Miniaturka nr I
MINIATURKI NIE MAJĄ NIC WSPÓLNEGO Z WĄTKIEM GŁÓWNYM
Miniaturka obiecana, bezapelacyjnie wygrywał parring Draco i Hermiona, chociaż szczerze liczyłam, że wybierzecie Jamesa i Lily :D lub Narcyzę i Lucjusza :D . Nie jest może idealna, ale to moja pierwsza, więc proszę o wyrozumiałość. Z dedykacją dla wszystkich ludzi, którzy 4 sierpnia obchodzą urodziny.
Betowała Pearl z Dramione - Jar of Hearts
ZGODNIE Z OBIETNICĄ OBIE CZĘŚCI TUTAJ (POŁĄCZONE)
MAM NADZIEJE, ŻE WAM SIĘ SPODOBA. MACIE CO CZYTAĆ WIĘC MYŚLĘ, ŻE I MACIE CO KOMENTOWAĆ :)
Miniaturka
nr1
Draco i
Hermiona
cz 1.
Nareszcie
jej własny dom! Tyle na niego oszczędzała, a miała dość życia w ciasnej
kamienicy. W dodatku umiejscowionej w najbardziej tłocznej dzielnicy Londynu,
potwornie daleko od Świętego Munga w którym pracowała.
Ten dom był
idealny. Dość duży, z powodzeniem dla rodziny i umiejscowiony w pięknej,
spokojnej okolicy otoczonej lasami.
Wreszcie
wyprowadziła się na swoje…
Kolejnym
plusem był duży ogród, cały porośnięty zieloną trawą, a gdzieniegdzie posadzone
były niebieskie róże - ulubione kwiaty Hermiony, i kępki fiołków oraz krzaki
forsycji. Do domu prowadziła śliczna, kamienna ścieżka przy której rosły różne
polne kwiatki. Sam budynek był biały, ładnie otynkowany i dokładnie pomalowany
białą farbą. Dach był ciemny, tak samo jak framugi wszystkich okien i futryny
drzwi. Przy tylnym wejściu znajdował się niewielki taras, pod balkonem z pierwszego
piętra.
Był całkiem
duży, z trzema sypialniami, jedną dużą i przestronną kuchnią, wielkim salonem
połączonym z jadalnią, a także trzema łazienkami. Najlepsza inwestycja w jej
życiu! Weszła dziarskim krokiem do środka. We wszystkich pomieszczeniach było
mnóstwo tekturowych pudeł, które kazała zabrać dzień wcześniej do domu z jej
starego mieszkania. Powoli zaczęła się rozpakowywać.
***
Nazajutrz
wszystkie meble były już ustawione, co Hermiona zawdzięczała własnej
pracowitości i wielkim talencie magicznym. Za pomocą prostego zaklęcia Accio
przywołała wszystkie meble z poprzedniego miejsca zamieszkania i za pomocą
elementarnego zaklęcia lewitującego poustawiała je na odpowiednich miejscach.
Po południu
zadzwoniła Ginny, pytając się byłej Gryfonki, czy nie ma nic przeciwko aby
wpadli z Blaisem do jej nowego lokum. Oczywiście Hermiona z radością zapewniła
dziewczynę (i Zabiniego usiłującego podsłuchać ich rozmowę), że zawsze są mile
widziani w jej domu. W jej domu.., czyż to nie cudownie brzmi?
Ze
zdziwieniem przyjęła wieść o tym, że Ginny i Blaise są parą. Owszem, w szkole
Zabini często patrzył się na Ginny, ale oboje często się kłócili, a inicjatorem
tych zaczepek był najczęściej chłopak. Do skończenia szkoły Gin upierała się,
że szczerze nienawidzi Zabiniego… Zawsze to jakieś gorące uczucie… A zaledwie
rok po zakończeniu Hogwartu, Hermiona natknęła się na tę dwójkę całujących się
namiętnie w rogu Pokątnej. I mimo uprzedzeń innych, ten związek trwa już pięć
lat. A Blaise rok temu oświadczył się Ginny i za kilka miesięcy planują wziąć
ślub.
Oczywiście
cieszyła się ich szczęściem i bardzo lubiła Diabła, ale była bardzo zdziwiona
jego zmianą. Bo kto by nie był?
Na wizytę
zakochańców (jak w myślach nazywała ich Hermiona) nie trzeba było długo czekać.
Nie minęło nawet pięć minut, a z kominka Hermiony wydobył się głuchy huk i po
chwili stała przed nią tak dobrze znana jej para. Wysoki, przystojny,
czarnowłosy Ślizgon i niziutka, drobna, piękna rudowłosa Gryfonka.
--Hermi! -
wykrzyknęła Ginevra (jeszcze) Weasley rzucając się przyjaciółce na szyje.
Hermiona odwzajemniła uścisk. Kiedy Ginny wreszcie puściła szatynkę podszedł do
niej uśmiechnięty Diabeł.
--Mionuś! -
zawołał z uśmiechem obejmując mocno ramiona dziewczyny i unosząc ją nad ziemię
- nie no, ładnie się urządziłaś - powiedział z podziwem rozglądając się po
salonie.
--No, piękny
dom - przytaknęła Ginny - a kiedy my wyprowadzimy się z tego apartamentu do
własnego domu? - zapytała się narzeczonego, patrząc mu głęboko w oczy. Hermiona
zawsze się czuła nie swojo, podczas takich pokazów czułości, a szczególnie, że
w jej życiu uczuciowym nie powodziło się ostatnio najlepiej. Najpierw zerwanie
z Ronem, potem z Oliverem Woodem, a pół roku temu z Theodorem Nottem. Nie była gotowa na nowy
związek. Wciąż miała wrażenie, że do nikogo nie pasuje.
--Za
tydzień, kochanie - powiedział czule Blaise łapiąc narzeczoną za rękę - wczoraj
kupiłem taki jeden dom - zaczął były Ślizgon, ale przerwał mu radosny okrzyk
Ginny rzucającej mu się na szyje.
--Naprawdę
Blaise!? Kiedy? Gdzie? Dlaczego nic nie mówiłeś!? Daleko stąd!? – wyrzucała z
siebie.
-- Uspokój
się panno prawie Zabini. Co do twoich pytań to tak, naprawdę! Wynająłem go
przedwczoraj. Znajduje się naprzeciwko domu Mionki - Zabini wyszczerzył się do
zszokowanej szatynki – a więc nie, nie daleko - Hermiona udała przygnębienie.
--No to koniec
mojej prywatności - westchnęła teatralnie.
--A żebyś
wiedziała - przytaknął Blaise – oczom Blaisa alias Diabła Zabiniego nie umknie
nic! - zawołał kłaniając się niewidzialnej publiczności brunet, na co Hermiona
i Ginny tylko wywróciły oczami.
***
Około dwóch
godzin później zadzwonił telefon.
--Halo, tu
Hermiona Granger - powiedziała szatynka.
--Witaj
Herm, tu Alice. Dzwonię ze Świętego Munga, mamy sytuacje kryzysową. Wiem, że
nie masz dziś dyżuru, ale przed chwilą trafił tu jeden Auror, zagrożenie życia
trzeciego stopnia, poturbowany i wyczerpany zaklęciami – zaczęła Alice.
Hermiona szybko jej przerwała wiedząc, że blondynka zaczyna się niebezpiecznie
rozgadywać.
--Dobrze, za
minutę będę. Alice, zróbcie mu badanie zaklęciem - rozłączyła się i spojrzała
na Ginny i Blaisa, przyglądających się jej z uwagą – słuchajcie, dostałam pilne
wezwanie ze szpitala, muszę iść, mamy stan krytyczny – powiedziała szybko
przywołując fartuch.
--Nie ma
sprawy, rozumiemy – powiedziała Ruda wstając z fotela, a Hermiona teleportowała
się do Św. Munga.
Gdy Blaise i
Ginny byli już w drzwiach zadzwoniła komórka Zabiniego (można to było rozpoznać
po charakterystycznym dzwonku; melodii z Gwiezdnych Wojen :p ). Chłopak puścił
dłoń Ginny i odebrał. Po chwili znacząco zbladł i wytrzeszczył zielone oczy w
geście przerażenia.
--Oczywiście,
zaraz będę! – zawołał rozłączając się szybko. Odwrócił się do rudej i
powiedział poważnym tonem – Draco miał wypadek, jest w ciężkim stanie w Św.
Mungu - Ruda bez słowa złapała ramię bruneta i oboje teleportowali się do szpitala.
***
Hermiona
biegiem wpadła na izbę przyjęć. Czekała tam na nią Alice Deadwood –
pielęgniarka.
-- Jest w
okropnym stanie, bardzo krwawił i stracił przez to bardzo dużo krwi. W dodatku
ten przebrzydły śmierciożerca rzucił na niego okropne klątwy, nie mogliśmy
sobie z nimi poradzić. A co gorsze na dyżurze był tylko jeden lekarz i to w
dodatku McMillan – powiedziała szarooka blondynka kręcąc przy tym głową - spanikował i nie był w stanie mu udzielić
większej pomocy. Stracił oddech i przez 10 minut robiliśmy mu resuscytacje
krążeniowo-oddechową. Jak tylko odzyskał oddech i krążenie podli mu eliksir
usprawniający oddychanie, a ja pobiegłam zadzwonić po ciebie. Gdyby Ernie miał
się nim opiekować, biedak na pewno by zmarł - wyliczała Alice, prowadząc
szybkim krokiem Hermionę do odpowiedniej Sali.
--A powiesz
mi kto jest tym pacjentem – zapytała szatynka. Była ciekawa, który z aurorów
dostał samotnie misję pojmania śmierciożercy.
-- Na pewno
go znasz, byłyśmy z nim na jednym roku - zaczęła dziewczyna przyspieszając
kroku, a Hermionę ogarnął lęk. Czy aby to nie jest Ron i Harry? Ale była
Krukonka rozwiała ten lęk mówiąc – to Draco Malfoy…
Hermiona
zatrzymała się zszokowana.
Draco
Malfoy? Ostatni raz go widziała w czasie Uczty po Bitwie o Hogwart… A ich
ostatnie spotkanie było dość dziwne i wciąż nie potrafiła o nim zapomnieć.
W Pokoju Życzeń rozpętała się walka
między Harrym, Ronem a Malfoyem i jego gorylami. W końcu Ron i Draco stracili
różdżki, a Goyl i Crabbe rzucali praktycznie na oślep zaklęciami. Draco starał
się znaleźć swoją różdżkę, która wpadła za wielki stos ksiąg. Podszedł tam, ale
w tym czasie zaklęcie podpalające wymierzone w Harrego przez Crabbe’a, odbiło
się dzięki tarczy Wybrańca i trafiło w ów stos ksiąg, momentalnie trawiąc
wszystkie ogniem. Podbiegła tam by sprawdzić, czy aby Malfoyowi nic się nie
stało. Nagle czyjeś silne ręce oplotły jej ramiona i pociągnęły w bok, tym
samym ratując ją przed śmiercionośnym, zielonym światłem, które minęło ją
ledwie o cal. Spojrzała zdziwiona na swojego wybawcę, którym okazał się Draco
Malfoy. Wytrzeszczyła na niego swoje bursztynowo- brązowe oczy. To naturalne że
tak zareagowała. Draco Malfoy ratujący jej życie? To jakiś żart…
Blondyn spojrzał na nią, a ona o mało
się nie zadławiła powietrzem; w zwykle zimnych oczach Malfoya czaił się…
strach. Coś obok nich huknęło, a ona zdała sobie sprawę, że wciąż tkwi w jego
ramionach. Nie zdążyła zareagować, bo jakieś zaklęcie trafiło w stos ksiąg, za
którym byli schowani. Przestraszona obróciła się sprawdzając, czy nadal są
bezpieczni. Gdy rozległ się kolejny, donośny huk Malfoy spojrzał na nią, po
czym bez słowa chwycił ją w ramiona i wycisnął na jej ustach szybki, namiętny
pocałunek, szepcząc:
- Jak nie teraz, to może już nigdy.
Po chwili oderwał się od niej,
patrząc przelotnie, po czym biegiem rzucił się w stronę walczących Ślizgonów i
Gryfonów, po drodze odnajdując różdżkę, która w wyniku potężnego wstrząsu
wypadła zza stosu ksiąg. A ona sama została jeszcze chwilę w miejscu, zdziwiona
tym, że odwzajemniła ten pocałunek…
-- Hermiona,
rusz się! – zawołała Alice wyrywając byłą Gryfonkę z zamyślenia. Hermiona
otrząsnęła się ze wspomnienia, które nie wiedzieć czemu nie dawało jej spokoju
od 4 lat. Po chwili pielęgniarka wprowadziła ją do Sali nr 1, gdzie na łóżku
chorych leżał wysoki blondyn o prawie białych włosach. Jego twarz była
wykrzywiona w spazmach bólu, którego nadmiar nie wątpliwie doświadczał. Przy
nim stał pulchny mężczyzna o kasztanowych włosach, nieudolnie próbując pomóc
Aurorowi. Zdecydowanym tonem zawołała:
--Ernie,
odsuń się, ja się nim zajmę – magomedyk spojrzał na nią z wyraźną
wdzięcznością. Hermionie wystarczył ułamek sekundy, by ocenić stan chorego.
--Alice,
przynieś natychmiast eliksir odkażający, anty-trucicielski, ewentualnie bezoar.
Poproś też Felicity o bandaże i inne rzeczy potrzebne do opatrywania
czarnomagicznych ran. Blondynka szybko kiwnęła głową, po czym zniknęła w drzwiach.-A
ty Ernie natychmiast leć po szwy i substrat gojący – zdecydowała szybko. Jednym
ruchem przyłożyła mu zimny kompres na czoło, a do ust wlała eliksir usypiający.
Po kilku sekundach Malfoy był pod działaniem narkozy. Zaczęła usuwać mniejsze
rany, które nie były dziełem czarnomagicznych zaklęć. Zaczęła się walka o życie
pacjenta…
***
--
Przepraszam – zawołał Blaise za jakąś pielęgniarką – czy może nam pani
powiedzieć gdzie leży Draco Malfoy? – zapytał szybko. Pielęgniarka przystanęła
– w Sali nr 1 na oddziale Zaklęć Czarnomagicznych. Jest w stanie krytycznym, dr
Granger właśnie go ratuje. Mogą państwo poczekać przed salą – powiedziała, po
czym szybko zniknęła w jednym z pomieszczeń. Blaise złapał Ginny za rękę i
razem pobiegli do wyznaczonego miejsca.
--Nie martw
się – szepnęła cicho Ginevra, gładząc Diabła po policzku – on wyzdrowieje,
zobaczysz.
--Wiem –
powiedział Zabini – ale nie jestem pewny. W końcu ma stan krytyczny, nie wiem
nawet jakie ma obrażenia.
--Herm jest
doskonałym magomedkiem – zapewniła go Ruda – zrobi wszystko co w jej mocy, by
uratować Malfoya.
***
--Cyziu! –
zawołał przestraszonym tonem Lucjusz Malfoy. Przed chwilą dotarł do niego
patronus Blaisa, informujący go o ciężkim stanie życia Dracona – nasz syn jest
w szpitalu – postanowił na razie nie mówić Narcyzie o jego ciężkim stanie.
Blondynka była osobą bardzo wrażliwą i bardzo związaną z synem. Taka wiadomość
na pewno by nią wstrząsnęła. Nie mylił się. Narcyza, choć nie znała jeszcze
wszystkich wiadomość o stanie Dracona, zakryła sobie usta dłonią, a jej oczy
momentalnie wypełniły się łzami. Drżącym krokiem podeszła do męża i złapała się
bez słowa jego ramienia tuląc się do niego. Po chwili Lucjusz aportował oboje
do Św Munga.
***
Hermiona odetchnęła
z ulgą. Jak na razie życiu Malfoya nic nie zagrażało. Przez ponad dwie godziny
robiła wszystko co w jej mocy, by blondynowi udało się przeżyć. Nie wiedzieć
czemu postarała się nawet o to, by po licznych ranach nie została nawet
najmniejsza blizna. W tej chwili chłopak spał spokojnie. Otrzymał wiele
eliksirów i odpoczynek był mu potrzebny. Niestety, jego stan wciąż był na tyle
poważny, że przez minimum 2 tygodnie będzie musiał pozostać w szpitalu.
Odłożyła
puste fiolki na wyznaczone miejsce i jeszcze raz na wszelki wypadek zbadała
stan Aurora, po czym wyszła złożyć relacje jego rodzinie… Spotkanie z
Malfoyami, będzie wesoło, nie ma co – ironizowała wychodząc na korytarz.
Zastała tam
rodziców Malfoya, w tym Narcyzę mocno płaczącą - odrobinę się zdziwiła, bo od
tej kobiety zwykle biła chłodna elegancja i ignorancja, i Lucjusza z pochmurną
miną i jak zwykle chłodną, arystokratyczną postawą. Obok Malfoya seniora
zajmowali miejsce Blaise i Ginny. Brunet siedział przygarbiony z twarzą ukrytą
w dłoniach. Nie dziwiła mu się. W końcu Malfoy był jego najlepszym przyjacielem
od jakiś osiemnastu lat. Odchrząknęła zwracając ich uwagę.
--Dzień
dobry – zaczęła, ale przerwała jej szlochająca pani Malfoy.
--Co z nim?
Przeżyje? – wyrzucała z siebie z prędkością Złotego Znicza, patrząc na Hermionę
dużymi niebieskimi oczami wypełnionymi łzami.
--Zrobiłam
wszystko co w mojej mocy i jak na razie państwa synowi nic nie zagraża. Owszem
,nie przeczę, jego stan jest bardzo ciężki i wciąż może istnieć zagrożenie
życia – oznajmiła fachowym tonem – ale najgorsze już mamy za sobą. Usunęłam
większość ran, które nie powstały na skutek zaklęcia, tak by nie pozostała po
nich żadna blizna, a rany, który państwa syn otrzymał przez zaklęcia postaramy
się usunąć jak tylko jego organizm będzie na to gotowy. Jeśli chcecie, możecie
się z nim zobaczyć, tyle że obecnie pan Malfoy jest pod działaniem eliksiru
nasennego, w ten sposób regeneruje siły – otworzyła drzwi szerzej, wpuszczając
ich do środka. Narcyza od razu podbiegła do łóżka syna i chwyciła go za rękę.
Draco był wyczerpany i blady, a większość jego ciała była obandażowana. Blaise
również podszedł do łóżka kumpla, starając się uspokoić Narcyzę, a Lucjusz, ku
zdziwieniu Hermiony podszedł prosto do niej…
-- Panno
Granger, czy mógłbym zamienić z panią słowo? – zapytał cicho. Hermiona
uśmiechnęła się pod nosem Tak, dla niektórych wciąż pozostawała panną Granger,
a nie doktor Granger. Wyszła z Lucjuszem na korytarz. Malfoy senior zebrał się
w sobie i powiedział – panno Granger, chciałbym pani bardzo podziękować. Zdaję
sobie sprawę, z tego, jak ciężki jest stan mojego syna. A pani, nie bacząc na
to, co działo się w przeszłości, zapewniła mu fachową opiekę medyczną. To
dzięki pani mój syn wciąż żyje – Hermiona już chciała zaprotestować. Przecież
każdy lekarz pomógłby Malfoyowi, ale blondyn widząc to ciągnął dalej – niech
pani nawet nie próbuje zaprzeczać, znam tego całego McMillana i jestem w stu
procentach pewny, że gdyby to on miał udzielić pierwszej pomocy mojemu synowi,
Draco z pewnością już by nie żył – brązowowłosa próbowała lekko zaoponować.
-- Ernie
jest świetnym lekarzem, po prostu – zająknęła się szukając właściwego
określenia – spanikował… - mężczyzna prychnął złowrogo.
--
Oczywiście, a ja jestem premierem mugoli – Hermiona uśmiechnęła się lekko pod
nosem. Więc jednak Malfoy miał cień
poczucia humoru – ale naprawdę podziwiam panią i dziękuje. Mimo całego zła,
którego musiała pani zaznać przez naszą głupotę, zrobiła pani wszystko by pomóc
Draconowi. To bardzo szlachetne z pani strony - powiedział z podziwem. Hermiona
wytrzeszczyła na niego brązowe oczy. Czy to wyobraźnia płata jej figle, czy
naprawdę Lucjusz Malfoy jej dziękuje?
-- Nie ma o
czym mówić, to moja praca – powiedziała, zgrabnie przemilczając fakt, że nie
miała dziś tutaj być, ale ku jej zaskoczeniu czarodziej uśmiechnął się.
-- Myśli
pani, że nie wiem, że nie ma pani dziś dyżuru? – Hermiona otworzyła usta ze
zdziwienia. Czy na Godryka, Malfoyowie zawsze muszą być tak dobrze
poinformowani?
-- Naprawdę,
to nic takiego – powiedziała rumieniąc się lekko
-- Jest –
upierał się blondyn – dlatego chcę pani podziękować i przeprosić za wszystkie
przykrości, które spotkały panią z mojej strony. Jestem Malfoyem, rzadko
przepraszam i przychodzi mi to z trudem, więc moje przeprosiny nie wyglądają
może zbyt… normalnie. Ale ma pani moje słowo, że bardzo żałuje swojego
wcześniejszego postępowania. – powiedział arystokrata, a Hermiona nadal
spoglądała na niego w zdziwieniu. Lucjusz Malfoy przepraszający ją… I co
jeszcze Merlin wymyśli!? – więc jeśli będzie miała pani jakiś problem lub
prośbę, proszę śmiało mówić, zrobię wszystko by pani to wynagrodzić –
powiedział na pożegnanie wchodząc do pokoju syna. Hermiona odetchnęła z ulgą i
poszła do dyżurki napisać sprawozdanie i instrukcje dla pielęgniarek, jak mają
opiekować się Draco Malfoyem i jakie leki i eliksiry mają mu podawać.
***
Wróciła do
domu o 21:30, zmęczona wyczerpującą akcją ratowniczą. Prawie od razu rzuciła
się na łóżko i zasnęła, chcąc zregenerować siły przed jutrzejszym całodziennym
dyżurem. Dzisiejsza noc miała być dla Malfoya decydująca. Jeśli eliksiry się
przyjęły będzie istniała szansa na jego pełny powrót do zdrowia. Ale póki co,
musi sama musi odpocząć. Jutro prawdopodobnie to ona będzie musiała się nim
zajmować.
Obudziła się
o 6:30, a jej dyżur rozpoczynał się o 7:00. W pośpiechu założyła białą sukienkę
a do ręki wzięła magomedyczny uniform. Postanowiła przebrać się w pracy. Włosy
związała w luźnego koka. Przeklinała sama siebie, za to, że mimo tak krótkiego
czasu marnuje go na ułożenie sobie fryzury. Szybko chwyciła dużą torbę i
aportowała się do szpitala.
-- Witaj
Cassie – zawołała do wysokiej pielęgniarki w recepcji.
-- Witaj
Hermiona – brunetka wesoło jej odmachała.
-- Jakieś
zmiany u naszego pacjenta spod jedynki? – zapytała, biorąc od Cassie, byłej
Krukonki teczkę z wynikami Dracona.
-- Eliksiry
się przyjęły, a niektóre rany złagodziły się i nie zagrażają już tak poważnie
jego życiu. Jego szanse na przeżycie dużo się zwiększyły. Odwaliłaś dobrą
robotę – pochwaliła Hermionę zielonooka pielęgniarka.
-- E, tam –
mruknęła mile połechtana panna Granger – zrobiłby to każdy. Dobra ja lecę –
zawołała znikając w drzwiach. Chwilę potem stała już przy pokoju w którym
przebywał jej dawny wróg. W pokoju, przy łóżku chłopaka siedziała Narcyza. Gdy
szatynka weszła do Sali, pani Malfoy lekko drzemała. Najprawdopodobniej musiała
spędzić przy nieprzytomnym blondynie całą noc. Hermiona delikatnie położyła
dłoń na jej ramieniu, a kobieta po chwili się ocknęła.
-- Dzień
dobry, pani Malfoy – powiedziała cicho – niestety, na czas zabiegu musi pani
stąd wyjść. I powinna pani na razie wrócić do domu i trochę odpocząć. Stan pani
syna jest dużo lepszy niż wczoraj. Może pani przyjść ponownie wieczorem, być
może wtedy będzie przytomny – Narcyza lekko uniosła kąciki ust i powiedziała
cicho, heroicznie walcząc ze łzami:
-- Panno
Granger? Proszę nie dać mu umrzeć.
-- Zrobię
wszystko co w mojej mocy – zapewniła ją dziewczyna. Przymknęła oczy modląc się
by jej się udało.
***
To były
niezwykle trudne 2 godziny. Dwa razy serce Draco przestało bić (a Hermiona
upewniła się, że on jednak je ma). Parę razy tracił oddech, jednak po wielu
trudach udało jej się ustabilizować jego stan. Teraz przyszedł czas na
wybudzenie mężczyzny z narkozy. Podała mu odpowiedni eliksir i usiadła przy
łóżku czekając na rezultaty. Już po pięciu minutach Malfoy zaczął się wiercić w
łóżku i marszczyć powieki, a po dziesięciu starał się otworzyć oczy. Hermiona
szybko sięgnęła po eliksir wzmacniający, gotowa, gdy blondyn otworzy oczy, mu
go podać.
W końcu
Draco w pełni się obudził, spojrzał trochę nie przytomnie na brązowowłosą.
-- Granger?
– zapytał zdziwiony.
-- Tak –
powiedziała stając nad nim i podstawiając mu do ust fiolkę z eliksirem.
-- Granger,
czy ja umarłem przez tego cholernego Roockwooda i jestem jakimś cudem w niebie?
– zapytał cicho, a Hermiona lekko się uśmiechnęła.
– Nie, a dlaczego tak sądzisz?
-- Bo jest
tu strasznie biało – wymamrotał blondyn, a po chwili dodał coś, co prawie
zwaliło dr Granger z nóg – a gdy byłem mały, matka zawsze mi mówiła, że w
niebie są z nami te osoby na których za życia najbardziej nam zależało –
mruknął sennym głosem. Hermiona słysząc to wyznanie znieruchomiała.
Najwyraźniej Malfoy był jeszcze otumaniony środkami nasennymi i mówi wszystko
niczym po veritaserum! Starała się nie dać poznać po sobie, jakie wrażenie
wywarły na niej słowa byłego Ślizgona. Ale w środku, nie wiedzieć czemu zrobiło
się jej jakoś cieplej na sercu i cieszyła się, z tego co powiedział Malfoy. Tylko,
czy mówił szczerze?
-- Czujesz
się na siłach by usiąść? – zapytała rzeczowym tonem.
-- Tak,
raczej tak – powiedział blondyn usiłując wstać. Widząc poczynania blondyna
Hermiona w kilku szybkich susach znalazła się przy nim. Była wściekła. Jeszcze
parę minut temu leżał nieprzytomny, a teraz sam próbuje się podnieść!
-- Malfoy!
Głupi jesteś!? Pytałam czy masz siły by usiąść, ale nie możesz tego robić bez
niczyjej pomocy! Wciąż jesteś w stanie krytycznym, choć teraz twoje szanse na
przeżycie wzrosły. Ale jak będziesz robić takie głupoty to możesz być pewny, że
wykitujesz – warknęła podtrzymując chłopaka, który prawie osunął się z bólu na
łóżko.
-- Nie sądzę
byś rozpaczała z tego powodu – powiedział z wyraźnym trudem. I tu się mylisz –
pomyślała dziewczyna, ale zamiast tego syknęła:
-- Obiecałam
twojej matce, że zrobię wszystko co w mojej mocy, byś przeżył, więc nie
utrudniaj mi tego, Malfoy – blondyn z jej pomocą usiadł i, ku zdziwieniu
magomedyczki powiedział słabym głosem.
-- Masz
racje, Hermiono… Przepraszam.
-- Dobrze –
powiedziała łagodnie pomagając Draconowi pozostać w pozycji siedzącej i
jednocześnie podajając mu uwarzone specjalnie przez nią eliksiry – To bardzo
duży sukces, Malfoy, że jesteś w stanie siedzieć. To znaczy, że złamania się
uleczyły po eliksirze Fracturowym*. Nie wiem czy budzenie cię było najlepszym
pomysłem, ale te eliksiry musze ci podać, gdy będziesz przytomny – mówiła
dziewczyna, czy raczej, w opinii Draco trajkotała prawie jak Greengrass.
***
-- Draco, po
tym eliksirze będziesz lekko otumaniony – powiedziała Hermiona podając mu
ostatni eliksir – a i będziesz mówił różne rzeczy, które będą prawdziwe. To
skutek uboczny eliksiru, czyli działanie zbliżone do Veritaserum – dodała
szybko, nie pewna, czy aby Draco zdecyduje się go wypić.
-- Jak mi
pomoże wrócić do pracy, to nie ma o czym mówić, dawaj go – zdecydował blondyn
wypijając płyn podstawiony mu przez Hermionę. Skrzywił się, bo był okropnie
kwaśny, po czym prawie od razu poczuł
jak się odpręża i ból powoli znika.
Hermiona
odetchnęła z ulgą. Teraz stan mężczyzny powinien ulec znacznej poprawie. Już
miała zająć się ranami ciętymi na odsłoniętych rękach blondyna, gdy nagle jedna
z nich, zadana zaklęciem Sectumspempra zaczęła obficie krwawić. Szatynka
wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu. Ta rana powinna już nie być zagrożeniem dla
Malfoya. Pewnie wdało się jakieś zakażenie. Zareagowała w ułamku sekundy.
Chwyciła jeden z samo chłonących wacików i przyłożyła do krwawiącego miejsca, a
chwilę potem chwyciła różdżkę.
Do Draco,
mimo otumanienia spowodowanego eliksirem dotarł fakt, że z jedną z ran jest coś
nie tak i traci niebezpieczną ilość krwi. Nim Hermiona zaczęła mruczeć przeciw
zaklęcia powiedział słabym głosem, bojąc się, że za chwilę pożegna się z
życiem:
-- Granger,
czy mówiłem, że cię kocham i że zawsze mi się podobałaś? – szepnął miękko,
chcąc za wszelką cenę utrzymać się przy życiu jeszcze przez chwilkę.
-- Co? –
wyjąkała Hermiona. Ale chłopak kontynuował wyznanie.
-- Tak, to
prawda. Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale czy… Czy… czy ty mi kiedyś wybaczysz,
to wszystko? – mówienie sprawiało mu wyraźną trudność – To w jaki sposób
maskowałem swoje uczucia wobec ciebie? – Hermiona poczuła w oczach łzy. Już od
dłuższego czasu nie reagowała tak na śmierć pacjenta. Owszem było jej smutno,
ale nauczyła się ukrywać płacz. Dlaczego Draco Malfoy musiał umrzeć w taki sposób?
Pytała się łapiąc go za rękę.
--
O-oczywiście, że wybaczam, Draco – załkała cicho, nie upuszczając różdżki.
Blondyn odetchnął z wyraźną ulgą w lekko zaszklonych oczach.
-- Kocham
cię – wyszeptał ledwo słyszalnie. Potem była już tylko ciemność…
A tu część druga. Życzę miłego
czytania
PS W czasie
pisania tej części słuchałam piosenki My heart will go on - Celine Dion
Zachęcam do
odsłuchania
Cz 2.
„ Bo jak śmierć równie
potężna jest miłość.”
Hermiona
była zdolnym magomedykiem i mimo, że śmierć kliniczna* Malfoya nią wstrząsnęła,
to nie dała się ponieść emocjom i zaczęła szeptać przeciw zaklęcia, które mogły
przywrócić blondynowi oznaki życia. Drugą ręką nacisnęła alarm informując
personel medyczny o zaniku funkcji życiowych pacjenta.
Po chwili do
pokoju teleportowali się pielęgniarze i dwójka sędziwych magomedyków. Pomogli
Hermionie rzucać na Draco zaklęcia ochronne.
Po pięciu
minutach** udało się odzyskać oddech i tętno. Ale mężczyzna wciąż był
nieprzytomny. Zapadł w śpiączkę.
To było
najgorsze pięć minut w całym jej życiu. Gdyby nie jej szybka reakcja po tych
pięciu minutach zacząłby mu obumierać mózg. Świadomość, że od śmierci dzieliło
go tylko kilka minut, a może nawet sekund przytłaczała ją. Poniekąd dlatego, że
obiecała Narcyzie, że zrobi wszystko co w jej mocy, by uratować Malfoya. Ale
też dlatego, gdyż miała u Dracona dług życia, w końcu gdyby nie on zostałaby
trafiona morderczym zaklęciem.
A ona prawie
go zabiła…
***
Wszędzie
było światło.
Słyszał
wszystko, prośby Hermiony by się obudził, łkania matki, prośby i groźby Blaisa,
żeby wreszcie otworzył oczy. Słyszał to, ale nie mógł im odpowiedzieć i się
ruszyć. To było frustrujące. Tak samo jak fakt, że nie mógł otworzyć oczu i ich
nie widział. A zamiast mroku pod zamkniętymi powiekami widział tylko irytujące
białe światło i nic poza tym.
Nie wiedział
ile już minęło czasu odkąd zapadł w ten dziwny stan wegetacji, ale z każdym
dniem robiło się coraz dziwniej. Najpierw okazało się, że dosłownie siedzi w
swojej głowie! Nie tak podświadomie, ale naprawdę tam przebywa jako osoba! Jak
zwykle nienagannie uczesany, zabójczo przystojny, ubrany w swój ulubiony czarny
garnitur.
Tylko było
tam trochę nudno, tyle przestrzeni, ale absolutne pustkowie…
Ile czasu
mogło minąć?
Jakieś 2, 3
dni?
Nie, raczej
więcej…
Codziennie
przychodziła do niego Hermiona. Obwiniała się o jego obecny, stan przepraszała
go, za to, że tak szybko go wybudziła z narkozy, bo gdyby jeszcze poczekała nic
takiego może by się nie stało… Miał ochotę wstać i ją przytulić, taka była
załamana i smutna, powiedzieć jej, że to nie jej wina… Ale nie mógł. Po prostu
nie mógł
Ale polubił
jej wizyty. Bo co prawda nie mógł z nią porozmawiać, ani jej zobaczyć ,za to
wciąż ją słyszał. Codziennie opowiadała mu zabawne anegdotki z życia byłych
uczniów Hogwartu, czasami nawet opowiadała mu wszystkie przygody z Rudzielcem i
Potterem, musiał przyznać, że było to interesujące. A w dodatku codziennie
wieczorem przychodziła i czytała mu jakąś z mugolskich książek… Jeszcze nie tak
dawno uważałby to za kompletne nudy i wyśmiałby osobę, która usiłowałaby mu
czytać na głos, ale teraz tego nie zrobił, poniekąd dlatego, że nie mógł, ale w
dużej część dlatego, że podobało mu się jej czytanie. Książki były naprawdę
interesujące, szczególnie polubił Sherlocka Holmesa, Hrabiego Monte Christo,
Hobbita i Trylogię Władca Pierścieni. A poza tym lubił słuchać jej głosu.
***
Minął już
cały miesiąc odkąd Malfoy zapadł w śpiączkę. Hermiona od tego czasu okropnie
schudła i cierpiała na bezsenność. Mimo, że nie była to jej wina, to nie było
dnia, by nie myślała o Draconie. O jego błękitnych oczach, które być może już
nigdy się nie otworzą, i ustach, które być może nigdy nie wygną się w uśmiechu.
Oddałaby wszystko, byleby się obudził.
Każdego dnia
tam zaglądała, razem z Narcyzą, z którą bardzo ociepliła stosunki po tym
wypadku. Często przynosiła ze sobą książki i czytała je Ślizgonowi.
Prawdopodobnie jego organizm doskonale odbierał co się działo wokół niego, ale
z niewiadomych przyczyn mózg i mięśnie nie reagowały.
*
Była środa,
23 grudnia. Podczas gdy wszyscy szykowali się do świąt pewna drobna, młoda
kobieta o pięknych kasztanowych lokach nie zważając na śnieżyca szła na
piechotę do szpitala Św. Munga. Wiatr dął i utrudniał jej widzenie, a do tego
śnieg padał w wielkich ilościach, ale uparcie szła na przód. Mogła się w każdej
chwili aportować do szpitala, ale nie zrobiła tego. Nie chciała. Spacer, nawet
w taką pogodę pomagał uspokoić jej myśli, a od miesiąca było jej to bardzo
potrzebne.
W oddali
zobaczyła budynek szpitala. Naciągnęła beżową czapkę mocniej na głowę, aby
zimny wiatr nie drażnił jej uszu i skierowała się w stronę szpitala. Od czasu
zapadnięcia w śpiączkę Dracona przychodziła tam codziennie i do niego mówiła
lub czytała. Wiedziała już jakie książki lubi, gdy czytała Mu Hobbita i Władcę
Pierścieni drgnęła mu ręka, tak samo było z Shelrockiem Holmesem, Ben Hurem i
książkami fantastycznymi. A jednak się nie budził. Najgorsze było jednak zdanie
głównych magomedyków; jeśli nie obudzi się za dwa dni to odłączą go od
aparatury podtrzymującej funkcje życiowe blondyna. Płakała i błagała ich by
jeszcze poczekali, ale to na nic, nie zmienili zdania.
-- Witaj
Herm! – zawołała Alice przyglądając się uważnie Hermionie. Nic dziwnego,
szatynka wyraźnie schudła i była nienaturalnie jak na nią blada. – Dobrze się
czujesz? Wyglądasz kiepsko – zauważyła delikatnie szarooka blondynka.
-- Nic mi
nie jest. – szepnęła zmęczona Hermiona – Czy są jakieś zmiany co do stanu
Draco? – zapytała się cicho, ale i tak znała odpowiedź na to pytanie. Od
miesiąca była taka sama.
-- Niestety
nie – powiedziała szeptem patrząc zmartwionym wzrokiem na Hermionę. Oczy Alice
były piękne, miały odcień głębokiej szarości. Przypominały jej oczy Draco, tyle
że jego oczy miały jeszcze odcień błękitu. Miał piękne oczy, przypominały
niektóre kamienie księżycowe. A mogą się już nigdy nie otworzyć- pomyślała i
naraz poczuła jak jej ciepłe, karmelowe tęczówki zapełniają się łzami. – Herm,
to nie twoja wina – była Krukonka próbowała uspokoić Hermionę – a on się może
jeszcze obudzić – szepnęła miękko. Hermiona przełknęła gorzkie łzy i
wyprostowała się. – teraz jest u niego Blaise Zabini, Ginny Weasley i Narcyza
Malfoy, jego ojciec był tu z samego rana. A z nim Harry Potter i Pansy
Parkinson – oznajmiła wertując kartotekę. Hermiona szybko podziękowała
pielęgniarce i udała się na oddział, na którym leżał Draco.
W środku,
przy łóżku siedziała blada Narcyza. Już nie emanowała tą dystynkcją i
elegancją, jej cera lekko poszarzała, a oczy były zmęczone i zaczerwienione. Do
tego sińce pod oczami, które tak przypominały oczy Malfoya. Tak samo błękitne,
tyle, że Draco, oprócz tego kobaltowego błękitu miał w oczach stalowe
przebłyski. Obok Narcyzy, na środku siedział przygarbiony Blaise. Jego
szmaragdowe oczy straciły swój charakterystyczny blask i wesołość. A przy
Blaisie siedziała wyraźnie smutna Ginny. Nie odczuwała tak dużej więzi z
blondynem, jak choćby Blaise i Narcyza, więc nie była aż tak zrozpaczona jak
oni, choć z jej niebieskich oczu spływały powoli łzy.
-- Mówię po
raz ostatni Malfoy! – gorączkował się Zabini – Obudź się wreszcie, ty jełopie,
albo umrzesz przez tych pojebanych magomedyków, którzy chcą cię odłączyć od
tego żelastwa! – wybuchnął w końcu brunet. Hermiona uśmiechnęła się przez łzy.
Prawdziwa przyjaźń. Blaise zarywał noce i przesiadywał w szpitalu opowiadając
Draco wszystkie ich wspólne przypały, a niedawno jego błagania, by blondyn
‘’przestał się zgrywać i wreszcie się obudził’’ przerodziły się w groźby typu
‘’ ostrzegam cię, Smoku! Jak nie otworzysz oczu za pięć minut, to wywalę cały
twój zapas Ognistej’’ lub ‘’ Draco! Wiem, że mnie słyszysz ty wredny aktorzyno!
Otwieraj natychmiast te niebieskie gały, albo wyrwę ci jednego z twoich blond
kłaków, dodam do eliksiru Wielosokowego, zmienię się w ciebie i pocałuje w
twoim imieniu Pottera, albo Rudego!’’ . Jednak nawet te groźby się nie
sprawdzały. Mężczyzna wciąż pozostawał w stanie letargu. Na to, że żyje
wskazywało jedynie równe unoszenie się jego klatki piersiowej, równomierne
bicie jego serca i drgania dłoni, gdy Hermiona mu czytała. Gdyby nie to, Draco
Malfoy mógłby zostać uznany za zmarłego.
-- Witaj
Hermiono – powiedziała Narcyza uśmiechając się ciepło do szatynki, gdy
usłyszała kroki magomedyczki.
-- Dzień
dobry, pani Malfoy – powiedziała z wymuszonym uśmiechem. Polubiła Narcyzę,
owszem. Ale od około trzydziestu jeden dni nie miała nastroju do uśmiechów.
Narcyza wstała, chcąc pomóc Hermionie zdjąć kurtkę i czapkę. Jednak gdy tylko
wstała z twardego krzesła zachwiała się i gdyby nie doskonały refleks byłego
ścigającego Slytherinu upadłaby z łoskotem na zimna posadzkę. – proszę pani! –
powiedziała surowo Hermiona – Obiecała się pani nie przemęczać! Musi pani
odpocząć – zdecydowała poważnie magomedyczka sadzając jasnowłosą kobietę z
powrotem na krześle.
-- Aale mój
syn… – wyjąkała Narcyza.
-- Niech się
pani nie martwi, posiedzę tu, a pani tymczasem niech wróci do domu i niech
wypocznie przed świętami – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Blaise
wstał i pomógł podnieść się z miejsca wyczerpanej Narcyzie, po czym wyprowadził
ją powoli i delikatnie z pokoju.
-- Widzisz
jak się wszyscy o ciebie martwią? – szepnęła Ginny do nieruchomego ciała Malfoya – I obiecałeś być
naszym drużbą…
-- Gin, ty
też nie wyglądasz najlepiej, powiedz, ile tu z Diabłem siedzicie? - zapytała się ostrożnie, widząc, że Ruda
praktycznie usypia na siedząco, a oczy same jej się zamykają.
--
Przyszliśmy wczoraj w nocy – mruknęła półprzytomnie – Blaise kazał mi iść, ale
nie mogłam go zostawić… – dodała sennym głosem.
-- Na Godryka,
Ginny! – wykrzyknęła Miona – Natychmiast jedźcie do domu i odpocznijcie trochę!
Jak Blaise będzie się stawiał to powiedz mu, że to rozkaz magomedyka –
zdecydowała podając Rudej jej kurtkę, czapkę, szal i puchate rękawiczki, które
Weasleyówna szybko włożyła i do rąk wzięła kurtkę Blaisa i jego zielony szal.
-- Dobrze
Herm, – zawołała sennie na odchodnym – wpadniemy jeszcze do Draco wieczorem. –
gdy drzwi za Ginny się zamknęły Hermiona westchnęła głęboko i usiadła na
krześle Narcyzy, które stało najbliżej twarzy blondyna.
-- Draco,
musisz się obudzić – szepnęła wreszcie pozwalając kilku słonym kroplom spłynąć
z jej oczu po twarzy. – Proszę cię… obudź się. Jeśli nie obudzisz się pojutrze
to umrzesz… A nie możesz umrzeć… Nie w ten sposób – szlochała cicho łapiąc
Malfoya za bladą, nieruchomą dłoń. Minęła trochę czasu, może 30 minut, a może
godzina, gdy Hermiona wreszcie się uspokoiła. Sięgnęła do brązowej torby i
wyciągnęła z niej grubą książkę. – pomyślałam, że ci się spodoba – uśmiechnęła
się lekko otwierając książkę na pierwszej stronie – nosi tytuł ‘’Pisane
Szkarłatem’’, wydaje się fajne. – powiedziała zaczynając czytać. Powieka
blondyna leciutko drgnęła, ale tego już nie zauważyła.
***
Było jak
zwykle i nie wydawało się, by dzisiejszy dzień przyniósł jakiekolwiek zmiany.
Wysłuchiwał się cały dzień chyba, gróźb Blaisa, cichych próśb Ginny i płaczu
matki. A nawet rozpoznał głos Pottera i Pansy.
W końcu
przyszła ta, która sprawiała, że ta bezczynność i irytujący stan wegetacji
stawał się w miarę znośny. Hermiona Granger. Słyszał jak go prosiła, by się
obudził. Czuł jak trzymała go za rękę. Widział w myślach jej piękną twarz.
Zrobiłby wszystko, byle wyrwać się z tego letargu i ją pocieszyć, by się nie
zamartwiała.
Potem
zaczęła mu czytać nową książkę. Jak zwykle trafiła świetnie w jego gust. Nawet
skończyła mu ją bez żadnej przerwy w czytaniu. Potem jeszcze chwilę opowiadała
mu różne historie, jakie przeżyła z przyjaciółmi w Hogwarcie, a także te, które
przeżyła sama i nawet Harry i Ron o nich nie wiedzieli zbyt wiele, np. to jak
poznała Wiktora Kruma. Gdy skończyła opowiadać włączyła mugolskie radio i
włączała różne piosenki, o których w ogóle nie miał pojęcia.
Złapała go
ponownie za rękę i zasnęła przy nim…
Był
zrozpaczony, z tego co mówiła mu Hermiona jeśli za dwa dni nie wybudzi się ze
śpiączki odłączą go od jakiejś aparatury i … zginie.
Miał już
dość tej irytującej jasnej przestrzeni, w której przebywał, miał dość tej
bezczynności.
Zirytowany
zamknął oczy i głęboko odetchnął. Co zawsze robił w takich chwilach…? Szkoda,
że nie miał tu pianina, albo chociażby gitary, nawet fletem by nie pogardził.
Ale trudno, śpiewać bez muzyki też można… Zaczął na początku nucić cicho
melodię, ale zaraz potem głośniej zaśpiewał:
Every night in my dreams I see you, I
feel you,
That is how I know you go on...
Far, across the distance
And spaces between us
You have come to show you go on..
That is how I know you go on...
Far, across the distance
And spaces between us
You have come to show you go on..
Near, far, wherever you are,
I believe that the heart does go on.
Once more you open the door
And you're here, in my heart and
My heart will go on and on...
I believe that the heart does go on.
Once more you open the door
And you're here, in my heart and
My heart will go on and on...
Love can touch us one time
And last for a lifetime And never let go till we're gone...
Love was when I loved you,
One true time I hold to,
In my life we'll always go on...
And last for a lifetime And never let go till we're gone...
Love was when I loved you,
One true time I hold to,
In my life we'll always go on...
Near, far, wherever you are
I believe that the heart does go on
Once more you open the door
And you're here in my heart and
My heart will go on and on...
I believe that the heart does go on
Once more you open the door
And you're here in my heart and
My heart will go on and on...
You're here, there's nothing I fear
And I know that my heart will go on.
We'll stay forever this way;
You are safe in my heart and
My heart will go on and on...
And I know that my heart will go on.
We'll stay forever this way;
You are safe in my heart and
My heart will go on and on...
Celine Dion
“ My heart will go on’’
Nagle
rozległ się obok niego głos. Tak dobrze mu znany. Przez sześć lat słyszał go
dość często, a ok. 10 lat temu był jednym z ostatnich, którzy słyszeli ostatnie
słowa tego człowieka.
-- Brawo
Draco, – powiedział Dumbledore tym swoim dobrotliwym głosem – nie wiedziałem,
że masz taki muzyczny talent – zaklaskał w ręce. Draco obrócił się w stronę
byłego dyrektora Hogwartu z wyraźnym szokiem wymalowanym na bladej twarzy.
-- Profesor
Dumbledore!? – zawołał zdziwiony, podchodząc do staruszka, jakby nie wierząc,
że naprawdę tam jest. Ale Dumbledore nadal tam stał, uśmiechnięty w ten swój
tajemniczy sposób, w tej samej srebrzystej szacie i z tą samą białą brodą.
-- Wyglądasz
na zdziwionego, mój drogi chłopacze – powiedział profesor z lekkim uśmiechem
podchodząc do oniemiałego arystokraty.
-- Wie pan,
po naszym ostatnim spotkaniu raczej nie sądziłem, że jeszcze się spotkamy –
burknął. – Nie jest pan na mnie zły? –
zapytał w końcu już łagodniejszym tonem – No wie pan, za tamto wtedy… -
zająknął się, mając na myśli wydarzenia na najwyższej wieży w Hogwarcie,
ostatnie minuty życia Dumbledorea’a
-- Masz na
myśli to, czy jestem zły, za to, że wpuściłeś Śmierciożerców do szkoły, że mnie
rozbroiłeś, że zostałem wtedy zabity, że nie przeszedłeś na dobrą stronę wtedy,
gdy ci o tym mówiłem? – zapytał się beztrosko Dumbledore siadając na małej,
drewnianej ławce, która pojawiła się tak samo nagle, jak on sam.
-- Mhm –
przytaknął cicho Draco siadając obok profesora.
-- Nie,
Draco. Nie jestem zły. – powiedział wciąż z uśmiechem. Draco spojrzał na niego
ze zdziwieniem. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
-- Ale jak
to ?!– wykrztusił w końcu. - Przeze mnie pan nie żyje! Przeze mnie
Śmierciożercy wtargnęli do szkoły pełnej niewinnych uczniów. Jest jeszcze wiele
złych rzeczy, które działy się tylko i wyłącznie za moją winą, nawet nie dałbym
rady wszystkich wymienić!
-- Spokojnie
chłopcze, – uśmiechnął się pokrzepiająco staruszek. – wiem dobrze, że wtedy na
wieży rozbroiłeś mnie dlatego, że musiałeś. Ty nie jesteś zły, Draco. Nie
jesteś mordercą i nie powinieneś się obwiniać o moją śmierć. – powiedział
poważniejszym już tonem.
-- Skąd pan
wie, że się o nią obwiniam? – zapytał blondyn patrząc w jasnoniebieskie oczy
Dumbledore’a.
-- Oh mój
drogi, zawsze potrafiłem rozszyfrować ludzkie emocje i charaktery. A teraz
przebywam w takim miejscu, gdzie po prostu wiem wszystko co się dzieje wokół
was, znam emocje wszystkich, jestem lepiej poinformowany o różnych sprawach niż
wy sami.
-- Czyli
jednak jest życie po życiu. – mruknął Malfoy. Słysząc jego słowa Albus
roześmiał się i powiedział uśmiechnięty tym swoim zagadkowym uśmiechem.
--
Oczywiście, że jest, Draco. Gdyby było inaczej, jakim cudem bym tu z tobą
siedział i z tobą rozmawiał? – zapytał się dyrektor. Draco spojrzał na niego
zdziwiony taką odpowiedzią
-- Czyli, że
to wszystko nie dzieje się tylko w mojej głowie? – upewnił się zszokowany
mężczyzna
-- Owszem
dzieje się. – przyznał – Ale, mój drogi, skąd wobec tego wniosek, że też nie
dzieje się naprawdę? – uśmiechnął się, po czym spojrzał w jasną przestrzeń
lekko zamyślony.
-- To w
końcu to wszystko to wymysł mojej wyobraźni, czy pan naprawdę jest tu ze mną?!
– zirytował się Malfoy wiercąc się na ławce.
-- Obie
odpowiedzi są poprawne. – odparł z uśmiechem były dyrektor. Draco skrzywił się.
Dlaczego Dumbledore zawsze musi być taki tajemniczy? Poprawka, tak wkurzająco
tajemniczy.
-- A
wracając do poprzedniego wątku, jak pan nie może być na mnie zły? Jestem
przecież byłym śmierciożercą – powiedział markotnie. Dumbledore spojrzał na
niego uważnie. Wiedział, że dziecko wychowywane przez ojca pracoholika,
mającego surowe poglądy na temat czystości krwi i matkę, kochającą, ale nie
śmiejącą się przeciwstawić woli męża, nie będzie wesołe i beztroskie jak inne
dzieci. Ale Draco pozytywnie go zaskoczył. Chociaż w czasach szkolnych nie mógł
tego powiedzieć. Owszem, dostrzegał pozytywne cechy chłopaka, które blondyn tak
usilnie i starannie starał się ukryć pod maską arogancji, zepsucia i
kompletnego wyzucia z emocji. Już od pierwszej klasy starał się zaszkodzić
Harry’emu Potterowi, Ronowi Weasleyowi i Hermionie Granger jak tylko umiał. A
wszystko z powodu głęboko ukrywanych emocji. Doskonale pamiętał Dracona w
trzeciej klasie, tuż po epickim ciosie prosto w arystokratyczny nos Dracona
Malfoya, kiedy to chyba po raz pierwszy się odrobinę uspokoił. Już nie wyzywał
panny Granger (co dla wielu było pewnie zaskoczeniem) tylko badawczo się jej
przyglądał, czego nie umiał dokładnie zamaskować. Wtedy po raz pierwszy
Dumbledore utwierdził się w swoim przekonaniu, iż ta dwójka wrogów w
przyszłości się w sobie zakocha. Nawet założył się o to z Minerwą McGonagall,
szkoda tylko, że już nie będzie miał okazji odebrać swojej wygranej… No,
przynajmniej nie w tym życiu…
-- Draco,
Draco – powiedział kręcąc głową profesor.
–Nie jesteś wcale złym człowiekiem. Jesteś dobrym człowiekiem, któremu przydarzyło
się wiele złych rzeczy. Pewien bardzo mądry człowiek, z którym jesteś
spokrewniony powiedział kiedyś; ‘’ Poza tym świat wcale nie dzieli się na
dobrych ludzi i śmierciożerców, bo wszyscy mamy w sobie tyle samo dobra co zła.
Tylko od nas zależy, jaką drogą pójdziemy. Taka jest nasza natura.’’ –
uśmiechnął się pokrzepiająco do młodego Malfoya
-- No to ja
wybrałem złą drogę… – burknął pochmurnie Draco.
-- Na
początku owszem, ale teraz jesteś Aurorem, Draconie, walczysz ze złem! Ważne
jest to, że miałeś siłę się przeciwstawić złu – przekonywał Dumbledore
-- No dobra,
panie profesorze, może nie jestem taki na wskroś zły, ale na pewno nie jestem
też aniołkiem. – na usta blondyna znów wpłynął ten cwany uśmieszek. – Niech pan lepiej mi powie jak mogę stąd
wyjść i się obudzić - powiedział, a Dumbledore obdarzył byłego Ślizgona
dobrodusznym i lekko pobłażliwym spojrzeniem znad okularów
-- A skąd
mam wiedzieć, chłopcze? – zaśmiał się – Jesteśmy w twojej podświadomości, nie w
mojej. Ja jestem tu po to by pomóc ci odnaleźć właściwą odpowiedź, ale sam
musisz na nią wpaść. – Draco lekko się zirytował.
-- No wie
pan co!? – oburzył się – Z tego co mówiła Gra… Hermiona jeśli za dwa dni się
nie obudzę to umrę, proszę pana, UMRĘ – wymachiwał rękami, chcąc nadać swojej
wypowiedzi dramatyczny nastrój, ale ku konsternacji Dracona Dumbledore tylko
się roześmiał.
-- Rozumiem
cię Draco, doskonale cię rozumiem. Dlatego tu jestem – staruszek klasnął w
dłonie uśmiechając się wesoło do blondyna. – Moim zadaniem jest uświadomienie
ci właściwej drogi, chłopcze, a odpowiedzi poszukamy twoich wspomnieniach, które, nawiasem mówiąc,
pozwoliłem sobie przejrzeć i wybrać te najistotniejsze – jasnoniebieskie oczy
Dumbledore’a błyszczały wesoło, jakby w ten sposób chciał dodać Malfoyowi
odwagi.
-- Wie pan,
– zaczął lekko skrzywiony dziedzic Malfoyów – nie czuje się pewnie wiedząc, że
grzebał mi pan w moich PRYWATNYCH wspomnieniach…
-- Ależ
spokojnie Draco – Dumbledore ewidentnie był rozbawiony zachowaniem młodego
Malfoya – przecież ja i tak nie żyje. – Draco pokiwał głową, ale za chwilę dodał
podejrzliwie
-- Ale ma
pan o nich nie opowiadać tym tam w górze… - powiedział mrużąc błękitno szare
tęczówki.
-- Dobrze,
Draco, tajemnica zawodowa. – odparł rozbawiony Dumbledore. Nagle, dosłownie
znikąd przed nimi pojawiła się srebrzysta waza, napełniona błękitno srebrna
cieczą. – Gotowy? – zapytał profesor zacierając dłonie w oczekiwaniu.
--
Szczerze…? – spytał niepewnie młody Malfoy – To chyba raczej jeszcze nie… -
zaczął, ale były dyrektor Hogwartu nie czekając na jego odpowiedź mocno pchnął
go do myślodsiewni.
***
-- Poznajesz
to miejsce? – zapytał Dumbledore. Draco rozejrzał się po miejscu, gdzie
wylądowali. Białoszary pałac, w stylu neogotyckim, pokaźny rozmiar rezydencji,
wspaniały ogród, białe pawie przechadzające się majestatycznie po posiadłości.
Od razu rozpoznał to miejsce. Malfoy Manor.
--
Oczywiście – wydusił. Nigdy specjalnie nie przepadał za tym miejscem. A to
uczucie wzmogło się po wojnie. Ale w tym momencie zrozumiał, że to nie jest
Malfoy Manor sprzed 4-5 lat. Pałac wyglądał tak samo jak za czasów jego
dzieciństwa. Dumbledore, jakby czytając w jego myślach powiedział
-- Owszem,
jesteśmy w Malfoy Manor , ale w dość dawnej przeszłości. Narcyza ma tu 29 lat,
Lucjusz 30. A ty jesteś pięcioletnim chłopcem – oznajmił profesor kiwając na
Draco głową, dając mu znak, aby weszli do środka pałacu.
Narcyza,
piękna, młoda, jasnowłosa kobieta o kobaltowo błękitnych oczach siedziała w
przestronnym, bogato urządzonym salonie, na białej sofie, na jej kolanach
siedział mały, uroczy blond włosy urwis. Narcyza, przytulała lekko chłopczyka i
czytała mu książkę, mały Draco słuchał jej uważnie, chłonąc każde słowo
padające z jej karminowych ust.
-- Choć
Śmierć szukała trzeciego brata przez wiele lat, nigdzie nie mogła go znaleźć.
Dopiero kiedy był w bardzo podeszłym wieku, zdjął z siebie Pelerynę-Niewidkę i
dał ją swojemu synowi. A wówczas pozdrowił Śmierć jak starego przyjaciela i
poszedł za nią z ochotą, i razem, jako równi sobie, odeszli z tego świata.-
zakończyła opowieść młoda pani Malfoy zamykając opasłe tomiszcze. Chłopiec
westchnął i wtulił się w szczupłe ramiona matki. Widząc to kobieta się
roześmiała serdecznie
-- Chyba nie
boisz się tej bajki, co? – zapytała z uśmiechem łaskocząc syna po żebrach.
Chłopiec roześmiał się i pokręcił przecząco głową.
-- Mamo? –
zapytał w końcu blondynek patrząc wręcz z uwielbieniem na Narcyzę – A ty jakie
byś chciała mieć Insygnium Śmierci? – popatrzył na nią wyczekująco. Kobieta
zagryzła wargi, zawsze tak robiła gdy była zamyślona. Po chwili uśmiechnęła się
szeroko do ukochanego syna.
--
Oczywiście Pelerynę Niewidkę! – chłopiec słysząc to zaśmiał.
-- Ja też! –
zawołał wesoło klaszcząc w drobne dłonie – A tata pewnie by chciał Czarną
Różdżkę – powiedział w zamyśleniu. Cyzia westchnęła i lekko się uśmiechnęła.
Lucjusz dużo czasu spędzał w pracy, a nierzadko wychodził gdzieś w interesach.
I mimo, że był wspaniałym i kochającym mężem to mało czasu spędzał z pierworodnym
synem. A ona robiła wszystko, by Draco tego nie odczuł, gotowa była spełnić
każdą jego zachciankę. A fundusze rodziny spokojnie na to pozwalały.
-- Chyba
tak… – przyznała Draconowi. – Ale wiesz, Czarna Różdżka to bardzo potężna i
niebezpieczna różdżka… - pouczyła go. Chłopiec kiwnął głową.
-- Wiem! Bo
wszyscy by chcieli mnie zabić gdybym miał Czarną Różdżkę, bo chcieli by mi ją
zabrać. – powiedział poważnym tonem. A chwilę później oboje usłyszeli trzask
otwieranych drzwi i w salonie pojawił się nieprzeciętnie wysoki, młody
mężczyzna, o stalowoszarych oczach i długich, prawie białych włosach.
-- Cześć
Cyziu, witaj Draco! – powiedział z czułym uśmiechem biorąc małego brzdąca na
ręce i całując czule żonę w usta. – Co tam, mój mały? – zapytał się podrzucając
kilkakrotnie roześmianego syna w powietrzu.
-- Mama
przeczytała mi Legendę o Trzech Braciach – oznajmił patrząc dużymi, błękitno
szarymi oczami na ojca. Lucjusz uśmiechnął się po Malfoyowsku i postawił Draco
na ziemi
-- To
świetnie, a o czym mówi nam ta opowieść? Jakie wartości przesyła? – zapytał
poważnie. Malfoy Senior od najmłodszych lat Dracona dbał, by ten osiągnął jak
najwięcej i był inteligentny
-- Mówi nam o tym, że potęga i panowanie nad innymi nie jest zbyt dobre i zawsze źle się kończy. I mówi nam, że ludzie, nawet czarodzieje, nie powinni mieszać się w sprawy śmierci, która jest nieokiełznanym ciągiem. Nie można nad nią zapanować, ani jej pokonać, ani ją upokorzyć, bo ona zawsze nas znajdzie, nie ważne co zrobimy by tego uniknąć. Ten najmłodszy brat wiedział, że urąganie Śmierci i kuszenie jej – poprzez dokonywanie czynów przemocy, jak pierwszy brat, albo poprzez uleganie mamidłom mrocznej sztuki nekromancji, jak drugi brat – jest zmaganiem się z przebiegłym przeciwnikiem, który nie może przegrać. I dlatego chciał móc odejść w ukryciu od Śmierci nie czyniąc szans na szybkie, ponowne spotkanie.
-- Mówi nam o tym, że potęga i panowanie nad innymi nie jest zbyt dobre i zawsze źle się kończy. I mówi nam, że ludzie, nawet czarodzieje, nie powinni mieszać się w sprawy śmierci, która jest nieokiełznanym ciągiem. Nie można nad nią zapanować, ani jej pokonać, ani ją upokorzyć, bo ona zawsze nas znajdzie, nie ważne co zrobimy by tego uniknąć. Ten najmłodszy brat wiedział, że urąganie Śmierci i kuszenie jej – poprzez dokonywanie czynów przemocy, jak pierwszy brat, albo poprzez uleganie mamidłom mrocznej sztuki nekromancji, jak drugi brat – jest zmaganiem się z przebiegłym przeciwnikiem, który nie może przegrać. I dlatego chciał móc odejść w ukryciu od Śmierci nie czyniąc szans na szybkie, ponowne spotkanie.
-- No brawo
synu – powiedział z prawie uznaniem Lucjusz. Narcyza ucieszyła się wyraźnie, że
jej mąż okazał tak dużo (jak na niego, oczywiście) zainteresowania synowi.
Wiedziała, że Lucjusz po prostu taki był. Wychował się w takich, a nie innych
warunkach i po prostu nie potrafił okazywać wylewnych uczuć synowi, co nie
znaczyło, że go nie kochał. Kochał, i to bardzo, wiedziała to. – Chociaż powinieneś
uwzględnić jeszcze parę argumentów cytując poszczególne fragmenty… - dodał po
chwili, a małemu blondynkowi zrzedła mina.
-- Dobrze
tato. – przytaknął ochoczo malec. Widać było gołym okiem, że uważa ojca za
ideał i wzór.
-- A teraz
dobra wiadomość! – zawołał radośnie Lucjusz obejmując ramieniem Narcyzę –
Dostałem awans i… nasze dochody firmy w Moskwie wzrosły o 50% ! – entuzjazmem
męża natychmiast zaraziła się Narcyza piszcząc i przytulając blondyna. Lucjusz
uśmiechnął się i zwrócił do syna
-- A więc
Draco, kiedyś przejmiesz nasze interesy i firmy, więc od jutra zaczynasz naukę
języka rosyjskiego! A tak w ogóle, to Arthurowi Weasleyowi urodziło się kolejne
dziecko… Kolejny syn – mruknął z grymasem.
Draco Malfoy
obserwował całą scenę w milczeniu. Zastanawiał się, dlaczego akurat, to
wspomnienie mu pokazano.
-- Jeszcze
wtedy Lucjusz Malfoy nie spędzał tak wiele czasu w pracy i rodzina była dla
niego najważniejsza – Draco zesztywniał, kompletnie zapomniał o obecności
Dumbledore’a.
-- Tak, choć
ja mało co z tego pamiętam. – przyznał obserwując, jak Lucjusz wchodzi do
jadalni, a Narcyza małą wersje jego.
-- A potem,
zaczął pracować z Yaxleyem, Macnairem i Roockwoodem… - powiedział cicho
profesor.
-- I wtedy
zaczął się zmieniać… Najpierw jakieś tajne spotkania byłych Śmierciożerców,
potem nielegalne zarobki i różne przedmioty czarno magiczne. – powiedział z
przekąsem Draco.
-- Tak, a po
powrocie Voldemorta jakieś siedem lat temu było jeszcze gorzej…
-- Tak,
ojciec na początku stał się prawie prawą ręką Voldemorta. Zawsze jakoś
wywyższany, zwykle dostawał najważniejsze misje, aż do czasu, gdy zawalił misję
przechwycenia przepowiedni. Wtedy Voldemort się wściekł, nawet nie pomyślał by
pomóc swoim poplecznikom, zostawił ich na pastwę Aurorów. Matka zawsze była
przeciwna Voldemortowi i nie raz się o to kłóciła z ojcem, on zaczął zdawać
sobie sprawę z jej racji dopiero po osadzeniu w Azkabanie. Wtedy byłem
wściekły, wiedziałem, że robił wiele złych rzeczy, ale nie sądziłem by
zasługiwał na Azkaban i Dementorów. – powiedział cicho Malfoy patrząc w dal.
-- Masz
racje, Draco. Uczyłem twojego ojca, był bardzo zdolnym uczniem, choć
niewątpliwie leniwym. Jego wadami była arogancja, niechęć do mugoli i
czarodziejów pochodzących z rodzin mugolskich.
-- To jego
nieliczne wady… - mruknął Draco z lekkim uśmiechem
-- Dobrze Draco, ale nie jesteśmy tu by skupiać
się na wadach twojego ojca – Dumbledore się uśmiechnął - Pozwól, że zmienimy odrobinę scenerię. –
powiedział Dumbledore zamykając oczy.
Nagle wszystko wokół nich zawirowało, blondynowi zakręciło się w głowie
i sam zamknął oczy. W końcu, gdy poczuł, że wszystko znów jest w normie
otworzył je. Znów znajdowali się w Malfoy Manor, ale tym razem była zima, za
oknem szalała zamieć śnieżna. W pałacu wszystkie światła były zgaszone, z
wyjątkiem pokoju na trzecim piętrze, pokoju Dracona. Dumbledore ruszył w stronę
Malfoy Manor, a potem skierowali się do komnaty małego Malfoya.
W pokoju, na
wielkim, zielonym łóżku leżał Draco, miał jakieś siedem lat, obok niego
siedziała Narcyza. Miała rozpuszczone, platynowe włosy i szmaragdowy szlafrok.
Tuliła do siebie wyraźnie smutnego syna.
-- Kochanie,
wiesz, że tatuś chciał być z nami w Wigilię, ale… coś mu wypadło – szeptała
cicho Narcyza. A chłopiec był wyraźnie …wściekły Draco doskonale pamiętał, mimo upływu lat,
kiedy to było. Nigdy nie znał zwykłej świątecznej atmosfery, ale zwykle we
trójkę siadali do wigilijnej wieczerze, czasem dołączał do nich wuj Trevor,
czasem profesor Snape. Teraz tego nie znosił, tej sztywnej atmosfery, ale będąc
dzieckiem często tęsknił do zwykłej, rodzinnej atmosfery. Tego dnia, jak zwykle
liczył na obecność ojca i na prezenty, choć bardziej liczył na to pierwsze. A
wtedy koledzy- Śmierciożercy ojca wyciągnęli go na mały wypad i na zebranie.
Wrócił po północy cały w…
Nagle drzwi
wejściowe głośno trzasnęły, tak, że nawet na trzecim piętrze to usłyszeli. Choć,
co się dziwić, w takim pałacu dźwięki dobrze się rozchodzą.
-- Narcyzo,
możesz tu przyjść? – dobiegł ich wyczerpany głos Lucjusza. Narcyza zgrabnie
zeskoczyła z łóżka syna i prawie biegiem ruszyła w stronę drzwi. Draco, mimo
wyraźnego gniewu na ojca również podniósł się z pościeli i już chciał pójść
razem z matką, ale blondynka odwróciła się i kazała mu wrócić do łóżka.
Posłusznie położył się z powrotem w satynowej pościeli, ale gdy tylko za
Narcyzą zamknęły się drzwi na palcach wyszedł z pokoju. Lucjusz siedział w
fotelu w dużym pokoju na końcu korytarza. Draco nie widział dokładnie jego
twarzy, bo światło pomieszczeniu dawał jedynie nikły blask kilku świec. Przed
Lucjuszem stała Narcyza, podawała mu jakiś eliksir.
-- Wstrętni,
obrzydliwi mugole! – warczał zmęczonym głosem wściekły Malfoy Senior.
-- Jak
mogłeś to zrobić – szeptała wyraźnie zdruzgotana Narcyza
-- Nie
miałem wyboru! – prawie krzyknął Lucjusz – Gdybym tego nie zrobił to mnie by
zabili!
-- Ale nie
mogłeś na nich jakoś wpłynąć…? -
zapytała się cicho Narcyza
-- Nie
mogłem, zresztą to tylko brudni mugole! Nie mów nawet, że ci ich szkoda! –
burknął mąż blondynki. Potem się obrócił w stronę drzwi, a blask świec rzucił
światło na jego twarz. Nie było szans, by mógł ujrzeć podsłuchującego i
obserwującego ich przez szparę w drzwiach Dracona. Ale młody blondyn mógł
doskonale ujrzeć jego twarz. Chłopiec musiał się bardzo wysilić by nie krzyknąć
ze strachu. Bowiem na bladej twarzy ojca i ogólnie na jego szatach, dłoniach
widniała… krew. Wtedy zrozumiał, że jego ojciec… zamordował mugoli.
-- Faktycznie
to było przerażające, szczególnie dla tak małego chłopca. – powiedział
Dumbledore. Słysząc jego głos Malfoy mimowolnie się wzdrygnął, pochłonięty
obserwacją najgłębiej skrywanych odczuć, które mu wtedy towarzyszyły kompletnie
zapomniał o obecność byłego dyrektora.
-- Ciekawe
jakby pan się zachował, gdyby pan dowiedział się, że pana ojciec z koleżkami z
zimną krwią zamordował jakiś mugoli. Owszem, nienawidził ich, ale nie
wiedziałem przedtem, że był zdolny do czegoś takiego… - lekko podniósł głos patrząc
na splamioną krwią szatę Lucjusza, którą zdjęła mu Cyza.
-- Wtedy
zacząłeś się chować pod maską arogancji i obojętności… - bardziej stwierdził,
niż zapytał Dumbledore.
-- Być może
– powiedział zdawkowo Draco wbijając zimne spojrzenie w przeciwległą ścianę.
-- Dobrze, a
teraz lecimy cztery lata w przyszłość – powiedział z lekkim uśmiechem
Dumbledore, a sceneria znów zawirowała. Tym razem znajdowali się na peronie 9 i
¾. Przy pociągu stał jedenastoletni Draco, a przed nim Narcyza i Lucjusz.
Narcyza miała załzawione oczy i ocierała je jedwabną chusteczką z monogramem
Blacków. Niezadowolony Lucjusz burknął tylko
-- Powinien
się uczuć w Durmstrangu… Tam przynajmniej jest odpowiedni nacisk na Czarną
Magię. – Narcyza rzuciła mężowi ostre spojrzenie błękitnych oczu
-- Mówiłam,
że nie zgadzam, się by mój syn uczył się tak daleko od domu.
-- Wiem,
Cyziu, wiem – mruknął Lucjusz nachylając się do pierworodnego syna – i pamiętaj
synu, w Hogwarcie prawdopodobnie pojawi się Harry Potter, spróbuj się z nim
zaprzyjaźnić i przeciągnąć go na naszą stronę… To nam wiele pomoże i ułatwi to
w sam- wiesz- czym… - szeptał Lucjusz, tak by Narcyza go nie usłyszała.
-- Ale nie
udało ci się zawrzeć przyjaznych stosunków z Harrym – powiedział Dumbledore,
starszy Draco obrócił się w jego stronę odrywając wzrok od żegnających się
z nim rodziców.
-- Nie.
Wkurzał mnie. Wielki Harry Potter – sarknął – W dodatku w domu od dłuższego
czasu nie mówiło się o niczym innym tylko o tym, by przeciągnąć go na naszą
stronę, na wypadek powrotu Voldemorta, żeby ułatwić mu dojście do władzy… A
mnie wkurzył okropnie, tym, że nie przyjął oferowanej przeze mnie przyjaźni –
fuknął wspominając tamto upokorzenie.
-- Nie
przyszło ci do głowy, że po prostu źle zaproponowałeś tą ‘’przyjaźń’’ –
zasugerował profesor
-- Nie, a
co?
-- Harremu
skojarzyłeś się z jego nadętym i rozpuszczonym kuzynem Dudleyem. On tak samo
nie szanował ludzi.
-- To mógł
to powiedzieć, a poza tym to on się zachował jak jakiś idiotyczny… wybraniec –
burknął Draco
-- Ale w
końcu się pogodziliście… - zauważył staruszek podchodząc do Dracona
-- Tak,
dostaliśmy biura obok siebie i tak jakoś wyszło, miałem być z Łasicem drużbą na
ślubie jego i Pansy. Zresztą, nie uważa pan, że to dziwne? Ron się ożenił z
Tracy, Goerge z Dafne, Potter jest zaręczony z Parkinson, Blaise z Wiewiórą –
powiedział z lekkim uśmiechem
-- A ty mój
drogi, tak jakby kręcisz z panną Granger – Dumbledore uśmiechnął się lekko
-- To zależy
od tego, czy uda mi się wreszcie obudzić… - mruknął wywracając oczami. W ogóle
nie czuł upływu czasu, więc skąd mógł wiedzieć ile czasu mu pozostało.
-- Więc
musisz sobie coś uświadomić mój chłopcze, inaczej nadzieje są daremne. –
powiedział ostrym tonem siwobrody.
-- Ale CO
mam sobie uświadomić? – warknął zniecierpliwiony blondyn
-- To co
jest najważniejsze, to przed czym tak zaciekle się broniłeś! – odpowiedział
profesor – A teraz pozwól, że przeniesiemy się godzinę w przyszłość.
Draco Malfoy
(ten jedenastoletni) leżał rozwalony na całej długości siedzenia w przedziale,
naprzeciwko niego siedziało trzech chłopców, dwóch z nich miało posturę osiłków
i objadali się czekoladowymi żabami. Trzeci z nich, wysoki, czarnowłosy o
pięknych kościach policzkowych i szmaragdowo zielonych oczach właśnie opowiadał
jakiś kawał, który zdawał się słuchać tylko Draco. Wtem drzwi przedziału
otworzyły się i stanęła w nich drobna dziewczynka o burzy kręconych, brązowych
włosach i karmelowych oczach.
-- Przepraszam,
czy nie widzieliście może ropuchy? – zapytała nieco przemądrzałym tonem. –
Neville swoją zgubił… - dodała jakby na usprawiedliwienie
-- Nie,
raczej nie. – odpowiedział Zabini. Zawsze był z nich wszystkich najbardziej
wygadany.
-- Ahh… -
powiedziała wyraźnie zawiedziona dziewczynka. Mniejszy Draco przyjrzał się jej
uważnie. W tej małej, roztrzepanej czarodziejce było coś intrygującego. – ale
jakbyście ją znaleźli gdzieś, to dacie znać? – upewniła się ostrożnie patrząc
na nich po kolei wielkimi, brązowymi oczami.
--
Spokojnie, powiemy wam – uśmiechnął się pokrzepiająco mały Diabeł
-- Status
krwi? – wypalił nagle Draco
-- Eee
status czego? – zapytała niepewnie brązowowłosa dziewczynka – Chodzi wam o to,
czy pochodzę z magicznej rodziny? Nie, moi rodzice to mugole, ja jestem jedyną
czarodziejką w całej rodzinie… - powiedziała, w oczach Dracona błysnął cień
zawodu, ledwie zauważalny, ale mimo to widoczny.
-- Wobec
tego wynoś się stąd brudno krwista mugolaczko – syknął Malfoy po chwili milczenia.
Ojciec by mu nie darował, gdyby zaprzyjaźnił się z mugolką, przynajmniej tak mu
się zdawało. W oczach małej Hermiony błysnęła najpierw uraza, potem wściekłość,
a potem łzy, po czym nie zważając na nic wybiegła z przedziału.
-- To nie
było miłe – zauważył Dumbledore. Starszy Malfoy obserwował wybiegającą
Hermionę. Gdy drzwi przedziału trzasnęły poczuł wyrzuty sumienia i odpowiedział
profesorowi.
-- No
raczej… Mój ojciec wówczas przyjaźnił się z wieloma Śmierciożercami, którym
udało się uniknąć Azkabanu. Jak pan sądzi, jakby zareagowali, gdyby się
dowiedzieli, że choćby pomagam jakiejś szlamie?
-- Ehh,
Draco – westchnął siwobrody mężczyzna – musisz jeszcze wiele zrozumieć. Wiesz,
że tuż po owym spotkaniu z wami panna Granger naprawdę dużo płakała? Potem
postanowiła o wszystkim zapomnieć i nie dać wam tej satysfakcji. A następnie
spotkała pana Pottera i pana Weasleya. Musisz zrozumieć, że niektóre decyzje
podjęte wówczas przez ciebie raniły wielu ludzi i raczej nie wniosły nic
dobrego… A nie dostrzegłeś tego, co było dla ciebie ważne. Teraz przeniesiemy
się do czasu, gdy byłeś w drugiej klasie
Znajdowali
się w jednym z Hogwarckich korytarzy. Na ścianie widniał napisany krwią wielki
napis „Komnata Tajemnic została otwarta – strzeżcie się wrogowie Dziedzica” przy napisie stał Harry Potter, a za nim
okrążający to miejsce stali wszyscy uczniowie wpatrujący się z niepokojem w
napis i panią Norris – kotkę Filcha, która wyglądała na nie żywą i była
powieszona za ogon przy pochodni.
Młody Draco
Malfoy przeczytał uważnie napis na ścianie po czym starał się odszukać wzrokiem
Hermionę Granger. W końcu ją znalazł, stała obok rudzielca, wyraźnie
zdezorientowana wpatrywała ł się w napis na ścianie. On jako jeden z
nielicznych uczniów na początku wiedział o co chodziło z ową Komnatą Tajemnic.
-- Komnata
Tajemnic została otwarta – strzeżcie się wrogowie Dziedzica? – przeczytał z
lekkim znakiem zapytania. Spojrzał błękitno szarymi oczami na patrzącą na niego
ze zmarszczonymi brwiami brązowowłosą Gryfonkę, chciał ją jakoś ostrzec… -
Kolej na was, szlamy! – syknął mrużąc złowrogo oczy. Dziewczynka hardo przyjęła
wrogie spojrzenie blondyna.
-- Starałem
się jakoś dać jej do zrozumienia, że
dzieciaki o mugolskim pochodzeniu nie są już w Hogwarcie bezpieczne. –
bronił się ten współczesny Malfoy
-- Mogłeś
zrobić to bardziej delikatnie… - zauważył Dumbledore przypatrując się uważnie
dwunastoletniej Hermionie.
-- Nie
mogłem. – fuknął Draco – Wszyscy sądzili, że ja jej nienawidziłem, co, miałem
jeszcze do niej podejść i błagać by na siebie uważała, bo po szkole pałęta się
Bazyliszek?
-- Ale
mogłeś to zrobić w sposób, który nie sugerował by jej, że pragniesz jej śmierci
– sprostował Dumbledore.
-- Może… -
przyznał Draco. Nie chciał się kłócić z Dumbledorem. W głębi duszy czuł, że to
właśnie profesor miał racje, ale przyznać to głośno było nieco trudniej. A
poniekąd czuł się niezręcznie kłócąc się z Dumbledorem po wydarzeniach w
szóstej klasie, na szczycie najwyższej wieży. Tylko, że nie sądził wtedy, że
dane mu będzie jeszcze kłócić ze starym Albusem.
-- Ale
grunt, że przyznajesz się, że chciałeś ją ostrzec.
-- To ja
podsunąłem jej tą książkę, z której dowiedziała się, że to bazyliszek stoi za tymi
atakami… - szepnął cicho błękitnooki blondyn patrząc na oddalające się powoli
sylwetki uczniów
-- Dlaczego? – zapytał się Dumbledore.
Oczywiście wiedział. Wiedział wszyściutko, każdą myśl, każdy sekret. Ale chciał
po prostu by Draco powiedział to na głos, by sobie coś uświadomił…
-- Bo nie
wiadomo ile czasu zajęłoby jej dotarcie do księgi, która została napisana,
przez praprawnuka Salazara Slytherina? W której opisywał wiele magicznych
zwierząt, w tym bazyliszka. Jeśliby szybko tego nie znalazła, to mogłaby być
zaatakowana i nie wiadomo jak by to wszystko się skończyło.
-- Ale panna
Granger i tak stała się ofiarą bazyliszka… - zauważył starszy czarodziej.
-- Ale
dzięki temu, że to przeczytała miała przy sobie lusterko i to w nim zauważyła
oczy tego potwora. – odpowiedział Malfoy.
-- I
przyczyniłeś się tym samym do tego, że pan Potter pokonał bazyliszka i
zniszczył horkruks Voldemorta. – powiedział ze swoim firmowym uśmieszkiem
Dumbledore.
-- Serio? –
zdziwił się Draco, nigdy nie patrzył na to w ten sposób – Eee, to znaczy tak,
jasne, nie trzeba mi dziękować… - odparł wciąż zdziwiony, profesor roześmiał
się cicho.
-- A teraz,
mój drogi przeniesiemy się do czasów gdy byłeś w trzeciej klasie. Do momentu w
którym twój nos tak bardzo ucierpiał. – zaśmiał się Dumbledore, a korytarz
Hogwartu zamigotał lekko.
Znajdowali się na Błoniach. Draco uśmiechnął
się pod nosem widząc, jak ostro Hermiona zareagowała na jego kpiny z Hagrida i
Hardodzioba. Patrzyli właśnie, jak Hermiona, wściekła do granic możliwości cofnęła
różdżkę i słysząc jakże irytujący śmiech Ślizgona z rozmachu przyłożyła mu z
pieści prosto w idealny nos.
Draco
usłyszał szczery śmiech Dumbledore’a, ale wyjątkowo postanowił tego nie
skomentować.
-- To
musiało boleć… - zaśmiał się dobrodusznie profesor, obserwując, jak Malfoy i
jego świta czym prędzej opuszczają błonia, a z nosa Dracona powoli sączy się
strużka krwi.
-- I to jak,
– powiedział trochę kwaśno Draco odruchowo łapiąc się za nos. Został idealnie
nastawiony przez najlepszych magomedyków w kraju. – ale miała powód by mi tak
przyłożyć – powiedział cicho.
-- Za
wyśmiewanie się z tragedii Hagrida? – dociekał Dumbledore
-- Tak… Nie
– odpowiedział niepewnie młody Malfoy – Za Hagrida też, ale no miała dużo
powodów by mi przyłożyć już wcześniej i później oczywiście też. A i tak
uderzyła mnie tylko ten jeden raz…
-- Panna
Granger była z natury łagodną istotą –
przyznał profesor.
-- Powinien
pan podkreślić wyrazy ‘’z natury’’ – prychnął Draco.
-- A ty jak
zawsze musiałeś się wtedy jakoś popisać i zwracać jej uwagę, czyż nie? –
zapytał się jakby od niechcenia Dumbledore zerkając na byłego Ślizgona.
-- Coo? –
zająknął się mężczyzna. Po chwili jednak odzyskał rezon – Oczywiście, że nie,
panie profesorze! Jestem Draco Malfoy,
nie muszę zwracać niczyjej uwagi, bo ona zawsze skupia się na mnie! – sarknął.
-- Owszem
skupia się, ale nie zawsze ta pozytywna… - skomentował Dumbledore.
-- Serio
uważa pan, że cała uwaga skupia się na mnie? – zapytał się mile połechtany
blondyn uśmiechając się w swój ulubiony Malfoyowski sposób zupełnie zapominając
o dalszej części wypowiedzi profesora.
-- Czy
możemy wrócić do tematu który zaczęliśmy? – powiedział starszy mężczyzna
wywracając oczami ignorując pytanie Dracona, gdy były Ślizgon kiwnął potakująco
głową Dumbledore wrócił do tematu, dla którego w pewien sposób wrócił do świata
żywych – A więc, Draco… Obaj dobrze wiemy, że żywiłeś bardzo pozytywne uczucia
do panny Granger… Nawet sam jej to powiedziałeś…
-- Bo
myślałem, że umieram! – syknął z miną obrażonego dziecka Malfoy – Zresztą,
okej, powiedziałem to raz i wystarczy. Ona już wie… Tylko tyle chciałem… -
powiedział smutnym tonem.
-- A nie
chciał byś… powiedzmy nawiązać trochę bliższe stosunki z panną Granger? Skoro
jej to wyznałeś, to chyba już nic nie stoi na przeszkodzie, czyż nie?
-- A
właśnie, że stoi. Ona ma poukładane życie i raczej nie chciała by go zmieniać
dla mnie.
-- A mi się
wydaje, że wręcz przeciwnie. – odparł Dumbledore. – Czyżbyś nie widział jak
zamartwia się twoim stanem? Ile czasu ci poświęca?
-- Robi to
tylko przez wyrzuty sumienia… - powiedział smutno Draco. Jak bardzo by chciał,
by było inaczej…
-- No nie
wiem. O ile mnie pamięć nie myli, panna Granger często miała na uwadze twoje
zdrowie i ciebie… - odpowiedział lekkim tonem profesor. Sceneria wokół nich
znowu zawirowała, teraz na powrót znajdowali się w zamku. Zagniewany Draco
Malfoy siedział naburmuszony za jednym z kamiennych gargulców na szczycie wieży
Astronomicznej. Na nosie i na niewielkiej części policzka miał dużego siniaka,
spowodowanego ciosem Hermiony. Przykładał
właśnie do twarzy chusteczkę namoczoną zimną wodą. Robił to jednak
bardzo nieudolnie i lodowate krople spływały mu nie tylko po twarzy, ale i po
dłoniach i szacie.
Po chwili na
wieży znalazła się również i pewna brązowowłosa Gryfonka, szła raźnym krokiem,
a jej długie, opadające wdzięcznie na ramiona jasnobrązowe loki podrygiwały
wesoło w rytm jej sprężystych kroków. Nagle coś zwróciło jej uwagę. Był to
skrawek czarnej szaty wystającej zza szarego, kamiennego gargulca. Z wahaniem
podeszła do przerażającej rzeźby i zerknęła by zobaczyć kto tam siedzi.
Zaskoczyła się wyraźnie widząc znajomą blond czuprynę. Draco Malfoy, ten
trzynastoletni, obrócił się, wciąż przykładając zmiętą chusteczkę do siniaka na
twarzy. Spojrzał z wściekłością na Gryfonkę i obrażony zadarł nos do góry,
jakby pokazując dziewczynie, że ma natychmiast stąd odejść. Hermiona jednak
niewiele się tym przejęła, z wahaniem wyciągnęła smukłą dłoń i odciągnęła rękę
Dracona, podtrzymującą chusteczkę. Chłopak zmroził ją spojrzeniem
-- Nie
dotykaj mnie, wstrętna… - zaczął podniesionym głosem, ale stuwatowe, godne
wzroku bazyliszka spojrzenie Hermiony go skutecznie uciszyło. Dziewczyna
dotknęła cieplutką, delikatną dłonią chłodnego policzka Malfoya. Draco lekko
wzdrygnął się pod wpływem jej ciepłego i delikatnego dotyku. Mógł przysiąc, że
poczuł na twarzy iskry wywołane bliskością jej skóry. Hermiona również chyba to
poczuła, bo jej ręka na ułamek sekundy zesztywniała. Drugą ręką wyciągnęła
różdżkę z kieszeni i wyczarowała kilka kostek lodu zawiniętych w ręcznik.
Szybko zabrała Malfoyowi ową nieszczęsną mokrą chusteczkę i zamiast niej
przyłoży zawiniątko z lodem do siniaka, którego była autorem. Stali tak dobrych
kilkanaście minut. Mugolaczka i arystokrata czystej krwi, Gryfonka i Ślizgon,
najwięksi wrogowie…
-- Nie
pamiętasz tej sytuacji? - zapytał się
profesor dociekliwym tonem.
‘’ – jakże
mógłbym o tym zapomnieć – chciał odpowiedzieć, wciąż jakby czując, po tych
wszystkich latach, delikatny i ciepły dotyk dziewczyny.’’ Zamiast odpowiedzieć
mruknął coś w stylu ‘’mhnhhnhnmm… pamiętam’’, nieświadomie podnosząc dłoń do
miejsca, w którym ręka Hermiony dotknęła jego twarzy.
-- Panna
Granger ma dobre serce. Nawet po takich słowach i licznych kpinach oraz
traktowaniu jej… chamsko była gotowa pomóc każdemu… A teraz, mój drogi
chłopcze, pozwól że odwiedzimy twe wspomnienie z balu Bożonarodzeniowego w
czwartej klasie. – zapowiedział siwobrody czarodziej, a krajobraz wokół nich
zawirował i się rozmył, ustępując wnętrzu Wielkiej Sali w Hogwarcie. Draco
Malfoy stał przy wejściu, naprzeciwko schodów na piętro z Pansy Parkinson,
ubraną w granatową sukienkę, u boku. Chwilę później dołączył do nich Blaise,
razem z ubraną w krwisto czerwoną suknię
Tracy Davids. Nagle dobiegły ich podniecone szepty, typu „Czy to Hermiona
GRANGER?” „Ulalala, ale się odstawiła”, zaskoczony, bo Granger zawsze miała
opinie kudłatej kujonki zawołał kpiąco na cały głos.
-- Ohh i
Granger już jest! To kujonki też chodzą na bale… Chyba nie powinny, bo
wyglądają jak… jak… - zaczął odwracając się w jej stronę. Gdy tylko jego
spojrzenie powędrowało w górę schodów poczuł jak jego szczęka z łoskotem ląduje
na podłodze. A co było tego powodem? Oczywiście niejaka Hermiona Granger… Jej
włosy były wyprostowane i spięte w pięknego koka, a kilka loków delikatnie
opadało jej na ramię. Ubrana była w długą różową sukienkę z połyskującego
materiału, z trenem w delikatnie drapowane falbany, oczy miała delikatnie
pomalowane, a usta błyszczały na różowo. Jednym słowem Gryfonka wyglądała
olśniewająco. Chyba każdy osobnik płci męskiej był pod wrażeniem jej urody i
naturalności… Każdy chłopak patrzył na nią z charakterystycznym błyskiem w oku,
obiecując sobie w duchu, że poprosi tą
piękność do tańca. A Hermiona szła
powoli, uśmiechając się lekko. Usłyszała to, co powiedział do niej Malfoy, a
jakże! Ale umyślnie postanowiła odpowiedzieć mu dopiero wtedy, gdy podejdzie do
niego.
Draco w
milczeniu i z lekko rozchylonymi ustami obserwował sunącą się niczym nimfa ku
niemu Hermionę. Nawet nie poczuł, gdy Pansy wbiła mu łokieć w żebro,
szeptając by przestał się tak ślinić i w
ogóle nie usłyszał cichego głosu Diabła, który mówił by się ogarnął i nie
obraził znowu Granger. Stał jak spetryfikowany, zachłannie pochłaniając
wzrokiem każdy, nawet najdrobniejszy ruch najpiękniejszej dziewczyny na Sali.
Hermiona
podeszła powoli do niego, wciąż lekko się uśmiechając. Blondyn wytrzeszczył
swoje kobaltowo szare oczy, tak że mało nie wypadły z orbit. Z całej siły
zacisnął wargi, byle tylko nie wyskoczyć z czymś idiotycznym, co akurat tłukło
mu się wściekle po głowie.
-- Mówiłeś
coś o moim wyglądzie Malfoy? Bo chyba nie dosłyszałam? – powiedziała po prostu,
a jej oczy wydawały się mieć barwę stopionego złota w nikłym blasku
świeczników.
-- Ummm… ee
– zająknął się lekko spanikowany, sunąc powoli wzrokiem od dołu sukienki do jej
twarzy. – chyba ogłuchłaś, bo ja nic nie mówiłem – zełgał gładko. Hermiona
uniosła jedną brew. A on mocniej zacisnął wargi. Przez chwilę stali tak
nieruchomo, mierząc się bez słowa tak podobnymi, a zarazem kompletnie różnymi
spojrzeniami. W końcu, gdy jeden kosmyk włosów Hermiony wypadł z jej
dziewczęcego koku i opadł jej na oko, a dziewczyna oblizała lekko wargi i
zawinęła niesforny kosmyk za ucho, Ślizgon nie wytrzymał. Wbrew wszystkim
racjonalnym myślom i Ślizgońskim przekonaniom powiedział, a raczej praktycznie
wykrzyczał ;
-- Wyglądasz
pięknie! – Hermiona wytrzeszczyła na niego zdziwione spojrzenie, a sam Draco
słysząc co powiedział zakrył sobie usta dłonią i patrzył przerażony na
Hermioną. Przez kilka dobrych minut (które wydawały się być wiecznością)
wszyscy wpatrywali się w księcia Slytherinu i piękną Gryfonkę ze zdziwionymi
minami. A ich osłupienie spotęgowało się jeszcze bardziej, gdy Malfoy
wykrzyczał (dosłownie) w stronę oszołomionej Hermiony ;
--
Wyglądasz… Seksownie!!! – słysząc, co właśnie mu się wymsknęło popatrzył
ostatni raz z wielkim (naprawdę wielkim) przerażeniem na brązowowłosą
dziewczynę po czym w pośpiechu wybiegł z tego miejsca do Sali, ciągnąc za sobą
zdziwioną Pansy Parkinson, która usiłowała kłócić się z Potterem, wyraźnie
krytykując jego towarzyszkę,Padmę PAtil.
Hermiona
nadal stała w tym samym miejscu, kompletnie zdezorientowana zachowaniem Malfoya
i ogniście zarumieniona. W końcu podszedł do niej jej towarzysz, Wiktor Krum i
razem weszli do Wielkiej Sali… A Draco Malfoy, ten czternastoletni stał przy
wejściu, w cieniu obserwując Bułgara z nieukrywaną zazdrością w oczach.
-- To
prawda, że panna Granger wyglądała tego wieczoru niezwykle urodziwie – przyznał
Dumbledore. Draco Malfoy, ten obecny, dwudziestojednoletni aż podskoczył w
miejscu. Co prawda po tych wszystkich wycieczkach po jego wspomnieniach z
Dumbledorem, trochę się przyzwyczaił, że stary profesor zawsze ukazuje swą
obecność w najmniej odpowiednich momentach. Tym razem też tak było. Zbyt zajęty
był podziwianiem czternastoletniej Gryfonki w pięknej, wyróżniającej się w
tłumie różowej sukni, by racjonalnie myśleć i pamiętać o obecności byłego
Dyrektora.
-- Urodziwie
to za mało powiedziane! – zaoponował delikatnie – Wyglądała olśniewająco! Na
całym świecie nie znalazła się by ani jedna osoba która choć w połowie
dorównywałaby jej urodą! – powiedział chłonąc wzrokiem każdy ruch, który
wykonywała Hermiona podczas tańca z Krumem. Co on by dał, by to on mógł z nią
tańczyć. By to on był tym, do którego się uśmiechała. Aby on mógł trzymać dłoń
na jej smukłej talii.
-- Tak,
dosłownie błyszczała na tym balu… - przyznał Dumbledore. – W każdym bądź razie
ty naprawdę byłeś pod wrażeniem jej urody… - zaśmiał się cicho starszy
czarodziej, mając na myśli słowa wykrzyczane przez młodego Malfoya. Blondyn
oczywiście zrozumiał, do czego pije Dumbledore i spłonął jasno różowym
rumieńcem; to była jedna z najbardziej intensywnych barw, jaka kiedykolwiek
gościła na jego twarzy.
-- No bo
naprawdę wyglądała pięknie. – odparł Malfoy, przeklinając się w duchu, za
zdradliwe rumieńce.
-- Tak, o
ile pamięć mnie nie myli, do tej pory trzymasz w pokoju jej zdjęcie z tego
balu.. – odpowiedział z chytrym uśmieszkiem profesor, a jego bladoniebieskie
oczy wesoło błyszczały znad okularów. Słysząc słowa Dumbledore’a Draco o mało
nie zadławił się na śmierć samym tlenem.
-- A to skąd
pan u licha wie?! – wykrzyknął zdruzgotany mężczyzna. To był cios poniżej pasa!
-- Mój
drogi, czyż nie wspominałem ci już, że ja wiem wszystko? – przypomniał mu z
kocim uśmiechem Dumbledore.
-- No
tak… - przyznał niechętnie chłopak. –
Ale pan narusza moją przestrzeń prywatną!
-- A teraz
mój drogi odwiedzimy Hogwart na twoim piątym roku… - powiedział siwobrody
czarodziej i tak jak poprzednio obrazy wokół nich zaczęły się rozmywać i
zmieniać. Następnie znaleźli się w Skrzydle Szpitalnym. Draco z łatwością
rozpoznał to miejsce i okoliczność, w której znalazł się z profesorem
Dumbledorem.
Na łóżkach
szpitalnych leżeli: Ron Weasley, Ginny Weasley, Luna Lovegood, Neville
Longbottom, Harry Potter i Hermiona Granger. Była ciemna noc, czerwcowa.
Szóstka pacjentów spała spokojnie, oddychając miarowo. Kilka godzin wcześniej
wszyscy stoczyli bój w Ministerstwie Magii z bandą dorosłych Śmierciożerców, a
Potter, z samym Voldemortem. Wszyscy odnieśli dosyć poważne rany i byli
wyczerpani, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Teraz odpoczywali. Hermiona
Granger leżała w ostatnim łóżku. Przy oknie. W całym pomieszczeniu panowała
ciemność, a jedyne światło dawał srebrny księżyc w pełni, zaglądający do
Skrzydła Szpitalnego przez okno. Przy łóżku brązowowłosej dziewczyny, na
drewnianym, białym krześle siedział wysoki, blond włosy chłopiec w czarnej
szacie. Patrzył w skupieniu, trosce i zachwycie na twarz Gryfonki, na którą
padało srebrzyste światło księżyca. Wyglądała pięknie, mimo kilku zadrapań i
siniaków na twarzy, jej usta unosiły się w lekkim uśmiechu, a klatka piersiowa
unosiła się w rytm delikatnych oddechów. Jej drobna, blada dłoń leżała na
brzegu łóżka. Draco Malfoy zwilżył nerwowo wargi, po czym z wahaniem sięgnął po
jej dłoń, splatając swoje palce z jej palcami . Przełknął nerwowo ślinę,
dzisiejszego dnia mało co nie padł na zawał. Specjalnie robił wszystko, by
Granger, Potter i reszta nie pojawili się w Ministerstwie, gdy tylko usłyszał
skrawek ich rozmowy zdał sobie sprawę, że to pułapka. A jednak udało im się tam
dotrzeć. Przeklinał się, za to, że zamiast podejść do nich i powiedzieć im, że
to zasadzka robił wszystko, byle im się nie udało tam dotrzeć. Gdyby nie te
jego kretyńskie zachowania, jego ojciec nie zostałby aresztowany, a im by się
nic nie stało i cóż… Syriusz Black by nie zginął. Gdy tylko dowiedział się, że
przetransportowano ich z powrotem do Hogwartu i usłyszał w jakim są stanie, nie
mógł pozbyć się nerwowego ucisku w brzuchu i dławiącego poczucia winy.
Szczególnie winił się, za to, że obiecał sobie, że wstępując do Brygady
Inkwizycyjnej będzie się starał ochronić tą irytującą Gryfonkę, a tymczasem
leżała posiniaczona i wyczerpana w szpitalu. Gdy tylko pani Pomfrey udała się
spać zakradł się do Skrzydła Szpitalnego i kierowany impulsem usiadł przy jej
łóżku. Tymczasem powoli zbliżał się świt, księżyc powoli zachodził, a czarna
barwa nocnego nieba powoli ustępowała szarości poranka. Gdy słońce już wzeszło
usłyszał krzątaninę pani Pomfery, w sąsiednim pokoju. A chwilę potem w Skrzydle
Szpitalnym otworzyły się drzwi, Draco zerwał się jak oparzony z krzesła i
puścił czym prędzej dłoń Hermiony, którą trzymał przez cały czas. Nie minęły
dwie sekundy i ciężkie drzwi otworzyły się, a do pokoju wszedł raźnym i luźnym
krokiem Theodor Nott. Widząc stojącego na środku Dracona zatrzymał się
zdziwiony.
-- Co tu
robisz? – zapytał podejrzliwie, mrużąc czarne oczy.
-- A ty?
–odparł Malfoy, również przymrużając złowrogo niebieskie oczęta.
-- Mam
szlaban u pani Pomfrey – wzruszył ramionami blady brunet. - i to z samego rana! – burknął ziewając. – A
ty co tu robisz? Przecież dopiero szósta…
-- Ahh…
wiesz – zmieszał się blondyn. – chciałem dosypać proszku brzydoty Potterowi i
Weasleyowi – zełgał na poczekaniu. Theo prześwidrował go uważnie czarnymi jak
smoła oczami, po czym uśmiechnął się cwanie.
-- A wiesz
Malfoy, że obudziłem się w nocy i ciebie
nie było w dormitorium? Czy już wtedy „ dosypywałeś coś tam Potterowi i jego
Łasicy?” – spytał się z wywyższającym, zapożyczonym od Malfoya uśmieszkiem
Theodor. Draco wykrzywił wargi w grymasie zniecierpliwienia, maskując lekki
strach. Ojciec Theodora był jednym z najlepszych Śmierciożerców i również
został schwytany pamiętnej noc w Ministerstwie. A gdyby Theo dowiedział się po
co i co ważniejsze dla kogo przyszedł tu dzisiejszej nocy byłby w kłopotach. I
to w jakich. Czarny Pan, ciotka Bellatriks, Armand, kuzyn wuja Trevora i Śmierciożercy…
-- Nie, Nott
i nie interesuj się! To co robiłem i kiedy jest tylko i wyłącznie moją sprawą!
– warknął złowrogo, patrząc na czarnookiego bruneta z góry. On, Blaise i Theo
byli najwyższymi piątoklasistami, ale to Draco zawsze był tym najwyższym. Theo
spojrzał gniewnie na blondyna, po czym roześmiał się, nie do końca przyjaźnie.
-- Pamiętaj
Draco; mam cię na oku! – syknął z przebiegłym uśmiechem na szczupłej, podłużnej
twarzy. Gdy Ślizgon oddalił się do pokoju, w którym krzątała się pielęgniarka,
Draco odetchnął z ulgą, chwilowo udało mu się wybrnąć z kłopotów i Theo niczego nie odkrył. Obejrzał się
ostatni raz na śpiącą Hermionę, po czym bezszelestnie wyszedł ze Skrzydła
Szpitalnego.
-- To miłe,
że odwiedziłeś pannę Granger w szpitalu… - odpowiedział z lekkim uśmiechem
Dumbledore.
-- Taak,
poniekąd czułem się winny, temu co się wtedy stało – westchnął chłopak, patrząc
z czułością w oczach na śpiącą Hermionę.
-- Nie
musisz się obwiniać, to musiało się stać… - odparł Dumbledore – Tak naprawdę to
jest też w tym dużo mojej winy… - uśmiechnął się smutno profesor. – Ale nie
jesteśmy tu po to, aby rozmyślać nad tym co by było gdyby… Musisz zrozumieć
twój cel, cel twojego serca, wtedy wybudzisz się z tego stanu wegetacji… To
jest w głębi twojego serca, ale tobie wciąż trudno to wydobyć… A teraz Draco, przeniesiemy się do szóstej
klasy… - powiedział lekkim tonem Dumbledore. Słysząc padające z jego ust słowa
„szóstej klasy..” Malfoya przebiegł po plecach lodowaty dreszcz. Szósta klasa…
misja powierzona mu przez Voldemorta… Zabójstwo na szczycie najwyższej wieży…
Wpuszczenie Śmierciożerców do szkoły… To
stanowczo nie był jego ulubiony rok.
Chwilę potem
znaleźli się w łazience Jęczącej Marty. Draco Malfoy w samej koszuli i czarnych
spodniach od garnituru stał nad umywalką. Był bardzo blady, nawet jak na
Malfoya, jego platynowe włosy były potargane, a błękitno szare oczy wyrażały
zmęczenie i wyczerpanie, a pod oczami miał szare „worki” ze zmęczenia. Pochylał
się właśnie nad kranem i ochlapywał twarz zimną wodą. Zamknął oczy i powoli
odetchnął, z trudem przełykając ślinę…
Marta starała się go pocieszyć, ale chłopak zdawał się nie słuchać jej
irytująco wysokiego i piskliwego głosu. Po kilku minutach otworzył oczy i
spojrzał w lustro, o mało się nie zachłysnął dostrzegając w gładkiej tafli
zwierciadła twarz. Była to Hermiona Granger. Jej włosy były rozpuszczone a
twarz okalały luźne, kręcone kosmyki, które wypadły z ułożonej luźno fryzury.
Oczy miała szeroko otwarte, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że była świadkiem
chwili słabości Dracona Malfoya. Chłopak migiem odwrócił się w jej stronę, patrząc
na nią z niepokojem. Niechciał by ktokolwiek, a tym bardziej ona była świadkiem
tego zdarzenia. Przez chwilę patrzyli sobie bez słów w oczy, brąz zmieszał się
z błękitem, lód natrafił na ogień. W końcu blondyn chwycił swoją torbę i bez
słowa ruszył do wyjścia. Nim jego dłoń spoczęła na klamce, Hermiona pospiesznie
zawołała
-- Malfoy…?
– Ślizgon odwrócił się słysząc jej słowa
i w milczeniu patrzył na nią – Wiesz, ja nikomu o tym nie powiem… -
powiedziała z rozbrajającym uśmiechem patrząc mu troszkę niepewnie w oczy.
Draco wyszeptał bezgłośne ‘’Dzięki”, a Hermiona śmielej spojrzała na niego
mówiąc zadziornym tonem – Ahh i Malfoy jeszcze jedno, wiesz mam nadzieje, że to
damska toaleta? – Draco uśmiechnął się lekko po czym odwracając się zawołał
zagadkowo
-- Na to
Granger będziesz musiała odpowiedzieć sobie sama! – po czym zniknął za
drzwiami.
-- No,
przynajmniej tu zachowałeś się całkiem znośnie… - pochwalił tego obecnego Dracona
Dumbledore.
-- No
powinienem się chyba obrazić za tą uwagę – odparł z przekąsem blondyn. Przecież
ona zawsze zachowywał się przykładnie.
-- Wtedy
chyba zacząłeś sobie zdawać sprawę, że to co czujesz do panny Granger nie jest
tylko pożądaniem i chwilowym zainteresowaniem, lecz jakimś głębszym uczuciem… -
powiedział profesor bacznie przyglądając się Draconowi. Malfoy przymrużywszy
lekko oczy zamyślił się i powoli zaczął mówić
-- Możliwe,
choć ja starałem się za wszelką cenę wypierać to uczucie, ale w głębi serca
zdawałem sobie z niego sprawę, co bardzo mnie irytowało. Denerwowało mnie to do
tego stopnia, że jeśli ktokolwiek choćby wspomniał o Hermionie, to warczałem na
niego, w obawie i z niejasnym strachem, że on wszystko wie. Dopiero w siódmej
klasie, gdy Potter, Weasley i Hermiona trafili do Malfoy Manor pogodziłem się z
tym i byłem gotów nawet zabić Bellę, gdy torturowała Hermionę.
-- A więc
przyznałeś się, do swoich uczuć – stwierdził z lekką uciechą w głosie siwobrody
starzec.
-- Mhm… Tak,
a w siódmej klasie to już no… Ostatecznie to przyznałem. – wymamrotał lekko
zarumieniony Draco.
-- Wiem,
Draco, wiem. – powiedział z uśmiechem na wąskich wargach Dumbledore, sugerując
z udanym skutkiem zresztą, że wie o tym co zaszło między pewnym jasnowłosym
Ślizgonem i piękną gryfoneczką i brązowych lokach.
-- A czego
pan do jasnej cholery nie wie? – zirytował się Malfoy, który słysząc sugestię
Dumbledore’a zarumienił się ogniście i prawie się opluł.
-- Hmm na
przykład tego, dlaczego wszyscy Malfoyowie są blondynami, mimo, że w ich
korzeniach było wiele brunetek, szatynek , a nawet rudych.
-- Tego to i
ja nie wiem. – przyznał Draco – Ale musi pan przyznać, że nasze włosy są
świetne, takie jasne i w ogóle, to znak rozpoznawczy Malfoyów – chełpił się
Auror.
-- No w
sumie tak. Ale moja broda to bez porównania fajniejsza … - powiedział jakże
skromnie profesor – Tak, czy inaczej, wracamy do tematu. Teraz przeniesiemy się
w czasy wojny, do Malfoy Manor. – powiedział poważnym i jakby smutnym głosem
obserwując bacznie reakcje blondyna. Rumieńce Malfoya natychmiast znikły, a
zastąpiła je wprost upiorna bladość i mężczyzna wpatrywał się w profesora z
wyraźnym przerażeniem w szeroko otwartych oczach. W siódmej klasie nie było za
wiele dobrego w jego domu. W ogóle nie było tam nic dobrego. Matka Dracona była
cała znerwicowana obecnością Voldemorta,
jego ojciec miał po prostu przerąbane. A obecność Bellatriks Lestrenge
odbiła się wyraźnie w psychice Malfoya juniora. Po chwili wszystko wokół nich
zawirowało i zmieniło się w scenerię salonu w byłej rezydencji Malfoyów. Draco
przełknął nerwowo ślinę. Pamiętał. Pamiętał ten koszmar, jaki przeszedł tamtego
dnia.
Na kamiennej
podłodze leżała wyczerpana Hermiona. Z jej oczu płynęły łzy, nad nią stała
zdenerwowana i ogarnięta rządzą krwi Bellatriks Lestrenge. W lewej ręce
trzymała różdżkę (siostry Black były leworęczne, przynajmniej w moim wydaniu) a
w prawej nóż. Jej czarne, niczym dwa węgle oczy przypatrywały się z wielką
furią pięknej i delikatnej dziewczynie, a dłoń zaciskająca się na różdżce
niebezpiecznie zadrgała.
-- Mówię po
raz ostatni, plugawa szlamo! Gadaj natychmiast, skąd wzięliście ten miecz! –
krzyczała a jej twarz, wykrzywiona grymasem nieludzkiej wściekłości wyglądała
przerażająco w ciemnym, surowym pomieszczeniu. Dziewczyna jęknęła i otworzyła
zaszklone oczy.
-- Mówiłam
już… - powiedziała z mocą, starając się ignorować palący ją po całym ciele ból.
– znaleźliśmy go nad jeziorem… To podróbka miecza Godryka Gryffindora. – jęknęła z bólu. Bellatriks uśmiechnęła się
przerażająco ukazując białe, lekko zaostrzone w niektórych miejscach zęby.
-- KŁAMIESZ!
– wrzasnęła z mocą schylając się nad drobnym, zmaltretowanym ciałem Hermiony,
przyciskając ostry nóż do jej bladej ręki. Do tej pory rzucała na brązowowłosą
tylko bolesne klątwy. Teraz zamierzała przejść do rękoczynów…
-- Ciociu! –
zawołał wysoki blond włosy chłopak, który dopiero co wszedł do salonu, słysząc
przeraźliwe i pełne cierpienia wrzaski torturowanej dziewczyny. – Ona nic nie
wie! Zostaw ją! – krzyknął, starając się nie dać poznać, jak wstrząsa nim scena
rozgrywana przed nim. Bellatriks spojrzała na niego z dezaprobatą wydymając
piękne, pełne usta.
-- Bo co
Draco? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że szkoda ci tej szlamy! – syknęła
złowrogo. Draco od razu odzyskał rezon. Wiedział, że rozpoczyna niebezpieczną
grę. Grę, która w każdej chwili może skończyć się dla niego śmiercią.
--
Oczywiście, że nie ciociu. Ale chyba nie chcesz na darmo pobrudzić się szlamem.
– powiedział na pozór beztrosko, zerkając raz po raz na kulącą się z bólu
sylwetkę dziewczyny.
-- Nie
rozumiesz nic, ty głupcze! Wiesz co zrobi Czarny Pan, gdy dowie się o TYM!
-- Niby o
czym? – warknął Draco – Szkoda czasu na tą szlamę, zajmijmy się lepiej czymś
pożytecznym!
-- Jak
Czarny Pan się dowie o tym, że oni zdobyli jakimś cudem ten Miecz, to nas
wszystkich pozabija! To Miecz Godryka Gryffindora! Oni nie mieli prawa… NIE!
Oni nie mogli go zdobyć! To niemożliwe! A ona za to odpowie… o tak – warczała
obłąkanym głosem Bellatriks. Hermiona otworzyła przerażone oczy i spojrzała na
Draco, jakby prosząc go by ukrócił jej męki. Chłopak przełknął nerwowo ślinę.
Wiedział, że musi coś zrobić, ale co? Wystarczył jeden niewłaściwy ruch, jedno
złe słowo, jeden, najmniejszy gest, a mógł zginąć, cała jego rodzina mogła
zginąć, a Hermiona tym bardziej.
-- Skoro ten
miecz jest taki ważny, ciociu to zamiast marnować czas na szlamy zawiadom o tym
Czarnego Pana! – zasugerował desperacko
-- Tym
narazimy się na jego gniew! – krzyknęła z mocą Bellatriks, tocząc wewnętrzną
walkę, co ma zrobić. – Ale już wiem!
Przekaże mu, że jest tu Potter! To złagodzi jego gniew – wykrzyknęła w agonii
kręcono włosa brunetka. Draco wytrzeszczył na nią oczy, nie o taki obrót spraw
mu chodziło. Ale nim zdążył zareagować, czarnowłosa kobieta dotknęła znaku
wytatuowanego na jej lewym przedramieniu. Nie minęły dwie sekundy, gdy
oznajmiła z uśmiechem
-- Czarny
Pan zaraz tu będzie! – uśmiechnęła się drapieżnie i jednym, zręcznym ruchem zza
czarnej peleryny wyciągnęła ostry sztylet Blacków, odrzucając zwyczajny, ostry
nóż. Ciosy zadane sztyletem Blacków były bardzo bolesne, a rany po nich goiły
się dłużej…
-- Co masz
zamiar teraz zrobić, ciociu? – zapytał się przerażony blondyn widząc Bellatriks
uśmiechającą się krwiożerczo w stronę skulonej na zimnej posadzce Hermiony.
-- Zrobię to
co należy zrobić ze wszystkimi szlamami! – wykrzyknęła ostro, patrząc obłąkanie
na postać Gryfonki. Nim Draco zdążył zareagować w kilku szybkich skokach Bella
doskoczyła do wyczerpanej dziewczyny pochylając się nad nią i boleśnie
wykręcając jej rękę. – Pytam się po raz ostatni, wstrętna szlamo! Skąd macie
Miecz!? – zawołała. Hermiona nie zamierzała na to odpowiedzieć, a więc
Bellatriks dosłownie zawyła z wściekłości i wbiła ostrze sztyletu w blade,
chude i wymizerowane przedramię dziewczyny. Hermiona krzyknęła rozdzierająco z
bólu i wierzgnęła się, w reakcji na zalewającą ją falę bólu. Widząc cierpienie
dziewczyny Draco poczuł, jakby to jemu Bellatriks zadawała rany sztyletem.
Chciał zareagować. Bardzo. Ale szok i ból w okolicy klatki piersiowej mu to
uniemożliwił. Z dziwnego amoku ocknął się dopiero wtedy, gdy Bellatriks,
wyjąwszy sztylet z przedramienia dziewczyny, ponowiła pytanie, a gdy nie
uzyskała na nie pytanie to… Ponownie, z jeszcze większą siłą wbiła sztylet w
jej chudziutką rękę. Hermiona wrzasnęła z bólu i prawie omdlała. Z jej ramienia
trysnęła krew, która, cieniutkimi strużkami popłynęła w stronę Draco po śnieżno
białej podłodze. To go otrzeźwiło. Niewiele myśląc wyciągnął różdżkę zza szaty
i rzucił Petrificusa w stronę niczego nie spodziewającej się kobiety.
Wystarczył
cal. Dosłownie cal. By zaklęcie trafiło w Lestrenge, ale… W ostatniej chwili
kobieta w ułamku sekundy obróciła się i zręcznym ruchem odbiła zaklęcie, które
miało ocalić torturowaną Gryfonkę. Odbite zaklęcie ugodziło Malfoya i z szeroko
otwartymi oczami padł spetryfikowany na ziemie. Bellatriks uśmiechnęła się
triumfująco i wydymając złośliwie pełne usta podeszła do nieruchomego Ślizgona
-- Draco,
Draco… - zaczęła cmokając z dezaprobatą w stronę swojego siostrzeńca. – Zawsze
uważałam, że jesteś zbyt słaby. Twój ojciec teraz to dokładnie to samo… Kiedyś
potrafił mordować z zimną krwią, ale Narcyza ciebie i Lucjusza stanowczo za
bardzo rozpieściła… Staliście się zbyt słabi, zbyt łaskawi dla szlam! – syknęła
mściwie podchodząc do Dracona, w jednej ręce trzymając różdżkę, a w drugiej
sztylet. – Jak tylko skończę z tą szlamą trochę cię wychowam, mój drogi… Przyda
ci się trochę wychowania w stylu ciotki Lestrenge. A na razie będziesz patrzył
jak kończę z tą brudną dziewuchą! – warknęła. Nachyliła się trochę nad
spetryfikowanym Draconem i kilkoma szybkimi ruchami wycięła nim na bladej
skórze blondyna literę „M” – teraz, ilekroć będziesz patrzył na to znamię przypominaj sobie kim
jesteś! – skomentowała zimno. – A teraz chłopcze, będziesz tu leżał i patrzył
na wszystko, co zrobię z tą szlamą! – syknęła – I nic nie będziesz mógł
zrobić.. – zakończyła z szaleńczą satysfakcją, odwracając się od nieruchomego
Malfoya i powoli wracając do wyczerpanej krzykami i bólem dziewczyny, z której
rany sączyła się obficie krew. Widząc powrót swej oprawczyni dziewczyna
jęknęła, a z jej oka wypłynęła pojedyncza łza. Bellatriks uśmiechnęła się
szyderczo unosząc wdzięcznym gestem sztylet i powolnie, ale z wielką siłą
ponownie wycinając kolejną literę na prawym przedramieniu dziewczyny. Hermiona
przeraźliwie krzyknęła…
-- Stop! –
krzyknął z bólem blond włosy mężczyzna. Jego oczy błyszczały, a na twarzy
malował się niewyobrażalny smutek – Nie chce tego oglądać! – krzyknął zamykając
oczy, by nie patrzeć na cierpiącą z ogromnego bólu Hermionę. – Wynośmy się
stąd! – poprosił z mocą. Dumbledore przypatrzył mu się uważnie. Z jednej strony
nie chciał chłopaka męczyć, ale z drugiej strony, skoro Malfoy był tak uparty
nie miał innego wyjścia, jak tylko go trochę przydusić. Rozmyślania Tego-
Którego- Bał – Się – Sam – Voldemort, zostały przerwane przez najgłośniejszy, i
najbardziej wypełniony bólem wrzask torturowanej panny Granger. Draco Malfoy
(ten niespetryfikowany) jęknął otwierając oczy i odwracając zrozpaczony wzrok
od zmaltretowanego ciała dziewczyny. – Zrób coś! – krzyknął z rozpaczą w stronę
Dumbledore’a – Proszę! Ja nie chce… Ja nie mogę tego oglądać! – jęknął z bólem.
– Ja nie mogę patrzeć na to po raz drugi! Nie chce patrzeć jak ona ją rani! –
krzyknął smutno. – Ja do tej pory nie mogę sobie tego wybaczyć! Za… zależy mi
na niej. Kocham ją – wyznał w końcu. Dumbledore, zlitowawszy się nad Draconem
zamknął oczy, a sceneria wokół nich powoli zawirowała i nareszcie się zmieniła.
Znajdowali
się w Pokoju Życzeń…
W Pokoju
Życzeń toczyła się zażarta walka, w pomiędzy Crabbem, Goylem, Draco, a
Potterem, Weasleyem i Hermioną Granger. Wszędzie błyskały światła zaklęć, a
dookoła rozbrzmiewały huki. W końcu, różdżka Malfoya wpadła z stos ksiąg, a
blondyn szybko pobiegł szukać swojej zguby.
W końcu,
Hermiona Granger zaniepokojona długą nieobecnością swojego dawnego wroga, pobiegła
w miejsce, w którym zniknął Malfoy, by sprawdzić, czy z tą białą fretką jednak
wszystko jest w porządku, bo stos ksiąg, zza którymi zniknął trawił się właśnie
ogniem. Nie widziała, że za jej plecami Vincent Crabbe rzucił w jej kierunku
Avadę Kedavrę.
Draco to
widział, widział, jak Crabbe, jego dotychczasowy sojusznik i kolega rzucił
zaklęcie uśmiercające na Hermionę. Nie tracąc nawet sekundy na zbędne myśli
rzucił się jak oparzony do przodu, oplatając ramiona Gryfonki swoimi rękami i
pociągając ją do tyłu, tym samym ratując przed śmiercionośnym promieniem
zaklęcia. Spojrzała na niego zdziwiona, tym, że to właśnie ON uratował jej
życie. Gdyby tylko wiedziała ile dla niego znaczyła… A gdy rozległ się kolejny,
donośny huk Draco spojrzał na nią ze strachem. Strachem… o nią. I po chwili
chwycił ją w swoje ramiona namiętnie całując. Nie oczekiwał, że dziewczyna
odwzajemni jego pocałunek. Ba, on spodziewał się, że go odepchnie. Ale musiał
to zrobić. Po prostu musiał. Może zginąć, ona też jest w niebezpieczeństwie.
Ale nie umrze szczęśliwy, nie wyrażając jej swoich uczuć. Ale ku jego
zaskoczeniu… dziewczyna objęła jego twarz drobnymi dłońmi i odwzajemniła
pocałunek. W końcu, gdy coś obok nich głośno huknęło, Draco niechętnie oderwał
się od warg Hermiony. Nie wiedząc, za bardzo co ma powiedzieć szepnął tylko to, co chodziło mu po głowie
-- Jak nie
teraz, to może już nigdy… - po czym odwrócił się i powrócił na pole bitwy,
zostawiając za sobą osłupiałą Hermionę .
-- Wybacz
mi, że nie opuściliśmy dworu Malfoyów tak szybko jak sobie tego życzyłeś. –
powiedział cicho Dumbledore, chcąc w ten sposób jakby przeprosić Draco, za to,
że musiał ponownie oglądać scenę, która sprawiała mu tyle bólu.
-- Byłem
wtedy taki bezsilmy… - westchnął Malfoy wspominając wydarzenia rozgrywające się
w jego rodzinnym domu. – Do teraz nie potrafię sobie tego wybaczyć.
-- Nie
miałeś na to wpływu. Ale dzięki temu wspomnieniu nareszcie coś przyznałeś.
Przyznałeś, nie tylko przed samym sobą, że zależy ci na Hermionie Granger. Że
ją… kochasz – powiedział z uśmiechem Dumbledore. Draco lekko się zarumienił,
ale o dziwo nie protestował. Ale chwilę potem coś sobie przypomniał. Coś bardzo
ważnego. Coś, o czym zapomniał, przez Dumbledore’a…
-- Profesorze!
– krzyknął spanikowany – Gr… Hermiona mówiła, że jeśli nie obudzę się 25
grudnia… To odłączą mnie od tej aparatury i umrę! A tu nie ma poczucia czasu!
Nie wiem ile czasu minęło. Zapadłem w śpiączkę jakiś miesiąc temu, a myślałem,
że minęło dopiero parę dni! To ile czadu minęło teraz, podczas wycieczki przez
moje wspomnienia? – zapytał spanikowany. Dumbledore lekko drgnął, ale ze
spokojem sięgnął po zegarek, który, o ironio miał na prawym nadgarstku.
Draco… Jest
wieczór 24 grudnia, przy tobie właśnie siedzi panna Granger, a godzinę
wcześniej wyszła twoja matka i ojciec. W gruncie rzeczy… powinieneś się już
obudzić, teraz gdy przyznałeś to co tak ci ciążyło w duszy. Teraz powinieneś
czuć się wolny i się wybudzić ze śpiączki… - odparł lekko skonsternowany. – Coś
musiało pójść nie tak… - szepnął cicho w myślach analizując wszystkie
możliwości.
***
Była godzina
1:00 nad ranem. Teoretycznie był już 25 grudnia. W innych okolicznościach
Hermiona cieszyłaby się, że już Święta. Ale nie teraz. Nie teraz gdy niebawem
Draco Malfoy miał umrzeć. Oczywiście, jeśli nie obudzi się za jakieś dziesięć
godzin. A jak na razie wszystko wskazywało na to, że blondyn nie ma
najmniejszego zamiaru wyrwać się ze stanu letargu. Wszyscy w głębi serca to
wiedzieli. Blaise schudł, nie był już tak zabawny jak kiedyś, jego oliwkowa
karnacja poszarzała i zapadł się w sobie. Ginny również chodziła jakaś
przygaszona. Bo Draco zwykle regularnie przychodził do niej i do Blaisa w
odwiedziny. Polubiła go, a widząc jak cierpi jej narzeczony nie czuła się
dobrze. Pansy Parkinson, przyjaciółka Dracona również nie była w najlepszym
stanie. Pansy była bardzo niska i drobna, wyglądała jak dwunastolatka, a nie
jak dorosła kobieta, a od czasu śpiączki przyjaciela jeszcze bardziej schudła i
wydawała się jeszcze niższa. Harry Potter, narzeczony wyżej wspomnianej Mopsicy
bardzo martwił się nie tylko o narzeczoną, ale i o samego Malfoya. Bo mimo, że
w czasie szkoły pozostawali we wrogich stosunkach, to gdy Harry i Malfoy
zostali Aurorami to… dostali razem biuro i chcąc nie chcąc musieli zacząć się
tolerować. A tolerancja po pewnym czasie przerodziła się w całkiem dobre,
praktycznie przyjacielskie stosunki. Choć ich początki były trudne.
Natomiast
Theodor Nott, Terrence Higgs i Adrian Pucey, przyjaciele Draco z lat szkolnych
również byli jacyś przygaszeni. To było takie trudne do wyobrażenia, że ktoś, z
kim spędziło się tyle czasu może odejść na zawsze.
A Narcyza i
Lucjusz bardzo źle znosili ciężki stan, w którym obecnie znajdował się syn. Na
nic zdawały się próby przekupstwa lekarzy przez Lucjusza, w zamian za
przedłużenie okresu podłączenia syna do aparatury podtrzymującej mu życie.
Niestety, głównie magomedycy nie dawali żadnych, nawet najmniejszych szans na to,
że Malfoy Jr przeżyje. Narcyza codziennie wypłakiwała morze łez, ale nie
traciła nadziei, że jej ukochany jedynak jednak pokona przeciwności i otworzy
te swoje piękne, kobaltowo szare oczy, będące mieszaniną jej i Lucjusza oczu.
Dziś chłopak
miał ostatnią szansę…
W Sali nr 1,
gdzie leżeli zwykle najbardziej chorzy obok łóżka wysokiego blondyna o cudnych,
błękitnych oczach, teraz od miesiąca zamkniętych siedziała piękna, szczupła
kobieta. Była 2:00 w nocy, 25 grudnia, teoretycznie się już zaczął się.
Hermiona
Granger trzymała za rękę będącego w śpiączce Dracona Malfoya i heroicznie
walczyła ze łzami patrząc na spokojną twarz dawnego wroga. To był absurd, ale
podczas tego miesiąca, gdy codziennie spędzała czas z Draconem naprawdę go
polubiła, choć na dobrą sprawę tylko ona mówiła, a on milczał. Ale… nie
wyobrażała sobie bez niego już życia.
Wtem
usłyszała jak ktoś wchodzi do Sali.
-- Witaj
Hermiono… - odezwał się ciepło Ernie uśmiechając się czarująco do Hermiony. W
jednej ręce trzymał czerwoną różę, a w drugiej malutkie, bordowe pudełeczko.
-- Hej
Ernie. – powiedziała zdziwiona Hermiona.
-- Wiesz
Hermiono… - zaczął powoli – Przejdę od razu do sedna. Kocham cię Herm i chcę,
żebyś została moją żoną – powiedział poważnym tonem.
-- Ernie –
zająknęła się panna Granger – Ernie, ja… nie sądzę by to było możliwe –
wykrztusiła w końcu patrząc ze skruchą szatynowi w oczy. Nastąpiła chwila
niekomfortowego milczenia.
-- Herm… -
powiedział z zawodem McMillan – Chodzi o niego, prawda? – wskazał ręką na
nieprzytomnego Malfoya. Hermiona mu nie odpowiedziała, ale mężczyzna znał
odpowiedź. – Miona! To absurd! On praktycznie nie żyje – spojrzał na blondyna
pogardliwie – to prawie warzywo! Nie marnuj sobie życia dla Malfoya! On i tak
dzisiaj zginie! – wykrzyknął. Hermiona spojrzała na niego tak, że temperatura w
pomieszczeniu spadła o 10 stopni. Powiedział a zimno
-- Wyjdź
Ernie. Nigdy nie zostanę twoją żoną. A on się obudzi. Jeszcze zobaczysz. A
teraz wyjdź. – syknęła walcząc ze łzami napływającymi jej do oczu. Nie chciała
dać Erniemu tej satysfakcji. Gdy McMillan wyszedł odwróciła się ponownie do
Dracona łapiąc go za rękę. - Musisz się obudzić. Czekam na ciebie… - szepnęła
tylko.
***
Draco Malfoy
aż zagotował się ze złości, gdy usłyszał, że ten bezczelny palant McMillan
próbował oświadczyć się Hermionie. Z jego ust wypłynęła seria przekleństw,
które i tak zmniejszył ze względu na obecność Dumbledore’a.
-- Jak on
śmiał! Idiota, Bezczelny, pierdolony buc! – warczał.
-- Draco! –
upomniał go profesor – Ale jak widzisz, czy może raczej słyszysz, panna Granger
odmówiła panu McMillanowi. Gdyż, jak sam usłyszałeś woli ciebie! – powiedział
twardo profesor. – Myślę, że ty sam utworzyłeś wokół siebie barierę. Sądzisz,
że nie jesteś wystarczająco dobry dla panny Granger i zmarnujesz jej życie. A
to nie prawda. – powiedział Dumbledore. Draco się zmieszał. To była prawda,
obawiał się, że tylko niepotrzebnie namiesza w życiu Hermiony. Że tylko ją
zrani. – Ale ja UDOWODNIE ci, że powinieneś zburzyć tą barierę. Bo gdy się nie
obudzisz to wtedy dopiero zmarnujesz jej życie. – prawie warknął siwobrody
czarodziej. – Pokaże ci przyszłość. Jej przyszłość i twoich przyjaciół! Co się
stanie jeśli się nie obudzisz! – nagle jasne tło zaczęło się rozmywać. Byli w
jakimś domu, swoją drogą bardzo ładnym. Na fotelu siedziała około
trzydziestopięcioletnia Hermiona, czytała jakąś grubą książkę. Była jakaś
przygaszona i smutna. Chwilę później do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Złocisto
włosy blondyn o kędzierzawych włosach i o ciemnoniebieskich oczach. Cormac
McLaggen. Draco nie mógł się nadziwić, jak to się stało, że taka piękna i
inteligentna dziewczyna poślubiła tego grubiańskiego idiotę. Dumbledore, jakby
odczytując jego pytanie odpowiedział
-- Nie
wybudziłeś się ze śpiączki i odłączyli cię od aparatury i… umarłeś. Hermiona
wpadła w depresje, z której wyciągnął ją Fred Weasley. Pokochała go prawie tak
jak ciebie, ale zginął w walce z byłym Śmierciożercą. Hermiona kolejny raz przeszła
załamanie a potem odnalazła oparcie w Cormacu. Przypominał jej z wyglądu
troszkę ciebie. Miał złociste włosy i niebieskie oczy. Ale są dla siebie prawie
obcy, a ostatnio Cormac wraca coraz później do domu, a panna Granger czuje się
samotna. W dodatku niedawno poroniła, a
jej mała córeczka, Jillian, zachorowała. – odparł bezbarwnym tonem Dumbledore.
– A teraz powiem ci co się dzieje u twoich przyjaciół. Ginny i Blaise pobrali
się, mają dwoje dzieci, syna Scorpiusa, bo Zabini wiedział, że zawsze tak
chciałeś nazwać swojego syna i drugiego syna, Dracona, który ma imię po tobie.
Blaise już nie jest sobą, sprzed twojego wypadku. Zapadł się w sobie i jest
bardzo pochmurny i małomówny. Ginny jest przerażona jego zachowaniem. Natomiast
Pansy i Harry ma trójkę dzieci. Jamesa Syriusza, Micaha Dracona i Lilien
Hermionę. Każdy z nich się zmienił i niekoniecznie na lepsze. – powiedział
smutno profesor i wrócili do pierwotnego miejsca, gdzie się znajdowali przed
wycieczką po wspomnieniach.
-- Więc
jeśli się nie obudzę to… Hermiona będzie nieszczęśliwa. – stwierdził blondyn
zamyślając się.
-- Do końca
życia… - przyznał Dumbledore.
-- A jeśli
się obudzę i będę z nią, to czy nie zmarnuje jej życia? – zapytał się Draco
niespokojnie
-- To już
zależy tylko i wyłącznie od ciebie. – przyznał profesor.
-- Dobrze…
Już wiem co mam zrobić. – powiedział Draco prostując się mężnie. – Ja chce się
obudzić! Chcę się stąd wyrwać! – zawołał z mocą. – Tylko jak ja mam to zrobić?
– zapytał się cicho chłopak patrząc z
oczekiwaniem na byłego dyrektora Hogwartu. Chwilę później ze zdziwieniem
dostrzegł, że nie znajdują się już w tej irytująco jasnej i nieskończenie
wielkiej przestrzeniu tylko… na dworcu King’s Cross…
-- Poznajesz
to miejsce, Draco? – zapytał się z tajemniczym uśmiechem Dumbledore.
--
Oczywiście! – przytaknął chłopak z uniesionymi brwiami – To dworzec King’s
Cross . – stwierdził od razu blondyn. – Ale jak to mi pomoże wrócić do mojego
świata? – zapytał się zdziwiony.
-- Skoro
jesteśmy na dworcu, to możesz, jakby to ująć… Wsiądź do pociągu byle jakiego,
on może pomóc dostać ci się tam, dokąd najbardziej tęskno twojemu sercu. –
powiedział ciepłym głosem Dumbledore, patrząc z uśmiechem na ustach na Malfoya.
Draco uśmiechnął się odważnie i zadał jeszcze jedno pytanie.
--
Profesorze…? Jaki mamy czas? – zapytał się. W głębi sercu czuł, że powinien się
śpieszyć.
-- Jest 25
grudnia, 11:55. Zostało ci dokładnie pięć minut… - oznajmił Dumbledore. Chłopak
lekko drgnął i odwrócił się w stronę najbliższego mu pociągu. Zaczął iść w jego
stronę, ale w pół kroku zatrzymał się i zawrócił. Podbiegł do Dumbledore’a i
bez słowa go uściskał, ku wielkiemu zdziwieniu profesora.
-- Ja…
Dziękuje panie profesorze! – powiedział nieśmiało – Za wszystko. Dzięki panu
zrozumiałem to, co się liczy. Dzięki panu mam siłę by walczyć i tam wrócić. I…
przepraszam panie profesorze… -
wyszeptał na ostatku po czym wszedł do pociągu. Nim pociąg ruszył odwrócił się
tylko i zawołał
-- Do
widzenia, profesorze! – Dumbledore roześmiał się serdecznie
-- Do
zobaczenia, Draco. Do zobaczenia! – odmachał mu Dumbledore.
***
Dochodziła
godzina 12:00, 25 grudnia. W Sali nr 1 siedziało dziesięć osób oczekujących z
nadzieją przebudzenia Malfoya. Z każdą sekundą kolejno z nich powoli zaczynało
tracić nadzieje. Dokładnie o 12:00 mieli pojawić się tu magomedycy, by odłączyć
Dracona od maszyny, która podtrzymywała mu życie. Narcyza łkała w chusteczkę,
błagając, by syn jednak przeżył. Hermiona Granger głośno szlochała, a z nią
Ginny, Pansy, Luna, Blaise, Tracy, nawet z oczu Lucjusza, Harry’ego i Theo spływały malutkie łzy.
Właśnie
wybiła godzina 12:00. Pani Malfoy krzyknęła przeraźliwie i wtuliła się w
Lucjusza. Kilka sekund potem do pokoju wkroczyli magomedycy. Blaise spojrzał na
nich wrogo i rzucił się na nich, chcąc przeszkodzić im w odłączeniu przyjaciela
od aparatury. W końcu Blaise i pozostali, którzy heroicznie chcieli zatrzymać
magomedyków zostali odepchnięci na bok i zaczęli być uspokajani przez personel.
A wtedy…
Aparatura
zaczęła dziwnie pikać. Magomedycy odskoczyli od niej jak oparzeni mamrocząc
cicho ‘’to niemożliwe’’
I wtedy..
Draco Malfoy zamrugał oczami. Magomedycy wciąż byli w szoku, na ten cud
medyczny. A Malfoyowi udało się skupić wzrok i otworzyć piękne, niebieskie
oczy, za których widokiem tak tęskniła Hermiona! Wszyscy zdziwieni i z
okrzykiem radości rzucili się ku blondynowi tratując po drodze magomedyków. Ich
radości nie dało się po prostu opisać!
-- Draco! Ty
stary cwelu! – zawołał z radością
Blaise, nie był tak szczęśliwy od bardzo dawna – Wiedziałem, że to zrobisz!
Wiedziałem, że im się nie dasz! – w jego zielonych oczach błyszczały łzy
-- Ty stary
draniu! – zaszlochała Pansy – jak zawsze musisz zwrócić na siebie całą uwagę! –
roześmiała się przez łzy szczęścia – I jak zawsze w najbardziej odpowiednim
momencie!
-- No
bracie, nie byłbyś sobą, gdybyś nie dał nam tej ‘’odrobiny’’ dramatyzmu! –
wtórował im Harry, a Narcyza, blada i oniemiała ze strachu i emocji
rozszlochała się i przytuliła się do syna.
-- Boże, tak
się bałam! – szlochała Narcyza
-- Nigdy
więcej nie waż się robić takich numerów! – zawołał z uśmiechem ulgi Lucjusz
Malfoy. Jak zawsze poważnym tonem, ale mimo, że jego głos nie wyrażał takich
emocji, jak głosy innych, jego oczy mówiły same za siebie. A Draco to
wystarczyło
-- Ej, no
ludzie! – bronił się Draco – Dopiero co się obudziłem, a wy już na mnie
skaczecie – fuknął rozbawiony. – Wiecie
jaki jest Dumbledore. Trochę nam zeszło, no bo tyle widzieliśmy! – próbował się
wytłumaczyć, a na wzmiankę o Dumbledorze wszyscy spojrzeli na niego z obawą, że
podczas tej śpiączki uszkodził sobie mózg. Widząc ich miny Draco tylko machnął
ręką i skwitował – Nie ważne zresztą. – Potem podeszła do niego uśmiechnięta
Hermiona ze łzami w oczach. Bez słowa i z cichym szlochem przytuliła blondyna,
na co ten, nie zważając na obecność innych przyciągnął ją do siebie i czule
pocałował. Kobieta od razu oddała pocałunek.
-- Granger
obiecaj mi jedno… - szepnął miękko, gdy na chwilę przerwał pocałunek.
-- Co
takiego? – spytała z uśmiechem patrząc mu w oczy.
-- Jak stąd
wyjdę, to umówisz się ze mną Granger. – zapytał, czy raczej powiedział z
firmowym Malfoyowskim uśmieszkiem Draco.
--
Zobaczycie, oni się pobiorą – skomentował Zabini patrząc na całująca się parę –
A potem ich dziecko hajtnie się z moim i Ginny…
Epilog
-- Pedałuj
szybciej ty patafianie! – warknął już czterdziestopięcioletni Draco Malfoy.
Przemierzał właśnie uliczki Londynu z Blaisem na rowerze. Którym kierował
Zabini, a Draco… siedział na kierownicy. Zdziwieni przechodnie oglądali się za
nietypowymi podróżnikami. Bardzo im się spieszyło…
-- Nie moja
wina, że jesteś taki ciężki… - fuknął zmęczony Blaise. Nie dość, że to on
pedałował, to jeszcze jechali pod górkę.
-- Nie
prowokuj mnie Diable! – warknął poirytowany Draco – No weź przyspiesz! Mamy
szanse nakryć ich na gorącym uczynku i zebrać dowody, na to, że twój syn omamił
moją córkę!
-- Mogliśmy
się teleportować! – argumentował Blaise – A zresztą, to , że Brian spotyka się
z Dianą, to nie oznacza, że mój Brian ją omamił! Oni po prostu się spotykają!
Tylko, że dowiedzieliśmy się tego nie od nich ,tylko od młodego Pottera. A
właśnie, a jak twój Scorpius zaczął się spotykać z córką Pottera, Lilien to tak
nie sapałeś. A teraz to…
-- Bo teraz
chodzi o moją córeczkę! I nie gadaj tylko pedałuj! – rozkazał Malfoy.
Nareszcie
dojechali na małą polankę, która była ich celem (przemilczmy łaskawie fakt, że
podczas tej przejażdżki obaj razem z rowerem wylądowali w rowie) . Tam, pod
drzewem leżała piękna, jasnowłosa dziewczyna o kręconych lokach i miodowych
oczach z błękitnymi przebłyskami. Całowała się z przystojnym rudzielcem o
szmaragdowych, zielonych oczach. Draco poczuł, jak wzbiera się w nim chęć
rozszarpania na kawałki syna swojego przyjaciela, w końcu Brian, syn Diabła
ośmielił się dotknąć jego siedemnastoletniej córeczki.
Ale nim Smok
i Diabeł zdążyli podejść do zakochanych i na nich trochę pokrzyczeć tuż obok
nich nagle pojawiły się Hermiona i Ginny. Obie wyraźnie zirytowane.
-- A wy co
tu robicie? – zapytały się równocześnie obie kobiety. Wiedziały o schadzkach
swoich dzieci, chcieli zrobić niespodziankę ojcom i ogłosić, to że się spotykają
dopiero w niedziele, ale ci dwaj byli Ślizgoni byli najwidoczniej w gorącej
wodzie kąpani i po tym jak przez przypadek wygadał się im Harry obaj dostali
białej gorączki.
-- My tylko…
- zająknęli się obaj. – A wiedzieliście, że Brian spotyka się z Dianą!? –
wypalili równocześnie , chcą odciągnąć uwagę żon.
--
Oczywiście, że wiedziałyśmy… - prychnęła Ginny. Nagle do obu kobiet dotarło to,
co chcieli właśnie zrobić ich „kochani mężowie”
--
Chcieliście im przeszkodzić! – krzyknęły naraz – Jesteście tacy sami jak Ron!
Migiem do domu! – warknęły.
***
Hermiona
Granger umarła w bardzo sędziwym wieku. To była naturalna kolej rzeczy. A
teraz, zaledwie tydzień po jej zgonie na łożu Śmierci leżał Draco Malfoy.
Otoczony był przez rodzinę, dzieci, wnuki, prawnuki, nawet dwójkę praprawnuków***
. Wiedział, że jego czas spotkania z żoną zbliża się, i bardzo się cieszył z
tego. Ten tydzień rozłąki dłużył mu się niesamowicie. Wtem zniknął mu obraz
teraźniejszości. Oczyma dostrzegł Hermionę, młodą, z brązowymi lokami, taką
jaka była wtedy, gdy ponownie się spotkali w szpitalu. Stała przed srebrną
bramą i wyciągała do niego ręke.
-- Cześć, Draco…
- szepnęła miękko. – Tęskniłam przez ten tydzień za tobą. – Draco pochwycił jej
dłoń i ze zdziwieniem odkrył, że nie jest już staruszkiem, tylko na powrót
młodzieńcem!.
-- Witaj
kochanie – szepnął zbliżając się do niej – Cieszę się, że jesteśmy znów razem.
Tym razem na wieki – powiedział z czułością. – I zobaczymy, czy ten stary
cwaniak Dumbledore dotrzymał słowa i nie wygadał tego co mu powiedziałem –
rzekł z uśmiechem. To były jego ostatnie słowa wypowiedziane w świecie żywych.
Grób
Hermiony i Dracona Malfoyów był skromny, aczkolwiek ładny. Po tabliczkami z
imieniem, nazwiskiem ,datą urodzenia i śmierci, a także nazwą domów w jakich
byli w Hogwarcie widniał tylko jeden cytat;
„ Bo jak śmierć równie potężna jest miłość.”
Tłumaczenie piosenki
My Heart Will Go On
Każdej nocy w moich
snach
Widzę, czuję Cię,
Dzięki temu wiem, że istniejesz
Daleko, przez odległość
I przestrzenie między nami
Musisz przyjść, pokazać, że istniejesz...
Blisko, daleko, gdziekolwiek jesteś,
Wierzę w to, że serce trwa.
Jeszcze raz otwierasz drzwi
I jesteś tu, w moim sercu i
Moje serce będzie trwać i trwać...
Miłość może dotknąć nas jeden raz
I trwać całe życie
I nigdy nie przeminie, dopóki nie odejdziemy...
To była miłość, gdy Cię kochałam,
Jedyny prawdziwy czas, który chciałam zatrzymać,
W moim życiu będziemy zawsze trwać... .
Blisko, daleko, gdziekolwiek jesteś,
Wierzę w to, że serce trwa.
Jeszcze raz otwierasz drzwi
I jesteś tu w moim sercu i
Moje serce będzie trwać i trwać... .
Jesteś tu, niczego się nie boję
I ja wiem, że moje serce przetrwa.
Pozostaniemy tak na wieki ;
Jesteś bezpieczny w moim sercu i
Moje serce będzie trwać i trwać...
*śmierć kliniczna - stan zaniku widocznych oznak życia
organizmu, takich jak bicie serca, akcja oddechowa czy krążenie krwi. Od stanu
śmierci biologicznej różni się nieprzerwanym występowaniem aktywności mózgu,
możliwej do stwierdzenia za pomocą badania elektroencefalograficznego (EEG). W
niektórych sytuacjach u pacjenta znajdującego się w stanie śmierci klinicznej
mogą zostać przywrócone oznaki życia.
**Na skutek zatrzymania akcji układu krążenia i oddechowego
zostaje zatrzymany dopływ tlenu do układu nerwowego, który jest najbardziej
wrażliwy na jego niedobór. W takiej sytuacji już po upływie 3-5 minut zaczynają
obumierać komórki kory mózgowej.
*** Czarodzieje żyją dłużej niż normalni ludzie, więc Draco
mógł doczekać się nawet praprawnuków
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńOMG - tylko tyle mogę powiedzieć.
To jest CU-DO-WNE :3
Aż za serce chwyta <3
Cześć!
OdpowiedzUsuńCiekawa ta miniaturka :). Zauważyłam, że Hermiona często pojawia się jako uzdolniony magomedyk. A może to tylko ja zawsze wpadam na takie opowiadania? xD
Czekam na kolejną miniaturkę i nowy rozdział. Przy okazji zapraszam do mnie w wolnej chwili ^^.
Pozdrawiam; Madra Gada.
Jezuu jakie dlugie ;o ale cudowne, naprawde :) kojarzy sie troche z opowiescia wigilijna ;P zlapalo mmnie za serce, a momentami w oczach zebraly mi sie lzy... cudoi!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam srdecznie,
DiaMent.
Jezuu jakie dlugie ;o ale cudowne, naprawde :) kojarzy sie troche z opowiescia wigilijna ;P zlapalo mmnie za serce, a momentami w oczach zebraly mi sie lzy... cudoi!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam srdecznie,
DiaMent.
Świetne dokończenie miniaturki.... Po prostu w pewnych momentach łza się w oku kręci... Cudownie to opisałaś. Naprawdę przepiękna miniaturka. A teraz czekam na dalszy rozwój twojego opowiadania, które coraz bardziej się rozkręca. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPS:. Przepraszam, że tak późno, ale wcześniej nie miałam czasu. Mam nadzieję, że mi wybaczysz...
OMG... Jaka słodka miniaturka <3
OdpowiedzUsuńOgromnie mi się spodobała, jest idealna :)
Najbardziej w niej było mi żal Hermiony. To jak dzień w dzień czytała mu książki, przychodziła do niego, opowiadała mu różne historie było nad wyraz smutne... Aż mi się oczy zaszkliły... To było strasznie smutne.
Wspomnienia z Myślodsiewni były strasznie długie, ale przyjemnie mi się czytało :)
A najbardziej spodobało mi się wspomnienie w Pokoju Życzeń, ale to chyba wiesz :D
Gratuluję dobrych pomysłów co do tych wspomnień.
No i ta część miniaturki była okropnie długa, jestem ciekawa ile Ci zajęło stron. Mogłabyś napisać?
No i ta piosenka... Trafiłaś w samo sedno, włączyłam ją i przez cały czas w kółko słuchałam, czytając tę miniaturkę :P Uwielbiam <3
"Sięgnęła do brązowej torby i wyciągnęła z niej grubą książkę. – pomyślałam, że ci się spodoba – uśmiechnęła się lekko otwierając książkę na pierwszej stronie – nosi tytuł ‘’Pisane Szkarłatem’’, wydaje się fajne.: ---> TO MNIE ZŁAPAŁO ZA SERDUCHO. I to dosłownie. Aż sobie wyobraziłam to jakby to była scenka z filmu <3 Matko uwielbiam <3
Udało Ci się mnie doprowadzić do malutkich łez ;)
Życzę powodzenia w dalszym pisaniu i weny przede wszystkim!
Pozdrawiam serdecznie!
~ Pure - Blood Princess
P.S. - W pewnym momencie Cię poprawię. Napisałaś, że Draco mówił, że jednak istnieje życie po życiu... Nie powinno być raczej po śmierci? Ale i tak cudownie :)
Literówki, jak to literówki mistrzowsko się ukryją i czasem nie możemy ich wyłapać :D To nie zmienia faktu, że ta część mi się spodobała :)
Boskie!!!!
OdpowiedzUsuńPiękne :-D podziwiam Cię :-D
OdpowiedzUsuńKocham<3<3<3<3<3<3
niebieska _88
Ty naprawdę masz talent... Niewiele osób potrafi w jednym, krótkim opowiadaniu wyrazić tyle emocji... Naprawdę Cię podziwiam :)
OdpowiedzUsuńKK
Najlepsze opowiadanie jakie w życiu czytałam !! Ogromne gratulacje ;)
OdpowiedzUsuńOjej.. Przeczytałam całe, dałam radę! A już ta godzina, ale warto było.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to wciągnęlo, świetnie ubrałaś wszystko w słowa.
Miło się czytało te wszystkie wspomnienia Draco.
Wszystko jak dla mnie idealne!
Pisz kolejne, ja z chęcią przeczytam więcej takich miniaturek :-)
Pozdrawiam, Domi.
Ojej.. Przeczytałam całe, dałam radę! A już ta godzina, ale warto było.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to wciągnęlo, świetnie ubrałaś wszystko w słowa.
Miło się czytało te wszystkie wspomnienia Draco.
Wszystko jak dla mnie idealne!
Pisz kolejne, ja z chęcią przeczytam więcej takich miniaturek :-)
Pozdrawiam, Domi.
Ojej.. Przeczytałam całe, dałam radę! A już ta godzina, ale warto było.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to wciągnęlo, świetnie ubrałaś wszystko w słowa.
Miło się czytało te wszystkie wspomnienia Draco.
Wszystko jak dla mnie idealne!
Pisz kolejne, ja z chęcią przeczytam więcej takich miniaturek :-)
Pozdrawiam, Domi.
Ach... Piękne.. Cud, miód i fistaszki :P Cudowna historia, normalnie płakałam i się śmiałam na zmianę, szczególnie przy "Pedałuj szybciej ty patafianie!".. Pisz więcej takich love story, bo naprawdę ci to znakomicie wychodzi.. :D
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili zapraszam na mojego bloga:
www.slytherin-i-ognista-milosc.blog.pl
Dopiero zaczynam, ale będzie coraz ciekawiej.. :)
Pozdrawiam serdecznie. :*
lumos-maxima
Przepiękne. W niektórych momentach z myślodsiewni oraz jak Draco umierał to łzy same leciały. Masz talent, naprawdę. Pierwszy raz mi się zdarzyło płakać na opowiadaniu na blogu.
OdpowiedzUsuńStrasznie rozśmieszyło mnie to jak Draco jechał na rowerze z Blaisem. No po prostu jak sobie to wyobraziłam to od razu banan na twarzy. :D
Cudowne, cudowne i jeszcze raz cudowne! Życzę weny oraz szybkiego pisania rozdziałów Dramione oraz innych miniaturek. :3
CUDO *____* czytam po raz czwarty i nadal mi się nie nudzi !!!!!! Pewne momenty zabawne ale też wzruszające.Nie ukrywam łezka parę razy w oku się zakręciła ;) Miniaturka mistrzowska !!!
OdpowiedzUsuńZapraszam do nas : http://just-be-with-me-hermione.blogspot.com/
Kocham To Cudo!!
OdpowiedzUsuńCu-do-wna miniaturka.
OdpowiedzUsuńZakochalam sie w niej.
Fajnie opisalas wedrowke Draco i Albusa.
Zapraszam do siebie na miloscDramione.blogspot.com
Super, tylko, że znalazłam parę błędów. Np. To niemożliwe,żeby pan Weasley miał kolejnego syna wtedy kiedy Draco miał 5 lat, ponieważ ich najmłodszy syn to Ron, ktory jest w wieku Draco
OdpowiedzUsuń