Kontynuuję tą historię po kilku latach, więc nie wszystkie dawniejsze koncepcje są zachowane, niektóre po latach wydają się głupie, inne śmieszne, a kolejne całkowicie niepotrzebne. Mam nadzieje, że te drobne zmiany Was nie zniechęcą.
Pozdrawiam i zapraszam do czytania.
Rozdział XVIII
- Blaise Zabini i
Ginny Weasley nie stawili się w umówionym punkcie po Świstoklika. Nie wiemy co się
z nimi stało!
Ciszę
spowodowaną tymi słowami przerwał donośny i ostry niczym brzytwa głos
McGonagall.
-
Co? To niemożliwe. Jak mogło do tego dojść?
-
Nie wiemy, ale jedno jest pewne: Świstoklik przybył do Hogsmead bez uczniów.
Nie wiem co mogło się stać, jeszcze wczoraj mieliśmy z nimi kontakt. – jęknęła
profesor Sprout.
Hermiona
wytrzeszczyła szeroko oczy i już miała jęknąć głośno, gdy poczuła na ustach
dłoń Malfoya, który zgromił ją wzrokiem błyszczących niczym stal oczu. Tak
bardzo cieszyła się, że Ginny już dziś wieczorem wróci do Hogwartu z misji
wyznaczonej przez profesor Sprout, a tymczasem okazało się, że nie dość, że
Weasleyówna nie zawita w szkole, to jeszcze nie wiadomo co się z nią i Blaisem
stało.
-
Musimy coś natychmiast zrobić – zdecydowała dyrektorka, ale w jej głosie
pobrzmiewała nuta niepewności – La Ruse, gdzie miał znajdować się ten
Świstoklik?
-
W Duxetown, Minerwo, w Szkocji.
-
To miasteczko magiczne, nie powinni mieć problemu z dotarciem do Świstoklika z
tymi wszystkimi roślinami.
-
A może oni w ogóle nie dotarli do Duxetown? – dopytywał Trevor, a Draco we
wnęce pokręcił głową.
Znał
Blaise’a od dziecka i był więcej niż pewien, że nic nie mogło mu się stać.
Zabini był na to prostu za cwany i bardzo zaradny. Ale wuj Trevor jak zawsze
najpierw widział możliwie najgorsze perspektywy.
-
Musimy to sprawdzić. La Ruse, dostań się do Hogsmead i stamtąd deportuj się do
Duxetown. Obserwuj, wypytuj miejscowych, ustal, czy Blaise Zabini i Ginny
Weasley pojawili się w Duxetwon. Jeśli tak, to dowiedz się, co ich zatrzymało.
Wiem, że doskonale potrafisz wyciągnąć takie informacje. – w głosie starszej
kobiety przemknęło coś na kształt sarkazmu - Ty, Pomono, zorganizuj grupę,
która przeszuka puszcze nieopodal Duxetown. Ja zaś spróbuję rzucić zaklęcie
lokalizujące. – poinstruowała Minerwa McGonagall i wszyscy nauczyciele rozeszli
się pospiesznym krokiem. Trevor niezwłocznie udał się do Hogsmead, Pomona zaś
do pokoju nauczycielskiego, a Minerwa do swojego gabinetu.
Gdy
kroki na korytarzu ucichły, Draco zabrał bladą rękę z ust Hermiony. Był
bardziej opanowany od niej, ale i nim wstrząsnęło to, co usłyszał. Gryfonka
bezszelestnie osunęła się na ziemię i oparła o zimną ścianę.
Blaise i Ginny nie
stawili się do Świstoklika. Coś ich musiało od tego odciągnąć, coś musiało im
przeszkodzić. Na Godryka, zbierali rośliny w różnych puszczach, tam nie brak
dzikich bestii… Musiało im się coś stać – takie myśli chodziły po głowie dziewczyny.
Zgoła
inne znajdowały się w chłodnym, opanowanym, bezemocjonalnym umyśle Ślizgona:
Blaise to Blaise. To
spryciarz i kanciarz, godny przeciwnik samego Trevora La Ruse’a, albo nawet
samego Salazara Slytherina. Byłby zagrożeniem dla szatanów w piekle. Może
pomylił godziny? Albo to jego kolejny kawał. Bo Zabiniemu nic nie mogło się
przecież stać…
Draco
Malfoy chodził niespokojnie po korytarzu, z rękami w kieszeniach, a dziewczyna
kucała na podłodze i bezmyślnie patrzyła w ścianę, a w jej łagodnych oczach
zebrały się łzy. Draco, przerywając swój marsz spojrzał na nią i rzucił kąśliwie:
-
Uspokój się dziewczyno! Przecież to jeszcze nie najgorsze wieści. Nawet nie waż
mi się tu rozbeczeć, Granger… - zagroził jej szybko. Nie znosił płaczących
dzieci, czy kobiet. Jak każdy czuł się wtedy bardzo niezręcznie i nie wiedział
co ze sobą zrobić. A Malfoyowie nigdy nie lubili czuć się niepewnie.
-
Oh, wybacz mi, że przejmuję się losem naszych przyjaciół. – warknęła, ale nie
wyszedł jej zamierzony efekt z powodu łamiącego się głosu. – Nie wszyscy są tak
nieczuli jak ty, Malfoy!
-
No poczekaj, zaraz usiądę obok ciebie i razem sobie popłaczemy! – zakpił
jadowicie chłopak powracając do swojej bezcelowej wędrówki po korytarzu. Nie
mógł powstrzymać tego odruchu.
-
Malfoy! Przestań łazić w kółko, doprowadzasz mnie tym do szału i wcale nie
pomagasz…
-
Bo ty z pewnością pomagasz swoim płaczem… - Malfoy kpił sobie z niej najlepsze,
a przecież, zważywszy na okoliczności całkiem dobrze się trzymała…
-
Oh, oboje dobrze wiemy, że tak naprawdę też się martwisz!
-
Nie, Granger – zaakcentował każde słowo – Znam Blaise’a od lat i zapewniam cię,
że nic im się nie stało. Weasley też jest twardą babką, a Zabini sprzedałby
mnie, a potem z powrotem kupił. On nie zginie naturalną śmiercią, zapewniam
cię. I z pewnością nie pozwoli się zaawadować ani pożreć przez jakieś zwierzę.
-
Skąd wiesz? Wszystko mogło się zdarzyć… - powiedziała, a głos znów jej się
załamał. Draco westchnął głęboko, prosząc Salazara o cierpliwość. Najlepiej
mnóstwo cierpliwości.
-
Granger, Granger… - pokręcił głową siadając niedaleko niej. Oczywiście nie za
blisko. – Twój płacz na nic się tu nie zda, wręcz przeciwnie. Na razie mamy
dość problemów z Blaise’em i twoją Weasley. A ty nie możesz tak po prostu siedzieć
tu i ryczeć. Jesteś w końcu z Gryffindoru, wy przecież stawiacie czoła takim
sytuacjom. – mówił, starając się, by jego głos brzmiał łagodnie, co było nie
lada przedsięwzięciem, bowiem przez lata usilnie robił wszystko, by nadać sobie
jak najostrzejsze, wzbudzające respekt brzmienie.
-
Ale… nie wiemy nawet co ich zatrzymało… Może ktoś ich napadł…
-
Jeśli tak było to z całego serca współczuję owym napastnikom. Zapomniałaś już,
jak mistrzowsko Weasley rzuca Upiorogacka? – zażartował, a Gryfonka uśmiechnęła
się blado, co było prawdziwym sukcesem.
-
A jeśli się zgubili? – dopytywała uparcie, niczym małe dziecko. A mu znów
przeszło przez myśl, jakim upierdliwym dzieckiem musiała być w przeszłości.
-
Słyszałaś co mówili nauczyciele. McGonagall rzuci zaklęcie lokalizujące, jest
podobno bardzo skuteczne, chociaż trzeba nad nim popracować kilka godzin. A
Sprout z innymi nauczycielami przeszukają okolice, w których mogliby być. Poza
tym, mój wuj ma wybadać ludzi w Duxetown. Jeśli ktoś z mieszkańców tej wioski
wie cokolwiek o Blaisie lub Ginny, to stryj z pewnością to wyciągnie. Zaufaj
mi. – dodał z mocą. I była to prawda, Draco nie znał lepszego manipulatora od
Trevora La Ruse’a. Nawet Lucjusz Malfoy nie był w stanie kręcić i oszukiwać z
taką precyzją jak jego chrzestny.
-
Mam zaufać, tobie Malfoy? – tym razem to Hermiona przybrała kpiarski ton. –
Wolałabym nie…
-
Oh, daj spokój… - żachnął się – Zaryzykuj… - dodał z krzywym uśmieszkiem, ale
zaraz spoważniał. – Ale mówię serio. Musisz się uspokoić, bo nie możesz wejść
do Gryfonów w takim stanie. Od razu wzbudzisz podejrzenia, a zważywszy na to,
że to ja z tobą przez te durne bransoletki najwięcej przebywam, pewnie twoi
kumple poprzysięgną mi krwawą śmierć, a znając Finnigana na pewno spróbuje mnie
wysadzić…
-
Wiem, ale martwię się… tak bardzo się martwię o Ginny i Blaise’a…
-
Ale nie możesz pozwolić by ta panika ogarnęła całą szkołę. To wprowadzi tylko
chaos, a rano mogą ich już znaleźć… Nie siej niepotrzebnie paniki, bo jeśli
jutro wciąż ich nie będzie to i tak wszyscy się dowiedzą.
-
Dla ciebie to łatwe, ty przecież i tak nie masz uczuć… - burknęła ponuro, ale
podniosła się chwiejnie z podłogi.
Te
słowa trochę… ubodły młodego arystokratę. Owszem, był chłodny, nieco
narcystyczny i tak dalej, ale naprawdę dziwnie się poczuł, gdy usłyszał te
słowa od niej. Tak, to było naprawdę deprymujące uczucie.
Nie
odezwał się już do niej, tylko odprowadził do Pokoju Wspólnego. Szli w
milczeniu.
On
bił się ze swoimi myślami, a ona starała się doprowadzić do względnie
normalnego stanu, do czasu nim stanie w Pokoju Wspólnym Gryfonów.
Milczenie
między dwoma osobami zwykle prowadzi do zmieszania i zdenerwowania. Ale nie tym
razem. Tym razem cisza była właśnie tym, czego oboje potrzebowali, nie było w
tym nic krępującego. Nauczyli się egzystować w swoim towarzystwie, zarówno w
względnie grzecznej i spokojnej dyspucie jak i obustronnym milczeniu.
Po
drodze mijali uczniów, którzy jawnie im się przyglądali, jakby chłonęli widok
największego skandalu tego roku w Hogwarcie. Czystokrwisty Malfoy idzie jak
gdyby nigdy nic ramię w ramię z mugolaczką z Gryffindoru.
Zarówno
Hermiona, jak i Dracon zdawali się ignorować uporczywe spojrzenia innych
uczniów. Ona chciała wyglądać normalnie przy swoich przyjaciołach i nie
wzbudzać w nich zdenerwowania zaginięciem Ginny Weasley, a on… Cóż, Draco
Malfoy szedł z chmurną miną i zastanawiał się, co się z nim dzieje.
Nie
czuł się inaczej, ale nawet on nie był ślepy na fakty, czy raczej zmiany jakie
w nim zachodziły. W zasadzie był tym zszokowany i przerażony. Miał ochotę rwać
sobie włosy z głowy i uzyskać odpowiedź na pytanie, co ta Granger z nim robi….
***
Przy
starym, obdartym budynku słychać było dziwne trzaski, dochodzące z
zaciemnionego kąta uliczki.
Mężczyzna
ubrany w ciemnobrązowy prochowiec i ciemny kapelusz uniósł lekko różdżkę i
skierował się w stronę, z której dobiegały owe dźwięki. Przybliżał się
praktycznie bezszelestnie, a czujne niebieskie oczy wpatrywały się niezmącenie
w ów punkt.
Zza
śmietnika z głuchym łoskotem wyskoczył wychudzony, bury kot.
Trevor
La Ruse odetchnął z ulgą i opuścił jałowcową różdżkę*. Kot puścił się biegiem w
głąb uliczki. Ciemnobrązowy prochowiec zawiał na wietrze, a jego właściciel
przekroczył próg gospody. Jeśli zaginieni uczniowie pojawili się w ogóle w
Duxetown, to na pewno ludzie z gospody będą coś o tym wiedzieć.
W
środku nie było tłumów, których się spodziewał. Wszyscy obecni, niczym jeden
mąż odwrócili się w stronę nowoprzybyłego. Trevor nie mógł wiedzieć, że dziś
zrobili dokładnie to samo, gdy dziewczyna i chłopak weszli tu parę godzin
wcześniej.
Profesor
poprawił zawadiacko wąs i ruszył w stronę baru. Barman wycierał szklanki i
tylko przelotnie spojrzał na nowo przybyłego, ale na jego ustach pojawił się
szeroki uśmiech. Nim Trevor zdążył się przywitać i zacząć wypytywać owego
barmana, ten zawołał radośnie:
-
Proszę, proszę, a kogoż to moje oczy widzą? – zaśmiał się postawny, prawie
dwumetrowy, na oko sześćdziesięciokilkuletni mężczyzna. Miał długie siwe włosy,
spięte gdzieś z tyłu głowy, tatuaż na ramieniu i wesołe, brązowe oczy. Minęła
dopiero długa chwila zanim La Ruse w ogóle zorientował się, z kim rozmawia.
-
No nie… Peter Jones! – zawołał z nieukrywanym zdziwieniem, a barman uśmiechnął
się jeszcze szerzej. – Ile to lat minęło?
-
Oh, dobrze ponad czterdzieści pięć, staruszku… - machnął ręką ów Peter Jones,
kuzyn Hestii Jones. – Ale całkiem nieźle się trzymasz, Trevorze.
-
Nie tak jak ty… - odparł z nieukrywaną zazdrością profesor mugoloznawstwa,
patrząc na postawną, nadal silną sylwetkę dawnego kolegi z Hogwartu.
Trevor
La Ruse trafił od razu do Slytherinu, podobnież jak jego kuzyn, Abraxas Malfoy.
Peter Jones, roześmiany, postawny chłopiec i wesołych oczach i zadartym nosie
został przydzielony do Gryffindoru.
-
Nic nie wiesz, Trevorze, reumatyzm mnie dobija… - barman machnął ręką. – chcesz
coś do picia? Może być drink Krwawa Szyszymora? To świetne. Słyszałem poza tym
dużo dziwacznych plotek, mój druhu. Prawda to, że zostałeś profesorkiem w
Hogwarcie? Nie uwierzę, póki nie usłyszę tego od ciebie.
-
A owszem, w tym roku nauczam w Hogwarcie mugoloznawstwa.
Na
te słowa Peter wytrzeszczył szeroko oczy i nie próbował nawet ukryć zdumienia.
-
Nie gadaj, naprawdę? Ulala, masz szczęście, La Ruse, że Abraxasowi Malfoyowi
zmarło się dwa lata temu, inaczej byś go tym dobił, albo on osobiście
wyperswadowałby ci ten pomysł z głowy… Mugoloznawstwo i Trevor La Ruse z
Malfoyów, a to ci dopiero - parsknął śmiechem barman, a Trevor skrzywił się
malowniczo.
-
Abraxas nie miał już na mnie żadnego wpływu, Peter, nie wierzę, że tego nie
zauważyłeś… - powiedział z niechęcią. Owszem, w Hogwarcie jego najlepszym
przyjacielem był jego kuzyn, Abraxas, byli niczym bracia. Ale potem wszystko
zaczęło się zmieniać, Abraxas zupełnie nie akceptował wybranki Trevora i to
było początkiem ich kłótni. A późniejszym i ostatecznym powodem, dla którego
Trevor nie chciał mieć nic wspólnego z na wskroś złym i zepsutym Malfoyem była
Demetria Lestrange- Malfoy…
-
A więc to prawda? – spytał były Gryfon – Ty to wiesz, Trevorze… W końcu, kto
inny może wiedzieć, jak nie ty? To prawda, że Abraxas Malfoy miał coś wspólnego
ze śmiercią Demetrii? Wiesz, jak ludzie gadali…
Trevor
nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać na to pytanie. Nawet dawnemu kumplowi
ze szkoły.
-
Nie było dostatecznych dowodów. – mruknął cicho – Zresztą, na co to roztrząsać?
Przeszłości nie zmienimy… - tak naprawdę La Ruse był całkowicie pewien, że
Abraxas pomógł swojej żonie zejść z tego świata.
-
Tak, masz racje… Ale po prostu zawsze wiedziałem, że z tym gadem jest coś nie
tak… - zawarczał Peter. – Ale powiedz mi, staruszku, co cię do mnie sprowadza?
Bo raczej nie wpadłeś tu odwiedzić starego kumpla?
-
Owszem. Przybywam tu w sprawach Hogwartu… Minerwa mnie tu wysłała.
-
Pogodziliście się?
-
Emm, nie do końca, ale mniejsza z tym. Szukam tu kogoś i muszę wiedzieć, czy te
osoby pojawiły się w Duxetown… - La Ruse wygrzebał z kieszeni dwa zdjęcia. Jedno
przedstawiało roześmianą dziewczynę, która zgrabnym ruchem poprawiała rude
włosy, a drugie wysokiego bruneta obejmującego czule starszą od siebie kobietę,
swoją matkę. Tylko takie zdjęcia udało mu się zdobyć w tak krótkim czasie. – Chodzi mi o tą dziewczynę i tego chłopaka.
Muszę koniecznie wiedzieć czy pojawili się dzisiejszego wieczora w Duxetown,
Peter.
-
Hmm – mężczyzna wziął do ręki fotografie – Tak, pojawili się dziś w mojej
gospodzie, obładowani wielkimi plecakami. Hej, Edna! – zawołał w stronę
garbatej czarownicy siedzącej nieco na uboczu – Ta dwójka nie siedziała
przypadkiem koło ciebie? Obcy, ruda dziewczyna i brunet.
-
A i owszem… - zaskrzeczała czarownica znad nieprzyzwoicie wielkiego kufla piwa.
– Laleczka ze swoim kochasiem usiedli tuż za mną i opowiadali coś o
świstokliku.
-
Czyli czekali na Świstoklik i zamierzali wrócić… - mruknął do siebie były
Ślizgon, a zaraz dodał głośniej. – To nasi uczniowie, mieli tu czekać na
Świstoklika i wrócić do szkoły. A jednak nie wrócili z niewiadomych przyczyn,
wiesz coś o tym?
-
Ja tam nic nie wiem… - czknęła czarownica, owa Edna – Oprócz tego, że dosiedli
się do kilku tutejszych czarodziejów, tych o nie całkiem czystym sumieniu,
jeśli wiesz, profesorku co mam na myśli, i przyłączyli się do gry w karty. To
była dopiero sensacja, bo ten głupi chłopaczyna dał w zastaw swoją różdżkę.
***
Kolejny
dzień szkoły zaczął się dla Hermiony wyjątkowo paskudnie. Gdy otworzyła oczy,
po oknie spływały grube smugi deszczu, a na niebie próżno było szukać słońca,
do tego przypomniała sobie o dziwnym zaginięciu Ginny Weasley i Blaise’a
Zabiniego.
Malfoy
przekonał ją, że nie powinna wczoraj nic nikomu o tym mówić, bo być może do
rana ich znajdą, a tymczasem w dormitorium wciąż nie było śladu po Ginny. Gdy
wczoraj dziewczęta dziwiły się, że mimo tego, iż mówiono że dziś wieczór
Weasleyówna wróci z misji profesor Sprout, to wciąż jej nie było to Hermiona
siłą woli powstrzymywała się, by nie wyjawić im, że Ginny z Blaise’em zaginęli
i nie było po nich śladu.
Z
ociąganiem podniosła się z łóżka. Zwykle to ona w dormitorium była pierwsza na
nogach, ale miarowy odgłos deszczu zawsze sprawiał, że spała bardzo twardo.
Teraz to wszystkie pozostałe dziewczyny były na nogach, nawet Thalia, która
wstawała zwykle w porze śniadania.
Brązowowłosej
nie udało się powstrzymać ziewnięcia, a wtedy jej wzrok padł na zieloną, lekko
połyskującą bransoletkę na jej ręce.
No pięknie – pomyślała z przekąsem – Prawie zapomniałam o Malfoyu.
Zerknęła
niechętnie na wiszący na ścianie zegar z kukułką i prawie się udławiła, gdy
zobaczyła, że wskazywał dziesięć minut po siódmej. Zwykle o tej porze już jadła
śniadanie w Wielkiej Sali, mimo że zaczynało się oficjalnie o 7:30 (musiała
jeść wcześniej, bo działanie bransoletek Blaise’a aktywowało się punktualnie o
godzinie siódmej, od tej właśnie godziny nie mogli odstąpić siebie z Malfoyem
na odległość kilku kroków, co oznaczało, że również musieliby zjeść śniadanie razem, przy wszystkich)
Błyskawicznie
wyskoczyła z łóżka i zaczęła się ubierać w szkolne szaty. Gdy mniej więcej
wszystkie guziki w koszuli były zapięte, krawat jako tako zawiązany, a spódnica
założona na odpowiednią stronę dopadła do Lavender, która układała właśnie
swoje złociste loki w misterne pukle przy lustrze i wzięła jej szczotkę, którą
gorączkowo czesała swoje kasztanowe loki. Jak na złość, w nocy musiała się
bardzo wiercić bo w jej włosach roiło się od kołtunów.
-
Herm… Co ty robisz? – spytała Lav z gorteskowo uniesioną ze zdziwienia brwią.
-
Zaspałam! – odparła lakonicznie szatynka. Tylko tego brakowało, by znów odczuli
bolesne działanie bransoletek, gdy z Malfoyem byli zbyt daleko od siebie…
-
Bzdura, słońce, jest dopiero piętnaście po siódmej… Śniadanie zacznie się
dopiero za dziesięć minut. – uspokajała ją wysoka blondynka, Thalia Roberts.
-
Nie chodzi mi o śniadanie, Thalio. Po prostu… umówiłam się z kimś.
-
Znów z Malfoyem?
-
Co? – Hermiona mimowolnie warknęła – Nie umawiam się z tym szczurzym pomiotem.
– gdy tylko powiedziała te słowa lekko się skrzywiła. Owszem, za takiego
uważała Malfoya, ale zwykle to Ron używał takich określeń, a ona go potępiała
za taki język… Teraz sama tak się wyrażała. Cóż, przynajmniej Ron byłby z niej
dumny.
-
Nie kręć, Herm. Prawie na wszystkich lekcjach razem siedzicie, a i nawet po
lekcjach widuje się was razem.
-
Jakbyście nie zauważyły to ciągle się kłócimy. A nasze spędzanie razem czasu to
wina Zabiniego! – gorączkowała się – Zresztą, po co ja wam to tłumaczę, nie mam
czasu! – krzyknęła i zabrawszy torbę z książkami wybiegła z dormitorium
odprowadzona przez zdumione spojrzenia współlokatorek.
***
7:15, korytarz prowadzący
do Pokoju Wspólnego Gryfonów
-
Draco!
-…
-
D-Draco!
-
Zamknij się, Nott i chodź!
-
Ale Malfoy…!
-
Czego w słowie „zamknij się” nie
rozumiesz?
-
Malfoy! Natychmiast powiedz mi, gdzie mnie ciągniesz!
-…
-
Draco… natychmiast powiedz mi, dlaczego jestem tuż przed Pokojem Wspólnym
Gryfonów!
-
To chyba oczywiste, nie? Nie mogłem iść sam do jaskini lwa, życie mi jeszcze
miłe.
-
Ale co my tu robimy, Malfoy?!
-
Czekamy na Granger, Nott, a niby co innego?
-
A w porządku… Czekaj! Zaraz, jak to czekamy na Granger?! Na Hermionę Grager?
-
Nie znam innej Granger, Nott.
-
Ale dlaczego idziemy czekać na Granger tuż przed Pokojem Gryfonów!
-
Bo ta idiotka się spóźnia!
-
Spóźnia? Słuchaj, Malfoy, naprawdę jak dla mnie możesz umawiać się z kim tylko
chcesz, nawet z Hermioną. Tylko mnie w to nie wciągaj…
-
Jeśli chcesz dożyć zakończenia szkoły, Theo, to z dobroci serca ci radzę:
zamilknij… Nie umawiam się z tą krzaczastowłosą kretynką!
-
Jasne… Wy nawet ze sobą siedzicie! Skoro to nie umawianie, to jak się teraz
nazywa spędzanie całych dni z dziewczyną?
-
Theodorze, naprawdę nie chcę ci zrobić krzywdy, więc musisz mnie teraz uważnie
posłuchać. Nie chodzę z Granger, nie znoszę jej, ba, ona wręcz mnie doprowadza
do szewskiej pasji… Zabini miał swój „genialny” pomysł, przez który ja i
Granger spędzamy ze sobą całe dnie wbrew naszej woli! Dotarło?
-
Jasne…
-
Wprost oczywiste.
-
Doprawdy, jasne jak słońce.
-
Skończ.
-
Ok.
7:20, tuż przed
portretem Grubej Damy
Ze
zgrzytem otwarło się przejście za portretem Grubej Damy, zza którego powoli
wyszli roześmiani Harry Potter i Seamus Finnigan. Ich radosne nastroje zniknęły,
gdy tylko ich oczom ukazały się sylwetki kolejno jasnowłosego i czarnowłosego
Ślizgona.
-
Malfoy!
-
Nott!
-
Potter!
-
Piroman!
-
Hmm, skoro się wszyscy przedstawiliśmy, to mów zaraz, Malfoy co wy tu robicie?
-
Cóż za wybitna elokwencja, Potter.
-
Nie ględź, Malfoy, tylko mów, co tu robisz!
-
Te, Piroman, spokojnie…
-
Jeszcze raz nazwiesz mnie Piromanem, to po prostu zaraz…
-
Oh, zamknijcie się wszyscy.
-
Potter ma racje, Draco.
-
Co ty gadasz, Nott? Et tu Brute contra
me?
-
Malfoy, co ty tu robisz? Mów natychmiast, co znowu knujesz?!
-
Uspokój się, szlachetny Piromanie. – Theodor zamrugał zdziwiony i spojrzał na
kolegę. Coś w nazbyt spokojnym głosie Dracona go niepokoiło. – Ja tu tylko
czekam na Hermionę…
Po
tych słowach rozpętała się burza. Theodor odsunął się od dwóch Gryfonów i
swojego kumpla na bezpieczną odległość, Harry wytrzeszczył oczy, jakby
niedowierzając, że Malfoy zna imię Hermiony, a Seamus poczerwieniał na twarzy i
ze świstem wciągnął powietrze, tak jakby usłyszał właśnie bluźnierstwo.
-
Ty… jak śmiesz ją tak nazywać?! – wykrztusił Finnigan z rządzą mordu w szarych
oczach.
Wiele
razy pół Gryffindoru musiało pocieszać Hermionę po rasistowskich docinkach
Malfoya, a teraz on, jak gdyby nigdy nic nazywa ją Hermioną, choć nie tak dawno
jeszcze jedynym zwrotem od niego w jej stronę była „szlama”. Tego Seamus nie
mógł zdzierżyć…
-
Jak śmiem co? Nazywać ją po imieniu?
O ile mi wiadomo Hermiona to właśnie
jej imię… - rzucił niedbale Malfoy.
Theodor
jednak znał Dracona nie od dziś i od razu zauważył, że mimo niedbałej pozy i
lekceważącego głosu, blondyn spod przymkniętych w wyuczonej pozie powiek,
czujnie i z niemałą satysfakcją obserwował narastającą irytacje Gryfona.
-
Ty fałszywy psie! – syknął Seamus – Harry powiedz mu coś! Nie dość, że
nazywałeś ją „szlamą”, zawsze starałeś się jej zaszkodzić, to i na wojnie byłeś
sługusem Voldemorta. A teraz, gdy cudem uniknąłeś Azkabanu to zaczynasz się do
niej przymilać, tak?
-
Zmieniłem strony, idioto, to coś innego!
Theodor
stał obok Draco, ale nie ingerował w sprzeczkę. Nigdy tego nie robił. Był
samotnikiem z wyboru i nigdy nie czuł potrzeby należenia do bandy Malfoya, co
nie zmieniło faktu, że obaj się przyjaźnili. Draco doceniał możliwość rozmowy z
kimś takim jak on. Kimś innym od średnio bystrych Crabbe’a i Goyla i kimś o
zdrowym uśmyśle – w przeciwieństwie do Blaise’a i Pansy. Teraz jednak Theo z
niepokojem obserwował swojego przyjaciela. Malfoy był rozpieszczonym bachorem,
ale mimo wszystko nieczęsto dawał się sprowokować. Tym razem kilka słów Seamusa
wystarczyło, by doprowadzić arystokratę do początków furii.
-
Coś innego… - zaśmiał się gardłowo brązowowłosy Gryfon – To tchórzostwo i tyle…
-
Seamus naprawdę, nie powinniśmy rozpamiętywać przeszłości – Wybraniec
gorączkowo starał się unormować narastające napięcie – Draco zmienił strony i
oficjalnie się pogodziliśmy. To wystarczy…
Dalej
wszystko potoczyło się błyskawicznie. Draco rzucił się na Seamusa, ale przed
atakiem powstrzymał go Nott, który z pobłażliwością złapał zapalczywego kumpla
za ramię. Potem Finnigan, jak przystało na Gryfona, chciał odpłacić Malfoyowi w
walce, ale jego zamiary zostały znów przerwany, tym razem przez otwierające się
przejście u portretu Grubej Damy.
-
Hermiona, dobrze że jesteś! – zawołał z wielką ulgą Harry.
Hermiona
przyglądała się z konsternacją czwórce rówieśników i rozejrzała się po ich twarzach.
-
Witaj Harry – uśmiechnęła się szeroko do przyjaciela – Seamus – tu uśmiechnęła
lekko, ale promiennie – Theodorze – tu pisnęła jakby zestresowana – Malfoy. – a
tu temperatura jej głosu sięgnęła zera absolutnego.
-
Ciebie też miło widzieć, Granger… - mruknął przewróciwszy błękitnymi oczami.
-
Witaj Herm… - niemal zagruchał Finnigan, a Draco udał odruch wymiotny.
-
Tak… Cześć… - bąknął Theodor, który
poczuł się jeszcze bardziej jak piąte koło u wozu.
Jednak
ku konsternacji wszystkich obecnych (oprócz nieudolnie ukrywającego zadowolenie
Malfoya) Hermiona jak gdyby nigdy nic podeszła prosto do Dracona z nieco
zestresowaną miną.
-
Która godzina? – spytała, nie zwracając uwagi na to, że szczęki Theodora,
Harry’ego i Seamusa z łoskotem gruchnęły o podłogę, a oczy o mało co nie
wyskoczyły z orbit.
-
Dwadzieścia pięć po siódmej, Granger! DWADZIEŚCIA PIĘĆ! – zawarczał Malfoy,
machając jej przed twarzą zaczarowanym zegarkiem z magicznymi różdżkami zamiast
wskazówek.
-
Zrozumiałam, Malfoy… - odburknęła Hermiona.
-
Nie wiem, czy zrozumiałaś, bo jeśli byś się spóźniła, to konsekwencje mogły być
wprost niewyobrażalne!
Tu
Theo doskonale widział, że Draco, choć strofuje Hermionę, naprawdę jest
zadowolony. Najpewniej z tego, że wreszcie to on może wygłaszać kazania
Doskonałej Pannie Granger.
-
Wiem, wiem… Ale… - jąkała się dziewczyna, wyraźnie zakłopotana. – Ja… ja… Ja
zaspałam.
-
Nie… - zaśmiał się z niedowierzaniem Draco.
-
Ty Hermiono? – dołączył do niego Harry – Nigdy bym w to nie uwierzył…
I
dopiero teraz, gdy Hermiona mówiła o tym, jak zaspała i jak prawie się
spóźniła, wszyscy dokładnie zlustrowali całą jej sylwetkę. I istotnie,
czerwonozłoty krawat miała luźno i nieudolnie zawiązany, guziki w białej
koszuli pozapinane krzywo, odznaka prefekta przekrzywiona, a włosy… Cóż, żeby
opisać wygląd jej fryzury trzeba poświęcić temu osobne zdanie. O ile Hermiona
Granger słynęła z nieokiełznanych, kasztanowych loków, o tyle dziś jej fryzura
wyglądała, jakby w jej włosy dosłownie strzelił piorun. Od zbyt gwałtownego i
szybkiego szczotkowania naelektryzowały się i sterczały wokół jej głowy.
-
Każdemu się zdarza, Harry! – obruszyła się Hermiona i zwróciła się prosto do
swojego wroga – To jak, Malfoy? Możemy iść?
Seamus
się zakrztusił, Harry wyglądał jakby właśnie oberwał tłuczkiem, Theodor stał
jak spetryfikowany (ale w jego przypadku wyglądało to dość naturalnie), a Draco
uśmiechnął się w iście Malfoyowski sposób i wyjąwszy ciężką torbę Hermiony
ruszył z nią korytarzem w stronę klas. Wkrótce oczy Theo i dwóch Gryfonów
biernie obserwowały dwie oddalające się sylwetki, wysokiego, szczupłego,
bladego Ślizgona i niższej od niego o prawie dwadzieścia centymetrów
Gryfonki z rozczochranymi włosami.
-
To było dziwne… - mruknął Wybraniec z nad zmarszczonych brwi.
-
To było okropne… Co ten Malfoy robi Hermionie… - Finnigan pokręcił smutno głową
-
Dobra, Seamus, idźmy lepiej na te eliksiry, lubię Slughorna, nie chcę mu
podpaść. Na śniadanie już raczej nie zdążymy.
Rozległo
się kolejne skrzypnięcie i portret Grubej Damy rozsunął się kolejny raz.
Wychynęły zza niego dwie rude czupryny.
-
Się masz, Potter! – zawołali chórem Fred z Georgem.
-
Złote dziecko jeszcze nie na lekcjach? – zaśmiewał się jeden z bliźniaków.
-
Czyżbyś przechodził na ciemną stronę mocy? – wtórował drugi-
-Dajcie
spokój, sobowtóry… - wyszczerzył się Harry – Idziemy na lekcje, jak przystało
na grzeczne dzieciaczki.
-…
-
Emm… Nott? Co się stało, że idziesz z nami? – George dopiero teraz zauważył
szczupłego, nieco tyczkowatego, choć niewątpliwie przystojnego bruneta o wiecznie
zamyślonym spojrzeniu.
-
Długa historia… - burknął lakonicznie Theo. Już on rozprawi się z Malfoyem.
Tamten bezczelnie i niemalże przemocą zaciągnął go pod Pokój Wspólny Gryfonów
tylko po to, by zostawić go samemu sobie i odejść z Hermioną Granger.
-
Mamy czas… - zaśmiał się Fred, a Theodor westchnął głęboko.
-
W zasadzie nie mamy czasu, lekcja zacznie się za kilka minut… - burknął Ślizgon
i pierwszy ruszył w stronę schodów
-
Dobra, w takim razie wytłumaczycie nam wszystko jak będziemy pędzić do lochów…
-
Po co pędzić, Slughorn jest przecież opiekunem Slytherinu, Nott będzie nas
tłumaczył! – zawołał wesoło George i rąbnął po przyjacielsku Theodora tak, że ten
prawie wypluł własne płuca.
-
Ja? Przecież wszyscy wiedzą, że Slughorn uwielbia naszego Wybrańca… - odparł
Theodor, ale poczuł się miło zaskoczony tym, że Gryfoni od tak po prostu
przyjęli go do swojego towarzystwa.
-
I tak i tak zostaniesz przegłosowany! – parsknął śmiechem Seamus – Lepiej
szybko zaspokój ciekawość sobowtórów i opowiedz im, jak to się stało, że się tu
znalazłeś z Malfoyem.
-
Nie ma co opowiadać, dzień jak co dzień. Rano poszedłem na śniadanie, a przy
kolumnach przy wejściu do Wielkiej Sali stał Malfoy, który dosłownie chodził w
kółko z zegarkiem w ręku i warczał ze zniecierpliwienia. Mamrotał coś o
Blaisie, jakiś bransoletkach i o spóźniającej się Granger. Poszedł za mną do
Wielkiej Sali, ale on chyba już zjadł, bo tylko zapakował trochę jedzenia i
siłą wyciągnął mnie zza stołu i tu przyprowadził. Bo nie chciał tu sam iść po
Hermionę Granger! - zaakcentował mocno ostatnie zdania i spojrzał na twarze
bliźniaków, na których, tak jak się spodziewał malowało się ogromne zdziwienie.
Jednak
jak przystało na bliźniaków Weasleyów pozbierali się dość szybko i zanim Theo
się obejrzał doskoczyli do niego i otoczyli go z dwóch stron mocno ramionami.
-
Biedny Theoś! – zawołał przesłodzonym głosem Fred albo George. Theodor nie
rozróżniał ich za dobrze.
-
Poszedłeś w odstawkę z powodu Hermiony? Nie martw się, my cię pocieszymy!
Harry
i Seamus spojrzeli po sobie:
-
Biedny Nott…
***
-
Chyba zapomnieliśmy o twoim koledze – wtrąciła Hermiona, gdy z Malfoyem
schodzili już powoli do lochów, gdzie mieściła się klasa eliksirów.
-
Co? O kim? – szczerze zdziwił się blondyn. Odruchowo zmarszczył brwi, usiłując
przypomnieć sobie o kim dziewczyna może mówić.
-
O Theodorze… - zaśmiała się z pobłażaniem.
-
O Merlinie! Faktycznie… No ale trudno, Theo sobie jakoś poradzi. – Ślizgon
typowo dla siebie tylko wzruszył ramionami i od razu wyrzucił sprawę kumpla z
głowy.
-
Masz jakieś wieści o Blaisie i Ginny? – spytała nerwowo. Sprawa z ich
zniknięciem jeszcze się nie wyjaśniła.
-
Niestety żadnych. Z tego co wiem, kilku nauczycieli wyruszyło na poszukiwania,
a mój stryj szpera w owym Duxetown. Ale spokojnie, w końcu ich znajdą – odparł,
choć nie był tego już tak niezachwianie pewny jak jeszcze wczoraj wieczorem.
Jego
spojrzenie przejechało powoli po sylwetce Gryfonki, a na usta blondyna wkradł
się złośliwy uśmiech.
- Chyba nie chcesz się tak pokazać w klasie? – spytał przekornie
- Chyba nie chcesz się tak pokazać w klasie? – spytał przekornie
-
Co? O czym ty mówisz?
-
O tym… - zatrzymał się i przybliżył dłoń do krzywo zapiętych guzików na jej
kołnierzyków. Hermiona odruchowo pacnęła go mocno w dłoń.
-
Co ty wyprawiasz? – burknęła, gdy Malfoy potrząsał z bólu dłonią z wściekłą
miną.
-
Co ja wyprawiam? – krzyknął, zdeprymowany tym, że go uderzyła, gdy tylko zbliżył
rękę do jej szyi – Masz krzywo zapiętą koszulę, wariatko! Chciałem ci to
pokazać, a ty mi od razu po łapach dajesz!
-
Ah tak, nie mogłeś powiedzieć „Hej, masz źle zapiętą bluzkę”, nie… Ty musiałeś
pchać się do niej z łapami!
-
Miałem dobre intencje, pomylona dziewczyno!
-
Ty i dobre intencje, co jeszcze mnie czeka? – śmiała złośliwie Hermiona, stojąc
tyłem do Dracona i poprawiając guziki.
-
Tylko czekaj, Granger… - mruknął bardziej do siebie.
Gdy
dziewczyna szybko zapinała guziki przyjrzał się jej włosom. Zawsze wyróżniała
się z tłumu nieujarzmioną burzą brązowych loków. Dziś jednak jej włosy
wyglądały tak, jakby miała ich dwa razy więcej niż ostatnio.
-
Piorun trafił w twoje włosy Granger, czy to ich naturalny wygląd? – spytał
złośliwie, a ręce dziewczyny oderwały się od śnieżnobiałej bluzki i krawat od
mundurka i powędrowały na jej głowę.
-
Oh nie, musiały się naelektryzować, gdy rano zbyt szybko je szczotkowałam. –
jęknęła, gdy poczuła, jaką objętość ma dziś jej fryzura.
-
Wyglądają jeszcze gorzej niż wtedy, gdy w szóstej klasy ważyliśmy Wywar Żywej
Śmierci na lekcji u Slughorna… - Malfoy uśmiechnął się lekko i powrócił do tych
wspomnień. Uśmiech jednak zniknął tak szybko jak się pojawił, gdy za
wspomnieniem lekcji z szóstego roku pojawiły się inne wspomnienia z tego
okresu. I przeklęta Wieża Astronomiczna.
-
Masz racje, a myślałam, że tego, jak wtedy wyglądały nic nie przebije… -
parsknęła Hermiona, usiłując przygładzić choć trochę niesforne loki. – Naprawdę
jeszcze to pamiętasz?
Malfoy
wzruszył ramionami.
-
Jakoś szczególnie utkwiło mi to w pamięci.
Ciszę
przerwał dziwny, niosący się echem po korytarzach lochów dźwięk.
-
Merlinie, co to było? – zapytał się i z właściwą sobie „odwagą” zaczął
rozglądać się po korytarzu.
-
Burczy mi w brzuchu, nie zdążyłam zjeść śniadania. – przewróciła oczami.
Draco
pacnął się w czoło i zaczął gorączkowo grzebać w torbie.
-
Zupełnie zapomniałem… - zawołał i ku zdziwieniu Hermiony wyciągnął z torby długą
kanapkę z warzywami i zatkaną nakrywką szklankę z herbatą. Zdziwiła się jeszcze
bardziej, gdy Ślizgon bezceremonialnie wręczył jedzenie prosto w jej ręce.
-
To dla ciebie… - powiedział, trochę skonfundowany, gdy zobaczył, że dziewczynie
wcale nie śpieszy się z odebraniem jedzenia, które specjalnie dla niej zabrał
ze śniadania.
-
Dla mnie? – powtórzyła za nim głucho Hermiona.
Draco
się zirytował. Po części dlatego, że dość dziwnie się czuł, gdy ona nie chciała
tego od niego wziąć i po części dla tego, ze sam nie rozumiał swojego
zachowania. Warknął więc cicho.
-
No przecież, że dla ciebie, Granger! Chyba nie dla Irytka!
-
Cicho! – syknęła Hermiona. Ostatnimi dniami Irytek nabrał nieprzyjemnego
zwyczaju pojawiania się w pobliżu, gdy tylko wymówiło się jego imię i
dokuczania takim delikwentom. – Nie mniej jednak… - zreflektowała się szybko.
Była zdania, że u osobników takich jak Malfoy każdy przejaw jakiejkolwiek
dobroci powinien być nagradzany – Nie wierzę, że to mówię po raz drugi w ciągu
dwóch dni, ale dziękuję ci, Malfoy. Ale jakim cudem to zmieściłeś w torbie? –
spytała, spoglądając na jego dość niewielką teczkę.
-
To chyba oczywiste, to zaklęcie zmniejszająco-zwiększające – odpowiedział i
spojrzał na nią, co było błędem. Stała w miejscu, z szeroko otwartymi oczami i
lekko rozchylonymi ustami i… patrzyła na niego, tak jakby w korcu maku
odnalazła bratnią duszę. Nawet nie poczuł, kiedy zaczął się lekko rumienić.
-
Naprawdę pomyślałeś o mnie? – Hermiona zaczęła jeść kanapkę – A może powinnam
sprawdzić, czy nie jest otruta?
-
Ty niewdzięcznico… - Draco pokręcił głową – Sam zjadłem i czekałem na ciebie,
ale ty się nie pojawiałaś, a potem przyszedł Nott i zaczął jeść śniadanie. Więc
zapakowałem trochę dla ciebie, bo uznałem, że możesz być bardziej nieznośna,
gdy będziesz głodna. – tłumaczył, ale Gryfonka zdawała się go nie słuchać.
-
Jest idealna! Skąd wiedziałeś, że nie jem mięsa?
-
Zauważyłem. Ale jedz szybciej, bo dosłownie za moment zacznie się lekcja. –
zerknął na zegarek, a potem na zajadającą się dziewczynę. – Smacznego Granger…
Doszli
do klasy Slughorna odrobinę spóźnieni, co nie uszło uwadze profesora i uczniów.
Horacy jednak, zamiast się złościć, spędził połowę lekcji opowiadając, jak on
uwielbia takie przyjaźnie między domowe, jak na przykład wiele lat temu jego
ulubiona uczennica Lily Evans i najlepszy uczeń z eliksirów Severus Snape.
A
Irytek przemierzał korytarze z miną, jakby właśnie oberwał mocnym Confundusem i
wciąż mamrotał coś o nadchodzącym końcu świata, Ślizgonach i Gryfonach, a także
o kanapkach.
***
Minerwa
McGonagall miała za sobą ciężką i zupełnie nieprzespaną noc. Zniknięcie Ginny
Weasley i Blaise’a Zabiniego było tragedią i nie mogła tego dłużej ukrywać.
Jeszcze
wczoraj w nocy była szansa, że po prostu przegapili Świstoklik, albo się
spóźnili. Jednak było już południe, a po dwójce zaginionych uczniów wciąż nie
było śladu.
Z
ciężkim sercem pisała list do Molly i Artura Weasleyów. Bała się, że ta wiadomość
mogłaby ich załamać, w końcu to szkoła wysłała dzieci w ramach zajęć z
Zielarstwa, a oni zaginęli gdzieś w przepastnych lasach Szkocji.
Czekał
na nią również list do marki Blaise’a Zabiniego, ale w zasadzie nie wiedziała,
gdzie Alanna Zabini teraz dokładnie przebywa. Ludzie mówili, że wyjechała na
Karaiby z kolejnym mężczyzną.
Jej rozmyślania przerwał głośny trzask i pojawienie się Trevora La Ruse’a zza przejścia za posągiem Chimery. W takiej sytuacji nawet nie potrafiło złościć się na niego właściwie. W końcu ważniejsi byli uczniowie.
Jej rozmyślania przerwał głośny trzask i pojawienie się Trevora La Ruse’a zza przejścia za posągiem Chimery. W takiej sytuacji nawet nie potrafiło złościć się na niego właściwie. W końcu ważniejsi byli uczniowie.
-
Wiesz coś? – spytała, nim mężczyzna w brązowym prochowcu odsapnął po wysiłku.
Trevor odetchnął kilka razy głęboko i szybko zaczął mówić.
-
Wiem, że byli na pewno w Duxetown. Potwierdził to Peter Jones i jakaś
czarownica imieniem Edna. Stawili się na Świstoklika i wcale się nie spóźnili,
nawet czekali kilkanaście minut. Peter nie potrafił sprecyzować, co stało się
potem, ale Edna mówiła coś – choć nie należy jej dosłownie wierzyć, wypiła
nieprzyzwoitą ilość alkoholu tego wieczoru – że Blaise Zabini wstał od stolika
i podszedł do mężczyzn o wątpliwej reputacji, grających o coś w pokera. I tu
wszystko zaczyna się plątać. Wiem tylko, że dziewczyna próbowała go
powstrzymać, ale szybko zniknęła w ferworze sensacji, gdy młody Zabini dał w
zastaw swoją różdżkę…
-
Co? Nie, to niemożliwe. To mądry chłopak, nie zrobiłby takie głupstwa.
-
Są świadkowie, którzy to potwierdzają.
-
Czyli co się stało? Przegrał swoją różdżkę? Odebrali mu moc? – słabo dopytywała
się McGonagall. Ręką podparła głowę. Wieści były wprost okropne, gorszych już
się nie spodziewała.
-
Niestety nie wiem. Chyba nikt nie wie, jak właściwie zakończyła się ta gra.
Nagle przy ich stoliku wywiązała się szarpanina, padło wiele ostrych słów i
tamci mężczyźni wyszli, a z nimi Blaise i Ginny.
-
Wiadomo dokąd się udali? – dopytywała dyrektora.
Wierzyła La Ruse’owi, wiedziała, że tylko on mógł zebrać te informacje. Tylko on był na tyle chytry i charyzmatyczny, by wydusić z ludzi wszystko, na czym mu zależało.
Wierzyła La Ruse’owi, wiedziała, że tylko on mógł zebrać te informacje. Tylko on był na tyle chytry i charyzmatyczny, by wydusić z ludzi wszystko, na czym mu zależało.
-
Tu też jest wiele niejasności. Nie mogłem od tak przeszukać domostw, więc
kręciłem się po miasteczku i dopytywałem ludzi, ale nikt nie słyszał o nich.
Peter twierdzi, że ci mężczyźni to handlarze lub przemytnicy, ale nie afiszują
się tym w miejscach publicznych.
-
No to cudownie… - sarknęła Minerwa. – I co my teraz zrobimy?
Dopiero
co zaczęła swój urząd na stanowisku dyrektora, a tu już taki problem. Oczyma
wyobraźni już widziała nadlatujące Wyjce z Ministerstwa Magii i procesy w tymże
przybytku.
Trevor
przyjrzał się uważnie kobiecie. Niewątpliwie czas odcisnął na niej swoje
piętno, ale oczy wciąż miała takie same co prawie półwieku temu. Niebieskie,
wciąż czujne, ale teraz gdzieś w ich głębi czaił się strach.
-
Grupa którą kieruje Filius aktualnie przeczesuje dalsze zakątki Puszczy. Nie
lepiej przekierować ich bezpośrednio do Duxetown? Moim zdaniem powinniśmy
zawęzić pole poszukiwań tylko do Duxetown. – zasugerował mężczyzna.
-
Bzdura, przecież z Duxetown mogli aportować się niemal wszędzie… - kobieta
machnęła ręką i zmęczona przyłożyła palce do pulsujących z nerwów skroni.
-
Owszem, to możliwe – brnął dalej La Ruse – ale mam przeczucie, że wcale się nie
aportowali. Sądzę, że ich działalność ma charakter lokalny. To czuć, gdy
pytałem się o owym mężczyzn miejscowych ludzi, ci dziwnie reagowali. Niektórzy
ignorowali pytanie i zmieniali temat, inni odpowiadali, że nic nie wiedzą.
Zwykle w takich małych mieścinach ludzie wiedzą wszystko o innych. Czemu tam
jest inaczej?
-
Nie wiem Trevorze, może to jacyś przejezdni?
-
Tym bardziej wzbudziliby zainteresowanie. Wywnioskowałem, że obcy nieczęsto się
tam pojawiają.
-
Może i masz racje. Ale wobec tego co zrobić? Wolałabym mieć pewność, że ci
potencjalni porywacze nigdzie się nie teleportowali.
-
Rozumiem, że potrzebujesz dowodu, by uwierzyć moim słowom? – spytał z cieniem
żalu w bladych oczach – Dobrze więc, tak się składa, że moja cioteczna kuzynka
pracuje w Ministerstwie Magii w wydziale spraw Aportacji i Podróży Magicznych.
Jeśli ktoś aportował się z Duxetown, ona będzie o tym wiedziała.
-
Wspaniale, zajmij się tą sprawą, tylko tak, by Ministerstwo się nie dowiedziało
póki co o tym wszystkim. Nie chcę by weszli mi na głowę.
-
Tak zrobię, ale Minerwo, wiesz, że nie będzie można ciągnąć tego w
nieskończoność? – zapytał ostrożnie Trevor. Ginevra Weasley i Blaise Zabini po
prostu musieli się znaleźć, ale gdyby coś poszło nie tak… Cała odpowiedzialność
spoczęłaby na Minerwie.
-
Wiem o tym doskonale. I tak się w końcu dowiedzą, przecież nasze grupy
przeczesują tereny wokół Duxetwon. Dojdzie to prędzej, czy później do uszu
kogoś z ministerstwa. – ucięła kobieta –
Zanim zaalarmuję ministerstwo czekam jednak aż Zaklęcie Lokalizujące zacznie
działać.
Jej
wzrok bezwiednie spoczął na szafce w kącie pokoju, gdzie w płytkiej,
przypominającej myślodsiewnię misie warzyła się skomplikowana mikstura.
Zaklęcie Lokalizujące wymagało wprost ogromnej precyzji, doświadczenia i czasu…
Minerwa zaczęła warzyć eliksir wczoraj w nocy a wciąż nie był jeszcze zdatny do
użytku. Jego barwa wciąż była bladoperłowa. Będzie można w nim ujrzeć miejsce,
w którym przebywają Blaise Zabini i Ginny Weasley dopiero, gdy jego barwa
będzie złocista.
-
Za ile mniej więcej wywar będzie gotowy? – zapytał Trevor, przyglądając się
parującej mieszaninie.
Minerwa
wstała zza biurka i również podeszła do misy z eliksirem. Jej wąskie wargi
drgnęły w lekkim uśmiechu.
-
Może sam ocenisz? Jeśli dobrze pamiętam byłeś jednym z lepszych uczniów jeśli
chodziło o Eliksiry.
-
Masz racje, tylko zawsze prześcigała mnie drażliwa osóbka o rudych lokach. –
zaśmiał się i ukradkiem spojrzał na Minerwę. Z niewiarygodną ulgą zauważył, że
uśmiechnęła się do tych wspomnień. – A jeśli chodzi o sam eliksir myślę, że
jeszcze jakieś trzy-cztery godziny.
-
Prawie dobrze. Zapomniałeś, że starte liście mandragory przyspieszają reakcje w
eliksirach, których składnikiem są owoce wiciokrzewu?
-
Zupełnie zapomniałem. Nie zajmowałem się po szkole eliksirami, zastosowałem się
do rad pewnej bardzo mądrej czarownicy i robiłem to, o czym marzyłem… -
powiedział cicho La Ruse, a Minerwa nerwowo zacisnęła usta w wąską kreskę.
-
Powinieneś już iść i załatwić sprawę z aportacjami w obrębie Duxetown. Potem
porozmawiamy – odparła chłodno i odwróciła się do niego plecami. A on znów
wyszedł…
***
-
Merlinie jak ja nie znoszę eliskirów… - jęknął Dean Thomas wychodząc z klasy
Slughorna.
-
Bzdura, Dean, nawet ja polubiłem eliksiry odkąd uczy nas Slughorn – oponował
Harry, który faktycznie, może i nie był aż tak nadzdolny jak Hermiona, ale eliksiry
zaczęły mu iść zaskakująco dobrze.
-
Nie wiem, jak można nie doceniać eliskirów… - pokręcił głową wysoki blondyn
ubrany w szaty z barwą Domu Węża. Idąca obok niego niższa, szczupła dziewczyna,
z kręconymi, brązowymi włosami, ochoczo przytaknęła.
-
Właśnie, przecież to elementarna dziedzina magii! Bez eliksirów nasze życie
byłoby bezcelowe!
-
Tak właśnie, Granger! Nie rozumiem, dlaczego zamiast uczyć właśnie takich
przydatnych rzeczy zamiast, na przykład tandetnego i zupełnie zakłamanego
wróżbiarstwa.
-
Zgadzam się w zupełności, priorytetem w nauczaniu powinien być realizm,
przecież świat czarodziejów bez eliksirów byłby bezużyteczny! Zresztą, nawet
Dumbledore uważał, że wróżbiarstwo to zupełnie bezużyteczny przedmiot… -
zaczęła swój wywód, ale przerwał jej Seamus.
-
Czy ja wiem, Hermiono. Trelawney owszem, nie ma żadnego daru, ale lekcje z
Firenzo to coś zupełnie innego.
-
Nie zgadzam się z tym, że Trelawney nie ma żadnego daru – zaprotestował Harry –
Jej dwie przepowiednie się sprawdziły.
- Jakie przepowiednie? – Draco
mimo całej niechęci do Pottera nie potrafił opanować ciekawości.
Harry zaczął im opowiadać o tym,
jak wiele lat temu Albus Dumbledore spotkał się z Sybillą Trelawney w Gospodzie
Pod Świńskim Łbem i wtedy, gdy rozczarowany jej zupełnym brakiem talentu, już
miał odejść ta wygłosiła przepowiednie o Dziecku, które urodzi się pod koniec
wakacji, a które będzie znało moc, której nie znał Voldemort, i które Czarny
Pan naznaczy jako równemu sobie. To właśnie przez tą przepowiednię Voldemort
zamordował Potterów i próbował zabić ich dziecko. Drugą przepowiednią, która
się sprawdziła, była ta, którą wygłosiła na ich trzecim roku. O słudze, który
zerwie kajdany i wyruszy do swego Pana. Wtedy sądzili, że to o Syriuszu.
Okazało się, że sługą jest Glizdogon.
- Cóż, czasem nawet ślepej kurze
trafi się ziarno… - skwitowała to mugolskim powiedzeniem Hermiona, która od
wielu lat miała awersje to wróżki.
- Co? – zaoponował Draco – Czemu
mówisz o kurze, dopiero co mówiliśmy o Trelawney! – zawołał wytrącony z
równowagi.
Wszyscy, nawet Seamus parsknęli
krótkim śmiechem na widok jego skonfundowanej miny.
- To takie mugolskie powiedzonko,
Malfoy – wytłumaczyła mu Hermiona – oznacza, że nawet największej ofermie
dopisze szczęście i się coś uda.
- Dziwni są ci mugole – blondyn z
szczerym niedowierzaniem w błękitnych oczach pokręcił głową.
- Tacy fanatycy są jeszcze
dziwniejsi… - mruknął niedostatecznie cicho Seamus.
Draco zmierzył go spojrzeniem,
które, w jego mniemaniu miało zabijać. Seamus jednak butnie odwzajemnił jego
niechętny wzrok.
- Nie odzywaj się do mnie
ignorancie, nie doceniający eliksirów!
- Hej! Całkiem lubię eliskiry!
- Nie, Finnigan, ty lubisz tylko
te, które wybuchają, chory Piromanie!
- Nazwij mnie jeszcze raz
Piromanem, blada fretko, to się policzymy!
- Zamknąć się! Obaj!
Harry wyraźnie stracił
cierpliwość, bowiem jego zielone oczy niemalże namacalnie ciskały błyskawice.
Hermiona podziękowała mu w myślach. Doskonale wiedziała, że gdyby to ona tak
krzyknęła, na niewiele by się to zdało. W końcu Malfoy kochał ją denerwować.
- Nie rozkazuj mi, Potter… -
powiedział butnie, ale zdecydowanie spokojniej Draco.
- Cicho, Malfoy… - warknęła
Hermiona.
Jakby w amoku podeszła do dużych,
rzeźbionych drzwi prowadzących do klasy profesora Flitwicka – nauczyciela
Zaklęć. Na drzwiach wisiała, niewielka, niepozorna kartka, zapisana starannym
pismem profesora.
Drodzy Uczniowie!
W wyniku sprawy niecierpiącej zwłoki zostałem
oddelegowany ze szkoły, w okolice Duxetown. Moja nieobecność
może potrwać nawet
kilka dni, dlatego za wszystkie lekcje ze mną, uczniowie mają zaplanowane zastępstwa.
Profesor Filus Flitwick
Seamus
przeczytawszy napis roześmiał się z ulgą, podobnie zrobił Dean i reszta uczniów
kroczących kilka metrów za nimi. Szczerze zawiedzeni wydawali się tylko Draco i
Hermiona.
-
Oh nie! – jęknęła brązowowłosa szczerze zmartwiona– A mieliśmy ćwiczyć rzucanie
zaklęć z ograniczonym ruchem różdżki!
Jednak
Ślizgon myślał nad czymś innym. Zmarszczył jasne brwi i nachylił się w stronę
Hermiony.
-
Myślisz, że to ma związek z zaginięciem Ginny i Blaise’a? – spytał szeptem, a
jego oddech połaskotał się w szyję.
-
Z pewnością. Przecież ich Świstoklik czekał właśnie w Duxetown. – odszepnęła
zaniepokojona dziewczyna i odsunęła się nieco od niego. To było zbyt dziwnie.
-
Więc to coś poważnego… - mruknął grobowym tonem blondyn, ale zaraz się
zreflektował, gdy zobaczył, że oddech Gryfonki nieznacznie przyspiesza, a
drobne piąstki zaciskają się na brzegach szaty. – Hej, spokojnie, Granger. –
szepnął uspokajająco i niewidocznym gestem dla osób postronnych uspokajająco
ścisnął ją za ramię – Proszę cię, nie daj się ponieść emocjom. Nie pozwól,
przynajmniej na razie, by inni się tak samo zamartwiali. Nie bez powodu
trzymają tą sprawę w tajemnicy.
-
Ale… Blaise i Ginny… Nawet nauczyciele wyruszają ich szukać. A co jeśli… -
zaczęła Hermiona, a jej głos zaczął niebezpiecznie drżeć
-
Granger, znajdą ich. Gdyby to była sytuacja bez wyjścia, McGonagall
zawiadomiłaby Ministerstwo i postawiła Aurorów na nogi. Wszystko się dobrze
skończy, uwierz mi...– powtarzał łagodnie, wśród ferworu uczniów,
zastanawiających się, jaką lekcje będą mieli zamiast Zaklęć.
Draco
nadal uspokajał cicho dziewczynę, która zaczynała mu wierzyć na słowo. W takich
chwilach zwykle potrzebny jest głos, który powie, że będzie lepiej i że
wszystko się ułoży. Dla Hermiony w tamtym momencie takim głosem był, ku ironii,
Draco Malfoy. Jego monotonny głos, teraz wyzbyty ze śladów złośliwości działał
na nią kojąco.
Jednak
uwagę wszystkich, w tym tej dwójki przyciągnął odgłos miarowego stukania na
kamiennej podłodze. Oczom wszystkich ukazała się niecodzienna postać półkonia,
półczłowieka. Centaura Firenzo.
-
Witam wszystkich, zapraszam was na lekcje Wróżbiarstwa, które odbędą się
zamiast Zaklęć. – powiedział, a Hermiona jęknęła bezgłośnie.
Zapowiadała
się naprawdę męcząca godzina…
CDN