszyscy byli pogrążeni w rozmowach i w jedzeniu śniadania – No dał mi ją, bo nie miał wyboru; Blaise nie miał bluzy, tylko bluzkę z długim rękawem, więc Malfoy został praktycznie zmuszonym by mi ją pożyczyć… - wyjaśniała szybko, ale rumieńce na jej twarzy wcale nie zbladły
-- Uhuhuhuhuh – Ginny pokręciła z westchnieniem głową – Herm! Ty czasem naprawdę niczego nie rozumiesz… – dodała, mamrocząc pod nosem – Jakby nie chciał to by ci tej bluzy nie dał… - uśmiechnęła się tajemniczo
-- Ehh… – westchnęła Hermiona, nie chcąc ciągnąć dalej tej, bezsensownej jej zdaniem dyskusji – A poza tym… no dalej nie było już nic ciekawego, leciałam z tą bladą fretką na miotle, a potem…- zaczęła, jak gdyby nigdy nic Hermiona, nalewając sobie kakao do szklanki. Ginny, słysząc rewelacje przyjaciółki, w jednym momencie wypluła zawartość swojego kubka- pyszną kawę latte
-- Że co? – wyjąkała, otarłszy usta z resztek kawy i wycierając serwetką mokry stół
-- No – zaczerwieniła się jeszcze bardziej Hermiona – Ten dureń zmusił mnie, żebym z nim leciała na miotle, bo sugerował, że się boję. – wyjaśniła oskarżycielsko zerkając na stół Ślizgonów. Bez trudu wypatrzyła tam charakterystyczną, platynową czuprynę…
-- Ahh… zmusił cię – powiedziała ze „zrozumieniem” Ginevra
-- No chyba nie sądzisz, że z własnej woli wsiadła bym na miotłę, z tym… tym… tlenionym gadem! – wykrzyknęła obronnie Hermiona – A potem jeszcze założyliśmy się – powiedziała krzywo. Była zdeterminowana by wygrać ten zakład, choć dopiero teraz uświadomiła sobie, że tak naprawdę o nic się nie założyli… Będą to musieli potem dopracować
-- A więc jeszcze i zakładzik – dorzuciła zjadliwie Ginny w akcie łakomstwa sięgając po dziesiątą już dzisiaj babeczkę z czekoladą. Ginny mierzyła jakieś 160 cm wzrostu, przy wadze ok. 40 kg, a obżerała się niemiłosiernie i prawie nie tyła.
-- Tak, zakładzik. – powiedziała Hermiona, ignorując przytyk swojej Rudej przyjaciółki – I mam zamiar go wygrać! – odparła twardo, uśmiechając się szeroko do zajadającej się pysznym ciastkiem Ginny. Ruda, podobnie jak Hermiona kochała czekoladę, ale gdy Ruda ją jadła zawsze była nią umorusana na twarzy. Teraz też tak było, ale szatynka, z przyzwyczajenia już nie zwróciła na to uwagi – Teraz już wiesz, co chciałaś. A ty gdzie byłaś rano? – zapytała przyglądając się z uwagą Ginny. Ku jej bezgranicznemu zdziwieniu, Ginny zarumieniła się lekko i przygryzła dolną wargę – co zawsze robiła gdy była zdenerwowana, lub chciała nagiąć trochę prawdę
-- Byłam u pani Pomfrey, na ściągnięciu gipsu – wyjaśniła, prezentując nogę nieokutą już w biały gips – kość zrosła się w mgnieniu oka – pochwaliła
-- To dobrze – uśmiechnęła się Hermiona – ale jakim cudem doszłaś sama aż do Skrzydła Szpitalnego z nogą w gipsie? – zapytała ciemnowłosa Gryfonka. Ginny modliła się dosłownie, by to pytanie umknęło bystremu umysłowi panny Granger, ale niestety…
-- No bo… ja tam nie poszłam sama – wydukała, czerwieniąc się aż po cebulki ogniście rudych włosów
-- A z kim, jeśli można wiedzieć? – zapytała Hermiona, z trudem powstrzymując się od kociego uśmiechu, który mimo jej woli starał się wpłynąć na jej twarz. Tak naprawdę, to już zanim jej Ruda przyjaciółka odpowiedziała, ona sama już domyślała się prawdy. W końcu była najmądrzejszą czarownicą od czasów samej Ravenclaw.
-- No z tym… no – dukała Ginny, czerwieniąc się niczym piwonia – No bo ja spotkałam Blaisa po drodze i… tego… i on mnie odprowadził. – zakończyła szybko, nieświadomie zerkając na stół Ślizgonów. Blaise, jak mogła się spodziewać siedział obok Malfoya, ale był jakiś inny. Uśmiechał się w taki sposób, jakby przechytrzył samego Diabła. Gdy już myślała, że udało jej się zerknąć na Zabiniego dyskretnie, ten, ten ślizgoński dureń, również spojrzał na nią. Przez chwilę nie potrafiła oderwać wzroku od jego zielonych oczu, ale gdy
uśmiechnął się szelmowsko, jakby próbując coś jej udowodnić, po raz kolejny dzisiaj zarumieniła się i zgromiła bruneta wściekłym spojrzeniem i ostentacyjnie sięgnęła po kolejną babeczkę, zupełnie nie rozumiejąc, z czego Blaise tak się śmieje.
-- Ahhh, a więc to tak… - mruknęła z uśmiechem Hermiona, kończąc śniadanie i sięgając po torbę, w której leżała bluza Malfoya – Choć, Gin. Musimy zdążyć na lekcje, a ja muszę oddać bluzę sama- wiesz – komu – szepnęła konspiracyjnie
-- Dobra, chodźmy – ustąpiła Ruda, wstając od stołu. Duża grupa uczniów również ruszyła do drzwi, sprawiając, że nagle zrobiło się bardzo tłoczno. Lekcja miała zacząć się za niecałe pięć minut …
Gdy wreszcie udało jej się dopchać do drzwi zauważyła wśród uczniów charakterystyczną blond czuprynę. Po chwili była już całkowicie pewna, że owe blond włosy należały do Malfoya. Przepchnęła się do przodu, by wyjść przed nim, potrącając przy tym prawie każdego, kto stał na ich drodze.
Gdy wreszcie wyszła z Wielkiej Sali stanęła za kolumną stojącą prze marmurowych drzwiach, schodząc z drogi tłumowi, zmierzającego do sal lekcyjnych. Równocześnie stanęła na palcach, by wśród morza uczniów wypatrzyć tę nieprawdopodobnie jasne blond włosy.
Czuła się jakby każdy przechodzący obok niej patrzył na nią z niechęcią, lub zdziwieniem, choć podświadomie zdawała sobie sprawę, że tak jej się tylko zdaje, a tak naprawdę jest po prostu zawstydzona perspektywą oddania bluzy Ślizgonowi. Jeszcze, nie daj Boże pomyśli sobie, że naumyślnie zachowała na noc część jego garderoby. A takiego wstydu by nie zniosła.
Ponad głowami tłumu wreszcie wypatrzyła czuprynę niewątpliwie należącą do ślizgońskiego arystokraty. Wzięła głęboki wdech i postąpiła parę kroków na przód, łapiąc za muskularne ramię chłopaka…
***
Blaise Zabini, stanąwszy za ogromną rzeźbą przedstawiają wielkiego Merlina, stojącej naprzeciwko Wielkiej Sali, wyjął zza szaty swoją świerkową różdżkę i uśmiechnął się pod nosem.
Teraz czekał tylko na sygnał od Parkinson, która miała mu powiedzieć, kiedy Draco i Hermiona znajdą się na tyle blisko siebie, by mógł aktywować bransoletki, które dał im w imię zakładu wczorajszego wieczoru.
Bo te bransoletki nie były ani zwyczajne, ani bezużyteczne. A właśnie wręcz przeciwnie. Z ich pomocą zamierzał dokonać czegoś prawie niemożliwego. Choć lepiej brzmi, że pomoże z ich pomocą dwójce ludzi, którzy niekoniecznie będą teraz zachwyceni z tej pomocy, ale Blaise był pewny, że kiedyś mu podziękują. I w zamian w razie potrzeby wyciągnął z więzienia, pożyczą forsy lub pomogą obrobić Gringotta. Ale, nad podziękowaniami pomyśli jeszcze potem, teraz musi zacząć wcielać swój plan w życie.
Z zamyślenia wyrwał go władczy głos Pansy. Jak na tak drobną osóbkę robiła wokół siebie zdecydowanie za dużo zamieszania. Zabini aż zaczynał współczuć Potterowi… W miarę miła Parkinson irytowała do granic możliwości, choć była najlepszą przyjaciółką Blaisa, ale wredna i złośliwa Pany musiała być wprost nie do zniesienia, a Wybraniec raczej znał tą wredną stroną Mopsicy, czego Blaise wcale mu nie zazdrościł. A nawet wręcz przeciwnie…
-- Jesteś pewny, że Draco nie wrócił z dormitorium w bluzie? – zapytała po raz setny dzisiejszego ranka brunetka. Blaise wywrócił zielonymi oczami i po raz kolejny przytaknął
-- Na sto procent, Mopsiku… - westchnął, nie za bardzo orientując się, że ostatnie słowo wypowiada głośno, dziewczyna zmroziła go spojrzeniem ciemnych oczu
-- Co powiedziałeś? – wycedziła powoli, a Blaisa, mimo że o ponad 30 centymetrów wyższego ogarnęło lekkie zmieszanie
-- Eee, na sto procent, Pansiku – zająknął się lekko. Pansy wydęła lekko usta, doskonale świadoma przekrętu czarnowłosego ślizgona.
-- To dobrze. Granger na sto procent ją ma teraz ze sobą, bo każdy wie, że nie znosi odkładać rzeczy do zrobienia na później.
-- I zapewne odda ją teraz po wyjściu z Wielkiej Sali, bo nie będzie chciała ryzykować, że podczas wyjmowania książek wyleci z niej charakterystyczna bluza Draco, no wiesz; z wyhaftowanymi inicjałami na ramieniu… Wtedy by miała przechlapane, szczególnie od psycho- wielbicielek naszego drogiego Dracusia – stwierdził z szerokim uśmiechem chłopak.
-- A teraz właśnie, nasza droga panna Granger wychodzi z Sali… - Pansy wskazała dyskretnie na zdenerwowaną Gryfonkę, ustawiającą się niepewnie za kolumną i ściskającą kurczowo torbę. Blaise szturchnął delikatnie Pansy i spojrzał z dumą na nerwowo przystępującą z miejsca na miejsce brązowowłosą dziewczynę
-- Mówiłem, że tak będzie, wszystko idzie zgodnie z planem. A tak na marginesie, Pansiak, czego my się tak w to angażujemy? Sami by sobie też nieźle poradzili. Chemia, to chemia… - powiedział, trzymając różdżkę w gotowości i uważnie obserwując drzwi.
-- My się w to za bardzo nie angażujemy, – zaznaczyła brunetka – my po prostu pomagamy im… zacząć – wyjaśniła. Zabini spojrzał na nią z politowaniem. Jak to możliwe, że dziewczyna, która tak dobrze potrafiła zrozumieć uczucia innych, kompletnie gubiła się we własnych…
-- A ty jak zamierzasz rozpocząć walkę o swoje uczucia? – zapytał cicho chłopak, patrząc sugestywnie na Ślizgonkę. Pansy tylko pogardliwie wydęła wargi mamrocząc
-- Nie wiem o co ci chodzi… - burknęła – Patrz, widzę Malfoya! – zawołała. Faktycznie, wśród grona uczniów wychodzących z Sali Blaise dostrzegł Dracona. Prawdę mówiąc, naprawdę trudno było go nie zobaczyć; w końcu miał ponad 190 centymetrów wzrostu, niesamowicie blond włosy i dumny, arystokratyczny sposób chodzenia, który sprawiał, że wyróżniał się w tłumie i, że ludzie woleli zwykle schodzić mu z drogi.
-- Teraz tylko czekamy na odpowiedni moment – szepnął Blaise, nie spuszczając badawczego wzroku szmaragdowych oczu z przyjaciela. Pansy również nagle spoważniała
-- Trzymaj różdżkę w gotowości… - poinstruowała cicho. Blaise skinął głową, na znak, że ma wszystko pod kontrolą
Tymczasem, Hermiona złapała nic niespodziewającego się Malfoya za ramię i pociągnęła go za kolumnę, by ukryć się czym prędzej od wścibskich spojrzeń pozostałych uczniów.
-- Et ligabis ea duo filum invisibilia, ne se ab eis, et non fuit aliquid superfluum!- zawołał Zabini, gdy Draco i Hermiona znaleźli się dość blisko siebie - Eu vis armillas sibique perplexi sunt, Lorem tota decem sese colles duo inimicos fiat impossibilis fiat, et quid in animo habeat!- zawołał Blaise, prawie łamiąc sobie język na potwornie trudnej łacinie. A z nią pan Zabini zawsze miewał kłopoty. Rzucając zaklęcie, musiał raz po raz zerkać do ściągawki, ale koniec końców zaklęcie zostało rzucone.
-- Co to zaklęcie znaczy? – zapytała ciekawie Pansy, obserwując, jak bransoletki, które mieli na sobie Draco i Hermiona zaczęły świecić; srebrna bransoletka dziewczyny na zielono, a złota bransoletka chłopaka na czerwono.
-- Dosłownie znaczy to; Zwiąż te dwie osoby niewidzialną nicią, nie pozwól im odejść daleko od siebie, jakby nic poza nimi nie było
Aktywuj moc bransoletek
splatających to…
Niech nie oddalą się od
siebie przez dziesięć dni całych, dwóch wrogów razem niech będzie, co
niemożliwe niech stanie się, a co im przeznaczone, niech będzie! – powiedział z uśmiechem dumy Blaise. Pansy głośno gwizdnęła z podziwem.
Blaise spojrzał na nią zaskoczony i widocznie zazdrosny
-- Ej, ja tak nie potrafię! – zawołał z wyrzutem mając na myśli profesjonalny gwizd Parkinson
-- Lata praktyk… - brunetka wzruszyła ramionami – A tak w ogóle, to skąd wytrzasnąłeś te bransoletki? – zapytała podejrzliwie. Od dawna interesował ją ten fakt, a teraz wreszcie miała okazje zapytać o to Blaisa
-- A wiesz, Pans… Na Pokątnej można dostać praktycznie wszystko, jeśli tylko wiedzieć, gdzie szukać… Na początku, chciałem je podstępem wcisnąć Ginny Weasley a drugą założyć sobie, a potem rzucić to zaklęcie, żeby była zmuszona spędzić ze mną masę czasu. Ale uznałem, że poradzę sobie z Wiewiórką bez magii, mając do dyspozycji ogrom mojego uroku osobistego, a drobna pomoc magii lepiej pomoże… im - odparł tajemniczo. Pansy parsknęła krótkim śmiechem, potem wskazała dłonią na rozmawiających podniesionymi głosami Hermionę i Draco
-- Jak myślisz, Blaise, co z tego wyniknie? Co nam zrobią, gdy dowiedzą się o bransoletkach? – zapytała, patrząc na widocznie spierających się Granger i Malfoya. Blaise uśmiechnął się i powiedział
-- Myślę, że coś dobrego, Pans. I jestem pewny, że kiedyś nam podziękują – uśmiechnął się, na samą myśl o wyrazie wdzięczności przyjaciół… Pansy prychnęła i stwierdziła z przekąsem
-- O ile nas wcześniej nie zamordują…
***
Draco Malfoy skończywszy śniadanie ruszył do wyjścia z Wielkiej Sali. Dziwnym sposobem miał dziś wyjątkowo dobry humor. Nawet mimo niewyspania i jakże bestialskiego obudzenia przez Blaisa (wylanie wiadra zimnej wody na głowę nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy). Jego dobrego nastroju nie zniszczył nawet fakt, iż dokładnie w tym momencie około setka innych uczniów również ruszyła jednocześnie do drzwi, powodując korek.
Ale w końcu udało mu się wydostać z Wielkiej Sali. Ruszył szybkim krokiem w stronę korytarzy na pierwsze piętro, ale w tym samym momencie poczuł na ramieniu drobną dłoń, która z zaskakującą siłą pociągnęła go za olbrzymią, białą kolumnę, stojącą przy wejściu do sali. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zobaczył, do kogo należała ta dłoń i kto czekał na niego za kolumną
-- Granger? – zawołał zdziwiony. Hermiona natychmiast go uciszyła i rozejrzała nerwowo dookoła, czy nikt nie usłyszał blondyna
-- Na Godryka! Malfoy! Ciszej, chcesz, żeby wszyscy usłyszeli, że jestem tu z tobą? – zapytała, mocno akcentując ostatnie słowa. Draco parsknął pobłażliwym śmiechem
-- No, Granger. Najpierw się na mnie rzucasz i zaciągasz w ustronne miejsce, co już samo w sobie jest dziwne i może budzić u innych podejrzenia, a teraz oburzasz się na myśl, że ktoś mógłby nas tu razem usłyszeć, albo zobaczyć. A mogę w ogóle wiedzieć, po co mnie tu ściągnęłaś? Mnie też nie uśmiecha się myśl, że ktoś mógłby zobaczyć z… - zaczął, ale przerwał mu słodki głosik Hermiony
-- Malfoy, nie zapomniałeś o naszym zakładzie? – przypomniała mu przesłodzonym tonem. Draco na moment zamilknął, ale już chwilę potem zmroził dziewczynę wzrokiem i wycedził
-- No dobra… Po prostu chcę wiedzieć, po co mnie tu ściągnęłaś, okej? Bo chyba nie po to, by napawać się moim powalającym wyglądem, co? – zakpił, ignorując ostre spojrzenia Gryfonki
-- Uspokój się, Malfoy! Całe szczęście, że obiecaliśmy być dla siebie względnie mili, bo teraz mam w odniesieniu do ciebie wiele nie za bardzo ciekawych epitetów! – syknęła, ściągając z ramienia torbę – Chciałam tylko oddać ci twoją bluzę! A nie zamierzałam nosić jej cały dzień w torbie.. .
-- A już myślałem, że ją sobie przywłaszczyłaś i nie mam co spodziewać się, że mi ja zwrócisz – zaśmiał się blondyn. Hermiona prychnęła i rzuciła w chłopaka bluzą. Ubranie trafiło go prosto w twarz.
-- Spadaj i bierz bluzę, Malfoy! – westchnęła, kręcąc ze zrezygnowaniem oczami
-- No, no, pamiętaj o naszym zakładzie, przemądrzała Gryfonko – upomniał ją zgryźliwie arystokrata
-- A ciekawi mnie, Malfoy, czy wiesz, że ten nasz zakład był trochę bez sensu? – zapytała poważnie
-- A bo co? Boisz się, że przegrasz? – zasugerował złośliwie Draco. Hermiona prychnęła
-- Oczywiście, że nie idi… znaczy Malfoy! Chodzi mi o to, że o nic się nie założyliśmy, geniuszku! – powiedziała z politowaniem
-- Nie spinaj, Granger. Zaraz to naprawimy. – stwierdził niedbale blondyn – Zrobimy tak, jak ty przegrasz, czyli mnie obrazisz lub wyzwiesz, to przez tydzień robisz wszystko, co ja ci powiem… - powiedział z szerokim, złośliwym uśmiechem
-- A jeśli ty pierwszy mnie wyzwiesz, albo obrazisz to ty też przez caluteńki tydzień robisz wszystko, co ja chcę! – dokończyła spod przymrużonych powiek Hermiona. Draco zdziwił się hardością w jej głosie, ale przyjął zakład. Nie omieszkał również dogryźć brązowookiej Gryfonce.
-- I tak przegrasz, Granger… - powiedział z politowaniem – Już teraz ledwie powstrzymujesz się, przed nazwaniem mnie idiotą, a co dopiero po tygodniu… - zakpił wrednie
-- No chyba ty! – odparowała Hermiona, krzyżując ręce na piersi i patrząc z niemym wyrzutem na blondyna – Ja nad sobą panuje doskonale, to ty sobie nie radzisz! – wytknęła mu
-- Niech ci będzie, Panno- Wiem- Wszystko- Najlepiej, – przedrzeźnił ją Draco – ale może powinniśmy iść na lekcje? Teraz mamy transmutację z tą wariatką Bielikow… - powiedział krzywo – Nienawidzę transmutacji… - jęknął
-- Transmutacja jest łatwa, tylko ty jesteś zbyt leniwy, by się jej porządnie nauczyć… - powiedziała karcąco dziewczyna, zakładając torbę na ramię. Draco wywrócił oczami
-- Wiesz, ja w przeciwieństwie do ciebie prowadzę życie towarzyskie, Granger… - sarknął z przekąsem
-- Spadaj! – syknęła, unosząc nieznacznie głowę, by spojrzeć z wściekłością w niebieskie oczy Ślizgona.
Gdy tak mierzyli się wzrokiem, Hermiona ze zdziwieniem poczuła jak coś delikatnie ogrzewa jej nadgarstek. Spojrzała na swoją dłoń i otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Bransoletka, którą wczorajszej nocy dał jej Blaise jaśniała delikatną zieloną poświatą. A mogła przysiąc, że ta bransoletka jeszcze parę minut temu była srebrna!
Zerknęła zdziwiona na nadgarstek Malfoya, gdyż przypomniała sobie, że i on otrzymał od Zabiniego taką bransoletkę, tyle że złotą. Jednak w tej chwili świeciła na… czerwono.
-- Co się tak patrzysz na moją rękę Granger? Śmiem twierdzić, że moja twarz jest atrakcyjniejsza… - zaśmiał się wrednie Ślizgon. Jednak Hermiona nie zareagowała na jego głupią zaczepkę, tylko szepnęła podekscytowana
-- Malfoy! Zobacz! Twoja bransoletka! – wskazała na jego rękę, i złapawszy za nadgarstek chłopaka podniosła ją do góry
-- Yyy… – Malfoy z niewiadomych przyczyn lekko poróżowiał na twarzy – Mogę wiedzieć, czego mnie łapiesz za rękę, Granger?
-- Malfoy! – przywołała go do porządku Gryfonka. Wpatrywała się raz po raz, to w swoją bransoletkę, to w bransoletkę Draco. Miała przeczucie, że dzieje się z nimi coś niedobrego – Moja bransoleta była jeszcze przed chwilą srebrna, mogłabym przysiąc! – wykrztusiła przecierając z niedowierzeniem oczy – A teraz wyraźnie widać, że jest zielona!
-- Na pewno dobrze się czujesz, Granger? – zapytał z kpiącym uśmiechem blondyn. Ale zerknąwszy na bransoletkę, przyznał w duchu Hermionie racje. On również był pewny, że bransoletka, która dał mu Blaise była złota. Tyle, że teraz… była czerwona i jaśniała lekką, szkarłatną poświatą. Upewniwszy się, że nic mu się nie przewidziało zerknął po raz kolejny na bransoletkę Hermiony. Wyraźnie widział, że była zielona, choć był pewny, że gdy Blaise dawał im wczorajszego wieczoru bransoletki, które miały przypieczętować ich zakład, jedna z nich była złota– ją dostał on– a druga- srebrna- ta druga dostała się Hermionie. – Wiesz… Niechętnie to mówię – powiedział z ociąganiem blondyn – ale chyba masz racje… Tylko dlaczego tym się tak podniecasz?
-- Może to coś złego, nie przyszło ci to do głowy? – oświeciła go szatynka. Draco parsknął
-- Słuchaj, Granger… - uspokoił ją blondyn – To, że jesteś najinteligentniejszą czarownicą naszych czasów… według niektórych, oczywiście. To jeszcze nie znaczy, że musisz doszukiwać się zła i czarnej magii w każdym przedmiocie. Zabini, jak go znam kupił te bransoletki w jakimś sklepiku na Pokątnej, albo u Weasleyów. Mało to takich badziewi, co świecą po jakimś czasie? O ile się orientuję, to nawet mugole mają takie zabaweczki…
-- Możliwe. –przyznała Hermiona – Ale czuję, że to coś innego. Nie złego, ale niepokojącego… - powiedziała lekko rumieniąc się – Powiedz, Malfoy, nie czujesz się jakoś tak dziwnie? Bo ja mam uczucie, jakby coś mnie wiązało, jakbym nagle została do czegoś przykuta… - powiedziała cicho, przełykając głośno ślinę. Od kilku sekund właśnie czuła się, jakby z czymś związana; jakby niewidzialne liny oplatały jej nadgarstki… }
-- W sumie, też się jakoś nieswojo czuję – odparł dla świętego spokoju Draco. Chociaż fakt, faktem, że czuł się podobnie jak Hermiona… - Ale to po prostu śmieszne, że sądzisz… - zaczął moralizatorskim tonem. O ironio, teraz największy kobieciarz Hogwartu pouczał najmądrzejszą i najbardziej poukładaną dziewczynę, jaką widział świat. Jednak w jednym momencie cała jego pewność siebie niebezpiecznie się zachwiała. Powodem były wypisane w powietrzu za pomocą magii słowa
„Niniejszym informuje was, że od tego momentu wasza dwójka została związana potężny zaklęciem, wymyślnym przez samą Rovenę Ravenclaw. Jego działanie jest proste; wasza dwójka nie odejdzie od siebie dalej niż na dziesięć metrów, gdy któreś z was przekroczy tą odległość… Cóż skutki nie będą przyjemne. Zaklęcie ulega tymczasowemu uśpieni tylko na czas nocy. Od godziny 20:30 do 7:30. W pozostałe godziny, zostaliście zmuszeni do przebywania razem. Bransoletki mają jakieś tysiąc lat i nawet Hermiona nie da rady go złamać. Zaklęcie zostało rzucone i nic na to nie poradzicie. A zgodnie z obietnicą bransoletki pomogą wam w waszym układzie. Czas, który ze sobą spędzicie pokażę, na co naprawdę was stać…”
I tak domyślicie się kto jest tego autorem
-- Granger, czy ja jestem jakiś upośledzony, czy faktycznie widzę, to co widzę? – zapytał. Z każdą sekundą jego wściekłość rosła, a nie zamierzał wybuchać. Nie przy Granger…
-- Nie, Malfoy… Naprawdę widzimy, to co nam się wydaje, że widzimy… - oznajmiła Hermiona, patrząc się na znikające powoli litery
-- Granger, skoro jedyną osobą, która wiedziała o naszym zakładzie, był Blaise, to znaczy, że to wszystko to… on! – krzyknął Draco – Na Wszystkich Ślizgonów! Zabiję drania! – wrzasnął wściekle. Hermiona, wciąż wpatrująca się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się litery, tworzące wiadomość powiedziała stanowczo za spokojnym, według Dracona, jak na obecną sytuację, głosem
-- Akurat w tym przypadku jestem zmuszona się z tobą zgodzić…
-- Serio? – zapytał głupio. Hermiona wywróciła oczami.
-- Tak, serio. Ale teraz mamy poważniejszy problem, Malfoy. Zostałam zmuszona przez nieokreślony czas nie odchodzić od ciebie na dłużej niż dziesięć metrów! Co ludzie pomyślą? – lekko histeryzowała Gryfonka, siadając na jednym z trzech stopni schodów mieszczących się przy pechowej kolumnie. Draco ciężko usiadł obok niej, spoglądając z niedowierzeniem na bransoletki, które „wspaniałomyślnie” sprawił im Blaise
-- A co ja mam, do jasnej cholery, powiedzieć, Granger!? – zapytał głośno blondyn – A co o mnie ludzie powiedzą? Przecież wszyscy wiedzą, że cię nie znoszę? A poza tym jesteś szl… czarodziejką mugolskiego pochodzenia, a ja czarodziejem czystej krwi, z rodziny, która od pokoleń zachowywała czystość krwi! – jęknął
-- Boże, Malfoy… – dziewczyna parsknęła śmiechem, choć Draco nie był do końca pewny, czy był on raczej objawem lekkiej histerii, czy też po prostu nagłego dostrzeżenia w całej tej tragedii czegoś komicznego – Nawet robienie zakładów nam razem nie wychodzi, bo już pierwszego dnia wszystko się miesza…
Słysząc słowa Hermiony, nawet Draco Malfoy nie mógł się nie uśmiechnąć. Coś w tym było…
-- Racja, Granger. Jestem pewny, że to sprawka Zabiniego. Wiesz, tylko on ma tak głupie i pokręcone pomysły… On chyba chce, żebyśmy się pozabijali – stwierdził, uśmiechając się krzywo.
-- Pewnie ma nas już dość – zaśmiała się Hermiona – A nie czekaj, pewnie ciebie ma dość! – poprawiła się ze złośliwym uśmieszkiem.
-- Spadaj, Granger! – oburzył się blondyn „zabijając” spojrzeniem Gryfonkę – Przynajmniej nocny wypad do lasu nam się udał - stwierdził. Właściwie nie wierzył, że wszystko pójdzie tak łatwo i nikt ich nie przyłapie… Myśląc, że im się upiekło nawet nie wiedział, jak się mylił…
-- Draco Malfoy, Hermiona Granger? – podskoczyli, gdy usłyszeli czyjś głos a swoimi plecami. Natychmiast odsunęli się od siebie ze zdawkowymi mianami. Osobą, do której należał ten głos była Krukonka z szóstego roku, Trinity Walsh – umalowana blondynka z brązowymi oczami
-- Tak, a o co chodzi? – wydukała niepewnie Hermiona, czując jak mimowolnie się rumieni. Trinity spojrzała na nią, a następnie na Malfoya. Gryfonka z niesmakiem zauważyła, że spojrzenie, jakie posyła blondynowi dziewczyna nie jest czysto koleżeńskie…
-- McGonagall wzywa was do swojego gabinetu. – oznajmiła z współczującym uśmiechem dziewczyna…
Ciąg dalszy nastąpi :D
-- Ej, ja tak nie potrafię! – zawołał z wyrzutem mając na myśli profesjonalny gwizd Parkinson
-- Lata praktyk… - brunetka wzruszyła ramionami – A tak w ogóle, to skąd wytrzasnąłeś te bransoletki? – zapytała podejrzliwie. Od dawna interesował ją ten fakt, a teraz wreszcie miała okazje zapytać o to Blaisa
-- A wiesz, Pans… Na Pokątnej można dostać praktycznie wszystko, jeśli tylko wiedzieć, gdzie szukać… Na początku, chciałem je podstępem wcisnąć Ginny Weasley a drugą założyć sobie, a potem rzucić to zaklęcie, żeby była zmuszona spędzić ze mną masę czasu. Ale uznałem, że poradzę sobie z Wiewiórką bez magii, mając do dyspozycji ogrom mojego uroku osobistego, a drobna pomoc magii lepiej pomoże… im - odparł tajemniczo. Pansy parsknęła krótkim śmiechem, potem wskazała dłonią na rozmawiających podniesionymi głosami Hermionę i Draco
-- Jak myślisz, Blaise, co z tego wyniknie? Co nam zrobią, gdy dowiedzą się o bransoletkach? – zapytała, patrząc na widocznie spierających się Granger i Malfoya. Blaise uśmiechnął się i powiedział
-- Myślę, że coś dobrego, Pans. I jestem pewny, że kiedyś nam podziękują – uśmiechnął się, na samą myśl o wyrazie wdzięczności przyjaciół… Pansy prychnęła i stwierdziła z przekąsem
-- O ile nas wcześniej nie zamordują…
***
Draco Malfoy skończywszy śniadanie ruszył do wyjścia z Wielkiej Sali. Dziwnym sposobem miał dziś wyjątkowo dobry humor. Nawet mimo niewyspania i jakże bestialskiego obudzenia przez Blaisa (wylanie wiadra zimnej wody na głowę nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy). Jego dobrego nastroju nie zniszczył nawet fakt, iż dokładnie w tym momencie około setka innych uczniów również ruszyła jednocześnie do drzwi, powodując korek.
Ale w końcu udało mu się wydostać z Wielkiej Sali. Ruszył szybkim krokiem w stronę korytarzy na pierwsze piętro, ale w tym samym momencie poczuł na ramieniu drobną dłoń, która z zaskakującą siłą pociągnęła go za olbrzymią, białą kolumnę, stojącą przy wejściu do sali. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zobaczył, do kogo należała ta dłoń i kto czekał na niego za kolumną
-- Granger? – zawołał zdziwiony. Hermiona natychmiast go uciszyła i rozejrzała nerwowo dookoła, czy nikt nie usłyszał blondyna
-- Na Godryka! Malfoy! Ciszej, chcesz, żeby wszyscy usłyszeli, że jestem tu z tobą? – zapytała, mocno akcentując ostatnie słowa. Draco parsknął pobłażliwym śmiechem
-- No, Granger. Najpierw się na mnie rzucasz i zaciągasz w ustronne miejsce, co już samo w sobie jest dziwne i może budzić u innych podejrzenia, a teraz oburzasz się na myśl, że ktoś mógłby nas tu razem usłyszeć, albo zobaczyć. A mogę w ogóle wiedzieć, po co mnie tu ściągnęłaś? Mnie też nie uśmiecha się myśl, że ktoś mógłby zobaczyć z… - zaczął, ale przerwał mu słodki głosik Hermiony
-- Malfoy, nie zapomniałeś o naszym zakładzie? – przypomniała mu przesłodzonym tonem. Draco na moment zamilknął, ale już chwilę potem zmroził dziewczynę wzrokiem i wycedził
-- No dobra… Po prostu chcę wiedzieć, po co mnie tu ściągnęłaś, okej? Bo chyba nie po to, by napawać się moim powalającym wyglądem, co? – zakpił, ignorując ostre spojrzenia Gryfonki
-- Uspokój się, Malfoy! Całe szczęście, że obiecaliśmy być dla siebie względnie mili, bo teraz mam w odniesieniu do ciebie wiele nie za bardzo ciekawych epitetów! – syknęła, ściągając z ramienia torbę – Chciałam tylko oddać ci twoją bluzę! A nie zamierzałam nosić jej cały dzień w torbie.. .
-- A już myślałem, że ją sobie przywłaszczyłaś i nie mam co spodziewać się, że mi ja zwrócisz – zaśmiał się blondyn. Hermiona prychnęła i rzuciła w chłopaka bluzą. Ubranie trafiło go prosto w twarz.
-- Spadaj i bierz bluzę, Malfoy! – westchnęła, kręcąc ze zrezygnowaniem oczami
-- No, no, pamiętaj o naszym zakładzie, przemądrzała Gryfonko – upomniał ją zgryźliwie arystokrata
-- A ciekawi mnie, Malfoy, czy wiesz, że ten nasz zakład był trochę bez sensu? – zapytała poważnie
-- A bo co? Boisz się, że przegrasz? – zasugerował złośliwie Draco. Hermiona prychnęła
-- Oczywiście, że nie idi… znaczy Malfoy! Chodzi mi o to, że o nic się nie założyliśmy, geniuszku! – powiedziała z politowaniem
-- Nie spinaj, Granger. Zaraz to naprawimy. – stwierdził niedbale blondyn – Zrobimy tak, jak ty przegrasz, czyli mnie obrazisz lub wyzwiesz, to przez tydzień robisz wszystko, co ja ci powiem… - powiedział z szerokim, złośliwym uśmiechem
-- A jeśli ty pierwszy mnie wyzwiesz, albo obrazisz to ty też przez caluteńki tydzień robisz wszystko, co ja chcę! – dokończyła spod przymrużonych powiek Hermiona. Draco zdziwił się hardością w jej głosie, ale przyjął zakład. Nie omieszkał również dogryźć brązowookiej Gryfonce.
-- I tak przegrasz, Granger… - powiedział z politowaniem – Już teraz ledwie powstrzymujesz się, przed nazwaniem mnie idiotą, a co dopiero po tygodniu… - zakpił wrednie
-- No chyba ty! – odparowała Hermiona, krzyżując ręce na piersi i patrząc z niemym wyrzutem na blondyna – Ja nad sobą panuje doskonale, to ty sobie nie radzisz! – wytknęła mu
-- Niech ci będzie, Panno- Wiem- Wszystko- Najlepiej, – przedrzeźnił ją Draco – ale może powinniśmy iść na lekcje? Teraz mamy transmutację z tą wariatką Bielikow… - powiedział krzywo – Nienawidzę transmutacji… - jęknął
-- Transmutacja jest łatwa, tylko ty jesteś zbyt leniwy, by się jej porządnie nauczyć… - powiedziała karcąco dziewczyna, zakładając torbę na ramię. Draco wywrócił oczami
-- Wiesz, ja w przeciwieństwie do ciebie prowadzę życie towarzyskie, Granger… - sarknął z przekąsem
-- Spadaj! – syknęła, unosząc nieznacznie głowę, by spojrzeć z wściekłością w niebieskie oczy Ślizgona.
Gdy tak mierzyli się wzrokiem, Hermiona ze zdziwieniem poczuła jak coś delikatnie ogrzewa jej nadgarstek. Spojrzała na swoją dłoń i otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Bransoletka, którą wczorajszej nocy dał jej Blaise jaśniała delikatną zieloną poświatą. A mogła przysiąc, że ta bransoletka jeszcze parę minut temu była srebrna!
Zerknęła zdziwiona na nadgarstek Malfoya, gdyż przypomniała sobie, że i on otrzymał od Zabiniego taką bransoletkę, tyle że złotą. Jednak w tej chwili świeciła na… czerwono.
-- Co się tak patrzysz na moją rękę Granger? Śmiem twierdzić, że moja twarz jest atrakcyjniejsza… - zaśmiał się wrednie Ślizgon. Jednak Hermiona nie zareagowała na jego głupią zaczepkę, tylko szepnęła podekscytowana
-- Malfoy! Zobacz! Twoja bransoletka! – wskazała na jego rękę, i złapawszy za nadgarstek chłopaka podniosła ją do góry
-- Yyy… – Malfoy z niewiadomych przyczyn lekko poróżowiał na twarzy – Mogę wiedzieć, czego mnie łapiesz za rękę, Granger?
-- Malfoy! – przywołała go do porządku Gryfonka. Wpatrywała się raz po raz, to w swoją bransoletkę, to w bransoletkę Draco. Miała przeczucie, że dzieje się z nimi coś niedobrego – Moja bransoleta była jeszcze przed chwilą srebrna, mogłabym przysiąc! – wykrztusiła przecierając z niedowierzeniem oczy – A teraz wyraźnie widać, że jest zielona!
-- Na pewno dobrze się czujesz, Granger? – zapytał z kpiącym uśmiechem blondyn. Ale zerknąwszy na bransoletkę, przyznał w duchu Hermionie racje. On również był pewny, że bransoletka, która dał mu Blaise była złota. Tyle, że teraz… była czerwona i jaśniała lekką, szkarłatną poświatą. Upewniwszy się, że nic mu się nie przewidziało zerknął po raz kolejny na bransoletkę Hermiony. Wyraźnie widział, że była zielona, choć był pewny, że gdy Blaise dawał im wczorajszego wieczoru bransoletki, które miały przypieczętować ich zakład, jedna z nich była złota– ją dostał on– a druga- srebrna- ta druga dostała się Hermionie. – Wiesz… Niechętnie to mówię – powiedział z ociąganiem blondyn – ale chyba masz racje… Tylko dlaczego tym się tak podniecasz?
-- Może to coś złego, nie przyszło ci to do głowy? – oświeciła go szatynka. Draco parsknął
-- Słuchaj, Granger… - uspokoił ją blondyn – To, że jesteś najinteligentniejszą czarownicą naszych czasów… według niektórych, oczywiście. To jeszcze nie znaczy, że musisz doszukiwać się zła i czarnej magii w każdym przedmiocie. Zabini, jak go znam kupił te bransoletki w jakimś sklepiku na Pokątnej, albo u Weasleyów. Mało to takich badziewi, co świecą po jakimś czasie? O ile się orientuję, to nawet mugole mają takie zabaweczki…
-- Możliwe. –przyznała Hermiona – Ale czuję, że to coś innego. Nie złego, ale niepokojącego… - powiedziała lekko rumieniąc się – Powiedz, Malfoy, nie czujesz się jakoś tak dziwnie? Bo ja mam uczucie, jakby coś mnie wiązało, jakbym nagle została do czegoś przykuta… - powiedziała cicho, przełykając głośno ślinę. Od kilku sekund właśnie czuła się, jakby z czymś związana; jakby niewidzialne liny oplatały jej nadgarstki… }
-- W sumie, też się jakoś nieswojo czuję – odparł dla świętego spokoju Draco. Chociaż fakt, faktem, że czuł się podobnie jak Hermiona… - Ale to po prostu śmieszne, że sądzisz… - zaczął moralizatorskim tonem. O ironio, teraz największy kobieciarz Hogwartu pouczał najmądrzejszą i najbardziej poukładaną dziewczynę, jaką widział świat. Jednak w jednym momencie cała jego pewność siebie niebezpiecznie się zachwiała. Powodem były wypisane w powietrzu za pomocą magii słowa
„Niniejszym informuje was, że od tego momentu wasza dwójka została związana potężny zaklęciem, wymyślnym przez samą Rovenę Ravenclaw. Jego działanie jest proste; wasza dwójka nie odejdzie od siebie dalej niż na dziesięć metrów, gdy któreś z was przekroczy tą odległość… Cóż skutki nie będą przyjemne. Zaklęcie ulega tymczasowemu uśpieni tylko na czas nocy. Od godziny 20:30 do 7:30. W pozostałe godziny, zostaliście zmuszeni do przebywania razem. Bransoletki mają jakieś tysiąc lat i nawet Hermiona nie da rady go złamać. Zaklęcie zostało rzucone i nic na to nie poradzicie. A zgodnie z obietnicą bransoletki pomogą wam w waszym układzie. Czas, który ze sobą spędzicie pokażę, na co naprawdę was stać…”
I tak domyślicie się kto jest tego autorem
-- Granger, czy ja jestem jakiś upośledzony, czy faktycznie widzę, to co widzę? – zapytał. Z każdą sekundą jego wściekłość rosła, a nie zamierzał wybuchać. Nie przy Granger…
-- Nie, Malfoy… Naprawdę widzimy, to co nam się wydaje, że widzimy… - oznajmiła Hermiona, patrząc się na znikające powoli litery
-- Granger, skoro jedyną osobą, która wiedziała o naszym zakładzie, był Blaise, to znaczy, że to wszystko to… on! – krzyknął Draco – Na Wszystkich Ślizgonów! Zabiję drania! – wrzasnął wściekle. Hermiona, wciąż wpatrująca się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się litery, tworzące wiadomość powiedziała stanowczo za spokojnym, według Dracona, jak na obecną sytuację, głosem
-- Akurat w tym przypadku jestem zmuszona się z tobą zgodzić…
-- Serio? – zapytał głupio. Hermiona wywróciła oczami.
-- Tak, serio. Ale teraz mamy poważniejszy problem, Malfoy. Zostałam zmuszona przez nieokreślony czas nie odchodzić od ciebie na dłużej niż dziesięć metrów! Co ludzie pomyślą? – lekko histeryzowała Gryfonka, siadając na jednym z trzech stopni schodów mieszczących się przy pechowej kolumnie. Draco ciężko usiadł obok niej, spoglądając z niedowierzeniem na bransoletki, które „wspaniałomyślnie” sprawił im Blaise
-- A co ja mam, do jasnej cholery, powiedzieć, Granger!? – zapytał głośno blondyn – A co o mnie ludzie powiedzą? Przecież wszyscy wiedzą, że cię nie znoszę? A poza tym jesteś szl… czarodziejką mugolskiego pochodzenia, a ja czarodziejem czystej krwi, z rodziny, która od pokoleń zachowywała czystość krwi! – jęknął
-- Boże, Malfoy… – dziewczyna parsknęła śmiechem, choć Draco nie był do końca pewny, czy był on raczej objawem lekkiej histerii, czy też po prostu nagłego dostrzeżenia w całej tej tragedii czegoś komicznego – Nawet robienie zakładów nam razem nie wychodzi, bo już pierwszego dnia wszystko się miesza…
Słysząc słowa Hermiony, nawet Draco Malfoy nie mógł się nie uśmiechnąć. Coś w tym było…
-- Racja, Granger. Jestem pewny, że to sprawka Zabiniego. Wiesz, tylko on ma tak głupie i pokręcone pomysły… On chyba chce, żebyśmy się pozabijali – stwierdził, uśmiechając się krzywo.
-- Pewnie ma nas już dość – zaśmiała się Hermiona – A nie czekaj, pewnie ciebie ma dość! – poprawiła się ze złośliwym uśmieszkiem.
-- Spadaj, Granger! – oburzył się blondyn „zabijając” spojrzeniem Gryfonkę – Przynajmniej nocny wypad do lasu nam się udał - stwierdził. Właściwie nie wierzył, że wszystko pójdzie tak łatwo i nikt ich nie przyłapie… Myśląc, że im się upiekło nawet nie wiedział, jak się mylił…
-- Draco Malfoy, Hermiona Granger? – podskoczyli, gdy usłyszeli czyjś głos a swoimi plecami. Natychmiast odsunęli się od siebie ze zdawkowymi mianami. Osobą, do której należał ten głos była Krukonka z szóstego roku, Trinity Walsh – umalowana blondynka z brązowymi oczami
-- Tak, a o co chodzi? – wydukała niepewnie Hermiona, czując jak mimowolnie się rumieni. Trinity spojrzała na nią, a następnie na Malfoya. Gryfonka z niesmakiem zauważyła, że spojrzenie, jakie posyła blondynowi dziewczyna nie jest czysto koleżeńskie…
-- McGonagall wzywa was do swojego gabinetu. – oznajmiła z współczującym uśmiechem dziewczyna…
Ciąg dalszy nastąpi :D