.

czwartek, 31 października 2013

Rozdział XI



 Rozdział miał być jutro, jest dziś :D Wesołej Nocy Duchów!!!
Rozdział średni, ale istotny :)
Jak można zauważyć dodałam na bloga odtwarzacz muzyki. Jest na nim tylko jedna piosenka, ale właśnie ona była moją inspiracją do napisania opowiadania. Zachęcam z całego serca do odsłuchania <3

Uprzedzam, że rozdział może zawierać sporo błędów,bo bez bety :)


Rozdział XI

Hermiona Granger słuchała w skupieniu słów profesor Jones, co chwilę notując najważniejsze, jej zdaniem, informacje na rolce pergaminu. Omawiali akurat proste zaklęcia rozbrajające, znane większości uczniów.
 A w szczególności jej i Harry’emu, w końcu nim wyruszyli na poszukiwania horkruksów musieli opanować takowe zaklęcia do obrony przed ewentualnymi zagrożeniami .
Za chwilę z teorii mieli przejść do zajęć praktycznych. Profesor Jones była świetną nauczycielką i potrafiła zaciekawić uczniów omawianymi tematami. Na jej lekcjach rywalizacja między domami była ledwie wyczuwalna. Ale rozłam wciąż był widoczny. Uczniowie ze Slytherinu i Gryffindoru nie potrafili się zgrać między sobą.
-- Dobierzcie się w pary! – zawołała profesorka stając na środku klasy i jednym zaklęciem przesunęła ławki na koniec pomieszczenia, robiąc dużo miejsca na ćwiczenia grupowe.
-- Herm! – zawołał Harry podchodząc do szatynki. – Będziesz ze mną w parze? – zapytał nieśmiało. Hermiona zagryzła nerwowo wargi. Co prawda nie uzgodniła jeszcze z Ginny, że będzie z nią w parze, ale ostatnio na każde zajęcia chodziły razem i razem siedziały. Ginny widząc dylemat przyjaciółki uśmiechnęła się szeroko i kiwnęła głową, by Herm jednak była w parze z Harrym, a sama podeszła do Neville’a. Rozumiała, że Hermiona i Harry potrzebowali spędzić trochę czasu razem, w końcu byli przyjaciółmi.
-- Jasne – uśmiechnęła się promiennie stając ramię w ramię przy Harrym. Kątem oka zauważyła, że Pansy jest w parze z Astorią, sama nie wiedziała, dlaczego zwróciła uwagę na Parkinson. Od czasu realizacji zadań przydzielonych im przez McGonagall Ślizgonka wyraźnie przycichła, a zawsze gdy mijała ją z Harrym, to, o dziwo, dziewczyna powstrzymywała się przed jakimikolwiek kąśliwymi uwagami pod adresem Wybrańca. Hermiona, mająca po ciotce Rosalie skłonności psychologiczne i analityczne uważała, że Pansy stała się jedną z tych osób, które po wojnie postanowiły zmienić swe radykalne poglądy, jednak nie zmieniając przy tym swojego charakteru. Szkoda tylko, że do tych osób nie należał pewien wysoki i tleniono włosy osobnik…
-- Dobrze, skoro już jesteście w parach, to ustawcie się w kolejkę. Będziemy ćwiczyć zaklęcia rozbrajające i obronne. – powiedziała z uśmiechem stając przed ustawiającymi się gęsiego uczniami.- Jako pierwszych zapraszam pannę Granger i pana Pottera! – Harry był najlepszym uczniem z OPCM, a Hermiona również bardzo dobrze sobie radziła. Często prezentowali klasie pozorowane walki z użyciem omawianych zaklęć. Gdy dwójka Gryfonów ustawiła się odpowiednio, profesor zakomunikowała – Tylko pamiętajcie, rzucacie tylko niegroźne zaklęcia, ewentualnie klątwy, które da się łatwo odbić i które w razie wypadku nie wyrządzą trwałych ran. – Hermiona i Harry kiwnęli potakująco głowami, żadne z nich nie miało zamiaru przypadkiem zranić przyjaciela – Zrozumiano? A więc, trzy-cztery! Zaczynajcie! – zawołała odchodząc na bezpieczną odległość od „walczących”
-- Gotowa? – szepnął szybko Harry. Hermiona kiwnęła głową i zaczęła ich pokaz.
-- Immobilus! – zawołał pewnym głosem, wykonując odpowiedni ruch różdżką. Zaklęcie spowolniła znacznie ruchy Harry’ego, który nie zdążywszy rzucić przeciw zaklęcia poruszał się w zwolnionym tempie. Uniosła lekko kącik ust, zadowolona z efektu pomysłowego zaklęcia. Z pewnością Potter nie spodziewał się, że Hermiona od razu wyskoczy  z zaklęciem  spowolniającym ruchy. Usłyszała chwilę potem, jak Draco Malfoy prycha pogardliwie i coś szepcze do Gregory’ego Goyla. Postanowiła jednak to zignorować. Już dawno zrozumiała, że cokolwiek by zrobiła, to i tak spotka się z jego dezaprobatą i kpinami. Najlepszym wyjściem była więc ignorancja, a czasem nawet odgryzanie się Śligonowi.
-- Drętwota! – zawołał Harry, gdy wreszcie udało mu się odwrócić działanie zaklęcia spowolniającego. Hermiona jednak odbiła zaklęcie, czym zasłużyła w pełni na oklaski Gryfonów. Ku zaskoczeniu okularnika i zebranych na Sali Hermiona zamiast w swojego przeciwnika, wycelowała w siebie różdżką i zawołała z mocą
-- Geminio! – po ułamku sekundy naprzeciwko Harry’ego stało 5 identycznych Hermionek. Brunet spojrzał zdezorientowany w stronę, gdzie wcześniej stała tylko jedna, tak dobrze mu znana Hermiona, brązowowłosa, raczej niska dziewczyna o kręcących, brązowych włosach i wesołych, ciepłych brązowych oczach. Teraz stała tam piątka identycznych dziewczyn, mierzących w niego różdżkami. Żaden gest nie zdradzał mu, która z tych dziewczyn jest prawdziwa.
-- Bardzo dobry ruch, panno Granger! – zawołała z uznaniem profesor Aprillynne. – Taki ruch w walce pozwoliłby wam zyskać trochę czasu i zdezorientował by przeciwnika… - Hermiona uśmiechnęła się lekko w stronę nauczycielki i podziękowała krótko z pochwałę, czego nie zrobiły jej inne sobowtóry, co pozwoliło Harry’emu rozpoznać prawdziwą Hermionę. W końcu nie od dziś ją znał. Gdy jakiś nauczyciel by jej pogratulował, to dziewczyna nie była by sobą. Uśmiechnął się do siebie pod nosem, celując w Hermionę różdżką.
Tymczasem Malfoy, głosem pełnym kpiny i niedowierzania zawołał
-- Nie, no Granger! Czy ty zawsze musisz wszystko skiepiścić? – pokręcił głową, ale Hermiona nie miała czasu by zareagować, bowiem Harry właśnie wypowiedział kolejne zaklęcie
-- Tarantallegra! – Gryfonka w ostatniej chwili odbiła urok. Gdyby jej się to nie udało, jej nogi zaczęłyby dziki, nieokiełznany taniec.
-- Rictusempra! – zawołała w odwecie panna Granger. Rictusempra było to zaklęcie zniewalających (dosłownie!) łaskotek. W szkole nie poświęcali zbyt wiele czasu na to zaklęcie. Zapamiętała je z pojedynku Harry’ego i Malfoya w drugiej klasie. Malfoy również zauważył to. W końcu… to właśnie on prawie sześć lat temu wypowiedział to zaklęcie.
-- Serpensortia!!! – krzyknął Harry. Natychmiast przed Hermioną pojawił się duży, ciemnozielony wąż, unoszący się z zamiarem ataku. Wszyscy zamarli, wyłączając Hermionę. Bez zastanowienia zawołała
--Vipere Evanesca! – wąż szybko zniknął. Klasa wciąż wstrzymywała oddech, ale sama Hermiona nie czuła ani cienia strachu w stosunku do węży, po pierwsze jej rodzice hodowali wielkiego boa w terrarium, a po drugie węże kojarzyły jej się jednoznacznie ze Ślizgonami, a co z tym idzie, po prostu za nimi nie przepadała, choć było to zbyt łagodne określenie. Uśmiechnęła się tryumfująco. Z pewnością ona i Harry byli wartymi siebie przeciwnikami. Tym razem ona rzuciła w Harry’ego niegroźne zaklęcie. Nie zauważyła jednak, by brunet je odbił, bo usłyszała jak ktoś z jej „widowni”, któryś ze Ślizgonów głośno klnie i z głośnym trzaskiem upada na Ginny, która głośno krzyknęła. Słysząc okrzyk przyjaciółki, Hermiona nie mogła nie zareagować. Szybko odwróciła się, starając się odszukać wzrokiem Ginny. Pierwsze co jej się rzuciło w oczy to Ruda siedząca na podłodze, przy przełamanej na pół drewnianej ławie, nad nią stała przerażona Dianne Yaxley, a pędził ku nim Blaise, klnąc średnio co dwa kroki. Kątem oka zauważyła, że noga Ginny była wykręcona pod jakimś dziwnym kątem, a do Ginny przepychają się bliźniacy, z wyrazem przerażenia na twarzy. To przelało już i tak prawie pełną czarę. Bo skoro nawet Fred i George mieli przerażone i wystraszone miny, to musiało się coś sta… - zaczęła gorączkowo myśleć. Jak przez mgłę zaczęły do niej docierać przerażone krzyki uczniów i ostrzegawczy głos profesorki. Nim zrozumiała, o co chodzi i obróciła się ponownie w stronę Harry’ego poczuła piekący ból na twarzy i poleciała kilka metrów do tyłu. Uczniowie krzyknęli. Garstka stała przy Ginny, która to razem z Dianne zostały popchnięte przez Gregory’ego Goyla i się przewróciły. Cóż u Dianne ucierpiała tylko duma, a u Wiewiórki… Było nieco gorzej…
Tymczasem Hermiona, dostała niezbyt groźnym, ale niewątpliwie skutecznym zaklęciem Vulneretis, zadającym krwawe rany w miejsce gdzie uderzą. To znaczy, zaklęcie nie tylko, co zadawało rany, ale powodowało krwotok i szok u osób, które miały nieszczęście zostać nim ugodzone.
Na Sali rozległ się głośny krzyk spanikowanych dziewczyn, a nawet chłopaków. Blaise, podtrzymujący lekko Wiewiórkę spojrzał oniemiały w miejsce, gdzie upadła Hermiona. Chwilę potem otoczyła ją gromada przerażonych osób, łącznie z Harrym. Profesorka starała się czarami zatamować krwotok, ale zaklęcie Vulneretis miało to do siebie, że zwykłymi zaklęciami nie dało się go zahamować. A krwotok nie tracił mocy.
-- Niech któryś z chłopców zaniesie pannę Granger i pannę Weasley do Skrzydła Szpitalnego! – zawołała podniesionym głosem. Rozejrzała się po Sali – Panie Thomas, niech pan weźmie pannę Weasley, a pan, panie Zabini pomoże pan pannie Granger – zakomenderowała. Dean podbiegł do Ginny i praktycznie wyrwał ją z ramion Blaisa. Zabini tak łatwo by jej nie puścił, ale wiedział, że gdyby zaczął się szarpać z Thomasem, zadałby jej ból, a jej noga nie wyglądała za dobrze. Spojrzał więc tylko na Deana z jawną wrogością podnosząc delikatnie Ginevrę i układając na wyciągniętych ramionach Gryfona. Dean był całkiem w porządku. Ale nie w stosunku do Ślizgonów. Po zakończonej wojnie tylko uprzedził się w przekonaniu, że Ślizgoni to najzwyklejsze padalce…
Blaise nie tracił jednak czasu na bezcelowe przekleństwa pod adresem Deana. Wiedział, że Hermiona go bardziej potrzebuje. Widok krwi spowodował u niej wstrząs i była nieprzytomna.
Podbiegł do leżącej Hermiony, której próbowano zatamować krwotok mugolskimi sposobami, jednak czarodziejom szło to bardzo nieudolnie, nie byli przygotowani do udzielania pierwszej pomocy w ten sposób.
Hermiona była bardzo blada, a pod oczami miała fioletowe sińce. Jej wargi były lekko rozchylone, a rzęsy rzucały długie cienie na wysokie, urocze kości policzkowe. Tak, gdyby nie obfita ilość krwi tryskająca z jej nosa, Hermiona wyglądała by uroczo i niewinnie. Ale teraz, mimo, że nie była w ciężkim stanie wyglądała na wyczerpaną.
Harry był równie blady jak Hermiona i skakał spanikowany wokół rannej z przerażonym wyrazem twarzy, prawie rwąc sobie w zdenerwowaniu włosy z głowy.
-- Na Godryka! – wołał patrząc przerażony na leżącą Hermionę – Ja nie chciałem! Nie miałem pojęcia, że ona nie odbije tego zaklęcia! Trzeba jej pomóc! Natychmiast! Szybciej, Zabini! – wyrzucał z siebie, z prędkością szybkoskoczka. – A może ja ją zaniosę!?  - panikował. Malfoy prychnął wrogo
-- Dość już zrobiłeś, Potter – sarknął, ale bez cienia weselszego tonu. – Nie sądziłem, że to właśnie ty ją miotniesz takim zaklęciem! – zakpił grobowym tonem, chcąc jeszcze bardziej dobić Harry’ego.
-- Wiesz dobrze, Malfoy, że nie zrobiłem tego celowo! – syknął Harry gotując się prawie ze złości. Gdyby nie troska o życie koleżanki, nużby się policzył z Malfoyem… A w każdym razie tak sobie wmawiał.
-- Ta. – skomentował Malfoy, spoglądając niechętnie na Harry’ego. Gdy zobaczył, że Blaise dopiero podchodzi do wciąż krwawiącej Granger sarknął
-- Wolniej się, Diable już nie da? – skomentował zimno. Zaraz jednak dodał afektowanym tonem – Szlamcia cię potrzebuje! – co Harry’ego rozjuszyło doszczętnie. Blaise nie skomentował docinka przyjaciela. Cóż, Malfoy po prostu potrafił być w niektórych momentach irytujący i drażliwy. Wtedy należało go po prostu ignorować.
Zabini uklęknął przy dziewczynie i niepewnie podniósł ją z ziemi.
-- Pani profesor, ja naprawdę sądzę, że zanim Blaise zaniesie Granger do Skrzydła, to ona się wykrwawi na śmierć. – wołał, kręcąc głową z nieodłącznym wyrazem arogancji na twarzy.
-- Panie Malfoy, po co te komentarze? – cierpliwość młodej nauczycielki właśnie chyba się skończyła.
-- No skoro pani chce, żeby ta dziewczyna się wykrwawiła to niech pani nie reaguje. Może za jakiś rok Zabini ją dostawi do tego Skrzydła. Mi osobiście jej nie szkoda. No bo szlam, to jednak szlam, ale uznałem, że skoro pani jest nauczycielką, a ten wypadek, który nawiasem mówiąc wyniknął z inicjatywy naszego kochanego Wybrańca, ale pani… - zaczął blondyn przemądrzałym i lekceważącym tonem. Kasztanowłosa nauczycielka złapała się za głowę. Słowotok Malfoya był naprawdę irytujący. A jego cyniczny ton jeszcze bardziej.
-- Malfoy! Zamilcz! – podniosła głos.
-- Ale dlaczego pani krzyczy? – zdziwił się blondyn, marszcząc arystokratycznym gestem jasne brwi.
-- Minus 5 punktów dla Slytherinu, panie Malfoy! – rzuciła ostrzegawczym tonem – A teraz, panie Malfoy, niech pan kontynuuje zaklęcia obronne w parze z panem Potterem! – powiedział lekko. Harry i Draco spojrzeli po sobie z niechętnymi minami.
-- No, Potter, zobaczymy na co cię stać w walce z równym przeciwnikiem… - uśmiechnął się bezczelnie Ślizgon.
-- Z równym, Malfoy? – zakpił Harry sięgając po różdżkę. Malfoy obrażony wydął pogardliwie wargi.
-- Tak, a co, wątpisz Potter? Chociaż, jakby się tak zastanowić, to ja chyba jestem od ciebie lepszy…
-- Chciałbyś, Malfoy! – warknął groźnie Wybraniec, mrużąc złowrogo jadeitowe oczy.
-- Dość tego chłopcy! – ostrzegła poważnym tonem profesor Jones. –Koniec tych rozmów! Zaczynajcie! – zawołała.
-- Duro! – krzyknął Ślizgon, zamierzając od razu przejść do poważniejszych zaklęć, a nie patyczkować się z jakimś nieznaczącymi.
-- Protego! – Harry odbił zaklęcie – Rictumsempra! – odpłacił Malfoyowi, ale blondyn bez najmniejszego trudu odbił dziecinnie proste zaklęcie
-- Reducio! – krzyknął. Tego zaklęcia Harry nie zdążył odbić, chwilę potem stał tam, a połowę mniejszy. Takiej zniewagi nie zamierzał Malfoyowi darować, a Malfoy nie zamierzał odpuścić Potterowi i miał zamiar zmiażdżyć go, czyli dać mu to, na co jego zdaniem Wybraniec zasłużył…

Myśli Harry’ego wciąż zaprzątała Hermiona, nie potrafił się skupić na niczym innym. Obwiniał się, za stan Hermiony i martwił się, jak się teraz czuje, czy wszystko z nią w porządku. Jego myśli krążyły wyłącznie wokół brązowowłosej, a nie wokół walki z Malfoyem, przez co raz po raz dostawał „lanie” od Malfoya. Blondyn walczył zaciekle, Harry musiał stwierdzić z uznanie, że po wojnie Draco poprawił swe umiejętności i był nieustępliwy. Harry co rusz, myślami wędrował gdzie indziej i ewidentnie przegrywał ze Ślizgonem…

Tymczasem Blaise, z Hermioną na rękach był już w Skrzydle Szpitalnym. Pani Pomfrey właśnie skończyła opatrywać nogę Ginny, podała jej specjalny eliksir, dzięki któremu kość miała zrosnąć się w ciągu kilku godzin. Ginny leżała więc tylko na szpitalnym łóżku, przyglądając się z troską leżącej obok przyjaciółce i ignorując irytującą paplaninę Deana, któremu zresztą z nienawiścią przyglądał się nie kto inny, jak Blaise Zabini.
Teraz pielęgniarka zajmowała się Hermioną. Gryfonka leżała nieruchomo na łóżku, a nachylała się nad nią zatroskana pielęgniarka.
-- Nic jej nie będzie? – zapytała się łamiącym głosem.
-- Oczywiście, że nie. To nie było groźne zaklęcie, po prostu panna Granger miała pecha, że trafiło ją prosto w nos. A widok krwi sprawił, że doznała wstrząsu. – wyjaśniła pielęgniarka przemywając ranę Hermiony specjalnym eliksirem, po którym twarz dziewczyny przestała krwawić. Kilka minut później, które dla Rudej i Blaisa były wiecznością, Hermiona zamrugała kilka razy, usiłując skupić wzrok i rozejrzała się powoli po Sali.
-- Auć – jęknęła, odruchowo łapiąc za opatrunek na nosie i nad ustami . Zmarszczyła brwi. Spojrzała na Ginny i jej obandażowaną nogę. – Nic ci nie jest, Gin? – słysząc to Ruda się roześmiała, wznosząc oczy ku niebu
-- Herm! Moje złamanie wyleczy się w ciągu kilku godzin, ty za to oberwałaś zaklęciem krwawych ran, będzie ci się przez jeszcze co najmniej dzień kręciło w głowie i rana może nawet czasem krwawić, a pytasz się właśnie mnie, czy wszystko w porządku! – zaśmiała się Weasleyówna.
-- Ale ze mną jest wszystko dobrze! – uparła się panna Granger – Po prostu zagapiłam się i nie zdążyłam w porę odbić zaklęcia. Wielkie mi co. To normalka. – bagatelizowała ostrzeżenia rudej przyjaciółki machnięciem dłoni, próbując się podnieść. Gdy już pół leżała, pół siedziała poczuła zawroty głowy i niespodziewanie zobaczyła ciemne plamy przed oczami. Z głuchym jękiem z powrotem opadła na miękkie poduszki. Pani Pomfrey natychmiast doskoczyła do niej, złorzecząc pod nosem
-- A powiadają, że to taka poważna, rozumna i rezolutna dziewczyna! – pokręciła głową – Dziecko drogie! To, że zaklęcie było lekkie i nic nie zagraża twojemu zdrowiu, to nie znaczy, że możesz od razu wstawać! I to tak gwałtownie! – gderała poprawiając cicho protestującej szatynce poduszki. Hermiona nigdy nie lubiła się ze sobą gdybać. Ma 40 stopni gorączki? E tam, może być gorzej, a lekcje same się nie odrobią. Kicha, kaszle i smarka? To co, w końcu to tylko przeziębienie. Bez przeszkód może iść na lekcje. Z obecności na zajęciach zrezygnowała dopiero wtedy, gdy w drugiej klasie przez pomyłkę wypiła eliksir Wielosokowy z włosem kota, a cóż… Skutki tego były opłakane…
-- Ale proszę pani! – powiedziała prawie jęcząc Gryfonka – Mam na jutro napisać esej na Transmutację! – zaprotestowała – A nie mam nawet tu moich podręczników i pióra!
-- No to napiszę usprawiedliwienie do profesor Bielikow! Zostaniesz usprawiedliwiona .– nie ustępowała pielęgniarka
-- Ale ja nie mogę sobie narobić zaległości! – protestowała, wiercąc się bez przerwy Hermiona.
Wtem do pokoju wpadł Harry. Widocznie lekcja się skończyła.
-- Herm! – zawołał zziajany. Widać było gołym okiem, że biegł pędem do Skrzydła Szpitalnego na złamanie karku – Wybacz Hermiono! Ja naprawdę nie chciałem! Nie widziałem, że nie byłaś przygotowana! – tłumaczył podchodząc do łóżka przyjaciółki.
-- Nic się nie stało. – uśmiechnęła się uspokajająco Hermiona – Naprawdę. To moja wina. Nie powinnam dać się rozproszyć.
-- A ja powinien się upewnić, czy jesteś w stanie walczyć… - uśmiechnął się lekko, a jego jadeitowe oczy błyszczały wesoło.
-- Ale słodzisz, Potter! – wszyscy poderwali głowy na dźwięk kpiącego tonu. W drzwiach stała oparta o framugę, niziutka Ślizgonka – Pansy Parkinson. Hermiona zmarszczyła brwi. Oprócz niej i Ginny w Skrzydle nie było żadnego pacjenta. Czy to możliwe, aby Pansy przyszła do niej lub to Gin?
-- Co tu robisz, Parkinson? – zapytał Potter. A wszyscy zauważyli ze zdziwieniem, że powiedział to w miarę cierpliwym i całkiem neutralnym tonem. Bo zawsze, gdy „rozmawiał” z brunetką ze Slytherinu zwracał się do niej niecierpliwym i wrogim tonem.
-- Przyszłam zobaczyć, co zrobiłeś tej biednej Granger… - powiedziała beztrosko, podchodząc powoli do łóżka Hermiony. – I przy okazji zobaczyć, czy Weasley się nic nie stało. – Harry spurpurowiał z oburzenia, gdy Pansy powiedziała ‘co on zrobił, tej biednej Granger’ , natomiast Hermiona spojrzała na Ślizgonkę, jak na wariatkę.
-- Eee, Pansy, dobrze się czujesz? – zapytała delikatnie. Słysząc co Blaise, siedzący na łóżku Ginny parsknął śmiechem
-- Dobrze? Ta jędza chyba nigdy nie czuje się dobrze! – zaśmiał się żartobliwie, za co oberwał mocnego kuksańca od przyjaciółki ze Slytherinu.
-- A właśnie. – zaczęła Pansy – Granger, wiem, że zależy ci na tym, by nadrobić lekcje, bo, nie oszukujmy, się dzisiaj to raczej już stąd nie wyjdziesz. Tak samo Weasley. Więc, ponieważ jestem dobrą, wielkoduszną istotą – tu Harry i Blaise parskają zgodnym śmiechem i spadają z łóżek. – sprawię, że je nadrobisz. Chociaż uważam, że to głupota, skoro możesz ich nie odrabiać. Ale wracając do tematu; Potter ma parę lekcji innych niż ty, bo wybrał na początku roku inne, tak samo bliźniacy Weasleyowie…
-- A Seamus…? – zaczęła Hermiona, ale Pansy ją zignorowała
-- Ja sama nie mam wszystkich lekcji z tobą, ale ponieważ jestem charyzmatyczna, doskonale zorganizowana i mam, nie oszukujmy się, jakieś tam zdolności przywódcze – Harry i Blaise tarzają się już ze śmiechu po podłodze – więc zorganizuje ci wszystkie notatki… - zakończyła wciąż ignorując chichoty Pottera i Zabiniego.
-- Eeee – zawahała się Hermiona, ale ponieważ była z natury osobą przyjaźnie nastawioną i miłą zaraz się zreflektowała – Jasne, byłabym ci bardzo wdzięczna… ee Parkinson.
-- No, ja w sumie też. Teraz jeszcze z parę godzin co najmniej tu posiedzę, to sobie przynajmniej z naszym gryfońskim geniuszkiem lekcje odrobię – Wiewióra wyszczerzyła się do Granger.
-- No to super! – ucieszyła się szczerze Pansy – Po lekcjach ktoś ci dostarczy, jeśli eee…. Ja jakimś dziwnym, pechowym trafem bym nie mogła…  - powiedziała szybko, odwracając się w stronę drzwi. Wychodząc, spojrzała szybko na Diabła i ledwo zauważalnie mrugnęła mu. Ich misterny plan czas zacząć…

                                               ***
-- Twoja kolej, Herm – powiedziała Ginny. Hermiona zdawała się być trochę roztargnięta, dlatego, już po raz trzeci Ginny wygrywała z nią w popularną wśród mugoli grę „Cygan”. Jak sama nazwa wskazuje, w grze chodziło o to by kantować. Na początku kładło się na środku dwójkę kier, a potem dawało się inne karty, raz Ginny, raz Hermiona, raz Harry, raz Dean, raz Seamus, raz Fred i raz George. Każda kolejna musiała być większa lub równa poprzedniej. A i karty, które się dawało, kładło się tak, aby nie było widać, czy jest to na przykład trójka, czy może ktoś skantował i dał dwójkę. A i przeciwnik mógł sprawdzić, czy ktoś dał daną kartę, mówiąc sprawdzam i sprawdzając kartę, którą ostatnio ktoś dał. Jeśli ktoś nie dał karty, którą powiedział, a ktoś go sprawdził, to ten, który kantował zbierał wszystkie, które były rzucone. A jeśli ktoś sprawdził i okazało się, że faktycznie, dana osoba dała kartę, którą powiedziała, to osoba która sprawdziła zbierała wszystkie karty. Normalnie z Hermioną w tej grze nie sposób było wygrać. „Szachraiła” najlepiej ze wszystkich, tak że naprawdę trudno było się połapać, kiedy kantuje, a kiedy mówi prawdę. Choć w gruncie rzeczy brązowowłosa rzadko kantowała. Grała tak, aby nie musieć kłamać.
-- Ahh, wybacz Gin… - Hermiona otrząsnęła się z rozmyślań – Co było?
-- Dycha. – odparli wszyscy równocześnie. Partyjkę rozgrywali na stoliku, postawionym między łóżkiem jej, a łóżkiem Ginny.
-- No to Jopek – powiedzie działa pewnie i rzuciła kartę na stół. Fred Weasley, siedzący obok niej, szybko przybił :
-- Jopek! – zawołał i przybił piątkę Hermionie. Na Sali zawrzało
-- Ej! Ja też mam Jopka! – zawołała oburzona Ginny
-- A ja nawet dwa! – dołączył Harry. Hermiona nie wytrzymała i zaczęła się głośno śmiać. Wszyscy zgodnie krzyknęli, o parę decybeli za głośno
-- HERMI, FRED! – słysząc podniesione głosy w pomieszczeniu, do Sali wpadła surowo wyglądająca pani Pomfrey.
-- Co ja mówiłam, gdy tu przyleźliście całą zgrają? Mieliście być cicho! Koniec odwiedzin, skoro nie potraficie nawet tego uszanować! Zero szacunku dla chorych!– krzyknęła, wyganiając Gryfonów. Wszyscy, oczywiście z wyjątkiem Ginny i Hermiony, posłusznie zerwali się z miejsce i, wciąż chichocząc, prawie pobiegli do drzwi. – Ta dzisiejsza młodzież… - gderała cicho pod nosem, kręcąc z dezaprobatą głową. Gdy skończyła segregować fiolki odwróciła się do dziewczyn i powiedziała dziarsko – No, panno Weasley! Czas zdjąć gips! – i nie czekając na odpowiedź Weasleyówny wyczarowała do jej łóżka cztery kółka i jednym sprawnym ruchem ręki popchnęła łóżko z przerażoną Ginevrą prosto do pokoju opatrywań.
Hermiona poprawiła opatrunek na twarz i ułożywszy się wygodnie w szpitalnym łóżku zamknęła oczy, rozkoszując się samotnością i ciszą.
Jej błogość i odprężenie nie trwało jednak długo, bowiem już po pięciu minutach usłyszała głośny trzask otwieranych drzwi i ich trzaśnięcie. Otworzyła oczy i ujrzała… o zgrozo, Draco Malfoya, idącego z naręczem książek pod pachą w stronę jej łóżka z pochmurną, wyniosłą miną. Mimowolnie otworzyła usta ze zdziwienia… Malfoy zatrzymał się centralnie przed jej łóżkiem i uśmiechnął się wrednie, widząc jej zdumioną minę.
-- Tylko nie ośliń się, Granger… - zakpił. Hermiona spiorunowała go wzrokiem, ale bez słowa zamknęła usta i tylko przyglądała się Ślizgonowi ze zmarszczonymi brwiami
-- Mogę wiedzieć, co tu robisz Malfoy? – zapytała po kilku minutach krępującego milczenia. Chłopak w odpowiedzi rzucił jej kilka książek i parę rolek pergaminu
-- Jak to co? Przyniosłem ci lekcje. I nie miej takiej zaskoczonej miny, to Parkinson mnie zmusiła. Z własnej woli bym tu nie przyszedł, ale niestety, wisiałem przysługę naszemu drogiemu Mopsowi. Chociaż w sumie, mógłbym tu przyjść, ale tylko po to, żeby się z ciebie ponabijać… - uśmiechnął się szyderczo. – Swoją drogą, Granger, Potter nieźle cię urządził. Choć tak wyglądasz lepiej niż zazwyczaj. – dogryzał jej
-- Wal się Malfoy! – odburknęła zagłębiając się głębiej w miękkich poduszkach z urażoną miną – Za to ty zawsze wyglądasz jak ulizana fretka! – odpyskowała z krzywym uśmiechem. Draco uniósł jedną brew
-- Pyskata się zrobiłaś, Szlamciu. Ale nie radziłbym ci się tak do mnie odzywać, bo chyba chcesz te lekcje odrobić, no nie? – zakpił z cwanym wyrazem twarzy, zabierając z powrotem z jej łóżka książki
-- Ej! – zaprotestowała Gryfonka – Oddawaj!
-- No nie wiem… - powiedział przesłodzonym głosem Malfoy – Jak się będziesz dobrze zachowywać to może…
-- Nie zgrywaj się Malfoy! Tylko oddawaj! – warknęła groźnie, usiłując na siedząco dosięgnąć do trzymanych przez Malfoya podręczników. Widząc jej wysiłki pokręcił głową i śmiejąc się, uniósł je jeszcze wyżej. Hermiona nie podając się chwiejnie stanęła na łóżku i próbowała doskoczyć do trzymanych nad głową Ślizgona książek. W wyniku, tego uporczywego skakania i próbowania dosięgnięcia do podręczników różnymi sposobami opatrunek zsunął się powoli z twarzy Hermiony. Szatynka odruchowo spojrzała w dół. Opatrunek nie był biały, lecz czerwony od jej krwi. A urok wciąż działał. Bo ledwo opatrunek dotknął pościeli jej rana na powrót zaczęła krwawić.
Najpierw poczuła słony smak krwi na wargach, gdy przyłożyła do nosa rękę, po kilku sekundach była upstrzona szkarłatnymi plamkami.
-- Pani Pomfrey! – zawołała przez nos spanikowana. Rozejrzała się po Skrzydle. Nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie szukać bandaży, czy choćby chusteczek. – Proszę pani! – zawołała jeszcze raz, ale odpowiedziała jej głucha cisza. Przerażona spojrzała na oniemiałego Malfoya. Zamarł z rękami w górze i patrzył na nią szeroko wytrzeszczonymi oczami. Gdy krew Hermiony zaczęła kapać na pościel otrząsnął się i w mgnieniu oka dobiegł do stojącego w kącie pokoju kredensu i zaczął pośpiesznie przeszukiwać jego szuflady w poszukiwaniu bandaży lub po prostu czegoś, czym mógłby zatamować krwotok Gryfonki. Tymczasem Hermiona podniosła stary opatrunek i przycisnęła go do nosa. W końcu, gdy Malfoy najpewniej doszczętnie rozwalił misternie poukładane w kredensie lekarstwa i opatrunki i bandaże, w końcu odnalazł wacik i bandaż. Po chwili natrafił również na znajomo wyglądający eliksir tamujący krwotoki. Chwilę później stał na powrót przy Grangerównie i polawszy wacik eliksirem przycisnął go do nosa dziewczyny i przymocował go odpowiednio, aby się nie zsuwał.
-- D- Dobrze się spisałeś, Malfoy – wyjąkała Hermiona, ze zdziwieniem przyjmując fakt, że Malfoy opatrywał jej ranę bardzo profesjonalnie. Słysząc jej niepewny ton i fakt, że celowo ominęła podziękowanie pokręcił ze śmiechem głową
-- Dlaczego ja byłem pewien, że mi nie podziękujesz? – zakpił wycierając dłonie o ręcznik, mamrocząc pod nosem, że jest cały w szlamie. Hermiona puściła jednak tę uwagę mimo uszu.
-- Powiedzmy, że jestem ci wdzięczna Malfoy – powiedziała niechętnie, sięgając po różdżkę i usuwając z pościeli plamy krwi. Widząc to Draco wciągnął pogardliwie powietrze.
-- Ta, Granger. Dopiero co przeżyłaś krwotok, a minutę po nim już sprzątasz. I masz tu te książki – rzucił arogancko kładąc byle jak stos podręczników i pergaminów – I żeby było jasne, masz u mnie dług! – zastrzegł poważnym tonem – Nie myśli sobie, że tak bez powodu upaćkałem się szlamem! Blee– zawołał na odchodnym i nie zaczekawszy na odpowiedź dziewczyny wyszedł nonszalanckim krokiem ze Skrzydła.
                                               ***
Trevor La Ruse, starszy, wysoki blondyn o ciemnoniebieskich oczach stał przed dużymi, dębowymi drzwiami. Zapukał kilkakrotnie. Otworzyła mu wysoka, dziarska kobieta o ciemnych oczach i nietypowej, przyciągającej wzrok ostrej urodzie.
-- Witaj Trevorze – odparła uprzejmie, aczkolwiek ostrożnie.
-- Witaj Rolando – przywitał się profesor Mugoloznawstwa. Kobieta starała się ukryć zaskoczenie. Nie spodziewała się ujrzeć tu swojego byłego kolegi. Nie po tym, co wydarzyło się czterdzieści lat temu. Już sam przyjazd Trevora do Hogwartu stanowił dla niej, dla Rolandy Hooch wielką dezorientacje. – Czy moglibyśmy porozmawiać? – poprosił
-- Sama nie wiem – zawahała się nauczycielka latania na miotle – Rozmawiałeś z NIĄ? – zapytała cicho, nie patrząc mężczyźnie w oczy. La Ruse spuścił oczy
-- Starałem się…. – westchnął smutno – Proszę cię, Rolando! Ona nie chce mnie wysłuchać. Ale ja nie spocznę, póki tego nie wyjaśnię. Proszę, choć ty porozmawiaj ze mną – poprosił – powiedz mi co działo się podczas mojej nieobecności, błagam. Powiem ci całą prawdę, przysięgam. Jeśli i ty opowiesz wszystko mi – powiedział smutnym tonem patrząc Rolandzie Hooch w oczy.
-- Dobrze… – powiedziała po chwili milczenia – Wejdź, Trevorze.

CDN

środa, 9 października 2013

Rozdział X


Hej!!! Witam i przedstawiam już kolejny rozdział :D jeśli wszystko pójdzie dobrze to dopiero 1/6 całego opowiadania. Uprzedzam z góry, rozdział jest bez bety!


Rozdział X



  Te kilka dni, które pozostały Hermionie do piątku, zleciały jej bardzo szybko. Wydaje się, że aż za szybko. Wrzesień był nad wyraz piękny w tym roku i aż dodawał jej zapału do nauki, choć Hermionie tego to akurat chyba nigdy nie brakowało.
                 Oczywiście już zebrała dużo dobrych ocen i pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru. Dodatkową motywacją do nauki był wyjazd do Grecji dla najlepszych uczniów. Nie zniosłaby, gdyby nie zakalikowała się tam, a przyjęliby takiego Malfoya na przykład!
                 Było słoneczne popołudnie, ale uczniowie spędzali je w szkole, bowiem na dworze, mimo słońca padał deszcz. Jednak temperatura wciąż była wysoko i nic nie zapowiadało, by w najbliższym czasie nastąpiło jakiekolwiek ochłodzenie.
                 Hermiona siedziała na parapecie okna swojego, Ginny, Lavender, Parvati i Thalii dormitorium. Oprócz niej, w pokoju nie było nikogo, dlatego wreszcie miała szansę rozkoszować się samotnością i ciszą, przerywaną tylko kapaniem kropli deszczu, spływających po szybie. Dziewczyna siedziała zamyślona, co jakiś czas spoglądając na zegarek. Nie chciała się spóźnić, w końcu była w grupie z Malfoyem i Zabinim, a ktoś musiał tam być odpowiedzialnym człowiekiem. A cóż, Malfoy i Blaise nie kwalifikowali się do grupy osób poważnych, czy też odpowiedzialnych…
 
                McGonagall zwołała zebranie samorządu prefektów o godzinie 17:00, wtedy wszystkie lekcje były skończone, pod Wielką Salą.
               Powoli dochodziła godzina 17:00.  Hermiona drgnęła i spojrzała na zegarek. Wskazywał godzinę 16:50. Szybko zeskoczyła z okna i na ciemną koszulką narzuciła czarny sweterek. Włosy kilkoma sprawnymi ruchami zebrała w warkoczyka i uznawszy, że prezentuje się luźno, ale schludnie ruszyła do drzwi. W pokoju wspólnym zastała Ginny rozmawiającą wesoło z Deanem. Uwadze panny Granger nie umknął fakt, że ostatnio Dean zaczął częściej zwracać uwagę na młodą Ginevrę. I mimo, że z całego serca życzyła Ginny szczęścia z jakimś bombowym chłopakiem, to jednak skrycie marzyła, by to nie do Deana należało serce Rudej, lecz do… No w każdym razie do kogoś innego. Do kogoś, kto byłby pokrewną duszą Gin, kogoś kto patrzył na nią jak na ósmy cud świata. Do tego, który byłby gotów na wszystko, byleby wywołać uśmiech na jej twarzy.
     -- Herm, poczekaj na mnie! – z romantycznych rozmyślań wyrwał kasztanowłosą Gryfonkę wesoły głos Ginny. – Pójdziemy razem pod Salę. – powiedziała zrównując swój krok z krokiem Hermiony.
     -- Co ty ostatnio tak dużo czasu z Deanem spędzasz? – Hermiona nie mogąc poskromić swej ciekawości. – Myślałam, że dwa lata temu to ostatecznie ze sobą zerwaliście?
     -- Bo tak było. Tylko wiesz, jak Ron nie wrócił do Hogwartu, to Harry zakumplował się z Seamusem i Deanem. A Dean powiedział mi, że zależy mu na tym byśmy odnowili naszą przyjaźń i żebyśmy spróbowali jeszcze raz… - szepnęła Ginny. Widać było, że toczy jakąś wewnętrzną walkę.
     -- I co mu odpowiedziałaś? – dociekała delikatnie Hermiona.
     -- No… Powiedziałam, że możemy spróbować znowu się przyjaźnić. I, że nie jestem jeszcze gotowa na nowy związek. – powiedziała spuszczając oczy. Ginny obarczona była małym pechem co do wyboru facetów. Przynajmniej jak dotąd. Jej związek z Deanem był niewypałem, a z Harrym to jedna wielka pomyłka. A te późniejsze… szkoda gadać. A ostatni, ten z Timothym… niewypał, przez duże „N”.
     -- Dean nie wydaje się być dla ciebie… - powiedziała prosto z mostu Hermiona. Dziewczyny znalazły się już w korytarzu głównym, prowadzącym prosto do Wielkiej Sali.
     -- Wiem. – przyznała lekko Ruda – Doskonale pamiętam te wszystkie kłótnie o błahostki , gdy jeszcze byliśmy razem. Więc nie martw się, Herm, tak łatwo to ja do niego nie wrócę. – roześmiała się Ginny.
               Gdy dotarły pod Wielką Salę prawie wszyscy prefekci już tam byli.
     -- Przepraszam pani profesor, nie wiedziałyśmy, że już większość będzie tu zebrana – powiedziała automatycznie Hermiona stając razem z Ginny obok wyraźnie zniecierpliwionej McGonagall.
     -- Nie ma sprawy, panno Granger. I tak jeszcze brakuje pana Straussa i… - zaczęła McGonagall nieco zrzędliwym tonem.
     -- Proszę pani jeśli chodzi o czekanie na Malfoya, to szkoda czasu. On i tak się spóźni… – powiedziała kpiąco Hermiona wywracając brązowymi oczami. Mało nie opluła się, gdy usłyszała z najdalszego, ocienionego kąta korytarza zirytowany głos… Malfoya!
     -- Granger, jeśli chcesz wiedzieć to tym razem przyszedłem punktualnie! Nawet szybciej od ciebie! – warknął z wyrzutem zakładając ręce na piersi. Blaise poklepał przyjaciela uspokajająco po ramieniu
     -- Spokojnie, Smoku. Po co te nerwy? – szepnął cicho – No, ale widzisz Herm, nawet JA przyszedłem punktualnie! – Zabini wypiął dumnie piersi oczekując pochwał.
     -- I co, czekasz na nagrodę? – zakpiła Ginny uśmiechając się krzywo, ale patrząc na Blaisa z wesołym błyskiem w oku.
     -- Oczywiście, mój rudzielcze, buziak też jest na mej liście życzeń. – uśmiechnął się szeroko czarnowłosy Ślizgon, nadstawiając usta do pocałunku i zamykając szmaragdowe oczy. Ginny tylko wywróciła młynka oczami i zamiast pocałunku, pacnęła lekko Blaisa ręką w usta.
     -- Chyba sobie kpisz… - zawołała uśmiechając się krzywo i patrząc na Zabiniego z rozbawieniem, jak zresztą większość, włączając McGonagall osób zebranych w tej części zamku. Blaise jednak nie zdążył jej odpowiedzieć, bo wreszcie w oddali zamigotała wysoka, postawna sylwetka Kaspera Straussa. Wysokiego, bardzo przystojnego, ciemnowłosego i ciemnookiego bruneta z Ravenclawu. A parę minut później pojawiła się Pansy Parkinson. Dziewczyna ani nie była prefektem, ani nie zgłosiła się do pomocy jak Ginny więc najprawdopodobniej już w pierwszych dniach szkoły czarnowłosa panna Parkinson zarobiła szlaban… Oczywiście Harry’emu Potterowi również ten fakt nie umknął…
     -- I co, Parkinson? Już szlaban? – szydził
     -- A co cię to obchodzi, bliznowaty? – odpłaciła pięknym za nadobne waleczna Ślizgonka.
     -- Bo niestety muszę pracować z czymś takim jak ty! – odparował z wydętymi ustami i zmrużonymi, jadeitowymi oczami Harry. Bruneta wystawiła Wybrańcowi język i już miała mu odpyskować, ale niestety McGonagall musiała się wtrącić…
     -- Panie Potter! Panno Parkinson! – zawołała oburzona, poprawiając srogo okulary. – Cóż to za zachowanie?! Proszę się natychmiast uspokoić! – powiedziała. Harry i Pansy mruknęli coś w stylu „postaram się”. Minerwa odchrząknęła znacząco i spojrzała na twarze wszystkich zebranych uczniów – Tak czy inaczej, bierzcie się powoli do pracy. Pan Potter, panno Lovegood, panie Toronto i panno Parkinson, proszę pójść do starego magazynku profesora Snape’a. W czasie wojny wiele fiolek się wymieszało z innymi. Wy je posegregujecie. Pan Longbotto, pan Strauss, panna Brown i panna Weasley pójdą do czytelni, do tej części odrestaurowanej po wojnie i napiszecie krótką historią naszej szkoły. Ma to być napisane ładnie i zwięźle. Oczywiście mówiąc „krótko” miałam na myśli jakieś 5 rolek pergaminu… - dodała. Ginny, Neville, Kasper i Sara Brown jednogłośnie jęknęli. W przeciwieństwie do Hermiony nienawidzili pisemnych prac. A esej o Hogwarcie bynajmniej nie był łatwym tematem. – A panna Granger, pan Malfoy, pan Zabini i pan Finch- Flethely pójdą do biblioteki i posegregują stare woluminy. Wiele ksiąg jest zniszczonych i waszym zadaniem będzie ich odrestaurowanie lub doprowadzenie do stanu użytku. – poinstruowała McGonagall. Wszyscy przez chwilę jeszcze stali w milczeniu, ale ostry ton profesorki przywołał ich do porządku – No, na co czekacie? – zapytała ze zmarszczonymi brwiami. Hermiona bez słowa podeszła do Blaisa i Draco, po czym, już niestety nie w milczeniu poszli do biblioteki, a Hermiona co chwila wybuchała śmiechem, rozbawiona komentarzami Zabiniego.
              Harry Potter i Pansy Parkinson, nie zwracając absolutnie żadnej uwagi na pozostałych członków swojej grupy poszli krok w krok, ramię w ramie razem, sprzeczając się o przeróżne błahostki, począwszy od pogody, przez ulubione kolory, a skończywszy a tym, jaki Filch ma kolor włosów… Luna i Borys wywrócili oczami, ale podczas gdy Borys zrobił to odrobinę niecierpliwie i pogardzająco, oczy Luny wyrażały jedynie szczęrą sympatie i ewidentne rozbawienie.
               Natomiast grupa Neville niechętnie powlokła się do czytelni. Uważali się za naprawdę pokrzywdzonych przez los, w końcu oni musieli pisać esej! ESEJ, podczas gdy inni mieli coś ustawiać albo porządkować.

                                                          ***
      -- Niesamowite! – mówiła, nie wiadomo już po raz który Hermiona. Razem z Malfoyem i Zabinim wykonywali właśnie zadaną im pracę w bibliotece. Zachodnie skrzydło biblioteki w czasie wojny zostało najbardziej zniszczone. Wszędzie leżało poustawiane w chybotliwe stosy stare księgi, a na półkach które przetrwały wszystkie zapiski i dokumenty się pomieszały.
               Swoją pracę zaczęli od prostego zaklęcia porządkującego. Nie minęły pięć minut, a wszystkie półki zostały naprawione, a większość stron odrestaurowana i tak naprawiona za pomocą czarów, że po przedarciach i plamach na stronicach nie było już śladu.
 Teraz Hermiona stała na wysokiej, pięciometrowej drabinie, na samiutkim jej wierzchu.
                Odkąd pamiętała w rodzinnym domku pod Londynem, otoczonym sadem, a od północnej strony z wielkim, ciemnym, gęstym lasem, często skakała po drzewach jak wiewiórka. Nie bała się wysokości. Ostatnimi laty mniej wspinała się po różnych drzewach i na początku miała pewne obawy, w związku z wejściem na taką wysokość, ale ciekawość bezcennych, zapomnianych ksiąg była silniejsza od strachu. A zresztą, jako Gryfonka przywykła do walki ze swoimi lękami.
                Teraz, podczas gdy Malfoy i Zabini dość nieporadnie próbowali poukładać w jakimś porządku księgi historyczne. Oczywiście większą część tej roboty odwalał Draco, bo Blaise średnio co pięć minut latał do czytelni, do pewnej rudej kokoty… A jak można się spodziewać Malfoy, nienawidzący jakiejkolwiek pracy, która jego zdaniem, uwłaszczała by mu godności, był bardzo niezadowolony ze spacerów przyjaciela.
               A w tym czasie panna Granger studiowała zawzięcie stare rękopisy.
     -- Niesamowite! – wykrzyknęła po raz chyba setny. Draco wzniósł oczy do nieba, prosząc Salazara o cierpliwość. A Blaise zmarszczywszy ciemny, idealnie wyprofilowane przez naturę brwi powiedział cicho do Draco
     -- Rany, Smoku, ona bardziej cieszy się z tych staroci niż ja z chipsów… mruknął z niedowierzaniem. Hermiona faktycznie, była bardzo pobudzona i rozweselona. Nigdy nie była taka uśmiechnięta w ICH obecności. A szczelnie w obecności Malfoya.
     -- Salazarze… - westchnął Malfoy, przejeżdżając sobie otwartą dłonią po twarzy – Co jej wali? – zapytał sam siebie. – Granger, może byś tak pomogła?! – zawołał zniecierpliwiony, gdy Blaise po raz kolejny wymknął się do czytelni.
     -- Tak, tak, zaraz… - Gryfonka nie słuchała jego uwag. Była zbyt pochłonięta była teraz oryginalnym rękopisem Godryka Gryffindora. Draco wciągnął ze świstem powietrze i powoli je wypuścił. Irytowało go to. Granger zdawała się w ogóle nie zwracać na niego uwagi. A to był błąd. Na niego każdy musiał zwracać uwagę.
     -- Granger, na miłość Boską! – warknął, czy raczej krzyknął głośno. Hermiona aż podskoczyła na drabinie co okazało się poważnym błędem. Straciła równowagę. A i drabina przechyliła się niepokojąco w prawą stronę. Gryfonka uświadomiła sobie ze zgrozą, że zaraz spadnie. Spadnie w  wysokości ponad pięciu metrów. Spadnie prosto na zimną i twardą posadzkę.
     -- Aaaaaaaaaahhh – krzyknęła, gdy drabina znów się przechyliła. Draco obrócił się w jej stronę w mgnieniu oka, a chwilę później w kilku szybkich susach znalazł się tuż przy drabinie, na której stała Gryfonka, a która kołysała się to w prawo, to w lewo.
               I teraz, dla tych, którzy liczyli na to, że Hermiona spadnie z drabiny prosto w objęcia ratującego ją mężnie Dracona, to niestety… się rozczarują.
               Bowiem Draco, jak zwykle trzeźwo myślący, jednym, zdecydowanym ruchem mocno złapał chwiejącą się drabinę i mocno nią szarpnął sprowadzając ją do bezpiecznego pionu.
               Dziewczyna krzyknęła, ale odzyskała równowagę. Malfoy, gdy już zażegnał kryzys uśmiechnął się z triumfem unosząc twarz do góry i spojrzał na siedzącą niczym mysz pod miotłą (tyle, że na pięciometrowej drabinie) Hermionę, patrzącą w dół z wytrzeszczonymi oczami.
        --A gdzie magiczne słowo, Granger? – zakpił. Hermiona nie była w nastroju do żartów, więc odburknęła tylko
        -- Jak ci zaraz strzelę magicznym słowem, Malfoy – zaczęła groźnie – to ci te tlenione kudły wylecą! – Malfoy uniósł brwi i lekko, prawie nie zauważalnie drgnął mu kącik ust.
        -- Grozisz mi, Granger? – zapytał wydymając kpiąco usta i patrząc z założonymi rękami na siedzącą ostrożnie i trochę roztrzęsioną Gryfonkę.
        -- A żebyś wiedział, że tak, Malfoy! – odparowała – Bo o ile pamiętam to w czwartej klasie niezła była z ciebie fretka! – zaśmiała się szyderczo. Wiedziała, że trafiła w czuły punkt.    
                                           
                Draco nijak nie mógł odsunąć od siebie porównań z fretką od czasów, gdy profesor Moody przetransmitował go w to urocze stworzonko. Teraz również jego mina wskazywało na to, że pannie Granger udało się przekroczyć granicę. Jego policzki delikatnie zaróżowiały, a oczy rzucały zimne błyski.
       -- Nie pozwalaj sobie, Granger! – rzucił ostrzegawczo. Nie zamierzał dłużej ciągnąć tej dyskusji więc powiedział beztrosko – A teraz, Granger złaź stamtąd i pomóż mi – zadecydował. Gdy już znalazł się przy księgach, które próbował uporządkować dobiegł go łagodny i  niezwykle cichy głos Hermiony.
       -- Nie mogę – powiedziała cicho, spuszczając oczy. Draco się zirytował. Nie lubił marnować czasu, a teraz stanowczo to robił…
       -- Niby czemu nie możesz, Granger? Natychmiast stąd zejdź i nie marnuj mojego czasu! – uniósł się. Justin, pracujący do tej pory w milczeniu wywrócił brązowymi oczami. W jego mniemaniu zachowanie Ślizgona było conajmniej głupie i nie warte komentowania.
       -- No ja bym chciała zejść… tylko – jąkała się dziewczyna patrząc niepewnie w dół i przełykając nerwowo ślinę.
       -- Tylko co? – ciągnął chłopak patrząc krzywo na Gryfonkę. Zaraz jednak na jego wargi wpłynął szeroki, ślizgoński uśmiech. – Czyżbyś się bała, Granger? – zapytał z błyskiem w oku. Hermiona uniosła hardo głowę i wyciągnęła podbródek.
      -- A wcale, bo nie, Malfoy! – zawołała oburzona, ale drganie jej podbródka zdradziło, że jednak Ślizgon miał trochę racji…
     -- Granger – westchnął zniecierpliwiony – Jesteś czarownicą, czy nie, do cholery? – zapytał ostro. – Gdzie twoja różdżka?
     -- No bo… - zarumieniła się ze wstydu panna Granger – ja ją zostawiłam na stoliku. – powiedziała. – Możesz mi ją rzucić? – zapytała z nadzieją. Liczyła, że choć ten jeden raz Draco okaże miłosierdzie i poda jej tą nieszczęsną zgubę. Ale oczywiście się przeliczyła…
     -- Nie. – odparł po prostu Malfoy, wracając jak gdyby nigdy nic do segregowania starych woluminów. Hermiona wytrzeszczyła na niego oczy
     -- Co? Dlaczego? – zapytała prawie żałośnie. Ale gdy Draco uśmiechnął się szyderczo od razu straciła całą cierpliwość. I zamiast cichych próśb od razu przeszłą do rozkazów – Malfoy! – krzyknęła rozjuszona, czerwieniąc się ogniście – Natychmiast podaj mi moją różdżkę! – zawołała. Draco specjalnie podniósł jej różdżkę ze stolika i zamachał nią szyderczo.
     -- Zejdź sama, bez żadnej pomocy Granger! – rozkazał. Hermiona ze świstem wypuściła z płuc powietrze
     -- Ale jak ta drabina się przechyli? – zawołała. Draco wzruszył niedbale ramionami
     -- Naucz się radzić sobie w takich sytuacjach bez pomocy magii! – oparł szczerząc się kpiąco do Gryfonki, świadomie ją cytując
     -- Zejdę, jak przytrzymasz drabinę! – odkrzyknęła Hermiona, patrząc niepewnie na dół.
     -- Nic z tego, Granger! – uśmiechnął się dziedzic Malfoyów – Podobno Gryfoni są tacy odważni! – kpił dalej.
     -- Natychmiast się odwal i trzymaj tą drabinę! – zawołała urażona Hermiona. Draco jednak pokręcił przecząco głową. – MALFOY! – krzyknęła wściekła. Jednak arystokrata nie przejął się zbytnio jej groźnym tonem i wciąż miał nastrój do kpin;
     -- GRANGER! – zawołał wywracając oczami. Hermiona zamknęła oczy, prawdopodobnie ze zniecierpliwienia. Ale w tym właśnie momencie jakiś wesoły głos zawołał
     -- ZABINI! – właścicielem owego głosu był oczywiście Blaise. Hermiona i Draco zgodnie spojrzeli na niego jak na największego idiotę. Ale Zabini, niczym nie zrażony kontynuował – No skoro się wszyscy ponownie sobie przedstawiliśmy to może zaczniemy ostrzej pracować? Bo została nam tylko godzina? – zakomunikował beztrosko.
      -- No, ale on nie chce mi pomóc zejść! – poskarżyła się dumnie Hermiona wskazując ręką na stojącego z założonymi rękami Dracona. Blasie westchnął, jakby to on był tym, który sprawia najmniej kłopotów.
     -- Smoku, pomóż Hermionie zejść. – powiedział Blaise ustawiając kolejne księgi na półkach. Draco wydął pogardliwie wargi i wyprostował się.
     -- Nie… – odparł opierając się dumnie o stolik. Diabeł się zirytował trochę. Czy jego kumpel musiał być aż taki uparty?
     -- Smoku, proszę, pomóż Hermionie zejść – powtórzył uparcie Zabini – Zachowaj się jak dżentelmen! – syknął zmrużywszy szmaragdowe oczęta i patrząc na Malfoya z oczekiwaniem. A, cóż, oczekiwanie we wzroku Zabiniego obudziło z blondynie tę mało atrakcyjną cząstkę, która kazała mu złośliwie odmówić przyjacielowi. Bo w końcu Granger groziła, że przetransmituje go w fretkę, więc niech teraz cierpi.
      -- Przykro mi, Zabb, ale nie. – odparł, uśmiechając się w sposób, sugerujący, że aż tak przykro jednak mu nie jest. – Wiedźma mi groziła, to niech teraz sobie sama radzi! – zawołał zadowolony w stronę oburzonej Hermiony. Blaise wywrócił oczami i przybrał poważną minę, co odrobinę zdekoncentrowało Draco. Bo w końcu Blaise poważny? To zbyt często się nie zdarzało…
      -- Draco, bądź tak miły i pomóż Hermionie zejść. – powtórzył z naciskiem Blaise sztyletując Dracona wzrokiem – I radzę ci jako przyjaciel; zrób to pókim jeszcze dobry – syknął cicho, tak by tylko Draco go usłyszał. Malfoy przewrócił oczami. Skoro Blaise praktycznie kazał mu pomóc tej… Granger, to on tym bardziej miał ochotę zostawić ją na tej nieszczęsnej drabinie.
     -- Ale… - zaczął protestować, ale Diabeł spojrzał na niego spojrzeniem, które bez trudu mogłoby zamrozić piekło…
     -- NATYCHMIAST, SMOKU! – warknął.
Mimo, że Blaise na zewnątrz wyglądał na zbulwersowanego, to jednak w duchu toczył zażartą walkę, by się nie roześmiać widząc oburzoną minę Draco i triumfujący uśmiech na twarzy Hermiony.
     -- Dobra, dobra . – burknął obrażony Draco podchodząc niechętnie do drabiny. – Przytrzymam tą drabiną, Granger, a ty schodź – krzyknął w jej stronę łapiąc mocno za nogi drabiny. Hermiona zsunęła się lekko siadając na pierwszym szczeblu. Zawahała się
     -- Skąd mam wiedzieć, że mogę ci ufać? – zapytała podejrzliwie mrużąc oczy – Możesz specjalnie wywalić tą drabinę… - snuła przypuszczenia. Słysząc jej podejrzenia Draco parsknął nieco pobłażliwym śmiechem, ale wciąż szyderczym i pełnym gniewu i… obrzydzenia?
     -- No, Granger, czy te oczy mogą kłamać? – zapytał podnosząc na Gryfonkę spojrzenie swoich błękitnych oczu i robiąc minkę pod tytułem „no paczaj no jaki jestem słodki” . Zarówno Hemriona, jak i Zabini spojrzeli na blondyna z nutą pobłażliwości i unieśli brew.
     -- Oczywiście, że mogą kłamać! – odparli chórem. Nawet Justin, który jak dotąd przyglądał się dwóm Ślizgonom w milczeniu i skrupulatnie wykonywał swoją pracę przytaknął
     -- A bo wy się znacie! – oburzył się błękitnooki Ślizgon – No weź, Granger! Rusz tyłek i schodź! – warknął. Hermiona wystawiła mu język, ale posłusznie zsunęła się na kolejny szczebel drabiny. Widząc, w jakim tempie dziewczyna się zsuwa z drabiny, Draco wzniósł oczy ku niebu i jęknął – No, Granger, jak zejdziesz stamtąd przed świętami, to będzie sukces… – Hermiona zarumieniła się lekko i zsunęła się na kolejny szczebel
      -- Zamknij się, Malfoy! – warknęła urażona – I nie trzęś tą drabiną! – minęły kolejny minuty. Draconowi dłużyły się one niesamowicie, co wyrażał prychnięciami i krótkimi komentarzami. W końcu Hermiona dotarła aż na środkowy szczebel drabiny. Widząc to Draco nie byłby sobą, gdyby nic nie namieszał. Zauważył, że Hermiona była zbyt zaabsorbowana powolnym schodzeniem, nie zauważyłaby nawet gdyby właśnie zatańczył przed nią Wizard Style i, no cóż… Pokusa była zbyt silna, z cwanym uśmieszkiem na wargach mocniej zacisnął balde dłonie na drabinie i… zatrząsł nią z całej siły. Hermiona pisnęła głośno i zamknęła oczy. Blaise rzucił w ich stronę przerażone spojrzenie, a sam Malfoy parsknął niepohamowanym śmiechem.
      -- MALFOY! – krzyknęła nieco drżącym głosem kasztanowłosa dziewczyna – Ja cię kiedyś ZABIJE! – zawołała wzburzona, ale Ślizgon wciąż aż kulił się ze śmiechu. Widząc to Blaise pokręcił głową i podszedł do drabiny, na której wciąż uwięziona była Hermiona.
     -- Dobra, dobra. – wywrócił oczami – Ja się tym zajmę stary, bo tobie coś to nie wychodzi – pokręcił z lekkim uśmiechem głową odpychając lekko Malfoya od drabiny i samemu mocno chwytając „urządzenie”. Słysząc i widząc to Malfoy wydął wargi i zaperzył się obrażony.
     -- Zostaw to Diable, ja sobie sam doskonale poradzę! – zawołał odsuwając przyjaciela od drabiny i rzucając mu wyzywające spojrzenie chwycił za drewniane nogi drabiny i przytrzymał je mocno. Hermiona zawołała do nich z góry
     -- Wiesz, Malfoy, ja bym jednak wolała, żeby to Blaise trzymał tą drabinę… Albo – zaczęła uśmiechając się do Justina, chłopak odwzajemnił uśmiech, a Gryfonka miała już coś powiedzieć, ale Malfoy zmroził ją spojrzeniem
     -- A właśnie, że nie chciałabyś, Granger! – zaakcentował – Ja sobie poradzę! A ty nie gadaj, tylko schodź! – powiedział trzymając mocno chłodne szczeble. Blaise widząc to uśmiechnął się lekko pod nosem, a Hermiona rada, czy nie rada, zeszła powoli z drabiny.

                                                         ***
      -- Została ostatnia fiolka – odparł ponuro Harry. Już od jakiś trzech godzin porządkowali stary kantorek Snape’a. Mimo napiętych stosunków między profesorem, a Wybrańcem Harry ze smutkiem uświadomił sobie, jak bardzo Hogwart bez Snape’a będzie inny. I mimo, że z Ronem co roku mieli nadzieje, że może jednak Snape zrezygnuje z pracy, albo go wywalą, to teraz bardzo ciężko było mu się przyzwyczaić do lekcji ze Slughornem, mimo, że bardzo go lubił i lekcje z nim były łatwiejsze.
Została im ostatnia fiolka do usunięcia. Na początku Pansy, Luna i Borys rozejrzeli się zdziwieni po całym pomieszczeniu, bo fiolki nigdzie nie było widać…
     -- Niby gdzie, masz tą twoją fiolkę? – zaśmiała się Parkinson, kładąc drobniutkie, blade ręce na biodrach, osłoniętych czarną bluzką. Mimo całej swojej niechęci do pyskatej Ślizgonki, Harry musiał przyznać, że do twarzy jej w ciemnych kolorach. Wtedy jej cera nabierała prawie srebrzystego połysku, a ciemne oczy były idealnie podkreślone, tak samo jak jej ciemne, jedwabiste włosy i wysokie, arystokratyczne kości policzkowe.
     -- Spójrz do góry, Parkinson – odparł cierpliwie, patrząc na najwyższą półkę. Była to mała, drewniana i chybotliwa, górująca nad innymi, zwykła półka. Ale jak można ją ściągnąć? Pansy, jakby odgadując jego nieme pytanie odpowiedziała beztrosko
      -- No to już skończyliśmy! – zawołała wesoło, wyciągając zza paska różdżkę – Accio, fiolka z najwyższej półki! – krzyknęła pewnym głosem. Ale fiolka tylko lekko drgnęła, po czym znowu upadła na półkę. Harry spojrzał kpiąco na brunetkę i powiedział znawczym tonem
      -- Widać Snape musiał rzucić na swoje eliksiry jakieś zaklęcie, aby nikt poza nim nie mógł ich zdjąć za pomocą czarów. Dlatego pozostałe fiolki zdjęliśmy bez problemu, bo nie używaliśmy do ich ściągania czarów… - zaczął, a Luna dokończyła rozpoczęty przez niego wątek 
      -- A gdy Pansy użyła czaru, to fiolka po prostu nie może zareagować na jej zaklęcie! Więc… - powiedziała, nie kończąc zdania.
razem z Borysem przytaszczyli z korytarza wysoką, chybotliwą i drewnianą drabinę.  Borys przeklął pod nosem i burknął
     -- Nosz cholera! Malfoy zabrał lepszą drabinę, a nam zostawił to !
     -- Ktoś będzie musiał wejść po tą fiolkę – powiedziała poważnie Luna.
     -- Ktoś drobny i lekki – kontynuował Potter
     -- Ktoś zwinny i mały – powiedział poważnie Borys. No cóż, Borys mierzył jakieś 172 cm, Harry 180 cm, Luna chlubne 171, a Pansy… Cóż Pansy miała w zaokrągleniu… 160 cm… W zasadzie to 158… Więc chyba było wiadomo, na którym z nich wszyscy,  z wyjątkiem samej Pansy, skupili wzrok… Widząc to dziewczyna wytrzeszczyła na nich swoje ciemne oczy i wyjąkała powoli
     -- Ej! Wy chyba nie myślicie, że ja! – zaczęła cofając się. Harry bez żadnego słowa ustawił odpowiednio drabinę i zwrócił się uśmiechnięty do milczącej wyjątkowo Pansy.
     -- No co, Parkinson? Chyba nie tchórzysz? Przecież to tylko drabina! - szydził – Chociaż, jesteś Ślizgonką, wy chyba trochę macie cykora w takich sytuacjach… - przeciągnął strunę, bowiem Pansy wyprostowała się gwałtownie i, gdyby wzrok mógł zabijać, Harry leżałby właśnie bez życia u jej stóp. Pewnym krokiem podeszła do chybotliwej i przeżartej przez termity drabiny i weszła na pierwszy stopień. Odwróciła się do Pottera
      -- Ja nie tchórzę, Wybrańcze!
      -- No to brawo, Mopsico. Widać, masz w sobie pewne cechy Gryfona – powiedział z pewnym… uznaniem?
      -- To komplement? – zawołała z lekkim uśmiechem na wargach. Harry wzruszył ramionami
      -- Może… - odparł zagadkowo. Tymczasem  Pansy wspinała się na kolejne szczeble drabiny. Parę razy drabina zatrzeszczała niepokojąco i lekko zadygotała, a Harry podszedł do drabiny i zawołał do panny Parkinson
      -- Dobra, Parkinson, lepiej schodź, bo się jeszcze połamiesz! Ja tam lepiej wejdę! – w odpowiedzi Pansy tylko prychnęła
      -- Od razu, Potter! Ja zawsze kończę, to co zaczęłam! Poza tym ja jestem szczuplejsza, a pod tobą ta drabina by się załamała – sprostowała. Harry uniósł ciemną brew
      -- Uważasz, że jestem gruby?! – nie doczekał się odpowiedzi, bo Pansy wreszcie sięgnęła ostatniej, kłopotliwej fiolki.
      -- Udało się! – zawołała z tryumfem. Harry uśmiechnął się lekko, słysząc wielką radość w jej głosie. Ale kilka sekund potem, szczebel, na którym stała dziewczyna złamał się z głuchym trzaskiem, a Pansy obijając się boleśnie spadła w dół. Gdyby nie doskonały refleks szukającego Gryffindoru, to niewiadomo było, jakby z tego wyszła panna Parkinson. Bowiem Harry w kilku susach pobiegł do miejsca, gdzie według jego obliczeń miała upaść Pansy.
              Luna i Borys oglądali tę scenę z zapartym tchem, niezdolni nawet się ruszyć. W ostatniej chwili wyciągnął ręce by złapać Pansy. Po chwili dziewczyn była już w jego silnych ramionach, niezdolna się choćby poruszyć. Minęły kolejne sekundy , a Wybraniec wciąż trzymał na rękach leciutką niczym piórko dziewczynę, patrząc jej głęboko w oczy, niezdolny odwrócić wzroku. Pansy również czuła się podobnie, nie była w stanie wykrztusić choćby słowa, patrzyła w milczeniu i z rozchylonymi minimalnie ustami prosto w jadeitowe oczy Pottera.
      -- Ekhm… - odchrząknął Borys. Harry natychmiast, lekko zaczerwieniony na twarzy odstawił delikatnie Pansy na ziemię. Pansy również była zarumieniona.
Nie mogę tego czuć. Nie względem jej! – myślał gorączkowo Harry, a i sama Pansy miała podobne myśli. Jednak było jej dobrze w jego ramionach, a i on czuł się szczęśliwy mogąc bezkarnie ją tulić i trzymać…
      -- Dlaczego im przerwałeś! – szepnęła zirytowana Luna do Borysa, tak by Harry i Pansy jej nie usłyszeli – To było takie romantyczne! – dodała rozmarzonym tonem.

                                                         ***
              Trevor La Ruse stał w milczeniu na balkonie swego pokoju. Patrzył z bólem na skąpane w świetle księżyca jezioro. Tyle mu przypominało.
              I znów nie pozwoliła mu wytłumaczyć. To bolało. Bardzo.
              Jego ręka odruchowo powędrowała do zawieszonego na szyi złotego medalionu. Otworzył go i spojrzał z rozczuleniem na zdjęcie pięknej kobiety o rudobrązowych włosach i dużych, zaskakująco poważnych oczach. (zdjęcie)
     -- Kocham cię, bébé*… Nawet jeśli ty mnie nienawidzisz…. – szepnął pocałowawszy zamknięte w medalionie zdjęcie.










Bébé – po francusku oznacza „kochanie” , „kochana” .