Rozdział miał być jutro, jest dziś :D Wesołej Nocy Duchów!!!
Rozdział średni, ale istotny :)
Jak można zauważyć dodałam na bloga odtwarzacz muzyki. Jest na nim tylko jedna piosenka, ale właśnie ona była moją inspiracją do napisania opowiadania. Zachęcam z całego serca do odsłuchania <3
Uprzedzam, że rozdział może zawierać sporo błędów,bo bez bety :)
Rozdział średni, ale istotny :)
Jak można zauważyć dodałam na bloga odtwarzacz muzyki. Jest na nim tylko jedna piosenka, ale właśnie ona była moją inspiracją do napisania opowiadania. Zachęcam z całego serca do odsłuchania <3
Uprzedzam, że rozdział może zawierać sporo błędów,bo bez bety :)
Rozdział XI
Hermiona Granger słuchała w skupieniu słów profesor Jones, co chwilę notując najważniejsze, jej zdaniem, informacje na rolce pergaminu. Omawiali akurat proste zaklęcia rozbrajające, znane większości uczniów.
A w szczególności jej i Harry’emu, w końcu nim wyruszyli na poszukiwania horkruksów musieli opanować takowe zaklęcia do obrony przed ewentualnymi zagrożeniami .
Za chwilę z teorii mieli przejść do zajęć praktycznych. Profesor Jones była świetną nauczycielką i potrafiła zaciekawić uczniów omawianymi tematami. Na jej lekcjach rywalizacja między domami była ledwie wyczuwalna. Ale rozłam wciąż był widoczny. Uczniowie ze Slytherinu i Gryffindoru nie potrafili się zgrać między sobą.
-- Dobierzcie się w pary! – zawołała profesorka stając na środku klasy i jednym zaklęciem przesunęła ławki na koniec pomieszczenia, robiąc dużo miejsca na ćwiczenia grupowe.
-- Herm! – zawołał Harry podchodząc do szatynki. – Będziesz ze mną w parze? – zapytał nieśmiało. Hermiona zagryzła nerwowo wargi. Co prawda nie uzgodniła jeszcze z Ginny, że będzie z nią w parze, ale ostatnio na każde zajęcia chodziły razem i razem siedziały. Ginny widząc dylemat przyjaciółki uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową, by Herm jednak była w parze z Harrym, a sama podeszła do Neville’a. Rozumiała, że Hermiona i Harry potrzebowali spędzić trochę czasu razem, w końcu byli przyjaciółmi.
-- Jasne – uśmiechnęła się promiennie stając ramię w ramię przy Harrym. Kątem oka zauważyła, że Pansy jest w parze z Astorią, sama nie wiedziała, dlaczego zwróciła uwagę na Parkinson. Od czasu realizacji zadań przydzielonych im przez McGonagall Ślizgonka wyraźnie przycichła, a zawsze gdy mijała ją z Harrym, to, o dziwo, dziewczyna powstrzymywała się przed jakimikolwiek kąśliwymi uwagami pod adresem Wybrańca. Hermiona, mająca po ciotce Rosalie skłonności psychologiczne i analityczne uważała, że Pansy stała się jedną z tych osób, które po wojnie postanowiły zmienić swe radykalne poglądy, jednak nie zmieniając przy tym swojego charakteru. Szkoda tylko, że do tych osób nie należał pewien wysoki i tleniono włosy osobnik…
-- Dobrze, skoro już jesteście w parach, to ustawcie się w kolejkę. Będziemy ćwiczyć zaklęcia rozbrajające i obronne. – powiedziała z uśmiechem stając przed ustawiającymi się gęsiego uczniami.- Jako pierwszych zapraszam pannę Granger i pana Pottera! – Harry był najlepszym uczniem z OPCM, a Hermiona również bardzo dobrze sobie radziła. Często prezentowali klasie pozorowane walki z użyciem omawianych zaklęć. Gdy dwójka Gryfonów ustawiła się odpowiednio, profesor zakomunikowała – Tylko pamiętajcie, rzucacie tylko niegroźne zaklęcia, ewentualnie klątwy, które da się łatwo odbić i które w razie wypadku nie wyrządzą trwałych ran. – Hermiona i Harry kiwnęli potakująco głowami, żadne z nich nie miało zamiaru przypadkiem zranić przyjaciela – Zrozumiano? A więc, trzy-cztery! Zaczynajcie! – zawołała odchodząc na bezpieczną odległość od „walczących”
-- Gotowa? – szepnął szybko Harry. Hermiona kiwnęła głową i zaczęła ich pokaz.
-- Immobilus! – zawołał pewnym głosem, wykonując odpowiedni ruch różdżką. Zaklęcie spowolniła znacznie ruchy Harry’ego, który nie zdążywszy rzucić przeciw zaklęcia poruszał się w zwolnionym tempie. Uniosła lekko kącik ust, zadowolona z efektu pomysłowego zaklęcia. Z pewnością Potter nie spodziewał się, że Hermiona od razu wyskoczy z zaklęciem spowolniającym ruchy. Usłyszała chwilę potem, jak Draco Malfoy prycha pogardliwie i coś szepcze do Gregory’ego Goyla. Postanowiła jednak to zignorować. Już dawno zrozumiała, że cokolwiek by zrobiła, to i tak spotka się z jego dezaprobatą i kpinami. Najlepszym wyjściem była więc ignorancja, a czasem nawet odgryzanie się Śligonowi.
-- Drętwota! – zawołał Harry, gdy wreszcie udało mu się odwrócić działanie zaklęcia spowolniającego. Hermiona jednak odbiła zaklęcie, czym zasłużyła w pełni na oklaski Gryfonów. Ku zaskoczeniu okularnika i zebranych na Sali Hermiona zamiast w swojego przeciwnika, wycelowała w siebie różdżką i zawołała z mocą
-- Geminio! – po ułamku sekundy naprzeciwko Harry’ego stało 5 identycznych Hermionek. Brunet spojrzał zdezorientowany w stronę, gdzie wcześniej stała tylko jedna, tak dobrze mu znana Hermiona, brązowowłosa, raczej niska dziewczyna o kręcących, brązowych włosach i wesołych, ciepłych brązowych oczach. Teraz stała tam piątka identycznych dziewczyn, mierzących w niego różdżkami. Żaden gest nie zdradzał mu, która z tych dziewczyn jest prawdziwa.
-- Bardzo dobry ruch, panno Granger! – zawołała z uznaniem profesor Aprillynne. – Taki ruch w walce pozwoliłby wam zyskać trochę czasu i zdezorientował by przeciwnika… - Hermiona uśmiechnęła się lekko w stronę nauczycielki i podziękowała krótko z pochwałę, czego nie zrobiły jej inne sobowtóry, co pozwoliło Harry’emu rozpoznać prawdziwą Hermionę. W końcu nie od dziś ją znał. Gdy jakiś nauczyciel by jej pogratulował, to dziewczyna nie była by sobą. Uśmiechnął się do siebie pod nosem, celując w Hermionę różdżką.
Tymczasem Malfoy, głosem pełnym kpiny i niedowierzania zawołał
-- Nie, no Granger! Czy ty zawsze musisz wszystko skiepiścić? – pokręcił głową, ale Hermiona nie miała czasu by zareagować, bowiem Harry właśnie wypowiedział kolejne zaklęcie
-- Tarantallegra! – Gryfonka w ostatniej chwili odbiła urok. Gdyby jej się to nie udało, jej nogi zaczęłyby dziki, nieokiełznany taniec.
-- Rictusempra! – zawołała w odwecie panna Granger. Rictusempra było to zaklęcie zniewalających (dosłownie!) łaskotek. W szkole nie poświęcali zbyt wiele czasu na to zaklęcie. Zapamiętała je z pojedynku Harry’ego i Malfoya w drugiej klasie. Malfoy również zauważył to. W końcu… to właśnie on prawie sześć lat temu wypowiedział to zaklęcie.
-- Serpensortia!!! – krzyknął Harry. Natychmiast przed Hermioną pojawił się duży, ciemnozielony wąż, unoszący się z zamiarem ataku. Wszyscy zamarli, wyłączając Hermionę. Bez zastanowienia zawołała
--Vipere Evanesca! – wąż szybko zniknął. Klasa wciąż wstrzymywała oddech, ale sama Hermiona nie czuła ani cienia strachu w stosunku do węży, po pierwsze jej rodzice hodowali wielkiego boa w terrarium, a po drugie węże kojarzyły jej się jednoznacznie ze Ślizgonami, a co z tym idzie, po prostu za nimi nie przepadała, choć było to zbyt łagodne określenie. Uśmiechnęła się tryumfująco. Z pewnością ona i Harry byli wartymi siebie przeciwnikami. Tym razem ona rzuciła w Harry’ego niegroźne zaklęcie. Nie zauważyła jednak, by brunet je odbił, bo usłyszała jak ktoś z jej „widowni”, któryś ze Ślizgonów głośno klnie i z głośnym trzaskiem upada na Ginny, która głośno krzyknęła. Słysząc okrzyk przyjaciółki, Hermiona nie mogła nie zareagować. Szybko odwróciła się, starając się odszukać wzrokiem Ginny. Pierwsze co jej się rzuciło w oczy to Ruda siedząca na podłodze, przy przełamanej na pół drewnianej ławie, nad nią stała przerażona Dianne Yaxley, a pędził ku nim Blaise, klnąc średnio co dwa kroki. Kątem oka zauważyła, że noga Ginny była wykręcona pod jakimś dziwnym kątem, a do Ginny przepychają się bliźniacy, z wyrazem przerażenia na twarzy. To przelało już i tak prawie pełną czarę. Bo skoro nawet Fred i George mieli przerażone i wystraszone miny, to musiało się coś sta… - zaczęła gorączkowo myśleć. Jak przez mgłę zaczęły do niej docierać przerażone krzyki uczniów i ostrzegawczy głos profesorki. Nim zrozumiała, o co chodzi i obróciła się ponownie w stronę Harry’ego poczuła piekący ból na twarzy i poleciała kilka metrów do tyłu. Uczniowie krzyknęli. Garstka stała przy Ginny, która to razem z Dianne zostały popchnięte przez Gregory’ego Goyla i się przewróciły. Cóż u Dianne ucierpiała tylko duma, a u Wiewiórki… Było nieco gorzej…
Tymczasem Hermiona, dostała niezbyt groźnym, ale niewątpliwie skutecznym zaklęciem Vulneretis, zadającym krwawe rany w miejsce gdzie uderzą. To znaczy, zaklęcie nie tylko, co zadawało rany, ale powodowało krwotok i szok u osób, które miały nieszczęście zostać nim ugodzone.
Na Sali rozległ się głośny krzyk spanikowanych dziewczyn, a nawet chłopaków. Blaise, podtrzymujący lekko Wiewiórkę spojrzał oniemiały w miejsce, gdzie upadła Hermiona. Chwilę potem otoczyła ją gromada przerażonych osób, łącznie z Harrym. Profesorka starała się czarami zatamować krwotok, ale zaklęcie Vulneretis miało to do siebie, że zwykłymi zaklęciami nie dało się go zahamować. A krwotok nie tracił mocy.
-- Niech któryś z chłopców zaniesie pannę Granger i pannę Weasley do Skrzydła Szpitalnego! – zawołała podniesionym głosem. Rozejrzała się po Sali – Panie Thomas, niech pan weźmie pannę Weasley, a pan, panie Zabini pomoże pan pannie Granger – zakomenderowała. Dean podbiegł do Ginny i praktycznie wyrwał ją z ramion Blaisa. Zabini tak łatwo by jej nie puścił, ale wiedział, że gdyby zaczął się szarpać z Thomasem, zadałby jej ból, a jej noga nie wyglądała za dobrze. Spojrzał więc tylko na Deana z jawną wrogością podnosząc delikatnie Ginevrę i układając na wyciągniętych ramionach Gryfona. Dean był całkiem w porządku. Ale nie w stosunku do Ślizgonów. Po zakończonej wojnie tylko uprzedził się w przekonaniu, że Ślizgoni to najzwyklejsze padalce…
Blaise nie tracił jednak czasu na bezcelowe przekleństwa pod adresem Deana. Wiedział, że Hermiona go bardziej potrzebuje. Widok krwi spowodował u niej wstrząs i była nieprzytomna.
Podbiegł do leżącej Hermiony, której próbowano zatamować krwotok mugolskimi sposobami, jednak czarodziejom szło to bardzo nieudolnie, nie byli przygotowani do udzielania pierwszej pomocy w ten sposób.
Hermiona była bardzo blada, a pod oczami miała fioletowe sińce. Jej wargi były lekko rozchylone, a rzęsy rzucały długie cienie na wysokie, urocze kości policzkowe. Tak, gdyby nie obfita ilość krwi tryskająca z jej nosa, Hermiona wyglądała by uroczo i niewinnie. Ale teraz, mimo, że nie była w ciężkim stanie wyglądała na wyczerpaną.
Harry był równie blady jak Hermiona i skakał spanikowany wokół rannej z przerażonym wyrazem twarzy, prawie rwąc sobie w zdenerwowaniu włosy z głowy.
-- Na Godryka! – wołał patrząc przerażony na leżącą Hermionę – Ja nie chciałem! Nie miałem pojęcia, że ona nie odbije tego zaklęcia! Trzeba jej pomóc! Natychmiast! Szybciej, Zabini! – wyrzucał z siebie, z prędkością szybkoskoczka. – A może ja ją zaniosę!? - panikował. Malfoy prychnął wrogo
-- Dość już zrobiłeś, Potter – sarknął, ale bez cienia weselszego tonu. – Nie sądziłem, że to właśnie ty ją miotniesz takim zaklęciem! – zakpił grobowym tonem, chcąc jeszcze bardziej dobić Harry’ego.
-- Wiesz dobrze, Malfoy, że nie zrobiłem tego celowo! – syknął Harry gotując się prawie ze złości. Gdyby nie troska o życie koleżanki, nużby się policzył z Malfoyem… A w każdym razie tak sobie wmawiał.
-- Ta. – skomentował Malfoy, spoglądając niechętnie na Harry’ego. Gdy zobaczył, że Blaise dopiero podchodzi do wciąż krwawiącej Granger sarknął
-- Wolniej się, Diable już nie da? – skomentował zimno. Zaraz jednak dodał afektowanym tonem – Szlamcia cię potrzebuje! – co Harry’ego rozjuszyło doszczętnie. Blaise nie skomentował docinka przyjaciela. Cóż, Malfoy po prostu potrafił być w niektórych momentach irytujący i drażliwy. Wtedy należało go po prostu ignorować.
Zabini uklęknął przy dziewczynie i niepewnie podniósł ją z ziemi.
-- Pani profesor, ja naprawdę sądzę, że zanim Blaise zaniesie Granger do Skrzydła, to ona się wykrwawi na śmierć. – wołał, kręcąc głową z nieodłącznym wyrazem arogancji na twarzy.
-- Panie Malfoy, po co te komentarze? – cierpliwość młodej nauczycielki właśnie chyba się skończyła.
-- No skoro pani chce, żeby ta dziewczyna się wykrwawiła to niech pani nie reaguje. Może za jakiś rok Zabini ją dostawi do tego Skrzydła. Mi osobiście jej nie szkoda. No bo szlam, to jednak szlam, ale uznałem, że skoro pani jest nauczycielką, a ten wypadek, który nawiasem mówiąc wyniknął z inicjatywy naszego kochanego Wybrańca, ale pani… - zaczął blondyn przemądrzałym i lekceważącym tonem. Kasztanowłosa nauczycielka złapała się za głowę. Słowotok Malfoya był naprawdę irytujący. A jego cyniczny ton jeszcze bardziej.
-- Malfoy! Zamilcz! – podniosła głos.
-- Ale dlaczego pani krzyczy? – zdziwił się blondyn, marszcząc arystokratycznym gestem jasne brwi.
-- Minus 5 punktów dla Slytherinu, panie Malfoy! – rzuciła ostrzegawczym tonem – A teraz, panie Malfoy, niech pan kontynuuje zaklęcia obronne w parze z panem Potterem! – powiedział lekko. Harry i Draco spojrzeli po sobie z niechętnymi minami.
-- No, Potter, zobaczymy na co cię stać w walce z równym przeciwnikiem… - uśmiechnął się bezczelnie Ślizgon.
-- Z równym, Malfoy? – zakpił Harry sięgając po różdżkę. Malfoy obrażony wydął pogardliwie wargi.
-- Tak, a co, wątpisz Potter? Chociaż, jakby się tak zastanowić, to ja chyba jestem od ciebie lepszy…
-- Chciałbyś, Malfoy! – warknął groźnie Wybraniec, mrużąc złowrogo jadeitowe oczy.
-- Dość tego chłopcy! – ostrzegła poważnym tonem profesor Jones. –Koniec tych rozmów! Zaczynajcie! – zawołała.
-- Duro! – krzyknął Ślizgon, zamierzając od razu przejść do poważniejszych zaklęć, a nie patyczkować się z jakimś nieznaczącymi.
-- Protego! – Harry odbił zaklęcie – Rictumsempra! – odpłacił Malfoyowi, ale blondyn bez najmniejszego trudu odbił dziecinnie proste zaklęcie
-- Reducio! – krzyknął. Tego zaklęcia Harry nie zdążył odbić, chwilę potem stał tam, a połowę mniejszy. Takiej zniewagi nie zamierzał Malfoyowi darować, a Malfoy nie zamierzał odpuścić Potterowi i miał zamiar zmiażdżyć go, czyli dać mu to, na co jego zdaniem Wybraniec zasłużył…
Myśli Harry’ego wciąż zaprzątała Hermiona, nie potrafił się skupić na niczym innym. Obwiniał się, za stan Hermiony i martwił się, jak się teraz czuje, czy wszystko z nią w porządku. Jego myśli krążyły wyłącznie wokół brązowowłosej, a nie wokół walki z Malfoyem, przez co raz po raz dostawał „lanie” od Malfoya. Blondyn walczył zaciekle, Harry musiał stwierdzić z uznanie, że po wojnie Draco poprawił swe umiejętności i był nieustępliwy. Harry co rusz, myślami wędrował gdzie indziej i ewidentnie przegrywał ze Ślizgonem…
Tymczasem Blaise, z Hermioną na rękach był już w Skrzydle Szpitalnym. Pani Pomfrey właśnie skończyła opatrywać nogę Ginny, podała jej specjalny eliksir, dzięki któremu kość miała zrosnąć się w ciągu kilku godzin. Ginny leżała więc tylko na szpitalnym łóżku, przyglądając się z troską leżącej obok przyjaciółce i ignorując irytującą paplaninę Deana, któremu zresztą z nienawiścią przyglądał się nie kto inny, jak Blaise Zabini.
Teraz pielęgniarka zajmowała się Hermioną. Gryfonka leżała nieruchomo na łóżku, a nachylała się nad nią zatroskana pielęgniarka.
-- Nic jej nie będzie? – zapytała się łamiącym głosem.
-- Oczywiście, że nie. To nie było groźne zaklęcie, po prostu panna Granger miała pecha, że trafiło ją prosto w nos. A widok krwi sprawił, że doznała wstrząsu. – wyjaśniła pielęgniarka przemywając ranę Hermiony specjalnym eliksirem, po którym twarz dziewczyny przestała krwawić. Kilka minut później, które dla Rudej i Blaisa były wiecznością, Hermiona zamrugała kilka razy, usiłując skupić wzrok i rozejrzała się powoli po Sali.
-- Auć – jęknęła, odruchowo łapiąc za opatrunek na nosie i nad ustami . Zmarszczyła brwi. Spojrzała na Ginny i jej obandażowaną nogę. – Nic ci nie jest, Gin? – słysząc to Ruda się roześmiała, wznosząc oczy ku niebu
-- Herm! Moje złamanie wyleczy się w ciągu kilku godzin, ty za to oberwałaś zaklęciem krwawych ran, będzie ci się przez jeszcze co najmniej dzień kręciło w głowie i rana może nawet czasem krwawić, a pytasz się właśnie mnie, czy wszystko w porządku! – zaśmiała się Weasleyówna.
-- Ale ze mną jest wszystko dobrze! – uparła się panna Granger – Po prostu zagapiłam się i nie zdążyłam w porę odbić zaklęcia. Wielkie mi co. To normalka. – bagatelizowała ostrzeżenia rudej przyjaciółki machnięciem dłoni, próbując się podnieść. Gdy już pół leżała, pół siedziała poczuła zawroty głowy i niespodziewanie zobaczyła ciemne plamy przed oczami. Z głuchym jękiem z powrotem opadła na miękkie poduszki. Pani Pomfrey natychmiast doskoczyła do niej, złorzecząc pod nosem
-- A powiadają, że to taka poważna, rozumna i rezolutna dziewczyna! – pokręciła głową – Dziecko drogie! To, że zaklęcie było lekkie i nic nie zagraża twojemu zdrowiu, to nie znaczy, że możesz od razu wstawać! I to tak gwałtownie! – gderała poprawiając cicho protestującej szatynce poduszki. Hermiona nigdy nie lubiła się ze sobą gdybać. Ma 40 stopni gorączki? E tam, może być gorzej, a lekcje same się nie odrobią. Kicha, kaszle i smarka? To co, w końcu to tylko przeziębienie. Bez przeszkód może iść na lekcje. Z obecności na zajęciach zrezygnowała dopiero wtedy, gdy w drugiej klasie przez pomyłkę wypiła eliksir Wielosokowy z włosem kota, a cóż… Skutki tego były opłakane…
-- Ale proszę pani! – powiedziała prawie jęcząc Gryfonka – Mam na jutro napisać esej na Transmutację! – zaprotestowała – A nie mam nawet tu moich podręczników i pióra!
-- No to napiszę usprawiedliwienie do profesor Bielikow! Zostaniesz usprawiedliwiona .– nie ustępowała pielęgniarka
-- Ale ja nie mogę sobie narobić zaległości! – protestowała, wiercąc się bez przerwy Hermiona.
Wtem do pokoju wpadł Harry. Widocznie lekcja się skończyła.
-- Herm! – zawołał zziajany. Widać było gołym okiem, że biegł pędem do Skrzydła Szpitalnego na złamanie karku – Wybacz Hermiono! Ja naprawdę nie chciałem! Nie widziałem, że nie byłaś przygotowana! – tłumaczył podchodząc do łóżka przyjaciółki.
-- Nic się nie stało. – uśmiechnęła się uspokajająco Hermiona – Naprawdę. To moja wina. Nie powinnam dać się rozproszyć.
-- A ja powinien się upewnić, czy jesteś w stanie walczyć… - uśmiechnął się lekko, a jego jadeitowe oczy błyszczały wesoło.
-- Ale słodzisz, Potter! – wszyscy poderwali głowy na dźwięk kpiącego tonu. W drzwiach stała oparta o framugę, niziutka Ślizgonka – Pansy Parkinson. Hermiona zmarszczyła brwi. Oprócz niej i Ginny w Skrzydle nie było żadnego pacjenta. Czy to możliwe, aby Pansy przyszła do niej lub to Gin?
-- Co tu robisz, Parkinson? – zapytał Potter. A wszyscy zauważyli ze zdziwieniem, że powiedział to w miarę cierpliwym i całkiem neutralnym tonem. Bo zawsze, gdy „rozmawiał” z brunetką ze Slytherinu zwracał się do niej niecierpliwym i wrogim tonem.
-- Przyszłam zobaczyć, co zrobiłeś tej biednej Granger… - powiedziała beztrosko, podchodząc powoli do łóżka Hermiony. – I przy okazji zobaczyć, czy Weasley się nic nie stało. – Harry spurpurowiał z oburzenia, gdy Pansy powiedziała ‘co on zrobił, tej biednej Granger’ , natomiast Hermiona spojrzała na Ślizgonkę, jak na wariatkę.
-- Eee, Pansy, dobrze się czujesz? – zapytała delikatnie. Słysząc co Blaise, siedzący na łóżku Ginny parsknął śmiechem
-- Dobrze? Ta jędza chyba nigdy nie czuje się dobrze! – zaśmiał się żartobliwie, za co oberwał mocnego kuksańca od przyjaciółki ze Slytherinu.
-- A właśnie. – zaczęła Pansy – Granger, wiem, że zależy ci na tym, by nadrobić lekcje, bo, nie oszukujmy, się dzisiaj to raczej już stąd nie wyjdziesz. Tak samo Weasley. Więc, ponieważ jestem dobrą, wielkoduszną istotą – tu Harry i Blaise parskają zgodnym śmiechem i spadają z łóżek. – sprawię, że je nadrobisz. Chociaż uważam, że to głupota, skoro możesz ich nie odrabiać. Ale wracając do tematu; Potter ma parę lekcji innych niż ty, bo wybrał na początku roku inne, tak samo bliźniacy Weasleyowie…
-- A Seamus…? – zaczęła Hermiona, ale Pansy ją zignorowała
-- Ja sama nie mam wszystkich lekcji z tobą, ale ponieważ jestem charyzmatyczna, doskonale zorganizowana i mam, nie oszukujmy się, jakieś tam zdolności przywódcze – Harry i Blaise tarzają się już ze śmiechu po podłodze – więc zorganizuje ci wszystkie notatki… - zakończyła wciąż ignorując chichoty Pottera i Zabiniego.
-- Eeee – zawahała się Hermiona, ale ponieważ była z natury osobą przyjaźnie nastawioną i miłą zaraz się zreflektowała – Jasne, byłabym ci bardzo wdzięczna… ee Parkinson.
-- No, ja w sumie też. Teraz jeszcze z parę godzin co najmniej tu posiedzę, to sobie przynajmniej z naszym gryfońskim geniuszkiem lekcje odrobię – Wiewióra wyszczerzyła się do Granger.
-- No to super! – ucieszyła się szczerze Pansy – Po lekcjach ktoś ci dostarczy, jeśli eee…. Ja jakimś dziwnym, pechowym trafem bym nie mogła… - powiedziała szybko, odwracając się w stronę drzwi. Wychodząc, spojrzała szybko na Diabła i ledwo zauważalnie mrugnęła mu. Ich misterny plan czas zacząć…
***
-- Twoja kolej, Herm – powiedziała Ginny. Hermiona zdawała się być trochę roztargnięta, dlatego, już po raz trzeci Ginny wygrywała z nią w popularną wśród mugoli grę „Cygan”. Jak sama nazwa wskazuje, w grze chodziło o to by kantować. Na początku kładło się na środku dwójkę kier, a potem dawało się inne karty, raz Ginny, raz Hermiona, raz Harry, raz Dean, raz Seamus, raz Fred i raz George. Każda kolejna musiała być większa lub równa poprzedniej. A i karty, które się dawało, kładło się tak, aby nie było widać, czy jest to na przykład trójka, czy może ktoś skantował i dał dwójkę. A i przeciwnik mógł sprawdzić, czy ktoś dał daną kartę, mówiąc sprawdzam i sprawdzając kartę, którą ostatnio ktoś dał. Jeśli ktoś nie dał karty, którą powiedział, a ktoś go sprawdził, to ten, który kantował zbierał wszystkie, które były rzucone. A jeśli ktoś sprawdził i okazało się, że faktycznie, dana osoba dała kartę, którą powiedziała, to osoba która sprawdziła zbierała wszystkie karty. Normalnie z Hermioną w tej grze nie sposób było wygrać. „Szachraiła” najlepiej ze wszystkich, tak że naprawdę trudno było się połapać, kiedy kantuje, a kiedy mówi prawdę. Choć w gruncie rzeczy brązowowłosa rzadko kantowała. Grała tak, aby nie musieć kłamać.
-- Ahh, wybacz Gin… - Hermiona otrząsnęła się z rozmyślań – Co było?
-- Dycha. – odparli wszyscy równocześnie. Partyjkę rozgrywali na stoliku, postawionym między łóżkiem jej, a łóżkiem Ginny.
-- No to Jopek – powiedzie działa pewnie i rzuciła kartę na stół. Fred Weasley, siedzący obok niej, szybko przybił :
-- Jopek! – zawołał i przybił piątkę Hermionie. Na Sali zawrzało
-- Ej! Ja też mam Jopka! – zawołała oburzona Ginny
-- A ja nawet dwa! – dołączył Harry. Hermiona nie wytrzymała i zaczęła się głośno śmiać. Wszyscy zgodnie krzyknęli, o parę decybeli za głośno
-- HERMI, FRED! – słysząc podniesione głosy w pomieszczeniu, do Sali wpadła surowo wyglądająca pani Pomfrey.
-- Co ja mówiłam, gdy tu przyleźliście całą zgrają? Mieliście być cicho! Koniec odwiedzin, skoro nie potraficie nawet tego uszanować! Zero szacunku dla chorych!– krzyknęła, wyganiając Gryfonów. Wszyscy, oczywiście z wyjątkiem Ginny i Hermiony, posłusznie zerwali się z miejsce i, wciąż chichocząc, prawie pobiegli do drzwi. – Ta dzisiejsza młodzież… - gderała cicho pod nosem, kręcąc z dezaprobatą głową. Gdy skończyła segregować fiolki odwróciła się do dziewczyn i powiedziała dziarsko – No, panno Weasley! Czas zdjąć gips! – i nie czekając na odpowiedź Weasleyówny wyczarowała do jej łóżka cztery kółka i jednym sprawnym ruchem ręki popchnęła łóżko z przerażoną Ginevrą prosto do pokoju opatrywań.
Hermiona poprawiła opatrunek na twarz i ułożywszy się wygodnie w szpitalnym łóżku zamknęła oczy, rozkoszując się samotnością i ciszą.
Jej błogość i odprężenie nie trwało jednak długo, bowiem już po pięciu minutach usłyszała głośny trzask otwieranych drzwi i ich trzaśnięcie. Otworzyła oczy i ujrzała… o zgrozo, Draco Malfoya, idącego z naręczem książek pod pachą w stronę jej łóżka z pochmurną, wyniosłą miną. Mimowolnie otworzyła usta ze zdziwienia… Malfoy zatrzymał się centralnie przed jej łóżkiem i uśmiechnął się wrednie, widząc jej zdumioną minę.
-- Tylko nie ośliń się, Granger… - zakpił. Hermiona spiorunowała go wzrokiem, ale bez słowa zamknęła usta i tylko przyglądała się Ślizgonowi ze zmarszczonymi brwiami
-- Mogę wiedzieć, co tu robisz Malfoy? – zapytała po kilku minutach krępującego milczenia. Chłopak w odpowiedzi rzucił jej kilka książek i parę rolek pergaminu
-- Jak to co? Przyniosłem ci lekcje. I nie miej takiej zaskoczonej miny, to Parkinson mnie zmusiła. Z własnej woli bym tu nie przyszedł, ale niestety, wisiałem przysługę naszemu drogiemu Mopsowi. Chociaż w sumie, mógłbym tu przyjść, ale tylko po to, żeby się z ciebie ponabijać… - uśmiechnął się szyderczo. – Swoją drogą, Granger, Potter nieźle cię urządził. Choć tak wyglądasz lepiej niż zazwyczaj. – dogryzał jej
-- Wal się Malfoy! – odburknęła zagłębiając się głębiej w miękkich poduszkach z urażoną miną – Za to ty zawsze wyglądasz jak ulizana fretka! – odpyskowała z krzywym uśmiechem. Draco uniósł jedną brew
-- Pyskata się zrobiłaś, Szlamciu. Ale nie radziłbym ci się tak do mnie odzywać, bo chyba chcesz te lekcje odrobić, no nie? – zakpił z cwanym wyrazem twarzy, zabierając z powrotem z jej łóżka książki
-- Ej! – zaprotestowała Gryfonka – Oddawaj!
-- No nie wiem… - powiedział przesłodzonym głosem Malfoy – Jak się będziesz dobrze zachowywać to może…
-- Nie zgrywaj się Malfoy! Tylko oddawaj! – warknęła groźnie, usiłując na siedząco dosięgnąć do trzymanych przez Malfoya podręczników. Widząc jej wysiłki pokręcił głową i śmiejąc się, uniósł je jeszcze wyżej. Hermiona nie podając się chwiejnie stanęła na łóżku i próbowała doskoczyć do trzymanych nad głową Ślizgona książek. W wyniku, tego uporczywego skakania i próbowania dosięgnięcia do podręczników różnymi sposobami opatrunek zsunął się powoli z twarzy Hermiony. Szatynka odruchowo spojrzała w dół. Opatrunek nie był biały, lecz czerwony od jej krwi. A urok wciąż działał. Bo ledwo opatrunek dotknął pościeli jej rana na powrót zaczęła krwawić.
Najpierw poczuła słony smak krwi na wargach, gdy przyłożyła do nosa rękę, po kilku sekundach była upstrzona szkarłatnymi plamkami.
-- Pani Pomfrey! – zawołała przez nos spanikowana. Rozejrzała się po Skrzydle. Nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie szukać bandaży, czy choćby chusteczek. – Proszę pani! – zawołała jeszcze raz, ale odpowiedziała jej głucha cisza. Przerażona spojrzała na oniemiałego Malfoya. Zamarł z rękami w górze i patrzył na nią szeroko wytrzeszczonymi oczami. Gdy krew Hermiony zaczęła kapać na pościel otrząsnął się i w mgnieniu oka dobiegł do stojącego w kącie pokoju kredensu i zaczął pośpiesznie przeszukiwać jego szuflady w poszukiwaniu bandaży lub po prostu czegoś, czym mógłby zatamować krwotok Gryfonki. Tymczasem Hermiona podniosła stary opatrunek i przycisnęła go do nosa. W końcu, gdy Malfoy najpewniej doszczętnie rozwalił misternie poukładane w kredensie lekarstwa i opatrunki i bandaże, w końcu odnalazł wacik i bandaż. Po chwili natrafił również na znajomo wyglądający eliksir tamujący krwotoki. Chwilę później stał na powrót przy Grangerównie i polawszy wacik eliksirem przycisnął go do nosa dziewczyny i przymocował go odpowiednio, aby się nie zsuwał.
-- D- Dobrze się spisałeś, Malfoy – wyjąkała Hermiona, ze zdziwieniem przyjmując fakt, że Malfoy opatrywał jej ranę bardzo profesjonalnie. Słysząc jej niepewny ton i fakt, że celowo ominęła podziękowanie pokręcił ze śmiechem głową
-- Dlaczego ja byłem pewien, że mi nie podziękujesz? – zakpił wycierając dłonie o ręcznik, mamrocząc pod nosem, że jest cały w szlamie. Hermiona puściła jednak tę uwagę mimo uszu.
-- Powiedzmy, że jestem ci wdzięczna Malfoy – powiedziała niechętnie, sięgając po różdżkę i usuwając z pościeli plamy krwi. Widząc to Draco wciągnął pogardliwie powietrze.
-- Ta, Granger. Dopiero co przeżyłaś krwotok, a minutę po nim już sprzątasz. I masz tu te książki – rzucił arogancko kładąc byle jak stos podręczników i pergaminów – I żeby było jasne, masz u mnie dług! – zastrzegł poważnym tonem – Nie myśli sobie, że tak bez powodu upaćkałem się szlamem! Blee– zawołał na odchodnym i nie zaczekawszy na odpowiedź dziewczyny wyszedł nonszalanckim krokiem ze Skrzydła.
Hermiona Granger słuchała w skupieniu słów profesor Jones, co chwilę notując najważniejsze, jej zdaniem, informacje na rolce pergaminu. Omawiali akurat proste zaklęcia rozbrajające, znane większości uczniów.
A w szczególności jej i Harry’emu, w końcu nim wyruszyli na poszukiwania horkruksów musieli opanować takowe zaklęcia do obrony przed ewentualnymi zagrożeniami .
Za chwilę z teorii mieli przejść do zajęć praktycznych. Profesor Jones była świetną nauczycielką i potrafiła zaciekawić uczniów omawianymi tematami. Na jej lekcjach rywalizacja między domami była ledwie wyczuwalna. Ale rozłam wciąż był widoczny. Uczniowie ze Slytherinu i Gryffindoru nie potrafili się zgrać między sobą.
-- Dobierzcie się w pary! – zawołała profesorka stając na środku klasy i jednym zaklęciem przesunęła ławki na koniec pomieszczenia, robiąc dużo miejsca na ćwiczenia grupowe.
-- Herm! – zawołał Harry podchodząc do szatynki. – Będziesz ze mną w parze? – zapytał nieśmiało. Hermiona zagryzła nerwowo wargi. Co prawda nie uzgodniła jeszcze z Ginny, że będzie z nią w parze, ale ostatnio na każde zajęcia chodziły razem i razem siedziały. Ginny widząc dylemat przyjaciółki uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową, by Herm jednak była w parze z Harrym, a sama podeszła do Neville’a. Rozumiała, że Hermiona i Harry potrzebowali spędzić trochę czasu razem, w końcu byli przyjaciółmi.
-- Jasne – uśmiechnęła się promiennie stając ramię w ramię przy Harrym. Kątem oka zauważyła, że Pansy jest w parze z Astorią, sama nie wiedziała, dlaczego zwróciła uwagę na Parkinson. Od czasu realizacji zadań przydzielonych im przez McGonagall Ślizgonka wyraźnie przycichła, a zawsze gdy mijała ją z Harrym, to, o dziwo, dziewczyna powstrzymywała się przed jakimikolwiek kąśliwymi uwagami pod adresem Wybrańca. Hermiona, mająca po ciotce Rosalie skłonności psychologiczne i analityczne uważała, że Pansy stała się jedną z tych osób, które po wojnie postanowiły zmienić swe radykalne poglądy, jednak nie zmieniając przy tym swojego charakteru. Szkoda tylko, że do tych osób nie należał pewien wysoki i tleniono włosy osobnik…
-- Dobrze, skoro już jesteście w parach, to ustawcie się w kolejkę. Będziemy ćwiczyć zaklęcia rozbrajające i obronne. – powiedziała z uśmiechem stając przed ustawiającymi się gęsiego uczniami.- Jako pierwszych zapraszam pannę Granger i pana Pottera! – Harry był najlepszym uczniem z OPCM, a Hermiona również bardzo dobrze sobie radziła. Często prezentowali klasie pozorowane walki z użyciem omawianych zaklęć. Gdy dwójka Gryfonów ustawiła się odpowiednio, profesor zakomunikowała – Tylko pamiętajcie, rzucacie tylko niegroźne zaklęcia, ewentualnie klątwy, które da się łatwo odbić i które w razie wypadku nie wyrządzą trwałych ran. – Hermiona i Harry kiwnęli potakująco głowami, żadne z nich nie miało zamiaru przypadkiem zranić przyjaciela – Zrozumiano? A więc, trzy-cztery! Zaczynajcie! – zawołała odchodząc na bezpieczną odległość od „walczących”
-- Gotowa? – szepnął szybko Harry. Hermiona kiwnęła głową i zaczęła ich pokaz.
-- Immobilus! – zawołał pewnym głosem, wykonując odpowiedni ruch różdżką. Zaklęcie spowolniła znacznie ruchy Harry’ego, który nie zdążywszy rzucić przeciw zaklęcia poruszał się w zwolnionym tempie. Uniosła lekko kącik ust, zadowolona z efektu pomysłowego zaklęcia. Z pewnością Potter nie spodziewał się, że Hermiona od razu wyskoczy z zaklęciem spowolniającym ruchy. Usłyszała chwilę potem, jak Draco Malfoy prycha pogardliwie i coś szepcze do Gregory’ego Goyla. Postanowiła jednak to zignorować. Już dawno zrozumiała, że cokolwiek by zrobiła, to i tak spotka się z jego dezaprobatą i kpinami. Najlepszym wyjściem była więc ignorancja, a czasem nawet odgryzanie się Śligonowi.
-- Drętwota! – zawołał Harry, gdy wreszcie udało mu się odwrócić działanie zaklęcia spowolniającego. Hermiona jednak odbiła zaklęcie, czym zasłużyła w pełni na oklaski Gryfonów. Ku zaskoczeniu okularnika i zebranych na Sali Hermiona zamiast w swojego przeciwnika, wycelowała w siebie różdżką i zawołała z mocą
-- Geminio! – po ułamku sekundy naprzeciwko Harry’ego stało 5 identycznych Hermionek. Brunet spojrzał zdezorientowany w stronę, gdzie wcześniej stała tylko jedna, tak dobrze mu znana Hermiona, brązowowłosa, raczej niska dziewczyna o kręcących, brązowych włosach i wesołych, ciepłych brązowych oczach. Teraz stała tam piątka identycznych dziewczyn, mierzących w niego różdżkami. Żaden gest nie zdradzał mu, która z tych dziewczyn jest prawdziwa.
-- Bardzo dobry ruch, panno Granger! – zawołała z uznaniem profesor Aprillynne. – Taki ruch w walce pozwoliłby wam zyskać trochę czasu i zdezorientował by przeciwnika… - Hermiona uśmiechnęła się lekko w stronę nauczycielki i podziękowała krótko z pochwałę, czego nie zrobiły jej inne sobowtóry, co pozwoliło Harry’emu rozpoznać prawdziwą Hermionę. W końcu nie od dziś ją znał. Gdy jakiś nauczyciel by jej pogratulował, to dziewczyna nie była by sobą. Uśmiechnął się do siebie pod nosem, celując w Hermionę różdżką.
Tymczasem Malfoy, głosem pełnym kpiny i niedowierzania zawołał
-- Nie, no Granger! Czy ty zawsze musisz wszystko skiepiścić? – pokręcił głową, ale Hermiona nie miała czasu by zareagować, bowiem Harry właśnie wypowiedział kolejne zaklęcie
-- Tarantallegra! – Gryfonka w ostatniej chwili odbiła urok. Gdyby jej się to nie udało, jej nogi zaczęłyby dziki, nieokiełznany taniec.
-- Rictusempra! – zawołała w odwecie panna Granger. Rictusempra było to zaklęcie zniewalających (dosłownie!) łaskotek. W szkole nie poświęcali zbyt wiele czasu na to zaklęcie. Zapamiętała je z pojedynku Harry’ego i Malfoya w drugiej klasie. Malfoy również zauważył to. W końcu… to właśnie on prawie sześć lat temu wypowiedział to zaklęcie.
-- Serpensortia!!! – krzyknął Harry. Natychmiast przed Hermioną pojawił się duży, ciemnozielony wąż, unoszący się z zamiarem ataku. Wszyscy zamarli, wyłączając Hermionę. Bez zastanowienia zawołała
--Vipere Evanesca! – wąż szybko zniknął. Klasa wciąż wstrzymywała oddech, ale sama Hermiona nie czuła ani cienia strachu w stosunku do węży, po pierwsze jej rodzice hodowali wielkiego boa w terrarium, a po drugie węże kojarzyły jej się jednoznacznie ze Ślizgonami, a co z tym idzie, po prostu za nimi nie przepadała, choć było to zbyt łagodne określenie. Uśmiechnęła się tryumfująco. Z pewnością ona i Harry byli wartymi siebie przeciwnikami. Tym razem ona rzuciła w Harry’ego niegroźne zaklęcie. Nie zauważyła jednak, by brunet je odbił, bo usłyszała jak ktoś z jej „widowni”, któryś ze Ślizgonów głośno klnie i z głośnym trzaskiem upada na Ginny, która głośno krzyknęła. Słysząc okrzyk przyjaciółki, Hermiona nie mogła nie zareagować. Szybko odwróciła się, starając się odszukać wzrokiem Ginny. Pierwsze co jej się rzuciło w oczy to Ruda siedząca na podłodze, przy przełamanej na pół drewnianej ławie, nad nią stała przerażona Dianne Yaxley, a pędził ku nim Blaise, klnąc średnio co dwa kroki. Kątem oka zauważyła, że noga Ginny była wykręcona pod jakimś dziwnym kątem, a do Ginny przepychają się bliźniacy, z wyrazem przerażenia na twarzy. To przelało już i tak prawie pełną czarę. Bo skoro nawet Fred i George mieli przerażone i wystraszone miny, to musiało się coś sta… - zaczęła gorączkowo myśleć. Jak przez mgłę zaczęły do niej docierać przerażone krzyki uczniów i ostrzegawczy głos profesorki. Nim zrozumiała, o co chodzi i obróciła się ponownie w stronę Harry’ego poczuła piekący ból na twarzy i poleciała kilka metrów do tyłu. Uczniowie krzyknęli. Garstka stała przy Ginny, która to razem z Dianne zostały popchnięte przez Gregory’ego Goyla i się przewróciły. Cóż u Dianne ucierpiała tylko duma, a u Wiewiórki… Było nieco gorzej…
Tymczasem Hermiona, dostała niezbyt groźnym, ale niewątpliwie skutecznym zaklęciem Vulneretis, zadającym krwawe rany w miejsce gdzie uderzą. To znaczy, zaklęcie nie tylko, co zadawało rany, ale powodowało krwotok i szok u osób, które miały nieszczęście zostać nim ugodzone.
Na Sali rozległ się głośny krzyk spanikowanych dziewczyn, a nawet chłopaków. Blaise, podtrzymujący lekko Wiewiórkę spojrzał oniemiały w miejsce, gdzie upadła Hermiona. Chwilę potem otoczyła ją gromada przerażonych osób, łącznie z Harrym. Profesorka starała się czarami zatamować krwotok, ale zaklęcie Vulneretis miało to do siebie, że zwykłymi zaklęciami nie dało się go zahamować. A krwotok nie tracił mocy.
-- Niech któryś z chłopców zaniesie pannę Granger i pannę Weasley do Skrzydła Szpitalnego! – zawołała podniesionym głosem. Rozejrzała się po Sali – Panie Thomas, niech pan weźmie pannę Weasley, a pan, panie Zabini pomoże pan pannie Granger – zakomenderowała. Dean podbiegł do Ginny i praktycznie wyrwał ją z ramion Blaisa. Zabini tak łatwo by jej nie puścił, ale wiedział, że gdyby zaczął się szarpać z Thomasem, zadałby jej ból, a jej noga nie wyglądała za dobrze. Spojrzał więc tylko na Deana z jawną wrogością podnosząc delikatnie Ginevrę i układając na wyciągniętych ramionach Gryfona. Dean był całkiem w porządku. Ale nie w stosunku do Ślizgonów. Po zakończonej wojnie tylko uprzedził się w przekonaniu, że Ślizgoni to najzwyklejsze padalce…
Blaise nie tracił jednak czasu na bezcelowe przekleństwa pod adresem Deana. Wiedział, że Hermiona go bardziej potrzebuje. Widok krwi spowodował u niej wstrząs i była nieprzytomna.
Podbiegł do leżącej Hermiony, której próbowano zatamować krwotok mugolskimi sposobami, jednak czarodziejom szło to bardzo nieudolnie, nie byli przygotowani do udzielania pierwszej pomocy w ten sposób.
Hermiona była bardzo blada, a pod oczami miała fioletowe sińce. Jej wargi były lekko rozchylone, a rzęsy rzucały długie cienie na wysokie, urocze kości policzkowe. Tak, gdyby nie obfita ilość krwi tryskająca z jej nosa, Hermiona wyglądała by uroczo i niewinnie. Ale teraz, mimo, że nie była w ciężkim stanie wyglądała na wyczerpaną.
Harry był równie blady jak Hermiona i skakał spanikowany wokół rannej z przerażonym wyrazem twarzy, prawie rwąc sobie w zdenerwowaniu włosy z głowy.
-- Na Godryka! – wołał patrząc przerażony na leżącą Hermionę – Ja nie chciałem! Nie miałem pojęcia, że ona nie odbije tego zaklęcia! Trzeba jej pomóc! Natychmiast! Szybciej, Zabini! – wyrzucał z siebie, z prędkością szybkoskoczka. – A może ja ją zaniosę!? - panikował. Malfoy prychnął wrogo
-- Dość już zrobiłeś, Potter – sarknął, ale bez cienia weselszego tonu. – Nie sądziłem, że to właśnie ty ją miotniesz takim zaklęciem! – zakpił grobowym tonem, chcąc jeszcze bardziej dobić Harry’ego.
-- Wiesz dobrze, Malfoy, że nie zrobiłem tego celowo! – syknął Harry gotując się prawie ze złości. Gdyby nie troska o życie koleżanki, nużby się policzył z Malfoyem… A w każdym razie tak sobie wmawiał.
-- Ta. – skomentował Malfoy, spoglądając niechętnie na Harry’ego. Gdy zobaczył, że Blaise dopiero podchodzi do wciąż krwawiącej Granger sarknął
-- Wolniej się, Diable już nie da? – skomentował zimno. Zaraz jednak dodał afektowanym tonem – Szlamcia cię potrzebuje! – co Harry’ego rozjuszyło doszczętnie. Blaise nie skomentował docinka przyjaciela. Cóż, Malfoy po prostu potrafił być w niektórych momentach irytujący i drażliwy. Wtedy należało go po prostu ignorować.
Zabini uklęknął przy dziewczynie i niepewnie podniósł ją z ziemi.
-- Pani profesor, ja naprawdę sądzę, że zanim Blaise zaniesie Granger do Skrzydła, to ona się wykrwawi na śmierć. – wołał, kręcąc głową z nieodłącznym wyrazem arogancji na twarzy.
-- Panie Malfoy, po co te komentarze? – cierpliwość młodej nauczycielki właśnie chyba się skończyła.
-- No skoro pani chce, żeby ta dziewczyna się wykrwawiła to niech pani nie reaguje. Może za jakiś rok Zabini ją dostawi do tego Skrzydła. Mi osobiście jej nie szkoda. No bo szlam, to jednak szlam, ale uznałem, że skoro pani jest nauczycielką, a ten wypadek, który nawiasem mówiąc wyniknął z inicjatywy naszego kochanego Wybrańca, ale pani… - zaczął blondyn przemądrzałym i lekceważącym tonem. Kasztanowłosa nauczycielka złapała się za głowę. Słowotok Malfoya był naprawdę irytujący. A jego cyniczny ton jeszcze bardziej.
-- Malfoy! Zamilcz! – podniosła głos.
-- Ale dlaczego pani krzyczy? – zdziwił się blondyn, marszcząc arystokratycznym gestem jasne brwi.
-- Minus 5 punktów dla Slytherinu, panie Malfoy! – rzuciła ostrzegawczym tonem – A teraz, panie Malfoy, niech pan kontynuuje zaklęcia obronne w parze z panem Potterem! – powiedział lekko. Harry i Draco spojrzeli po sobie z niechętnymi minami.
-- No, Potter, zobaczymy na co cię stać w walce z równym przeciwnikiem… - uśmiechnął się bezczelnie Ślizgon.
-- Z równym, Malfoy? – zakpił Harry sięgając po różdżkę. Malfoy obrażony wydął pogardliwie wargi.
-- Tak, a co, wątpisz Potter? Chociaż, jakby się tak zastanowić, to ja chyba jestem od ciebie lepszy…
-- Chciałbyś, Malfoy! – warknął groźnie Wybraniec, mrużąc złowrogo jadeitowe oczy.
-- Dość tego chłopcy! – ostrzegła poważnym tonem profesor Jones. –Koniec tych rozmów! Zaczynajcie! – zawołała.
-- Duro! – krzyknął Ślizgon, zamierzając od razu przejść do poważniejszych zaklęć, a nie patyczkować się z jakimś nieznaczącymi.
-- Protego! – Harry odbił zaklęcie – Rictumsempra! – odpłacił Malfoyowi, ale blondyn bez najmniejszego trudu odbił dziecinnie proste zaklęcie
-- Reducio! – krzyknął. Tego zaklęcia Harry nie zdążył odbić, chwilę potem stał tam, a połowę mniejszy. Takiej zniewagi nie zamierzał Malfoyowi darować, a Malfoy nie zamierzał odpuścić Potterowi i miał zamiar zmiażdżyć go, czyli dać mu to, na co jego zdaniem Wybraniec zasłużył…
Myśli Harry’ego wciąż zaprzątała Hermiona, nie potrafił się skupić na niczym innym. Obwiniał się, za stan Hermiony i martwił się, jak się teraz czuje, czy wszystko z nią w porządku. Jego myśli krążyły wyłącznie wokół brązowowłosej, a nie wokół walki z Malfoyem, przez co raz po raz dostawał „lanie” od Malfoya. Blondyn walczył zaciekle, Harry musiał stwierdzić z uznanie, że po wojnie Draco poprawił swe umiejętności i był nieustępliwy. Harry co rusz, myślami wędrował gdzie indziej i ewidentnie przegrywał ze Ślizgonem…
Tymczasem Blaise, z Hermioną na rękach był już w Skrzydle Szpitalnym. Pani Pomfrey właśnie skończyła opatrywać nogę Ginny, podała jej specjalny eliksir, dzięki któremu kość miała zrosnąć się w ciągu kilku godzin. Ginny leżała więc tylko na szpitalnym łóżku, przyglądając się z troską leżącej obok przyjaciółce i ignorując irytującą paplaninę Deana, któremu zresztą z nienawiścią przyglądał się nie kto inny, jak Blaise Zabini.
Teraz pielęgniarka zajmowała się Hermioną. Gryfonka leżała nieruchomo na łóżku, a nachylała się nad nią zatroskana pielęgniarka.
-- Nic jej nie będzie? – zapytała się łamiącym głosem.
-- Oczywiście, że nie. To nie było groźne zaklęcie, po prostu panna Granger miała pecha, że trafiło ją prosto w nos. A widok krwi sprawił, że doznała wstrząsu. – wyjaśniła pielęgniarka przemywając ranę Hermiony specjalnym eliksirem, po którym twarz dziewczyny przestała krwawić. Kilka minut później, które dla Rudej i Blaisa były wiecznością, Hermiona zamrugała kilka razy, usiłując skupić wzrok i rozejrzała się powoli po Sali.
-- Auć – jęknęła, odruchowo łapiąc za opatrunek na nosie i nad ustami . Zmarszczyła brwi. Spojrzała na Ginny i jej obandażowaną nogę. – Nic ci nie jest, Gin? – słysząc to Ruda się roześmiała, wznosząc oczy ku niebu
-- Herm! Moje złamanie wyleczy się w ciągu kilku godzin, ty za to oberwałaś zaklęciem krwawych ran, będzie ci się przez jeszcze co najmniej dzień kręciło w głowie i rana może nawet czasem krwawić, a pytasz się właśnie mnie, czy wszystko w porządku! – zaśmiała się Weasleyówna.
-- Ale ze mną jest wszystko dobrze! – uparła się panna Granger – Po prostu zagapiłam się i nie zdążyłam w porę odbić zaklęcia. Wielkie mi co. To normalka. – bagatelizowała ostrzeżenia rudej przyjaciółki machnięciem dłoni, próbując się podnieść. Gdy już pół leżała, pół siedziała poczuła zawroty głowy i niespodziewanie zobaczyła ciemne plamy przed oczami. Z głuchym jękiem z powrotem opadła na miękkie poduszki. Pani Pomfrey natychmiast doskoczyła do niej, złorzecząc pod nosem
-- A powiadają, że to taka poważna, rozumna i rezolutna dziewczyna! – pokręciła głową – Dziecko drogie! To, że zaklęcie było lekkie i nic nie zagraża twojemu zdrowiu, to nie znaczy, że możesz od razu wstawać! I to tak gwałtownie! – gderała poprawiając cicho protestującej szatynce poduszki. Hermiona nigdy nie lubiła się ze sobą gdybać. Ma 40 stopni gorączki? E tam, może być gorzej, a lekcje same się nie odrobią. Kicha, kaszle i smarka? To co, w końcu to tylko przeziębienie. Bez przeszkód może iść na lekcje. Z obecności na zajęciach zrezygnowała dopiero wtedy, gdy w drugiej klasie przez pomyłkę wypiła eliksir Wielosokowy z włosem kota, a cóż… Skutki tego były opłakane…
-- Ale proszę pani! – powiedziała prawie jęcząc Gryfonka – Mam na jutro napisać esej na Transmutację! – zaprotestowała – A nie mam nawet tu moich podręczników i pióra!
-- No to napiszę usprawiedliwienie do profesor Bielikow! Zostaniesz usprawiedliwiona .– nie ustępowała pielęgniarka
-- Ale ja nie mogę sobie narobić zaległości! – protestowała, wiercąc się bez przerwy Hermiona.
Wtem do pokoju wpadł Harry. Widocznie lekcja się skończyła.
-- Herm! – zawołał zziajany. Widać było gołym okiem, że biegł pędem do Skrzydła Szpitalnego na złamanie karku – Wybacz Hermiono! Ja naprawdę nie chciałem! Nie widziałem, że nie byłaś przygotowana! – tłumaczył podchodząc do łóżka przyjaciółki.
-- Nic się nie stało. – uśmiechnęła się uspokajająco Hermiona – Naprawdę. To moja wina. Nie powinnam dać się rozproszyć.
-- A ja powinien się upewnić, czy jesteś w stanie walczyć… - uśmiechnął się lekko, a jego jadeitowe oczy błyszczały wesoło.
-- Ale słodzisz, Potter! – wszyscy poderwali głowy na dźwięk kpiącego tonu. W drzwiach stała oparta o framugę, niziutka Ślizgonka – Pansy Parkinson. Hermiona zmarszczyła brwi. Oprócz niej i Ginny w Skrzydle nie było żadnego pacjenta. Czy to możliwe, aby Pansy przyszła do niej lub to Gin?
-- Co tu robisz, Parkinson? – zapytał Potter. A wszyscy zauważyli ze zdziwieniem, że powiedział to w miarę cierpliwym i całkiem neutralnym tonem. Bo zawsze, gdy „rozmawiał” z brunetką ze Slytherinu zwracał się do niej niecierpliwym i wrogim tonem.
-- Przyszłam zobaczyć, co zrobiłeś tej biednej Granger… - powiedziała beztrosko, podchodząc powoli do łóżka Hermiony. – I przy okazji zobaczyć, czy Weasley się nic nie stało. – Harry spurpurowiał z oburzenia, gdy Pansy powiedziała ‘co on zrobił, tej biednej Granger’ , natomiast Hermiona spojrzała na Ślizgonkę, jak na wariatkę.
-- Eee, Pansy, dobrze się czujesz? – zapytała delikatnie. Słysząc co Blaise, siedzący na łóżku Ginny parsknął śmiechem
-- Dobrze? Ta jędza chyba nigdy nie czuje się dobrze! – zaśmiał się żartobliwie, za co oberwał mocnego kuksańca od przyjaciółki ze Slytherinu.
-- A właśnie. – zaczęła Pansy – Granger, wiem, że zależy ci na tym, by nadrobić lekcje, bo, nie oszukujmy, się dzisiaj to raczej już stąd nie wyjdziesz. Tak samo Weasley. Więc, ponieważ jestem dobrą, wielkoduszną istotą – tu Harry i Blaise parskają zgodnym śmiechem i spadają z łóżek. – sprawię, że je nadrobisz. Chociaż uważam, że to głupota, skoro możesz ich nie odrabiać. Ale wracając do tematu; Potter ma parę lekcji innych niż ty, bo wybrał na początku roku inne, tak samo bliźniacy Weasleyowie…
-- A Seamus…? – zaczęła Hermiona, ale Pansy ją zignorowała
-- Ja sama nie mam wszystkich lekcji z tobą, ale ponieważ jestem charyzmatyczna, doskonale zorganizowana i mam, nie oszukujmy się, jakieś tam zdolności przywódcze – Harry i Blaise tarzają się już ze śmiechu po podłodze – więc zorganizuje ci wszystkie notatki… - zakończyła wciąż ignorując chichoty Pottera i Zabiniego.
-- Eeee – zawahała się Hermiona, ale ponieważ była z natury osobą przyjaźnie nastawioną i miłą zaraz się zreflektowała – Jasne, byłabym ci bardzo wdzięczna… ee Parkinson.
-- No, ja w sumie też. Teraz jeszcze z parę godzin co najmniej tu posiedzę, to sobie przynajmniej z naszym gryfońskim geniuszkiem lekcje odrobię – Wiewióra wyszczerzyła się do Granger.
-- No to super! – ucieszyła się szczerze Pansy – Po lekcjach ktoś ci dostarczy, jeśli eee…. Ja jakimś dziwnym, pechowym trafem bym nie mogła… - powiedziała szybko, odwracając się w stronę drzwi. Wychodząc, spojrzała szybko na Diabła i ledwo zauważalnie mrugnęła mu. Ich misterny plan czas zacząć…
***
-- Twoja kolej, Herm – powiedziała Ginny. Hermiona zdawała się być trochę roztargnięta, dlatego, już po raz trzeci Ginny wygrywała z nią w popularną wśród mugoli grę „Cygan”. Jak sama nazwa wskazuje, w grze chodziło o to by kantować. Na początku kładło się na środku dwójkę kier, a potem dawało się inne karty, raz Ginny, raz Hermiona, raz Harry, raz Dean, raz Seamus, raz Fred i raz George. Każda kolejna musiała być większa lub równa poprzedniej. A i karty, które się dawało, kładło się tak, aby nie było widać, czy jest to na przykład trójka, czy może ktoś skantował i dał dwójkę. A i przeciwnik mógł sprawdzić, czy ktoś dał daną kartę, mówiąc sprawdzam i sprawdzając kartę, którą ostatnio ktoś dał. Jeśli ktoś nie dał karty, którą powiedział, a ktoś go sprawdził, to ten, który kantował zbierał wszystkie, które były rzucone. A jeśli ktoś sprawdził i okazało się, że faktycznie, dana osoba dała kartę, którą powiedziała, to osoba która sprawdziła zbierała wszystkie karty. Normalnie z Hermioną w tej grze nie sposób było wygrać. „Szachraiła” najlepiej ze wszystkich, tak że naprawdę trudno było się połapać, kiedy kantuje, a kiedy mówi prawdę. Choć w gruncie rzeczy brązowowłosa rzadko kantowała. Grała tak, aby nie musieć kłamać.
-- Ahh, wybacz Gin… - Hermiona otrząsnęła się z rozmyślań – Co było?
-- Dycha. – odparli wszyscy równocześnie. Partyjkę rozgrywali na stoliku, postawionym między łóżkiem jej, a łóżkiem Ginny.
-- No to Jopek – powiedzie działa pewnie i rzuciła kartę na stół. Fred Weasley, siedzący obok niej, szybko przybił :
-- Jopek! – zawołał i przybił piątkę Hermionie. Na Sali zawrzało
-- Ej! Ja też mam Jopka! – zawołała oburzona Ginny
-- A ja nawet dwa! – dołączył Harry. Hermiona nie wytrzymała i zaczęła się głośno śmiać. Wszyscy zgodnie krzyknęli, o parę decybeli za głośno
-- HERMI, FRED! – słysząc podniesione głosy w pomieszczeniu, do Sali wpadła surowo wyglądająca pani Pomfrey.
-- Co ja mówiłam, gdy tu przyleźliście całą zgrają? Mieliście być cicho! Koniec odwiedzin, skoro nie potraficie nawet tego uszanować! Zero szacunku dla chorych!– krzyknęła, wyganiając Gryfonów. Wszyscy, oczywiście z wyjątkiem Ginny i Hermiony, posłusznie zerwali się z miejsce i, wciąż chichocząc, prawie pobiegli do drzwi. – Ta dzisiejsza młodzież… - gderała cicho pod nosem, kręcąc z dezaprobatą głową. Gdy skończyła segregować fiolki odwróciła się do dziewczyn i powiedziała dziarsko – No, panno Weasley! Czas zdjąć gips! – i nie czekając na odpowiedź Weasleyówny wyczarowała do jej łóżka cztery kółka i jednym sprawnym ruchem ręki popchnęła łóżko z przerażoną Ginevrą prosto do pokoju opatrywań.
Hermiona poprawiła opatrunek na twarz i ułożywszy się wygodnie w szpitalnym łóżku zamknęła oczy, rozkoszując się samotnością i ciszą.
Jej błogość i odprężenie nie trwało jednak długo, bowiem już po pięciu minutach usłyszała głośny trzask otwieranych drzwi i ich trzaśnięcie. Otworzyła oczy i ujrzała… o zgrozo, Draco Malfoya, idącego z naręczem książek pod pachą w stronę jej łóżka z pochmurną, wyniosłą miną. Mimowolnie otworzyła usta ze zdziwienia… Malfoy zatrzymał się centralnie przed jej łóżkiem i uśmiechnął się wrednie, widząc jej zdumioną minę.
-- Tylko nie ośliń się, Granger… - zakpił. Hermiona spiorunowała go wzrokiem, ale bez słowa zamknęła usta i tylko przyglądała się Ślizgonowi ze zmarszczonymi brwiami
-- Mogę wiedzieć, co tu robisz Malfoy? – zapytała po kilku minutach krępującego milczenia. Chłopak w odpowiedzi rzucił jej kilka książek i parę rolek pergaminu
-- Jak to co? Przyniosłem ci lekcje. I nie miej takiej zaskoczonej miny, to Parkinson mnie zmusiła. Z własnej woli bym tu nie przyszedł, ale niestety, wisiałem przysługę naszemu drogiemu Mopsowi. Chociaż w sumie, mógłbym tu przyjść, ale tylko po to, żeby się z ciebie ponabijać… - uśmiechnął się szyderczo. – Swoją drogą, Granger, Potter nieźle cię urządził. Choć tak wyglądasz lepiej niż zazwyczaj. – dogryzał jej
-- Wal się Malfoy! – odburknęła zagłębiając się głębiej w miękkich poduszkach z urażoną miną – Za to ty zawsze wyglądasz jak ulizana fretka! – odpyskowała z krzywym uśmiechem. Draco uniósł jedną brew
-- Pyskata się zrobiłaś, Szlamciu. Ale nie radziłbym ci się tak do mnie odzywać, bo chyba chcesz te lekcje odrobić, no nie? – zakpił z cwanym wyrazem twarzy, zabierając z powrotem z jej łóżka książki
-- Ej! – zaprotestowała Gryfonka – Oddawaj!
-- No nie wiem… - powiedział przesłodzonym głosem Malfoy – Jak się będziesz dobrze zachowywać to może…
-- Nie zgrywaj się Malfoy! Tylko oddawaj! – warknęła groźnie, usiłując na siedząco dosięgnąć do trzymanych przez Malfoya podręczników. Widząc jej wysiłki pokręcił głową i śmiejąc się, uniósł je jeszcze wyżej. Hermiona nie podając się chwiejnie stanęła na łóżku i próbowała doskoczyć do trzymanych nad głową Ślizgona książek. W wyniku, tego uporczywego skakania i próbowania dosięgnięcia do podręczników różnymi sposobami opatrunek zsunął się powoli z twarzy Hermiony. Szatynka odruchowo spojrzała w dół. Opatrunek nie był biały, lecz czerwony od jej krwi. A urok wciąż działał. Bo ledwo opatrunek dotknął pościeli jej rana na powrót zaczęła krwawić.
Najpierw poczuła słony smak krwi na wargach, gdy przyłożyła do nosa rękę, po kilku sekundach była upstrzona szkarłatnymi plamkami.
-- Pani Pomfrey! – zawołała przez nos spanikowana. Rozejrzała się po Skrzydle. Nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie szukać bandaży, czy choćby chusteczek. – Proszę pani! – zawołała jeszcze raz, ale odpowiedziała jej głucha cisza. Przerażona spojrzała na oniemiałego Malfoya. Zamarł z rękami w górze i patrzył na nią szeroko wytrzeszczonymi oczami. Gdy krew Hermiony zaczęła kapać na pościel otrząsnął się i w mgnieniu oka dobiegł do stojącego w kącie pokoju kredensu i zaczął pośpiesznie przeszukiwać jego szuflady w poszukiwaniu bandaży lub po prostu czegoś, czym mógłby zatamować krwotok Gryfonki. Tymczasem Hermiona podniosła stary opatrunek i przycisnęła go do nosa. W końcu, gdy Malfoy najpewniej doszczętnie rozwalił misternie poukładane w kredensie lekarstwa i opatrunki i bandaże, w końcu odnalazł wacik i bandaż. Po chwili natrafił również na znajomo wyglądający eliksir tamujący krwotoki. Chwilę później stał na powrót przy Grangerównie i polawszy wacik eliksirem przycisnął go do nosa dziewczyny i przymocował go odpowiednio, aby się nie zsuwał.
-- D- Dobrze się spisałeś, Malfoy – wyjąkała Hermiona, ze zdziwieniem przyjmując fakt, że Malfoy opatrywał jej ranę bardzo profesjonalnie. Słysząc jej niepewny ton i fakt, że celowo ominęła podziękowanie pokręcił ze śmiechem głową
-- Dlaczego ja byłem pewien, że mi nie podziękujesz? – zakpił wycierając dłonie o ręcznik, mamrocząc pod nosem, że jest cały w szlamie. Hermiona puściła jednak tę uwagę mimo uszu.
-- Powiedzmy, że jestem ci wdzięczna Malfoy – powiedziała niechętnie, sięgając po różdżkę i usuwając z pościeli plamy krwi. Widząc to Draco wciągnął pogardliwie powietrze.
-- Ta, Granger. Dopiero co przeżyłaś krwotok, a minutę po nim już sprzątasz. I masz tu te książki – rzucił arogancko kładąc byle jak stos podręczników i pergaminów – I żeby było jasne, masz u mnie dług! – zastrzegł poważnym tonem – Nie myśli sobie, że tak bez powodu upaćkałem się szlamem! Blee– zawołał na odchodnym i nie zaczekawszy na odpowiedź dziewczyny wyszedł nonszalanckim krokiem ze Skrzydła.
***
Trevor La Ruse, starszy, wysoki blondyn o ciemnoniebieskich oczach stał przed dużymi, dębowymi drzwiami. Zapukał kilkakrotnie. Otworzyła mu wysoka, dziarska kobieta o ciemnych oczach i nietypowej, przyciągającej wzrok ostrej urodzie.
-- Witaj Trevorze – odparła uprzejmie, aczkolwiek ostrożnie.
-- Witaj Rolando – przywitał się profesor Mugoloznawstwa. Kobieta starała się ukryć zaskoczenie. Nie spodziewała się ujrzeć tu swojego byłego kolegi. Nie po tym, co wydarzyło się czterdzieści lat temu. Już sam przyjazd Trevora do Hogwartu stanowił dla niej, dla Rolandy Hooch wielką dezorientacje. – Czy moglibyśmy porozmawiać? – poprosił
-- Sama nie wiem – zawahała się nauczycielka latania na miotle – Rozmawiałeś z NIĄ? – zapytała cicho, nie patrząc mężczyźnie w oczy. La Ruse spuścił oczy
-- Starałem się…. – westchnął smutno – Proszę cię, Rolando! Ona nie chce mnie wysłuchać. Ale ja nie spocznę, póki tego nie wyjaśnię. Proszę, choć ty porozmawiaj ze mną – poprosił – powiedz mi co działo się podczas mojej nieobecności, błagam. Powiem ci całą prawdę, przysięgam. Jeśli i ty opowiesz wszystko mi – powiedział smutnym tonem patrząc Rolandzie Hooch w oczy.
-- Dobrze… – powiedziała po chwili milczenia – Wejdź, Trevorze.
CDN
Trevor La Ruse, starszy, wysoki blondyn o ciemnoniebieskich oczach stał przed dużymi, dębowymi drzwiami. Zapukał kilkakrotnie. Otworzyła mu wysoka, dziarska kobieta o ciemnych oczach i nietypowej, przyciągającej wzrok ostrej urodzie.
-- Witaj Trevorze – odparła uprzejmie, aczkolwiek ostrożnie.
-- Witaj Rolando – przywitał się profesor Mugoloznawstwa. Kobieta starała się ukryć zaskoczenie. Nie spodziewała się ujrzeć tu swojego byłego kolegi. Nie po tym, co wydarzyło się czterdzieści lat temu. Już sam przyjazd Trevora do Hogwartu stanowił dla niej, dla Rolandy Hooch wielką dezorientacje. – Czy moglibyśmy porozmawiać? – poprosił
-- Sama nie wiem – zawahała się nauczycielka latania na miotle – Rozmawiałeś z NIĄ? – zapytała cicho, nie patrząc mężczyźnie w oczy. La Ruse spuścił oczy
-- Starałem się…. – westchnął smutno – Proszę cię, Rolando! Ona nie chce mnie wysłuchać. Ale ja nie spocznę, póki tego nie wyjaśnię. Proszę, choć ty porozmawiaj ze mną – poprosił – powiedz mi co działo się podczas mojej nieobecności, błagam. Powiem ci całą prawdę, przysięgam. Jeśli i ty opowiesz wszystko mi – powiedział smutnym tonem patrząc Rolandzie Hooch w oczy.
-- Dobrze… – powiedziała po chwili milczenia – Wejdź, Trevorze.
CDN